Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna Pod kudłatym łbem Gwendy.
Dla elyty, rodzynków w czekoladzie, śmietanki w kawie, po prostu nas.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Asther McKinnon

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lem




Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 1653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dom / internat

PostWysłany: Czw 19:42, 13 Kwi 2006    Temat postu: Asther McKinnon

Wklejam na życzenie Caroline. Nie sądzę, żeby ta lektura była przyjemna i w jakikolwiek sposób budująca, ale w końcu pisałam już większe gnioty.
Błędy kanoniczne dopiero teraz zauważyłam, taka jestem spostrzegawcza.

Smacznego? Tak, ale tylko dla tych, którzy chcą przez to brnąć :)



1.

Zadziwiający chaos panował w tym przedziwnym pokoju. Zasłony tłumiły kolorowe światła latarni, przejeżdżających ulicą samochodów oraz zadziwiająco kolorowych, tandetnych ozdób świątecznych, które powywieszali w oknach jacyś mugole, tłumacząc się nadchodzącym Bożym Narodzeniem. Nawet teraz, kiedy było już dobry tydzień po świętach, żaden z sąsiadów nie raczył odmówić sobie poświecenia migoczącą gwiazdką jeszcze tydzień. Mimo tak wielu źródeł światła w pokoju panowała dość tajemnicza atmosfera. Wielka lampa w kształcie kwiata, ustawiona na mało stabilnej, wysokiej nodze, sprawiała, że w pokoju było przytulnie, nawet, jeśli trochę zbyt ciemno.
Nie było w pokoju szaf, ani innych wielkich mebli, które zwykle od małego zamieszkują tego typu pomieszczenia. Tutaj stały niskie, drewniane komódki, na których poukładano, a raczej – w nieładzie porzucono – stosy ciężkich ksiąg i jakieś wątpliwej jakości czasopisma. Ściany zdobiło kilka obrazów, które w zdecydowanej większości przedstawiały łąki pełne kwiatów. Pod jedyną pustą ścianą ustawiono najwyższy mebel w tym pokoju – szerokie biurko z sekretarzykiem, które było w tym momencie obrzucone stertą jakiś niezidentyfikowanych papierków zgniecionych w kulki.
Mimo tych wszystkich dziwności, Asther lubiła ten pokój. Może nie był sterylny ani dobrze oświetlony, ani nawet duży, ale za to niewątpliwie był przyjemny. Pomijając oczywiście fakt, że dziewczyna musiała zamieszkiwać go ze swoją starszą siostrą. Niestety, jak uparcie twierdziła Asther, Marlene McKinnon na zawsze stała się elementem jej życia, jeszcze zanim sama Asther mogła się na ten temat wypowiedzieć. Często przeklinała to, że nigdy nikt nie zapytał jej, co sądzi o starszych siostrach i ich męczącym istnieniu. Lubiła nazywać to zrządzeniem losu, ale w głębi duszy wiedziała, że lubi swoją siostrę, oczywiście na swój, nieco ekstrawagancki, sposób.
Z kąta pokoju wydobyło się przeciągłe miauknięcie, które wyrwało dziewczynę z zamyślenia. Tak, Asther lubiła myśleć o różnych dziwnych rzeczach, począwszy od tego, co będzie, jak siostra wróci i zobaczy, jaki w pokoju panuje bałagan, a skończywszy na tym, co będzie jutro na obiad. Dzisiaj jednak, kiedy dziewczyna siedziała na sofie, zwinięta niczym zadowolony kot, nie myślała o tym, co będzie jutro na obiad, ani nawet o tym, co będzie, jeśli na jutro nie napisze wszystkich wypracowań. Dzisiaj myślała nad tym, co by było, gdyby los nie ukarał jej tak okrutnie niemal sześć lat temu. Myślała też nad tym, co by było, gdyby nie trafiła do Ravenclawu, tylko do Slytherinu, jak siostra. To był jeden z ulubionych tematów Asther. Prawdę mówiąc, po wszystkich przemyśleniach na ten temat, mogłaby niemal napisać książkę pod tytułem „Asther McKinnon w Slytherinie”.
Tego dnia jednak los nie pozwolił jej długo rozmyślać nad swoim, jak twierdziła, dość żałosnym istnieniem. Czarny kot z dziwnym, jakby nie pasującym do całej reszty, szarym ogonkiem, wskoczył jej na kolana dokładnie w chwili, kiedy drzwi do pokoju się otworzyły.
W drzwiach stanęła wysoka, bo licząca sobie prawie metr siedemdziesiąt wzrostu, dziewczyna. Jej szarawe oczy omiotły szybko pokój. Kiedy zobaczyła zmięte papierki porozrzucane po biurku, uśmiechnęła się blado.
- Cześć – powiedziała zadziwiająco, jak na siebie oczywiście, wesołym tonem. Nawet, jeśli Asther nie podzielała jej wielkiego entuzjazmu, postanowiła odwzajemnić uśmiech i, swoim zwyczajem, kiwnąć głową na znak, że usłyszała powitanie. No cóż, być może rzucenie krótkiego „cześć” nie byłoby wielkim wysiłkiem, ale Asther była dziewczyną z wielkimi ambicjami, a wyrażała je zazwyczaj w dość intrygujący sposób. Tym razem zapragnęła nie witać się tak jak wszyscy, tylko oryginalnie. To spowodowało, że w Marlene coś się zagotowało, ale nie dała tego po sobie poznać.
Lene usiadła za biurkiem i wzięła do ręki jedną z papierowych kulek, rozwijając ją i przygładzając. Omiotła szybkim spojrzeniem cały tekst i, z drwiącym uśmiechem na ustach (który oczywiście bezskutecznie usiłowała stłumić), odwróciła się w stronę siostry. Kot Asther, Neo, miauknął przeraźliwie, a Marlene nieznacznie się skrzywiła – zdecydowanie nie darzyła kota siostry nawet krztyną sympatii. Odchrząknęła teatralnie i zaczęła czytać:
- „Nauczyć się: dat panowania czarnoskórych królów w Transylwanii, wiek siedemnasty; znaleźć w podręczniku do transmutacji zaklęcia zamieniające szczura w sowę; powtórzyć podstawowe zaklęcia; postarać się uwarzyć Eliksir Snu; napisać wypracowanie dla Slughorna...” – w oczach Marlene pojawił się jakiś chytry błysk – i wszystko wykreślone?
Asther wywróciła oczyma.
- Wiesz, jak jest... Ani eliksiry, ani zaklęcia, ani nawet głupia transmutacja nie jest tym, na czym się znam. Kompletne beztalencie ze mnie – jęknęła na samym końcu.
- Nie wiem, jak można mieć problemy z eliksirami – oświadczyła zimno Marlene, związując swoje proste, prawie-czarne włosy w wysoki kitek.
- Ty w ogóle nie wiesz, co to znaczy mieć jakiekolwiek problemy – mruknęła Asther.
- Coś mówiłaś?
- Nie, nic...

Asther wyszła z pokoju, starając się nie zwracać na siebie uwagi siostry. O Marlene mogła powiedzieć w tym momencie wszystko: że się wywyższa, że pozwala sobie na zbyt wiele, że poniża młodszą siostrę, że się znęca, że jest głupia... Wiele z tych oskarżeń było oskarżeniami bezpodstawnymi, bo Marlene naprawdę bardzo się starała, żeby utrzymywać jako-takie stosunki z siostrą.
- A niech ją... – mruknęła Asther, prześlizgując się bezszelestnie obok kuchni tak, by nie zwrócić uwagi mamy i bez przeszkód dostać się do drzwi. Czuła, że świeże powietrze i ciemne zakątki Londynu dadzą jej to, czego potrzebowała – spokój.

Na zewnątrz było nieco zimno, w porównaniu z temperaturą w domu, toteż Asther gwałtownie się wzdrygnęła, wychodząc na śnieg i ujemną temperaturę jedynie w grubym swetrze i jakichś półbutach. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wrócić, ale stwierdziła, że drugi raz sztuka wyjścia bezszelestnie z domu się jej nie uda, więc wędrując zaśnieżoną ścieżką, a potem otwierając furtkę i wychodząc na ulicę, starała się ignorować coraz bardziej dające o sobie znać poczucie zimna.
Latarnie uliczne przy Roses Street już przygasły, nawet migoczące mugolskie gwiazdki gdzieś się pochowały, więc ulica wydawała się być dziwnie spokojna. Kiedy Asther nieco oddaliła się od domu, podążając w śniegu do kolan długą uliczką, stwierdziła, że nie jest jej już tak zimno, jak na początku. Spojrzała w niebo...
Czy to możliwe, aby o tej porze roku na niebie widoczny był Orion? Asther zamknęła oczy i przez chwilę przypominała sobie mapę nieba, aż w końcu ją olśniło. Tak, to musiał być Orion. Taki wielki, stworzony z jasnych gwizd, widoczny na prawie czystym niebie...
Spoglądanie w gwiazdy i, co gorsza, przyrównywanie kształtów przedmiotów do gwiazdozbiorów należało do ulubionych zajęć Asther. O ile dziewczyna dostawała szału, kiedy Marlene zaczynała z pasją ważyć jakiś bzdurny eliksir, to Marlene odwzajemniała to uczucie widząc, że jej młodsza siostra buduje z zapałek jakiś gwiazdozbiór, albo – co było bardziej kompromitujące – wrzeszczy, że „ten naleśnik wygląda zupełnie jak gwiazdozbiór Kasjopei”.
Kiedy Asther obejrzała dokładnie Oriona i wyliczyła gwiazdy, które go tworzyły, wymieniając ich nazwy i pokazując palcem położenie, ruszyła wreszcie z miejsca, co chwilę rzucając jeszcze spojrzenia w niebo. Kiedy jednak o mało co nie wywróciła się o zaspę, zrezygnowała i ruszyła przed siebie, skręcając w którąś z bocznych uliczek i przechodząc obok licznych domków zamieszkiwanych przez mugoli.
Rzuciła jeszcze jedno przelotne spojrzenie na gwiazdozbiór, który właśnie znikał za jakimś wyższym budynkiem, a konkretnie willą pewnego dziwnego staruszka, za którym nikt w okolicy nie przepadał, i nagle wylądowała w zaspie, nie wiedząc czemu i w jaki sposób.
- No masz ci los – mruknęła.
- Co tam mruczysz? – zapytał jakiś zdecydowanie zdenerwowany, męski głos, który rozległ się tuż obok jej prawego ucha. Asther podskoczyła ze strachu, co zdecydowanie przyspieszyło podnoszenie się z zaspy.
- Nic nie mruczę – odpowiedziała zimno, otrzepując ciemnozielony sweter z grudek śniegu i czując, jak jakieś zimne drobinki roztapiają się jej na karku – a ty mógłbyś uważać, jak chodzisz – dodała, czując, że powinna to zdanie skierować do siebie.
- I nawzajem – powiedział chłopak, otrzepując swoje ciemne włosy ze śniegu. Był posiadaczem wielkich, prawie-czarnych oczu i dość specyficznego spojrzenia. Asther wydawało się, że już go gdzieś widziała, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć, gdzie. Wydawało jej się niemożliwe, żeby mieszkał w tych okolicach. Tutaj jedynymi osobami w wieku „młodszym” były ona i Marlene. No, i ciotka Nath. Całą resztę Roses Street zamieszkiwały młodsze lub starsze małżeństwa, a – nade wszystko – dość rozległe rzesze zdziwaczałych staruszków.
- No to... – powiedziała Asther, oddychając głęboko – życzę miłego wieczoru.
- Nie będzie miły – odpowiedział chłopak.
- To chyba masz problem – mruknęła Asther, oddalając się w stronę domu i zastanawiając, co u licha tego chłopaka ugryzło – no cóż – pomyślała – to już nie mój problem...
A jednak jakaś odległa, maleńka cząsteczka w jej duszy mówiła, że w czasie najbliższym stanie się to jej problemem. Nawet, jeśli jeszcze nie wiedziała, w jaki sposób.


2.

Asther stała samotnie na peronie, tępo gapiąc się w przestrzeń i podrygując nogą, żeby nie zamarznąć. Błogosławiła grubą, zieloną kurtkę z jakiegoś mugolskiego sklepu, którą jeszcze niedawno, siłą wręcz, nakładała na nią mama. Otuliła się szczelniej długim szalikiem, poprawiła czapkę, naciągając ją na uszy i niecierpliwie spojrzała na peronowy zegarek, który wskazywał dziesiątą.
Marlene wyszła z domu już o dziewiątej i, ciągnąc za sobą dość obficie wypchany szkolny kufer, podążyła w stronę dzielnicy Londynu, którą najgęściej zamieszkiwali czarodzieje czystej krwi, w poszukiwaniu swoich przyjaciółek. Asther natomiast, chcąc jak najprędzej uwolnić się od nadopiekuńczego spojrzenia matki i co minutowego sprawdzania, czy ma w kufrze wszystko, czego było jej trzeba, wyszła z domu kilka minut po siostrze, narażając się w ten sposób na dość długie i uporczywe wyczekiwanie wybicia godziny jedenastej, ewentualnie do piętnastu minut przed - kiedy to już peron będzie zatłoczony rzeszą uczniów. Nie przewidziała jednak, że mimo ładnej, słonecznej pogody, na dworzu panował dość siarczysty mróz, który nie sprzyjał przesiadywaniu na wolnym powietrzu dłużej, niż dziesięć minut.
Wzdrygnęła się gwałtownie i przysiadła na zimnej powierzchni ławki, zastanawiając się, czy nie powinna wyciągnąć różdżki, ukryć się w jakiejś toalecie i wyczarować trochę ognia, żeby przeżyć jeszcze te trzydzieści minut, stojąc na mrozie. Zanim jednak wymyśliła, jakby ominąć zakazy Ministerstwa Magii, dotyczące używania czarów poza szkołą, jej myśli zdążyły już odbiec w najodleglejsze zakątki tematyczne. Prawie czuła, jak staczały się do okrytego puszystą kołderką Hogwartu, gdzie zapewne, w odległym o tysiące mil stąd, ciepłym pokoju wspólnym Krukonów przestraszona Hestia rozgląda się na boki, jakby bojąc się otoczenia.
Asther uśmiechnęła się do siebie. Zawsze reagowała tak na wspomnienie Hestii Wender, jednej ze swoich najlepszych przyjaciółek. Hestia, mimo że była w wieku Marlene, miała bardzo charakterystyczny sposób bycia. Zadziwiająco często chowała się w swoim dormitorium, czytając jakieś nieznane przyjaciółkom księgi albo zabawiała się z kotem Asther.
Emmeline natomiast – druga przyjaciółka Asther, była w jej wieku. Prawdę mówiąc miała pewne cechy, które upodabniały ją do Ślizgonki, ale tak się sprawy miały jedynie na pierwszy rzut oka. Kiedy bowiem Emmeline poznało się bliżej, zauważało się, że lubi hamować uczucia innych, dla samej przyjemności pozostania „tą zimną”. Być może właśnie dlatego postrzegano ją jako osobę chłodną i raczej nieprzyjemną, nawet jeśli nie było to do końca prawdą. Em jednak ani trochę to nie przeszkadzało, bo zwykle do cna pochłaniały ją godziny spędzone z przyjaciółkami lub te, które spędzała przy kominku, czytając obszerne lektury o czarnej magii.
Kiedy Asther po raz kolejny spojrzała na zegarek, było już piętnaście minut po dziesiątej. Między peronem dziewiątym a dziesiątym zaczęła się zbierać podejrzanie duża grupka ludzi, która regularnie znikała, nie pozostawiając sobie śladu. W końcu nawet Asther nie mogła oprzeć się pokusie ujrzenia wielkiego, czerwonego pociągu Londyn-Hogwart i wesołemu peronowi 9 i ¾, więc ruszyła w stronę barierki i po chwili znalazła się po jej drugiej stronie.
Peron był bardzo zatłoczony i, mimo wczesnej pory, brzmiała tu już wesoła wrzawa mieszana z okrzykami jakichś goniących się dzieciaków, czy spokojnych pohukiwań sów, które wbrew swoim zwyczajom zostały zmuszone do otwarcia oczu przez swoich właścicieli. Niektórzy uczniowie już wchodzili do pociągu, zajmując przedziały.
Przecisnęła się do pociągowego wejścia, torując sobie drogę rękoma. Nie do wiary, że tylu uczniów postanowiło w tym roku spędzić święta w domu. Zazwyczaj było ich o wiele mniej...
No tak – podpowiedział jakiś chytry głosik w umyśle Asther – teraz wszyscy się boją. Mordy, tortury...
Udało jej się wreszcie dostać do pociągu, więc szybko znikła w bocznym korytarzu, szukając wolnego przedziału. Hestia została w Hogwarcie, a Em pewnie przyjedzie do Hogwartu Błędnym Rycerzem, jak to miała w zwyczaju. W związku z tym Asther, nie mając innego wyjścia, zajęła jakiś wolny przedział w nadziei, że ktoś się do niej dosiądzie.
Wtaszczyła kufer w odległy kąt przedziału i wyciągnęła z niego książkę o gwiazdozbiorach Ptolemeuszowskich, błyskawicznie zagłębiając się w lekturze i jednocześnie modląc się, żeby nie pojawiła się tu jej siostra. Miała skrytą nadzieję, że Marlene ominie jej przedział, nawet głębiej nie przyglądając się jego zawartości. Oby.

---

Skręciła w prawo i wspięła się na kilkanaście stromych, kamiennych schodków, które prowadziły na dość duży postument. Mogłoby się wydawać, że postument został zbudowany jedynie po to, by wyeksponować dogodnie zbroję, która na nim stała, ale było to mylne wrażanie.
- Świąteczny nastrój – powiedziała głośno i wyraźnie, chcąc uniknąć ignoracji ze strony Wielkiego Rycerza. Dało się słyszeć głośny odgłos, charakteryzujący przesunięcie części metalowych względem siebie, a potem cichy szum i po chwili rycerz stał już bokiem do niej, odsłaniając dość obszerne drzwi. Asther przeszła przez nie i znalazła się w pokoju wspólnym, słysząc za sobą odgłosy świadczące o powrocie rycerza na swoje miejsce.
Pokój wspólny nie był zatłoczony, najwyraźniej część uczniów pozostała jeszcze na kolacji, a reszta udała się do łóżek. Na sofach rozsiadło się jedynie kilkoro młodszych dzieciaków, którzy wypisywali coś na wielkich kartach pergaminu, co pewien czas jedynie wymieniając ciche uwagi.
Pokój wspólny Krukonów był miejscem nadzwyczaj ładnym. Po lewej stronie tego pokoju, który miał kształt wielkiego trapezu, mieścił się kominek z czerwonej cegły, który teraz trzaskał wesoło płomieniami. Nad nim powieszono wypchaną figurę ogromnego kruka. Ściany pomalowano na jasny odcień niebieskiego, a na podłodze ułożono jeden wielki, puchaty dywan w kolorze granatu. Na nim stało kilka zużytych foteli, przypominających nieco te, które znajdowały się w pokoju ciotki Nath. W pokoju wspólnym Krukonów było bardzo jasno, co działo się za sprawą czterech wysokich, gotyckich okien, które teraz ukazywały atramentowe niebo i gwiazdy wyglądające tak, jakby je ktoś porządnie przysypał śniegiem. Na ścianie przeciwległej do kominka powieszono dwa wielkie płótna z godłami Ravenclawu. Po dwóch stronach płócien znajdowały się dwie pary drewnianych drzwi.
Asther otworzyła drzwi mieszczące się z lewej stronie i znalazła się w maleńkiej klatce schodowej. Przed nią, po prawej i po lewej stronie, znajdowały się schody. Nikt nigdy nie powiesił tutaj tabliczek wskazujących, które dormitorium należy do którego roku, ale już pierwszego dnia po trafieniu do Ravenclawu Asther dowiedziała się, że tutaj obowiązuje pewna prosta zasada – kto pierwszy, ten lepszy. Tego właśnie pierwszego dnia ona i Em wybrały pokój, do którego prowadziły schody po stronie lewej, wywieszając tam własnoręczną tabliczkę z napisem „pierwszoroczne”. Cóż, tak się złożyło, że dormitorium obok zajmowała Hestia i jej cztery „koleżanki”. Asther czasem zastanawiała się, czy poznałyby się z Hestią, gdyby nie to.
Weszła po kolejnych kamiennych schodkach i znalazła się tuż przed drzwiami swego dormitorium. Już nie było tu tabliczki „pierwszoroczne”, tylko „szóstoroczne”. Na drzwiach obok natomiast widniała karteczka z napisem „Rok siódmy, wstęp wzbroniony!”, której autorką była niewątpliwie jedna z popularnych dziewcząt, które mieszkały razem z Hestią. Z dormitorium siódmorocznych dobiegały jakieś głośne wrzaski, a z pokoju, do którego właśnie weszła, cichy śmiech.
- Cześć! – krzyknęła Asther, kiedy weszła do dormitorium dziewcząt z szóstego roku i kiedy zobaczyła swoje przyjaciółki siedzące na podłodze i pogrywające w czarodziejskie szachy. Em uśmiechnęła się życzliwie i odpowiedziała cichym „fajnie, że już jesteś”, a Hestia bez słowa wstała i „ręcznie” przywitała się z przyjaciółką, mało co jej nie dusząc. W tym czasie Emmeline zdążyła wygrać partię, więc również podniosła się z podłogi, przy okazji kopniakiem usuwając swój kufer na bok.
- Widzę, że tobie udało się wcześniej dostać do Hogwartu, co? – zapytała Asther, wyciągając spod swojego drewnianego łóżka z czterema kolumienkami i granatowymi kotarami, swój kufer, który najwyraźniej miał do dyspozycji szybszy środek transportu, niż sama Asther. Dziewczyna zaczęła grzebać w kufrze, przy okazji robiąc na swojej szafce nocnej niezły bałagan. Zdążyła jeszcze wyciągnąć swoje ubrania i położyć je na półkach, zanim Em odpowiedziała.
- Błędnym Rycerzem, jak zawsze. To szybkie i przy okazji nadzwyczaj pasjonujące – powiedziała z ironią. Hestia wyszczerzyła zęby i zrzuciła wszystkie pionki z szachownicy, po czym – za pomocą różdżki – ustawiła je z powrotem.
- Jasne – powiedziała Asther z uśmiechem – a gumochłony potrafią tańczyć kankana...
Dało się słyszeć krótki śmiech Hestii i Em.
- Za trzy dni szkoła – jęknęła Hestia, zmieniając temat na bardziej dla niej odpowiedni. Prawdę mówiąc Hestia Wender nie tylko zawsze była rumiana i z reguły nieco podenerwowana, ale także lubiła narzekać, co czasem powodowało, że Em i Asther wymieniały znaczące spojrzenia. Tym razem jednak tego nie zrobiły, bo Hestia miała rację.
- E tam – powiedziała Asther, trochę bardziej ponurym tonem, niż przed chwilą – damy radę, w końcu trochę tego wolnego było, nie?
- Ano – przytaknęła Em – ale dla mnie wolnego nigdy nie jest za dużo.
Po raz kolejny dziewczyny się roześmiały.
Światła w dormitorium szóstorocznych dziewcząt nie zgasły aż do godziny pierwszej w nocy, kiedy to pozostałe trzy lokatorki tego pomieszczenia wróciły z jakiejś wycieczki po błoniach i definitywnie zażyczyły sobie natychmiastowego zgaszenia świateł. Asther i Emmeline pożegnały się z Hestią, która wróciła do swojego dormitorium i, chcąc nie chcąc, za pomocą różdżek, zgasiły wszystkie światła.
A każda z osobna myślała o tym, jak dobrze, że już wróciły.


3.

We wtorek rozpoczęły się lekcje. Pierwszą okazały się być eliksiry, z czego ani Emmeline, ani Asther, nie były zadowolone. Z nieco naburmuszonymi minami ruszyły w stronę lochów, zostawiając Hestię pod klasą profesor McGonagall. Gdzieś z oddali słyszały już głośne zachowanie chłopaków, którzy zwykle, stojąc przed klasą, wyprawiali niestworzone rzeczy, rzadziej po prostu się pojedynkowali albo obrzucali składnikami przeznaczonymi do sporządzania eliksirów.
Profesor Slughorn, średniego wzrostu człowieczek o miłym wyrazie twarzy i znacznie zaokrąglonym brzuchu, pojawił się pod klasą równo z dzwonkiem obwieszczającym początek lekcji i od razu wpuścił nieco zniecierpliwioną młodzież do środka, po czym sam usiadł za biurkiem.
Wszyscy poczęli wyciągać na ławki pergaminy, pióra, składniki eliksirów i różdżki, po czym Slug odchrząknął znacząco, dając do zrozumienia, że wszyscy powinni już umilknąć. Niestety, niewielka część uczniów spełniła prośbę Slughorna - większość nadal rozmawiała, nie przejmując się nauczycielem.
- Moi kochani – zaczął głosem, który najwyraźniej, wedle jego przekonania, był głosem spokojnym i uprzejmym – nalegałbym jednak, byście przypomnieli sobie łaskawie, gdzie się znajdujecie...
Kilku najgłośniejszych uczniów umilkło, złośliwie się uśmiechając.
- ...a mój ojciec... – dało się słyszeć jakiś przyciszony szept z jednej ze środkowych ławek.
- Panie Fartelly, mniemam, że pański ojciec jest niezwykle interesującą osobą, jednakże byłoby stosownie, gdybyś przynajmniej raz raczył omówić to po zakończeniu mojej lekcji – powiedział Slughorn, a wspomniany Fartelly zamilkł i spłonął rumieńcem.
Jacyś chłopcy z ostatniej ławki wybuchli śmiechem.
- W porządku – powiedział Slughorn, przyglądając się srogo z pod okularów rozrabiakom z ostatniej ławki. – Chyba możemy rozpoczynać.
Machnął różdżką, a na tablicy pojawiło się dwanaście punktów oznaczających poszczególne czynności, mające pomóc w uzyskaniu Eliksiru Pobudzającego.
- Świetnie – mruknęła Asther i przeczytawszy powoli wszystkie punkty, spojrzała na niemrawą minę Em, bezskutecznie próbując się uśmiechnąć.

---

- Nie było aż tak źle... – powiedziała Emmeline, wychodząc z klasy i ocierając czoło z czegoś o żółtawej barwie, co regularnie – przez całą lekcję – wydzielało się z jej kociołka.
- AŻ tak źle? Nie, skądże – powiedziała ironicznie Asther, poprawiając torbę – może z wyjątkiem tego, że mój kociołek pod koniec był bliski wybuchnięcia...
- Nie przesadzaj, po prostu za mocno go podgrzewałaś.
- A co miałam innego robić, skoro... – zaczęła Asther.
- Koniec – powiedziała szybko Hestia, która wyszła właśnie z przeciwległej strony korytarza. – McGonagall ma dziś fatalny humor, obierze was ze skórki. – Dodała, uśmiechając się lekko.
- Dobrze wiedzieć – powiedziała Emmeline. – A ja myślałam, że po tym, co dzisiaj kazał nam zrobić Slughorn nie będziemy już miały okazji wyzwać któregoś z nauczycielastych...
- Myliłaś się – powiedziała Hestia z uśmiechem, w którym nie było ani krztyny ironii ani złośliwości. Hestia była osobą, która nie umiała kłamać i ironizować. Złośliwa też być nie potrafiła, ku swojej wielkiej żałości, jak twierdziła.
- To my już pójdziemy, jeśli McGonagall ma naprawdę taki paskudny humor – powiedziała Em, a Hestia odeszła, machając ręką na pożegnanie.
- Czy nie sądzisz, że ta dziewczyna zachowuje się tak... dziwnie? – zapytała Em, kiedy wchodziły po schodach, by później przejść wielkim korytarzem na czwartym piętrze.
- Kto, Hestia? – zapytała Asther.
- Nie, gumochłony, które tańczą właśnie w lochach – odpowiedział jej ironiczny głos Emmeline.
- Aha. Tylko nie rozumiem, na czym ma niby polegać to „dziwne zachowanie”... – powiedziała Asther.
- No bo zachowuje się tak... jakby się zakochała.
- Masz skłonności do przesady – powiedziała Asther, szczerząc zęby i wbiegając po schodach. Za nią, z bynajmniej nie szczęśliwą miną podążała Emmeline, mrucząc pod nosem coś na temat braku wrażliwości.

---

Po zakończeniu popołudniowych lekcji wszystkie udały się do biblioteki, by uporać się z pracami domowymi. Usiadły jak zwykle w ostatnim dziale, dziale książek o historii magii, który zapewniał ciszę i spokój. Niewielu bowiem uczniów decydowało się na spędzanie czasu w tym niezwykle nudnym dziale. Nawet takiemu napalonemu czytelnikowi, jakim była Emmeline, trudno było przetrwać trudy czytania książek o goblinach, których grzbiety miały nie mniej niż dwadzieścia centymetrów szerokości.
- Fajnie – powiedziała Asther, rzucając jakąś przepastną księgę na podłogę – ja kiedyś zabiję tę McGonagall, ona serca nie ma...
- Uważaj na Marple, ona zawsze zwęszy, jak ktoś niszczy jej książki – syknęła Em, notując coś swoim długim piórem.
- Dobra... – powiedziała Asther, podnosząc książkę. – Ale to nie zmienia faktu, że...
- Cześć, Asther.
Asther rozejrzała się i wreszcie umiejscowiła źródło głosu – Marlene, która najwyraźniej właśnie przybyła i teraz, oparta o stół, zaglądała w notatkę z transmutacji, nad którą właśnie pracowała Asther. Kiedy Asther zauważyła spojrzenie siostry, natychmiast ukryła swoją pracę domową i odpowiedziała, nie siląc się nawet na radosny ton:
- Cześć.
- Mam dla ciebie zaproszenie na herbatkę do Sluga – powiedziała Marlene, siadając na wolnym krześle. Emmeline, nie wiedzieć czemu, skrzywiła się nieznacznie.
- Nie skorzystam – powiedziała od razu Asther. Nienawidziła tak zwanych „herbatek u Slughorna”, które miały na celu zrzeszenie pupilków nauczyciela od eliksirów. Wszystko byłoby w porządku, gdyby Slug potem nie wykorzystywał tych kontaktów dla własnych celów. Najczęściej zapraszał tych uczniów, których rodzice mieli coś do powiedzenia w czarodziejskim świecie a Asther dobrze wiedziała, że to nie przypadek.
- Nie rozumiem cię – powiedziała Marlene.
Ale mi nowość, pomyślała Asther.
- Nie mam czasu, zdążyli już nam trochę zadać – powiedziała, wskazując na stosik notatek z eliksirów, należących do Em.
- A nie pomyślałaś, że chodzenie na te całe herbatki może ci później pomóc?
- Nie. – Powiedziała.
- Szkoda – skwitowała Marlene, podając Hestii karteczkę, zapewne zawierającą zaproszenie na spotkanie ze Slugiem. – Myślałam, że jesteś moją siostrą, ale teraz widzę, że bardzo się różnimy. Chyba za bardzo.
- Też tak sądzę. – powiedziała szybko Asther. - I nie lubię Slughorna. Zaprasza mnie tylko dlatego, że nasi rodzice pracują...
- Sza! – szepnęła Marlene.
- Wspaniale.
- To do zobaczenia.
- Tak, do szybkiego – powiedziała Asther z ironią.

---

- Nie sądzisz, że ona chce dobrze? – zapytała Hestia, kiedy wreszcie uporały się z większością zadań i ruszyły w stronę pokoju wspólnego Krukonów. Emmeline się nie odzywała, najwyraźniej usilnie się nad czymś zastanawiając; Hestia natomiast wciąż drążyła temat Marlene.
- Nie wiem – powiedziała Asther, wzruszając ramionami. – Chyba po prostu nie potrafimy się dogadać i...
Ktoś wyszedł zza rogu korytarza, a Asther ze zdumieniem stwierdziła, że tym „kimś” był chłopak, przez którego się przewróciła w ten wieczór, przed przyjazdem do szkoły. Natychmiast zrozumiała, dlaczego wtedy go nie poznała. Teraz szedł z głową uniesioną wysoko, jego nos był wycelowany ku górze i mówił coś, sam do siebie, co pewien czas mocno zaciskając powieki. A tamtego wieczoru nie przyglądała mu się, była bardziej pochłonięta wymyślaniem coraz to gorszych epitetów dla tego chłopaka.
Teraz natomiast nawet nie zorientował się, że ma towarzystwo.
Hestia stłumiła chichot.
- Ee... – zająkała się Asther – cześć.
Chłopak spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- My się znamy? – zapytał z nieukrywanym zdumieniem.
- Tak jakby – powiedziała zimno Asther, podchodząc do niego. O ile przed chwilą wydawało jej się, że jest dużo wyższy od niej, teraz okazało się, że prawie dorównuje mu wzrostem. Uśmiechnęła się lekko.
- Asther McKinnon jestem. – Powiedziała.
- Syriusz Black – odpowiedział Syriusz, podając Asther rękę. – Ja cię już kiedyś widziałem.
- Brawo – mruknęła. – To do zobaczenia.
- Tak, do szybkiego – powiedział chłopak i, uśmiechając się lekko, odszedł.
- Znasz młodego Blacka? – zapytała Hestia ze zdumieniem, kiedy był już za daleko, by je usłyszeć.
- Co?
- Ona pytała, czy go znasz – powiedziała zimno Em. Chyba nie była w nastroju do przydługich rozmów.
- Można tak powiedzieć – powiedziała Asther.
Dopóki nie doszły do Wielkiego Rycerza, żadna się nie odezwała.
Emmeline dała się pochłonąć jakimś mrocznym rozmyślaniom, Asther zastanawiała się, dlaczego ten chłopak tak bardzo ją irytuje, a Hestia milczała dla zasady.
I, nie wiedzieć czemu, wszystkie czuły się co najmniej dziwnie.


4.

Kiedy Asther się obudziła, za oknem było jeszcze ciemno. Od razu, nie spodziewając się nadejścia szans na ponowne zaśnięcie, wysunęła się z łóżka i, starając się nie obudzić Emmeline (reszta lokatorek nie bardzo ją obchodziła), ubrała się i usiadła na parapecie wielkiego, gotyckiego okna.
Niewiele było widać przez lekko oszronioną szybę. Gdzieś w oddali kłębiło się coś wielkiego i białego, a Asther podejrzewała, że to jakiś większy wir płatków, które tańczą na wietrze. Nie wiedzieć dlaczego, nagle zrobiło się jej smutno. Swoim starym zwyczajem, tak bowiem robiła jeszcze w dzieciństwie, przylgnęła policzkiem do zimnej szyby i mimo, że nie było nic widać, obserwowała białą nicość za oknem, uparcie zastanawiając się, dlaczego życie jest takie, a nie inne.
Dobrze wiedziała, że nie ma większych podstaw, aby narzekać na cokolwiek, ale od zawsze wydawało jej się, że narzekanie to już nieodzowne przyzwyczajenie, które przykleja się do człowieka. A potem to już nawet nie chce puścić, takie ono wredne.
Najpierw pomyślała o Marlene, chyba też z czystego przyzwyczajenia. Powoli, teraz przenosząc wzrok na sople, które zwisały z sąsiedniej wieży, przeanalizowała zachowanie swojej starszej siostry w ostatnich dniach. Potem, niemalże łagodnie, głos Emmeline podpowiedział, że należy się też zastanowić nad Hestią i jej, rzekomo dziwnym, zachowaniem. Mimowolnie przeszła do tego tematu, teraz już z zamkniętymi oczami.
Na samym końcu zdążyła pomyśleć jeszcze o Syriuszu Blacku, który – cytując Hestię – „jest jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole, ale bardzo trudno wynaleźć w nim coś pozytywnego”; „Dziwię się, że jest w Gryffindorze, zawsze wydawało mi się, że wszyscy Blackowie trafiają do Slytherinu...”; „Bo wszyscy Blackowie trafiają do Slytherinu... A on jest czymś na kształt czarnej owcy, rozumiesz?”, odpowiedział Hestii zniecierpliwiony nieco głos Emmeline. Asther bardzo chciała przypomnieć sobie resztę wczorajszej rozmowy, ale już nie zdążyła.
Być może był to efekt nie do końca przespanej mocy i narastającego zmęczenia. A może zwyczajnego, niezwykle usypiającego tańca białych, śnieżnych płatków.
Tak, czy inaczej, Asther zasnęła.

---

- Wstawać! – krzyknęła Emmeline, boleśnie klepiąc prawe ramię Asther. Przegonił ją niemrawy pomruk, ale Em nie dawała za wygraną. – No, wstawaj...
- W porządku – mruknęła Asther, wyciągając ramiona w górę i niechcący wbijając łokieć w ramię Emmeline. – Mam nadzieję, że był jakiś ważny powód, dla którego zakazujesz mi dalszego odsypiania dzisiejszej nocy...
- Nie ma żadnego powodu. Po prostu uznałam spanie na parapecie za przejaw nienormalnych zachowań, które w konsekwencji mogą prowadzić do...
- Jeśli chcesz zasugerować, że jestem wariatką, to...
- Czy wy nie możecie uszanować tego, że ludzie chcą spać? – zapytała, trochę na jawie, trochę przez sen, jedna z dziewcząt, które zamieszkiwały dormitorium Asther i Em, Julie.
- Nie – odpowiedziała jej Em, natychmiast zrzucając stertę książek, które poprzedniego dnia Julie pieczołowicie ustawiała na parapecie, tworząc pokaźną piramidę. Huk, który wywołała lawina spadających książek spowodował, że Julie głośno syknęła. Gdzieś w głębi dormitorium rozległo się głośne ziewanie, które obwieszczało, że wszystkie lokatorki tejże sypialni już się rozbudziły.
- To było wredne... – powiedziała groźnie Julie, podnosząc różdżkę, która leżała na jej stoliku nocnym. Emmeline, najwyraźniej zauważyła, że szykuje się niezła awantura, bo sama stała już naprzeciw Julie, z ręką uzbrojoną w różdżkę, wyciągniętą do przodu.
Asther też złapała swoją różdżkę, mimo że była jeszcze zaspana i czuła, że robi coś przeciwko samej sobie.
- Miło, że zauważyłaś, Lieser – powiedziała chłodno Em. Kilka razy przewróciła różdżkę w swoich nienaturalnie długich palcach. Julie Lieser najwyraźniej nie akceptowała tak wyraźnie ukazanego <i>nabijania</i> się z przeciwnika, bo znowu syknęła. Asther chciała wypowiedzieć się w tej sprawie, powiedzieć coś na temat tego ciągłego syczenia w wykonaniu Julie, które od pewnego czasu stawało się syczeniem notorycznym, ale powstrzymała się, nie chcąc wywołać większej kłótni. Nawet, jeśli w głębi duszy i tak nie wierzyła, że tym razem obejdzie się bez krzyku.
- Zamknij się, Vance. – Julie na pozór była spokojna, ale prawdę mówiąc usta drżały jej zbyt mocno, by mogła ukryć zdenerwowanie. Emmeline natomiast najwyraźniej królowała, bo stanęła w pozycji sugerującej, że nie tylko nie boi się Julie, ale także nie widzi w niej godnego przeciwnika.
- Stop! – krzyknęła Asther, kiedy dziewczyny zaczęły już sztyletować się spojrzeniami. Kiedy obie spojrzały na nią swoimi rozognionymi oczyma, miała ochotę się rozpłakać. Bała się. Wiedziała, że kiedyś przyjdzie taki moment, kiedy okaże się, że jest kompletnym tchórzem. Tak naprawdę zawsze nim była, a nagłe przypływy odwagi, jak ten, który kazał jej powiedzieć „stop”, zdarzały się nadzwyczaj rzadko. I, co było chyba najbardziej irytujące, zazwyczaj prowadziły do głupich sytuacji, w których zwyczajnie nie wiedziała, co powiedzieć.
Nie akceptowała tego. Zdecydowanie nie akceptowała swojej zmienności i „nijakości”. Nie była ani taka, ani taka. Czyli nijaka. Chyba właśnie tego zazdrościła Marlene – jej siostra zawsze wiedziała co powiedzieć, niczego się nie bała, i – co chyba najważniejsze – zawsze mówiła swobodnie i była sobą. A Asther nie umiała.
- No? – ponagliła ją Julie. – Masz coś do powiedzenia, McKinnon? A może wreszcie byś się odezwała, zamiast gapić się na mnie tak, jakbym dopiero co przybyła z kosmosu? No, dalej, broń swojej nędznej przyjaciółki!
Dłonie Emmeline niebezpiecznie się zatrzęsły. Nie było wątpliwości – ledwo powstrzymywała się od rzucenia jakiegoś zaklęcia. Niemiłego, jak zdążyła się zorientować Asther. Ale, o dziwo, Em trzymała nerwy na wodzy.
To był ułamek sekundy. Asther, w przypływie tej samej, rozpaczliwej i głupiej odwagi, chwyciła różdżkę, która leżała na parapecie i wycelowała nią w Julie. Tamta nawet nie zdążyła krzyknąć, panna McKinnon ją wyprzedziła:
- Tellanegra! – krzyknęła. Momentalnie Julie Lieser zaczęła wykonywać dziwne pląsy; nogi ustępowały drogi tułowiowi, co w konsekwencji doprowadziło do upadku. A nawet, kiedy znalazła się już na podłodze, nie zdołała uspokoić swoich roztańczonych nóg.
Emmeline spoglądała na nią z wyraźną satysfakcją, ale Asther nie potrafiła się z nią cieszyć. Nawet, jeśli nie lubiła Julie, ani trochę.
- Przesadziłam – jęknęła w końcu, opuszczając ręce na dół, w akcie bezsilnej żałości. Jednocześnie miała do siebie żal i odczuwała satysfakcję (oczywiście, skutecznie ją tłumiła), wpatrując się w nowo nabytą „tancerkę”.
- Daj spokój – powiedziała Em lekceważącym tonem – jak wrócimy z lekcji, uwolnisz ją.
- Nie potrafię... – mruknęła Asther.
- Słucham? – Emmeline najwyraźniej nie dosłyszała cichego pomruku. Albo po prostu nie uwierzyła w to, co usłyszała.
- Nie znam przeciwzaklęcia – powiedziała stanowczo Asther. To znaczy, miała powiedzieć stanowczo, ale głos jej się załamał.
- Oj... – Do Emmeline najwyraźniej dotarło, że wcale nie jest tak wesoło. – A wiesz chociaż, skąd znasz to zaklęcie?
- Nie pamiętam – powiedziała szybko Asther, choć była pewna, że usłyszała je od Marlene. Na wspomnienie swojej siostry, wezbrała się w niej nieuzasadniona wściekłość. – W każdym razie, ją chyba trzeba przetransportować do Skrzydła Szpitalnego...
Emmeline spojrzała jeszcze raz na Julie, która miała błagalny wyraz twarzy i, z niechęcią wyraźnie wypisaną na twarzy, mruknęła pod nosem jakieś zaklęcie i wrzuciła, używając przy tym niewiele delikatności, roztańczoną Julie na niewidzialne nosze.
A Asther, mimo że była świadoma bliskich, wielkich kłopotów, po prostu wybuchła śmiechem.


5.

Szkolna pielęgniarka, młoda osoba, która czule zajmowała się każdym swoim pacjentem, nie wypytywała ani Asther, ani Emmeline – obie zresztą były jej za to dozgonnie wdzięczne. Zamiast tego panna Pomfrey szybko rzuciła na Julie jakieś skomplikowane przeciwzaklęcie i, mimo protestów głównej zainteresowanej, rzuciła jej piżamę i podała kilka specyfików wzmacniających, po czym odesłała do łóżka w końcu sali. Julie, która początkowo mruczała coś niewyraźnie pod nosem, w końcu się poddała się woli lekarstw, które wedle Asther miały nie tylko wzmacniające właściwości, ale także moc usypiającą.
- Spodziewam się, że ta, która to zrobiła, nie wiedziała nawet, jakiego zaklęcia używa, więc winna jestem wam tylko naganę – powiedziała wreszcie pielęgniarka, porządkując szybko swoje biurko. – W każdym razie radzę wam, nie róbcie tego więcej, to się może źle skończyć.
Asther kiwnęła głową, a Emmeline, nie wiedzieć, dlaczego, tylko szturchnęła ją w bok.
- Panna Lieser powinna tutaj przenocować. Nie odzyska tak szybko sił, myślę, że była pod działaniem tego zaklęcia dość długo, prawda? – Tym razem pani Pomfrey nie doczekała się żadnej odpowiedzi. – A, jeśli mogę wiedzieć, do jakiego domu należycie?
Emmeline, która była zdecydowanie odważniejsza, niż Asther, odpowiedziała natychmiast, szybko wyrzucając z siebie wyrazy:
- Jesteśmy z Ravenclawu.
Ku zaskoczeniu Asther, panna Pomfrey uśmiechnęła się szeroko.
- Ja też byłam Krukonką – powiedziała. – I wiem, nie gorzej niż wy, co znaczy niewygodna koleżanka w dormitorium – dodała, ściszając głos i wskazując podbródkiem na Julie, która najwyraźniej zdążyła już zasnąć.

---

- A może nie pójdziemy już na lekcje? – zapytała Asther, kiedy biegły ku pracowni zaklęć, spóźnione cały kwadrans. Zresztą poprzednią lekcję, wróżbiarstwo, ominęły w całości, zapewne mocując się z roztańczoną Julie.
- Musimy iść, nie mamy dość kłopotów? - Emmeline zwolniła trochę, łapiąc się za bok. - Nienawidzę tej całej Julie – dodała.
- Będę miała wyrzuty sumienia – powiedziała filozoficznie Asther. – Trochę mnie poniosło.
- Niepotrzebnie się przejmu...
BUM!
Asther zakryła uszy rękoma i zamknęła oczy - nienawidziła dźwięku blachy, która rozbija się o kamienną podłogę.
- Ałć. – Zduszony głos Emmeline dobiegł spod licznych kawałków wielkiej zbroi rycerza, która rozpadła się na części pierwsze. – Nie wierzę, że można mieć takiego pecha...
- Kiedy Iryś wkracza do akcji, możliwe staje się wszystko, co niemożliwe! – krzyknął swoim przeraźliwie piskliwym tonem Irytek, śmiejąc się przy tym obrzydliwie i potrącając kolejne zbroje.
- Ja kiedyś zabiję tego duszka-okruszka... – zdeklarowała się Emmeline, chwytając swoje bolące ramię – Zupełnie, jakbyśmy nie miały dość tych wszystkich kłopotów.
- Już to dzisiaj słyszałam – powiedziała Asther zrezygnowanym tonem.

---

- Czyli... – powtórzyła powoli Hestia, odkładając książkę, w której szukała receptury na jakiś wyjątkowo trudny eliksir, o którym opowiadał na lekcji Slughorn – Czyli macie pecha.
- Mówisz, jakbyśmy same nie wiedziały – parsknęła Emmeline, wertując bezmyślnie książkę od zielarstwa. – Mam dość.
- Yhm, kochana, ty zawsze masz dość – powiedziała Hestia, świetnie naśladując głos Emmeline i jej, sławne już, „kochana”.
- Zamknij się.
- Emmeline, kochana...
- Cicho bądź. Kochana.
- Ty, kochana...
- Sza, kochane, tylko się nie kłóćcie. – Hestia i Em spojrzały na Asther jak na kosmitkę. – No co, nie sądzicie, że starczy tych wydarzeń, jak na jeden dzień?
- Przymknij się, kochana.
- Właśnie – poparła Emmeline. – Zamknijmy się, kochane.

---

Julie wróciła następnego dnia ze szczerą przysięgą zemsty – teraz nie tylko na Emmeline, ale także na Asther. Poparły ją pozostałe dwie lokatorki dormitorium dziewcząt, które niezłomnie utwierdziły się w przekonaniu, że Emmeline jest po prostu zła na wskroś, i tyle. Oliwy do ognia dolewały też docinki Julie i jej – oszukiwane, nie ma się co oszukiwać – cierpienie.
Asther tak naprawdę nie wierzyła, że zaklęcie, którego użyła było szkodliwe, ale i tak dość szybko dała się poddać presji i – jako osoba o raczej słabej psychice – zwyczajnie się załamała. Jedyną jej podporą stała się Emmeline, która omijała Julie szerokim łukiem, choć w życiu by się do tego nie przyznała, przechodziła obok swojej rywalki z głośnym prychnięciem, niezależnie, czy spotykała ją w sali lekcyjnej, czy w dormitorium. Hestia od razu powiedziała, że nie wie – i nie chce wiedzieć – jak skończy się ten konflikt, prawdę mówiąc zwyczajnie nie wypowiadała się w tej sprawie.
Ulgą dla Emmeline stały się treningi quidditcha (była pałkarzem w drużynie Krukonów), które pozwalały jej – z lotu ptaka – obmyślać wszelakie wredne plany zemsty na Julie. Chociażby za to, że panna Lieser z wielkim upodobaniem obgadywała Asther i Em po całej szkole, nie szczędząc sobie pogardliwych epitetów.
Asther natomiast tego szczęścia nie miała – dla niej ratunkiem była tylko nauka. W bibliotece spędzała teraz dużo więcej czasu, niż dotychczas, co było bardzo na rękę Hestii, która miała w tym roku zdawać owutemy i zdecydowanie potrzebowała gruntownej powtórki materiału. Asther co prawda orłem w nauce nie była (chyba, że chodziło o astronomię czy numerologię), ale Hestii zdawała się pomagać sama świadomość, że jest z nią ktoś gotów przesiadywać bite godziny w bibliotece, nie tylko pod kątem powtórek, których miała po uszy (i jeszcze trochę).
I kiedy wydawało się, że wszystko będzie już w porządku i przynajmniej po części wszystko wróci do normy, po raz kolejny Marlene McKinnon wprowadziła trochę zamętu:
- Cześć, Asther – powiedziała, siadając obok Hestii przy okrągłym stoliku bibliotecznym. – Przyjęli mnie do drużyny!
- Co? – Asther czuła, że to głupie pytanie, ale wolała je zadać, niż milczeć.
- Jestem nową ścigającą Ślizgonów! Wiesz, Valerne miała kontuzję i... odechciało jej się quidditcha. Oberwała tłuczkiem w łeb.
Asther syknęła.
- Yhm – mruknęła tylko.
- A może... – zaczęła Marlene, najwyraźniej zajmując wreszcie temat, który od początku pragnęła poruszyć – może ty też byś się zgłosiła?
Pióro Asther wylądowało na podłodze. Natychmiast się po nie schyliła.
- Bardzo dobry pomysł – powiedziała szybko.
Co u licha podkusiło ją do wypowiedzenia zdania, które mogło kosztować ją prawdziwy pojedynek z siostrą? Asther przełknęła głośno ślinę, wiedziała, że za późno, by cofnąć te słowa.
Marlene patrzyła na siostrę z nieukrywanym zdziwieniem, ale po chwili na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- W takim razie, jesteśmy umówione – powiedziała. – Co prawda ty możesz zgłosić się dopiero na początku przyszłego roku, ale... W każdym razie widzę, że jednak nie będziesz czarną owcą w rodzinie McKinnonów. Mimo to, że nie chodzisz na herbatki do Sluga.
Asther kiwnęła głową.
- A wiesz, że ciotka Nath była ścigającą? – zapytała Marlene.
- Wiem.
To słowo ledwo przeszło jej przez gardło.


6.

- Masz dwa wyjścia – oznajmiła Emmeline, patrząc w ogień. Asther była trochę zirytowana, zdecydowanie wolała, gdy patrzono jej prosto w oczy. – Albo zaczniesz trenować quidditcha, albo skompromitujesz się przed siostrą.
Hestia zachłysnęła się kakao.
- Szkoda tylko, że... – zaczęła Asther.
- Spokojnie. – Emmeline nie znosiła, gdy ktoś zaczynał panikować. – Pamiętasz lekcje latania w pierwszej klasie?
Asther przytaknęła, a Hestia milczała, wciąż pokasłując.
- Wtedy nie zleciałam z miotły – powiedziała Asther.
- Właśnie! – podchwyciła Emmeline. – Z mioteł pospadało trzy czwarte klasy. To była żenada – dodała.
Hestia się zarumieniła. Wyglądało na to, że należała do nieszczęsnej większości klasy, która nie zdołała utrzymać się prawidłowo na trzonku i wylądowała w różnych pozycjach na trawie, w akompaniamencie szyderczych śmiechów tych, którzy wylądowali normalnie i krzyku nauczycielki.
- Co nie zmienia faktu – ciągnęła Em – że potrafiłaś, jako jedna z nielicznych, utrzymać się na miotle. Jeśli by to dłużej analizować... Około jedna czwarta z tej jednej czwartej potem dostała się do drużyny. Ty nie chciałaś.
- Racja. Ale tak się składa, że teraz muszę chcieć. – Emmeline zignorowała komentarz przyjaciółki i mówiła dalej:
- W przyszłym roku z drużyny odejdą trzy osoby, bo skończą Hogwart. Pałkarze i ścigający.
Asther kiwnęła głową, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- To dużo – powiedziała Em. – Jeśli zgłosisz się w przyszłym roku na nabór do drużyny niewykluczone, że cię przyjmą.
Asther odetchnęła z ulgą.
- W razie czego powiem Marlene, że nie było wolnych miejsc.
- Nie nabierze się. Nie rozumiem, jak ona może być twoją siostrą. Różnicie się jak nic, nie potrafię pojąć, że jesteście tą samą mieszanką rodzicielskich charakterów.
- Właśnie. Ona jest masakryczna, a ja masakryczna z domieszką rozpaczliwej odwagi.
Emmeline uśmiechnęła się smutno.
- Z taką odwagą powinnaś trafić do Gryffindoru.

---

„Z taką odwagą powinnaś trafić do Gryffindoru”, te słowa nie dawały Asther spokoju. Emmeline często uważała Gryfonów za znakomity temat do żartów i drwin. Co poniektórzy przedstawiciele gatunku „gryfoniastego” byli bowiem kompletnymi nieudacznikami. Nie tyczyło się to – rzecz jasna – wszystkich, ale Emmeline Vance rzadko dostrzegała prawa jednostki i wprost uwielbiała szufladkować ludzi.
Asther śmiała się zwłaszcza wtedy, kiedy Emmeline mówiła o Ślizgonach. Dla panny Vance wszyscy Ślizgoni byli „jak Marlene McKinnon”, a Asther nie do końca potrafiła rozszyfrować znaczenie tego rozbudowanego określenia. Co dziwne, nigdy nie uznała tego ani za obrazę siebie, ani swojej rodziny. Dla niej Marlene od zawsze była kimś, z kim za żadne skarby świata nie mogła i nie chciała się dogadać.
Wieczorem Emmeline szybko poszła spać - trening quidditcha, który Asther obserwowała z okna, był treningiem niewątpliwie mokrym i wyczerpującym. Śnieg powoli zaczął zamieniać się w niezbyt artystyczną breję i kilka wyjątkowo wielkich kałuż, więc Emmeline wróciła do dormitorium wyczerpana i rozmoczona. Asther ani trochę nie dziwiła się, że jej przyjaciółka od razu zaszyła się w swoim łóżku z kotarami, sama pewnie zrobiłaby podobnie.
Ale nie dzisiaj.
Ponieważ pozostałe dwie lokatorki nie wróciły jeszcze do dormitorium, nadarzała się niesamowita i rzadka okazja do rozważenia kilku rzeczy (oczywiście, przebywanie w pokoju razem z rozwścieczoną i żądną zemsty Julie Lieser z całą pewnością nie sprzyjałoby rozmyślaniom w żadnej znanej mi postaci).
Tym razem nie skończyło się na siedzeniu na parapecie. Mokra breja nie była tym, co sprzyjało rozmyślaniom.
Asther stanęła przed wielkim, przekrzywionym lustrze, które wisiało w odosobnionym kącie dormitorium tak, by można było, nie narażając się na wścibskie spojrzenia, uczesać albo ubrać. Tym razem jednak Asther nie zrobiła ani jednego, ani drugiego.
Podsunęła tylko niski taborecik i za pomocą zaklęcia wydłużającego sprawiła, że został zaopatrzony w dużo wyższe nogi, niż przedtem. Usiadła na nim i spojrzała w lustro.
Nie był to widok nadzwyczajny. Ciemne, prawie czarne włosy sięgające do ramion prosiły o interwencję fryzjera, a koloryt twarzy pozostawiał wiele do życzenia. Blado. Oczy... ciemne. Brąz, może czerń, Asther nigdy się nad tym nie zastanawiała.
Marlene McKinnon.
Musiałaby tylko przerzedzić trochę włosy i poczekać, aż podrosną parę centymetrów i mieć nieco bardziej pociągłą twarz, byłaby już Marlene McKinnon.
Były podobne, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny - ta świadomość ugodziła w Asther tak, jak jeszcze nigdy dotąd.
Asther zawsze chciała być Ślizgonką. Dopóki nie poznała Emmeline, była niemalże pewna, że to właśnie ona, a nie Marlene, powinna trafić do Slytherinu. Ale świadomość, że Em dużo bardziej zasługuje na ten niewątpliwy zaszczyt, trochę pomogła Asther zaakceptować tę sytuację. Była Krukonką i niewiele mogła w tym aspekcie zmienić.
A Marlene była Ślizgonką.
I znowu „bum” – jej siostra dużo bardziej pasowała do Slytherinu. Asther wiedziała, że prędzej, czy później, będzie musiała przyjąć to do wiadomości. Ravenclaw nie był zły...
Ale był gorszy.
Marlene miała dużo mocniejszy charakter. Potrafiła manipulować ludźmi. Potrafiła zmusić Asther, żeby zrobiła coś przeciw sobie. Potrafiła, niewinnym tonem, zmusić pewne osoby do zrobienia pewnych rzeczy tak, żeby przyniosło jej to niewątpliwe korzyści.
Właśnie.
Asther nagle zdała sobie sprawę, że jej siostra może nią manipulować jedynie przez jedną cechę charakteru swojej siostry.
Asther była uparta i honorowa.
Po raz pierwszy panna McKinnon zdała sobie sprawę z tego, że ma nie mniej bogatych cech charakteru, niż Marlene. Te cechy są – po prostu – zupełnie inne.
Ktoś kiedyś powiedział, że rodzeństwo się uzupełnia.
To prawda, pomyślała Asther. Ale to wcale nie znaczy, że można uznać siebie za gorszą bez cienia oporu i bez jakiejkolwiek walki o dobre imię.
Za oknem pojawiły się wielkie krople deszczu, które z impetem uderzały o grube szyby okien we wszystkich dormitoriach Ravenclawu. Momentalnie ciszę przerwała nagła ulewa, zupełnie tak, jakby ktoś nagle przeciął chmurę.
Asther nie wierzyła w znaki pogodowe, o których często opowiadała profesor Bennington, nauczycielka wróżbiarstwa.
Wierzyła za to, że Julie Lieser nie wytrzyma w takiej ulewie na zewnątrz i niedługo niewątpliwie wróci do dormitorium, więc szybko schowała się za kotarami swojego łóżka, nie chcąc doprowadzić do sprzeczki.
Rany, pomyślała, jaki ten świat jest głupio złożony.


7.

Śnieg już nie wrócił. Wyglądało na to, że chciał jak najszybciej uciec i prawdę mówiąc Asther ani trochę się mu nie dziwiła.
Nadchodziły walentynki - durne święto wypacykowanych dziewczynek, czerwonych serduszek i nędznych wypadów do Hogsmeade, najczęściej do „uroczej” kawiarenki pani Puddifoot. Tragedia.
Emmeline była podobnego zdania, ale przynajmniej z upodobaniem od początku twierdziła, że akurat tego dnia nie pójdzie do Hogsmeade, bo ma trening. Po raz kolejny quidditch uratował jej życie – nie ulegało wątpliwości, Emmeline Vance była szczęściarą. I w dodatku nie byle jaką. Hestia natomiast wykręciła się nadchodzącymi egzaminami i uparcie spędzała wieczory w bibliotece, powtarzając uparcie poszczególne przedmioty, kierując się planem powtórek przygotowanym przez Emmeline.

Czternastego lutego aura była wyjątkowo zmienna – raz deszcz obficie spływał po wszelkich powierzchniach pionowych, raz padał głośno, lejąc się strumieniami między domkami wioski Hogsmeade. Dokoła panował nieopisany zamęt, każdy szedł w swoją stronę, najczęściej w niemej próbie odnalezienia osoby, z którą tu przyszedł – strugi deszczu lejące się z nieba znacznie utrudniały widoczność.
Asther, mimo tego, że obie jej przyjaciółki nie wyszły do Hogsmeade, poszła do wioski sama. Nie dlatego, że lubiła patrzeć na okropne tłumy zakochanych, tudzież mniej zakochanych par – po prostu nie miała ochoty siedzieć w bibliotece. A tym bardziej moknąć na trybunach.
Wypad do Trzech Mioteł na kremowe piwo był w tym momencie zdecydowanie wskazany. Koniec końców miała nadzieję na spotkanie kogoś znajomego. A jeśli nie – cóż, ostatecznie mogło się skończyć na rozgrzewającym piwie i gapieniu się w krople deszczu spływające po szybie.
Zamówiła piwo, największy dostępny kufel i usiadła w głębi kawiarenki, ukrywając się przed wścibskimi oczami Ślizgonów, którzy siedzieli na przedzie, omawiając najwyraźniej jakąś niewymownie śmieszną sprawę – cała grupa śmiała się w głos. Asther rozpoznała wśród nich Bellatrix i Narcissę Black, ale – mimo usilnego wypatrywania – nie dostrzegła swojej siostry.
Wróciło to dziwne uczucie, które ostatnio tak często ją nawiedzało – zazdrość. Zacisnęła dłoń na kuflu modląc się, żeby nie pękł. Marlene najwyraźniej opuściła swoją paczkę – pewnie była z jakimś chłopakiem na jednej z tych niezwykle romantycznych randek, które miały się dzisiaj odbyć.
Świetnie. Asther bezwiednie zacisnęła zęby. Nie będziesz taka, jak Marlene – pomyślała sobie w duchu. Ona jest inna, ale to wcale nie znaczy, że lepsza.
Ty przynajmniej jesteś taka, jaka jesteś naprawdę.
Asther zdawała sobie sprawę z tego, że to zdanie nie ma najmniejszego sensu, ale i tak przyniosło jej ulgę. Popiła trochę piwa, wylewając nieco na stolik.
Przeklęła cicho i wyczyściła plamę różdżką.
Bellatrix Black wyszła razem z jakimś wysokim brunetem. I dobrze. Jednej głupiej mniej.

---

Wiedziała doskonale, że to, co robi, jest złe. Złe i na dodatek niemoralne. Nie, żeby miała jakieś specjalne opory przed łamaniem zasad moralnych, ale ta niestosowność była tak niestosowna, że zaniepokoiło to nawet ją samą. A mimo to nie wycofała się – ruszyła za Bellą Black i tym nieznanym jej chłopakiem. Ukryta pod przeciwdeszczową peleryną była anonimowa.
Chciała znaleźć Marlene. I doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej siostra pewnie jest tam, gdzie zmierza Bella. Wszyscy Ślizgoni są tacy sami, podpowiadał jej głos Emmeline.
Tuli się gdzieś z jakimś chłopakiem po kątach.
Pewnie jest cholernie czystej krwi.
Ze Slytherinu.
Pewnie jest ciemnowłosy, wysoki, o zimnym spojrzeniu.
Bellatrix skręciła w prawo, potem w lewo. Rozmawiała cicho z towarzyszącym jej chłopakiem, ale Asther nic nie słyszała, deszcz skutecznie zagłuszał głosy. Nie wiedziała nawet dokładnie gdzie idzie, ani jak potem wróci.
Na myśl o tym, że jej odwaga po raz pierwszy utrzymała się na dłużej, zrobiło jej się nagle tak wesoło, że miała ochotę się roześmiać.
Bellatrix wraz ze swoim towarzyszem weszła do jakieś knajpki na prawo. Ledwo było ją widać, deszcz wciąż lał jak z cebra. Tym lepiej, pomyślała Asther.
Weszła za Bellą, świadoma, że robi najgłupszą rzecz w swoim życiu.
Wnętrze lokaliku było okropne – ozdobione różnokolorowymi, bladymi kokardami i wrednym konfetti, które bez umiaru lało się z sufitu – sprawiało wrażenie wyjątkowo niegustownie urządzonego. Asther, pochylając się nisko tak, żeby nikt nie mógł jej poznać, podeszła do lady i poprosiła barmana o herbatę. Głupi wybór – skarciła się chwilę później.
Kiedy usiadła do stolika ukrytego za wielkim kwiatem, którego liście specjalnie z okazji dzisiejszego dnia zostały przefarbowane na blady róż w paskudny, serduszkowy deseń, okazało się bowiem, że herbata jest paskudna, z dodatkiem miodu.
Asther nienawidziła miodu. Był słodki, klejący i żółty, te trzy cechy od samego początku skazywały go na niepowodzenie.
Ratunku, krzyczała w myślach.
Bardziej dla spokoju sumienia, niż dlatego, że naprawdę potrzebowała interwencji sił zewnętrznych. Popiła łyk gorącej herbaty i lekko się skrzywiła. Natychmiast zaczęła obserwować jakąś parę siedzącą w pobliżu – tylko, żeby zapomnieć o okropnym smaku miodu i tym cholernym walentynkowym święcie.
Jak na ironię losu, para zaczęła się całować.
Niedobrze, pomyślała Asther. Jak pech, to pech na całego.
Znowu obserwowała swoją herbatę. Po chwili wzięła się na odwagę, żeby poszukać Marlene. Przebiegła wzrokiem wszystkie stoliki, po czym znowu ukryła się pod kapturem.
Albo jej się wydawało, albo zobaczyła Marlene w odległym stoliku po lewej stronie.
Jeszcze raz.
Tak, to była niewątpliwie Marlene McKinnon. I, co dziwne, nie było przy niej żadnego chłopaka – siedziała sama i gapiła się w okno, czasem bezwiednie spoczywając wzrokiem na Belli, która rozmawiała się swoim chłopakiem.
Co, u licha...
„Nie jesteś gorsza od Marlene... Też jesteś McKinnon”.
Asther wstała. Ruszyła w stronę stolika Marlene zastanawiając się, ile jeszcze głupich rzeczy zdąży dzisiaj zrobić. Dużo – podpowiedział jej chytry głosik.
- Cześć. – Marlene nie zareagowała. – To ja, Asther.
Marlene odwróciła się. Po jej policzkach spływały łzy, a oczy były trochę zaczerwienione.
- Cześć – mruknęła. Ukryła twarz w dłoniach.
- Zastanawiałam się, czy cię tu znajdę. Myślałam, że jesteś z jakimś...
- Byłam – przerwała jej Marlene – ale właśnie popełniłam największy błąd swojego życia.
Asther usiadła. Nie rozumiała, o co chodzi siostrze. Prawdę mówiąc Marlene mówiła tak od rzeczy, że nawet nie próbowała zrozumieć. Nie dość, że po raz pierwszy w życiu widziała swoją siostrę płaczącą, to jeszcze tamta przyznawała się jej do największego błędu swojego życia. Jakikolwiek by on nie był.
Poza tym Asther naprawdę trudno było pojąć, że jej siostra też popełnia błędy. Przez chwilę nawet poczuła satysfakcję, ale tamta od razu została stłumiona wstydem. Mimo swojej woli, Asther się zarumieniła. Nie wiedziała, co powiedzieć.
- Przepraszam... – zaczęła Marlene. Najwyraźniej powstrzymywała szloch, bo jej głos był dziwnie roztrzęsiony. – Nie wiedziałam, że tak bierzesz sobie do serca wszystko, co mówię.
Asther chciała powiedzieć, że nic nie rozumie, ale Marlene ją wyprzedziła:
- Widzisz, ja zawsze myślałam, że jesteś taka, jak ja. Zawsze myślałam, że ty – tak jak ja – nie robisz sobie niczego z czyichś słów.
Honor. Asther przypomniało się głupie mugolskie hasło – „Bóg, honor, ojczyzna”. Tata czasem mówił tak żartobliwie, kiedy chciał podkreślić, że ktoś jest zbyt szlachetny. Nagle Asther poczuła się taką zbyt szlachetną osobą.
- Nie musisz wbrew sobie latać na miotle w szkolnej drużynie – powiedziała Marlene.
Asther wzruszyła ramionami. Podeszła do siostry i krótko ją przytuliła. Poczuła jej łzy na swoim policzku.
Nie miała nic do powiedzenia. Nie wiedziała, co takiego zrobiła jej siostra i, prawdę mówiąc, niewiele ją to obchodziło.
A potem, bez żadnego ostrzeżenia, Asther puściła siostrę, odwróciła się na pięcie i wyszła z herbaciarni, trzaskając szklanymi drzwiami.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lem dnia Nie 15:59, 04 Lut 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lem




Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 1653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dom / internat

PostWysłany: Czw 19:53, 13 Kwi 2006    Temat postu:

8.

Koty, które nie są całkiem czarne, nie są pełnowartościowe. Głupota. Gdzie jest Neo?
No jasne, teraz nie ma się nawet do kogo odezwać – pomyślała Asther.
Za oknem nadal padało, może trochę mniej, niż rano, ale nadal całkiem mocno. Gdzie się podział ten durny kot?
Nie mogła zapytać Emmeline ani Hestii. Obie znikły rano i zapowiedziały swój powrót na późne godziny wieczorne. Świetnie, po prostu wspaniale.
Była wściekła i nie potrafiła nawet powiedzieć, dlaczego. Nie chodziło już nawet o zachowanie Marlene czternastego lutego. Nie chodziło nawet o to, że dziwnie się czuła ze swoim zachowaniem – tak, czy siak – miała po prostu ochotę rąbnąć jakimś porządnym zaklęciem komodę, potem łóżko Julie (która – na szczęście – była w bibliotece). I jeszcze stertę woluminów, która leżała na parapecie.
Ale, tłumiąc złość, ruszyła, by poszukać kota, jednocześnie zastanawiając się, kiedy ostatnio go widziała. A miała dziwne wrażenie, że to było dawno...

---

Wielka Sala była jeszcze pusta. Po kilka osób przy każdym stole – wszyscy zbici w zgrane grupki – każdy miał coś do powiedzenia, a to coś było zazwyczaj niezwykle ważną rzeczą – w związku z tym większość informacji podawano sobie „na ucho”, co wywoływało u Asther niespotykaną irytację. Miała głupie wrażenie, że wszyscy coś przed nią kryją. I nie pomogło nawet to, że Neo znalazł się w pokoju wspólnym, ukryty pod grubą warstwą koca. Szkoda było tego kota – musiał, do cholery, schować się tak głęboko i nie wracać przez miesiąc?
Asther usiadła samotnie na końcu stołu i nałożyła sobie na talerz trochę sałatki. Jakieś trzy metry za nią siedziało całe stado Krukonek, które opowiadały o czymś z wielkim przejęciem, popijając słowa sokiem dyniowym.
Podłubała trochę w talerzu, robiąc z sałatki jednolitą miazgę. Wypiła łyk soku dyniowego zastanawiając się, dlaczego jest taki niedobry. Spojrzenie na sufit natomiast wystarczyło, żeby przekonać się, że słońce wreszcie znalazło sobie wygodne miejsce na niebie i, przykryte cienką warstwą chmur, czuło się tam całkiem dobrze.
Marlene siedziała przy stole Ślizgonów – o dziwo – nie rozmawiała z żadną ze swoich koleżanek. Narcissa Black siedziała kilka miejsc od niej, a mimo to ani jedna, ani druga, nie przemówiła nawet słowem.
Marlene wyglądała, jakby chciało jej się spać – podparła głowę na rękach i tępo gapiła się w przestrzeń, nie zwracając specjalnej uwagi na to, że obserwują ją nie tylko rozchichotane Ślizgonki, które zauważyły jej dziwne zachowanie, ale także jej siostra.
Asther odwróciła się z powrotem do talerza, z zamiarem zjedzenia paćki, która nie przypominała już nawet sałatki, ale zrezygnowała. Jej widelec z brzdękiem wylądował na talerzu. Paćka i reszta soku dyniowego pozostała na stole, kiedy Asther wychodziła z Wielkiej Sali. Starała się celować nosem w sufit, co wcale nie było takie łatwe. W gruncie rzeczy nie rozumiała samej siebie i nie wiedziała do końca, co próbuje udowodnić swoim zachowaniem.
Kiedy przekroczyła próg Wielkiej Sali, obejrzała się za siebie. Marlene odprowadzała ją nieco nieprzytomnym wzrokiem.
Ale Asther nie wróciła, by powiedzieć siostrze chociażby „cześć”. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę biblioteki z nadzieją, że spotka tam Hestię.

---

Hestii nie było w bibliotece, a Emmeline gdzieś wsiąkła, co ostatnio zdarzało jej się nazbyt często, więc Asther wyszła na błonia, po drodze potykając się o ludzi, których mijała. Nikt nie był tym zachwycony, ale cóż znaczyła wysoka Krukonka, gotowa przewrócić wszystko, co mijała? Dla przeciętnego Hogwartczyka była po prostu kolejną panienką biegnącą na spotkanie jakiemuś Romeowi. Szkoda tylko, że ten, który tkwił za drzwiami Sali Wyjściowej nie był żadnym Romeem. Był natomiast człowiekiem, który podobnie jak większość zwyczajnych ludzi miał zamiar posilić się czymś w porze obiadowej.
I nie udało mu się, bo przez nieuwagę Asther McKinnon pan ten wylądował na powrót w zaspie i zamiast osiągnąć upragnioną pozycję w Wielkiej Sali, przy którymś z krzeseł Naczelnych Gryfonów, zwyczajnie został zepchnięty ze schodów.
Asther jęknęła. Nie przyszło jej do głowy, żeby pomóc chłopakowi wyjść z zaspy, po prostu stanęła nad nim z miną człowieka, który miał zły dzień i nic mu w życiu nie wychodzi.
- Przepraszam – jęknęła ponownie.
Znała tego chłopaka. Te dziwne, ciemne oczy. I tę śmieszną czuprynę. To mógł być tylko Syriusz Black.
- Nic się nie stało – powiedział z ironią. Otrzepał czarne włosy, w które wtarło mu się trochę śniegu. Mimo, że był to widok dość komiczny, Asther nie miała zamiaru się śmiać. W zamian za to ze zdziwieniem stwierdziła, że wcale nie jest jej przykro.
<i>Świetnie, może tak zaczniesz wszystkich zrzucać ze schodów i powodować, że będą cali mokrzy tylko dlatego, że nie jest ci wtedy przykro?</i>
- Nie chciałam – powiedziała. Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco.
Chłopak nie odpowiedział. Stanął wreszcie, poprawiając kurtkę. Gdzieś u stóp schodów leżał jego szalik. Przez chwilę uparcie przyglądał się Asther tak, jakby za wszelką cenę chciał sobie coś przypomnieć, a potem z miną odkrywcy Ameryki oświadczył:
- Już drugi raz mnie stratujesz. Czy ty nigdy nie patrzysz, gdzie biegniesz? – Jego spojrzenie było stanowczo zbyt badawcze.
Wchodziły w grę cztery odpowiedzi: Ślizgońska (A co cię to obchodzi?), Puchońska (Naprawdę nie chciałam, po prostu...), Krukońska (Poproszę następny zestaw pytań) i Gryfońska (wyzywające „tak”). Nie po raz pierwszy w ostatnich dniach zwyciężyło to ostatnie.
- Tak – powiedziała stanowczo Asther. – Nic innego nie robię. Chodzę tylko w kółko i liczę, ile osób udało mi się wepchnąć w zaspy. Za trzy osoby – dwa cukierki, za cztery – trzy, za pięć – czte...
- Starczy. – Black uśmiechał się szeroko, a Asther nie rozumiała, co takiego zabawnego usłyszał. Sama też zaśmiała się krótko. Sama nie do końca wiedziała, czy to był śmiech pełen krótkotrwałej radości, czy też coś, co miało wyrażać gorycz.
- W związku z tym, że przeprosiłam już trzykrotnie, pozwolę sobie wyminąć pana z ukłonem i ruszyć w końcu w zaplanowanym kierunku.
- Dwukrotnie – powiedział Black.
- Słucham?
- Przeprosiłaś mnie tylko dwa razy. – Syriusz zdawał się być wielce uradowany tym faktem.
- Świetnie. <I>Przepraszam</i>. Teraz dobrze?
Zaczynał już ją męczyć.
- Tak. – Niemożliwe.
Uśmiechnęła się z satysfakcją.
- A więc żegnam. – Odwróciła się na pięcie i ruszyła z wyrwą w stronę jeziora, gotowa zapomnieć, ile nieprzyjemnych rzeczy się dziś wydarzyło. Być może nawet miała jeszcze nadzieję na spędzenie tego dnia z jakąś dobrą lekturą. O gwiazdozbiorach Ptolemeuszowskich, koniecznie.
- Chwileczkę – rozległo się za jej plecami. Tego już było o tak zwane pół szklanki za wiele.
- Ja już się pożegnałam – wycedziła Asther.
- Możesz mi podać ten szalik?
Podniosła szalik w Gryfońskich kolorach i rzuciła Blackowi do rąk.
- Dzięki – wyszczerzył się głupio.
- Do widzenia – powiedziała dobitnie Asther.
Gorzej już chyba być nie mogło.


9.

Asther z całej siły rzuciła kamieniem w wodę, która rozprysła się, wznosząc maleńką fontanienkę tuż nad powierzchnią. Black, który siedział obok niej wyglądał tak, jakby miał dość tej przeciągającej się chwili milczenia i miał ochotę – choćby dla zbicia czasu – podobnie jak Asther, powrzucać kilka kamieni do wody. Kiedy spotkał ją po raz pierwszy, gdzieś tam – w Londynie – wydawała mu się być osobą, która nie ma swojego zdania i – co gorsza – ma niewiele do powiedzenia.
Teraz jego przypuszczenia zdawały się potwierdzać. Coraz bardziej irytowało go to, że się nie odzywała, tylko brała do ręki coraz to nowe kamienie i wrzucała je do wody. Towarzyszył temu trochę dziwny plusk – tafla jeziora nie była do końca zamarznięta, więc kamienie przebijały się niemal bez przeszkód przez cienką warstwę rozmoczonego lodu.
A jednak coś kazało mu zostać. Może to była ambicja, może honor – tak, czy siak – dla własnej satysfakcji usiadł obok niej, żeby spędzić pół godziny na gapienie się w lód, który coraz mniej lód przypominał. I coraz bardziej żałował.
Już nie sprawiał mu przyjemności nawet fakt, że wydawała się być zirytowana jego obecnością. Próbowała to maskować, ale on i tak wiedział swoje – któryś z kamieni, które trzymała w dłoni, w pewnym momencie rzuci mu w twarz.
I trzęsły jej się ręce, jakby z bezsilności.
- Masz siostrę, nie? – zapytał w końcu. Starał się, żeby wyglądało, że zadał to pytanie ot tak, po prostu.
Milczała. Bardzo długą chwilę, jakby zastanawiała się czy odpowiedzieć, a jeśli już odpowie – jak będzie ta odpowiedź brzmiała. A jednak zdecydowała się odezwać:
- Mam. – To było powiedziane tak, jakby jednocześnie miało oznajmiać, że panna McKinnon wie wszystko i – że ma wszystkiego dość li i jedynie dlatego, że nic nie może.
Syriusz Black nienawidził, kiedy ktoś się tak zachowywał. Nie lubił takich niezdecydowanych ludzi. I byłby pewnie wstał i udał się do zamku gdyby nie to, że miał dziwne wrażenie nieprawdziwości pozorów, które stwarzała wokół siebie Asther. Wydawało się, że bije się sama z sobą, a chwilę później była gotowa do walki z kimś całkowicie sobie nieznanym.
- Nazywa się Marlene McKinnon, lat siedemnaście, urodziny dwudziestego lutego – powiedziała nagle. – Slytherin, metr siedemdziesiąt wzrostu, ciemne oczy, jasna cera, szczupła, głupia, nieczuła, wredna. – Wstrzymała na chwilę oddech, po czym dodała:
- I nieprawdziwa.
Rzadko się zdarzało, że Syriusz Black nie miał nic do powiedzenia. Ta chwila była jedną z tych niewielu – po takim streszczonym wyznaniu niemalże miłości do swojej siostry, zaczął zastanawiać się, po co u licha dziewczynom taki zakres słownictwa, skoro popadają w skrajności – albo godzinami paplają o tym samym, albo w dwóch zdaniach ujmują wszystko, co je boli.
- Nie znam. – Głos Blacka był beztroski. Na tyle beztroski, że Asther naprawdę powstrzymywała się przed odbiciem swojej dłoni na jego policzku. Nie dość, że go przewróciła, przeprosiła, podała szalik, to jeszcze teraz siedziała nad brzegiem jeziora, i – zamiast siedzieć przed kominkiem w pokoju wspólnym – zastanawiała się, jak pozbyć się Blacka delikatnie, ale tak, żeby już nigdy nie zechciał pobyć z nią w jednym pomieszczeniu.
Nic nie powiedziała.
- Zawsze jesteś taka wredna? – To miało być chyba retoryczne pytanie, pomyślała Asther.
- Zawsze. – Brzmiało tak, jak chciała. Ostro i ironicznie. Zaczynała dochodzić do wniosku, że warto było siedzieć z Blackiem nad brzegiem jeziora z pewnego istotnego powodu – zaczynała już mówić tak, jak Marlene.
- A mogę wiedzieć, dlaczego tak nie lubisz swojej siostry?
Asther westchnęła. Niemalże dramatycznie, jak zdążyła się zorientować.
- Kochanej siostry nigdy za wiele – oznajmiła.
Black przycichł, zastanawiając się, co miało znaczyć to zdanie.
- Mam brata. Jest młodszy i lepszy. Ciągle mi to powtarzają – powiedział w końcu.
Wyglądało na to, że pannę McKinnon szczerze zastanowiło to wyznanie.
- Moja siostra jest starsza. I też lepsza. – Tutaj zatrzymała się na chwilę, po czym dodała głosem trochę mniej pewnym, niż jeszcze przed chwilą - Właściwie to jest tak – rodzice nie wyróżniają ani mnie, ani jej. Tak naprawdę nie mają dużo czasu na zajmowanie się którąkolwiek z nas. Marlene jest za to szczęściarą. Trafiła do Slytherinu. Jest dobra w eliksirach i zaklęciach.
- Jest wyższa? – Pytanie Blacka było trochę zaskakujące.
- Nie. Jesteśmy prawie tego samego wzrostu.
Black odetchnął. Asther nie miała pojęcia, o co mu chodzi.
- Mój brat, jest niższy, młodszy. Nie chwaląc się, uczy się gorzej ode mnie. Podobnie jak twoja siostra jest w Slytherinie. I wiesz co?
- Nie – odparła Asther. Nadal nie wiedziała, do czego zmierza ta rozmowa.
- Rodzice i tak uważają, że jest lepszy. On zawsze był tacy jak oni.
- Obawiam się, że nie rozumiem – powiedziała chłodno Asther.
- Nie znasz jeszcze Blacków...
Miał rację – nie znała. Tamtego dnia wydawało jej się, że Blackowie byli tylko czystokrwistą, arystokratyczną rodziną, jakich wiele. W ciągu następnej godziny dowiedziała się, że nie wszyscy są tacy, jak wydaje się na pierwszy rzut oka.
Nawet Syriusz wydawał się być inny.

---

W dormitorium Asther pojawiła się dopiero wieczorem, po tym, jak udało jej się wreszcie zakończyć rozmowę z Syriuszem i zjeść kolację. W sypialni była już Emmeline, która czytała jakąś okropnie długą księgę (zapewne historyczną), Julie (która – rzecz jasna – się nie odezwała) i Hestia, która usiadła na podłodze, by rozegrać partyjkę szachów we własnym towarzystwie.
- Cześć – powiedziała Asther, kiedy weszła do pokoju. Żadna z dziewcząt się nie odezwała, więc Asther posłała każdej pytające spojrzenie, zastanawiając się, jaki niby miały powód, by się na nią obrazić. – Jeśli chodzi o to, że nie było mnie cały dzień, to od razu usprawiedliwiam się tym, że wyście też znikły – i to zanim się jeszcze obudziłam.
Odpowiedziała jej cisza. Hestia wyglądała, jakby miała wybuchnąć jednocześnie śmiechem i płaczem, a Julie miała wściekłość wypisaną na twarzy. Zresztą nie tylko ona – Asther miała wrażenie, że coś się w niej gotuje. I że zaraz wybuchnie, wyładowując poranną złość nie tylko na Julie, ale także na Emmeline i Hestii – za to, że się tak dziwnie zachowywały.
- Świetnie – powiedziała w końcu Asther. – Milczcie tak dalej, a kiedyś was rozniosę.
Emmeline uśmiechnęła się blado.
- Nie rozniesiesz.
- A skąd wiesz? – Asther była bliska płaczu. Nie lubiła, kiedy Emmeline ją prowokowała. Trochę czasu zajęło jej stwierdzenie, że przecież sama się o to prosi, zadając takie wyzywające pytanie. Chociaż z drugiej strony – dzisiaj nie była w nastroju do milczenia.
- Bo ciebie, kochana, nie stać na taki wspaniałomyślny gest. – Emmeline wyszczerzyła się do Hestii, ale tamta była pochłonięta grą w szachy – przynajmniej tak się wydawało.
- A chcesz się... – zaczęła Asther, ale Em nie pozwoliła jej skończyć:
- Mam dość tej twojej ambicji. To cię do niczego nie prowadzi. – Tym razem ton Emmeline wyrażał jakąś nieuzasadnioną wściekłość. – Wciąż próbujesz coś komuś udowodnić.
Przez chwilę panowała cisza, która zdawała się być wręcz nasycona gorączkowym analizowaniem słów, które przed chwilą padły.
A potem – bez ostrzeżenia – Asther wbiegła do łazienki, zatrzaskując drzwi z takim impetem, że prawie wyleciały z zawiasów.
Nikt się już nie odezwał.


10.

Motywacja biernie prowadząca do poprawy moralności jest tylko wredną przykrywką, która szybko uderza o podłogę tak mocno, że zostają z niej tylko szczątki. To samo zazwyczaj tyczy się poprawy i postanowień. Mechanizm ludzkiego myślenia jest bardzo skomplikowanym narządem, ale można ustalić pewne jego reguły działania. Jedną z takich reguł jest reguła dążenia do dobra i piękna, która coraz częściej jest postrzegana w granicach nieprawdziwych widm i niemrawych wspomnień z dawnych, lepszych czasów. Nie bez powodu, ma się rozumieć.
Umysł panny McKinnon też zawsze dążył i do dobra, i do piękna, zazwyczaj używając niczym nie tkniętych, gigantycznych zapasów ambicji, które gromadziły się z nikąd. I – co może wydać się dziwne – kiedy Emmeline Vance wyraźnie dała jej do zrozumienia, że zachowanie Asther jest irytujące – zaczęła doszukiwać się w tym własnej winy.
To też miało swoje podstawy.
Co innego z waleniem pięścią w wyblakłe, turkusowe kafelki ułożone na podłodze w łazience, z rzucaniem ręcznikiem na odległość i z rzucaniem mydeł ścigających się zawzięcie po ścianach, po suficie, po trzech lustrach, w głębi umywalki i wanny. Co innego rozważać swoją winę w pewnych sprawach, a co innego wyładowywać swoje emocje na otoczeniu.
Cóż, takie zachowanie nie wróżyło głębszych podstaw dążenia do piękna, ale za to nie było nawet w połowie tak drastyczne, jak zachowanie panny Vance w stosunku do ludzi, książek, podłogi, drzwi, okien i własnej różdżki, co działo się po drugiej stronie łazienkowych drzwi.
To chyba dowodzi, że kłótnia jest jedną z tych rzeczy, których powinno się w życiu unikać.

---

Zdawała sobie sprawę z tego, że po raz kolejny robi głupią rzecz, ale uznała, że nie ma wyboru. Ze spuszczonymi ramionami i miną zbitego psa podeszła do zbiorowiska kilkunastu Ślizgonek mniej więcej w jej wieku.
- Cześć – powiedziała Asther, podchodząc do jakiejś wysokiej Ślizgonki ubranej na zielono. Na gruby sweter w kolorze świeżej choinki narzuciła rozpiętą szatę. Na ramieniu swobodnie zwisała jej czarna torba. Odwróciła się i nieco nieprzytomnie spojrzała na Asther.
- Cześć.
Asther zastanawiała się, czy nie powinna się przedstawić, ale zrezygnowała z tego. To tak banalnie by zabrzmiało, tak, jakby chciała się wylegitymować i udowodnić, że należy do tych niewielu czystokrwistych rodzin w czarodziejskim świecie.
Ale – co dziwne – pomimo tego wydawało jej się, że stojąca przed nią Ślizgonka wcale nie potrzebuje ani legitymacji, ani żadnego udowadniania – szczerze mówiąc wydawała na jedyną serdeczną osobę w tym tłumie.
Co nie zmieniało faktu, że tamta zaczynała już zdradzać pierwsze oznaki zniecierpliwienia. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na Asther swoimi przenikliwymi, wielkimi czarnymi oczyma.
- Chciałam tylko zapytać, czy masz może podręcznik do transmutacji dla klasy szóstej – wypaliła Asther. Starała się, żeby to nie brzmiało głupio. Poniekąd jej się to udało – przynajmniej się nie zająknęła.
- Mam – odpowiedziała chłodnym tonem tamta.
Asther usilnie starała się o zachowanie zwykłego, jasnego kolorytu twarzy.
- A... – mruknęła. – A mogłabyś mi pożyczyć?
Dziewczyna zmierzyła ją przeciągłym spojrzeniem.
- Mogłabym. – Trudno było uwierzyć, że osoba o tak miłej twarzy może wyrażać się tak lodowatym tonem. – Mimo że nie rozumiem, po co ci dwa podręczniki do transmutacji – dodała.
Asther zarumieniła się lekko.
- Przepraszam – powiedziała. – Właściwie chciałam się tylko przedstawić.
Znów to samo spojrzenie. Tak niesamowicie groźne, posyłane spod gęstej zasłony czarnych włosów poskręcanych w drobne loczki. Asther trudno było zaakceptować te wielkie oczy. Były takie <i>nierealne</i>.
- Jestem Asther McKinnon.
- McKinnon? – zapytała z zaciekawieniem tamta. – Znam to nazwisko...
- Może poznałaś moją siostrę. – Teraz to Asther wyraziła się chłodno. Na samą myśl o siostrze przechodziły ją ciarki.
- Możliwe – powiedziała szybko dziewczyna. – A tak przy okazji, jestem Lehmaine Potter.
- Miło mi.
Uśmiech wyszedł jakoś sztucznie.
- Może jeszcze się zobaczymy – powiedziała Asther. Spuściła wzrok, chwilowo zawieszając go na swojej torbie.
- Mam nadzieję – powiedziała panna Potter. – Bo jesteś jedyną osobą, która nie spytała „czy jestem z tych Potterów”, kiedy poznała moje nazwisko.
Uśmiechnęła się. Po raz pierwszy tak naprawdę, szczerze.
- Ach – mruknęła Asther. – Widocznie zapomniałam – dodała z uśmiechem.
- I nie mów do mnie Lehmaine. W razie gdybyś miała nazwać mnie kiedyś po imieniu, jestem Lehm. – Tutaj skrzywiła się nieznacznie, jakby chciała podkreślić, że nie lubi, kiedy ktoś zwraca się do niej po nazwisku. Widocznie nie lubi nawet pełnej wersji swojego imienia.
Cóż, trochę niezręcznie byłoby mówić „Leh-mei-ne” do koleżanki. Nic dziwnego, że używa zdrobnienia.
- W porządku – powiedziała Asther. – Zapamiętam.
- To do zobaczenia.
- Cześć.
I rozeszły się – w dwie strony, które nie miały ze sobą nic wspólnego.
A mimo to ta rozmowa nie była jedyną taką.
Ostatnio Asther zaczęła przyłapywać się na rozmawianiu z całkiem nieznajomymi osobami. Ba, zaczynało się jej to nawet podobać.
W końcu – logicznie rzecz biorąc – całkiem miło jest wiedzieć, że ktoś całkiem nieznajomy może stać się znajomym. Że ktoś, kogo nie znasz, może za jakiś czas stać się przyjacielem.
Że system społeczny człowieka działa na tyle sprawnie, że czasem potrafi on zwierzyć się zupełnie przypadkowo spotkanej osobie.
Problem jednak tkwił w innym aspekcie.
Lehmaine Potter nie była całkiem zwyczajną osobą.
A mimo to była bardzo dobrym słuchaczem. I osobą, która raczej nie lubi mówić innym o tym, co myśli.


11.

- Czyli... – powiedziała Lehm, na chwilę zaprzestając jedzenia surówki – twoja przyjaciółka obraziła się, a ty nie wiesz za co. Poza tym masz manię na punkcie gwiazd, numerków, naleśników i swojej siostry. Przez to, że jesteś młodsza wydaje ci się, że jesteś gorsza. I lubisz Blacka, tak?
Asther nie miała nawet siły zaprzeczyć i głośno oświadczyć, że wcale nie lubi Blacka - skinęła więc tylko głową czekając na dalszy rozwój wypadków.
Towarzystwo Lehm było całkiem przyjemne, ale ona sama chwilami stawała się bardzo irytująca. Nawet nie chodziło o to, że miała skłonności do śmiania się w głos z wszystkiego, przy czym nie dało się płakać, ale też przez to, że miała zbyt – nawet, jak na gust panny McKinnon – analityczny umysł.
A mimo to surówka, śmiesznie poskręcane włosy i wesoło-marzycielskie usposobienie Lehm przyciągało na tyle mocno, że w ciągu ostatniej godziny Asther opowiedziała jej o wszystkim, co ją dręczy, siedząc przy tym przy pełnym już stole nieco zirytowanych Ślizgonów. O ile którykolwiek z nich zauważył, że ma przy stole nieproszonego gościa. W ogóle nie wydawali się być dzisiaj zbyt towarzyscy.
Może mieli trening quidditcha i w nagłym olśnieniu zdali sobie sprawę z tego, że Krukoni są jednak od nich lepsi, i że pokonają ich w zbliżającym się meczu? Że Emmeline Vance jest graczem tak wspaniałym, że żadną swoją taktyką jej nie...
Asther szybko skarciła się w myślach za drastyczny powrót do – nadal bolesnego – wspomnienia Em, podczas gdy Lehm powróciła do jedzenia, dłubiąc w surówce widelcem i najwyraźniej nad czymś medytując.
- Czasem tak jest – powiedziała w końcu Lehm, odkładając widelec. – To nic nadzwyczajnego. Przyjaciele przychodzą, odchodzą. Oni są od tego, żeby się z nimi kłócić, potem się z nimi godzić – a jeśli nie będą chcieli się pojednać, szukasz nowych. To naturalna kolej rzeczy, że z czasem nie potrafimy dogadać się z pewnymi osobami nawet, jeśli dawniej były nam tak bliskie, jak nikt na tym świecie.
Asther ponownie kiwnęła głową, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Nie była pewna, czy przyznanie Lehm racji nie będzie zakończeniem jakiegoś etapu w jej życiu. Nie chciała przecież tak po prostu przyznać się, że przyjaciele przemijają. Nie chciała raz na zawsze rozstać się z osobą Emmeline Vance tylko przez to, że ktoś miał rację, pocieszając ją przy jakimś stole, pewnego popołudnia.
Nie chciała tego zaprzepaścić, choć tak naprawdę przez to całe gadanie Lehm miała wrażenie, że nie chce się już niczego naprawiać, że jest tym wszystkim zmęczona i że ma dość zarówno Emmeline, jak i Hestii.
- Ale ja nie chcę, żeby to odeszło... – zaczęła Asther. – To znaczy...
- Właściwie nie jesteś pewna, czego chcesz – dokończyła za nią Lehm. – Skądś znam to uczucie.
Jej głos nagle stał się zimny i taki... odległy. Asther nagle odniosła wrażenie, że Lehm nie mówi szczerze.
- Ale wtedy najlepiej jest zmusić się do wyboru. Jeśli nie wiesz, czy kogoś lubisz, czy nie, lepiej wmówić sobie, że go lubisz – tak jest lepiej, bo zazwyczaj się okazuje, że jeśli nie lubisz go teraz, polubisz go kiedyś. – Wyglądało na to, że Lehm szybko się zreflektowała i natychmiast chciała usunąć niemiłe wrażenie pozostawione przez jej niezbyt przyjazny ton.
- A zresztą... Teraz już nikogo tak naprawdę nie obchodzi, czy go lubisz, czy nie. Teraz nie ma na tym świecie osoby, która by cię zrozumiała, wysłuchała i pomogła. Ludzie wiecznie coś sobie udowadniają i ślepo biegną drogą wyznaczaną przez największego szczura. Przyjaźni nie ma, miłości też nie. To wszystko kiedyś było, ale przeminęło.
- Jest przyjaźń. Tylko trzeba znaleźć właściwą osobę. Potem jest też miłość, przynajmniej na papierze – powiedziała Asther.
- Że niby Syriusz Black jest odpowiednią osobą? – Lehm wyraźnie powstrzymała się przed głośnym prychnięciem. – Lepiej go nie znać. Jest chyba najmniej lubianym przeze mnie człowiekiem na świecie, a przecież całkiem dobrze znam profesora Slughorna i Krwawego Barona...
- Nie powiedziałam, że chodzi o Blacka! – obruszyła się Asther. – Ja tylko mówiłam...
- Chyba jeszcze musisz pewne rzeczy zrozumieć. Za rok będziesz gotowa do dyskusji o przyjaźni i miłości. A właściwie inaczej – nie będziesz już dyskutować, bo poznasz świat i dowiesz się, że takie uczucia istnieją tylko w dziecięcych wyobrażeniach.
- Czyli co mam zrobić z Emmeline? – zapytała chłodno Asther zastanawiając się, czy przypadkiem nie przestaje lubić Lehm.
- Najlepiej zostaw ją w spokoju. Prawdę mówiąc wątpię, żeby ktoś o takiej dumie jak Emmeline Vance kiedykolwiek usiłował cię przeprosić, więc lepiej daj sobie spokój i zajmij się czymś innym, niż rozpamiętywaniem dawnych przyjaciół.
Asther nie wiedziała, co powiedzieć. Trudno było jej wyobrazić sobie coś, co zastąpiłoby Emmeline, która była złośliwa i ironiczna, ale przecież w głębi duszy była kimś, kogo nic innego nie mogłoby zastąpić.
- Quidditch.
Asther spojrzała pytająco na Lehm.
- Qudditch jest tym, co może zastąpić nawet niezastąpionego przyjaciela – wyjaśniła Lehm.
- Nie sądzę.
Lehm wzruszyła ramionami.
- Jak wolisz. Ja przekonałam się, że nie ma lepszego przyjaciela, niż miotła. W końcu coś tam po Potterach odziedziczyłam... - Uśmiechnęła się. - Mogę cię wziąć na stadion. Pożyczymy miotłę od mojego kochanego kuzyna.

---

W pokoju wspólnym Krukonów Asther minęła Emmeline, ale nie wymieniły nawet słowa. Przez chwilę jeszcze Asther zastanawiała się, dlaczego Emmeline tak na nią naskoczyła, kiedy wróciła znad jeziora, ale szybko się zreflektowała – uniosła wysoko głowę i wyprostowała plecy tak, żeby zyskać jakąś dziwną przewagę nad Em, która wyglądała na nieco mniejszą niż zwykle.
I chociaż w głębi duszy pozostał jakiś cień żalu, Asther starała się go ukryć gdzieś tam, bardzo głęboko, mając nadzieję, że już nigdy nie da o sobie znać.
Może robiła źle, ale po prostu czuła, że nie może zrobić inaczej.
I kiedy przebierała się w dormitorium po to, by za dziesięć minut spotkać się z Lehm na boisku quidditcha, uśmiechnęła się nawet do wielce zdumionej Julie Lieser, która właśnie zawzięcie czesała swoje włosy.
Mało tego – pierwszy raz w życiu poczuła, że może przesuwać góry, jeśli tylko będzie chciała.
Warto było choćby dla tego uczucia wyprostować plecy i choć raz pobiec przez błonia z uniesioną głową i nadzieją, że teraz wszystko będzie inaczej, nawet, jeśli trzeba było zapłacić za tę nadzieję cenę przyjaźni.
Chyba, że to, co straciła nie było przyjaźnią.


12.

Lehm czekała już na boisku, w szacie do quidditcha i z dwoma miotłami w ręku – uśmiechała się już z daleka, dodając Asther otuchy. Sama Asther czuła się wręcz jak nowonarodzona, mimo że wiatr dął wcale nie słabo, próbując pozbawić ludzi spędzających to marcowe popołudnie na błoniach, dobrego humoru.
- Myślałam, że cię wywiało – przywitała ją Lehm z uśmiechem, od razu wręczając długą miotłę z nieco powyginanymi witkami. – Udało mi się wyciągnąć miotłę od Jamesa.
- Jamesa? – zainteresowała się Asther, przyglądając się bliżej miotle i zastanawiając się, czy kiedykolwiek będzie na tyle odważna, by jej dosiąść.
- Yhm – przytaknęła Lehm. – Może obiło ci się o uszy nazwisko Jamesa Pottera?
- Myślę, że się obiło, głównie z racji tego, że nosisz takie samo...
- James to mój kuzyn. Jest w Gryffindorze – wyjaśniła Lehm, przyglądając się bacznie Asther. – A swoją drogą dziwię się, że go nie znasz. Myślałam, że nie ma już takiego w Hogwarcie, co by nie kojarzył mojego wspaniałego kuzynka...
Asther wzruszyła ramionami, nadal przyglądając się miotle. Poza tym, że miała nieco powyginane witki i trochę zarysowaną rączkę, wyglądała na nową.
- To jego miotła? – zapytała.
Lehm pokręciła głową.
- W życiu nie pożyczyłby swojej miotły. To jakiś grat, którego trzymają w dormitorium na „czarną godzinę”. Swoją drogą ciekawe, kiedy miotła Jamesa wreszcie wysiądzie... – Tutaj ton Lehm nieco się zmienił, znowu dało się odczuć tę zimną, dziwną nutę. – Jego tatuś, wielki miłośnik quidditcha zafundował Jamesowi Ogień Feniksa 1000, chyba najlepszą miotłę, jaką widziałam. I teraz James nie tylko się tą miotłą wciąż chwali, ale – co jest chyba najgorsze – używa jej na meczach, więc nie mam z nim szans.
- Jesteś w drużynie? – zapytała Asther, zastanawiając się, dlaczego Lehm nie powiedziała jej, że gra w drużynie z jej siostrą.
- Jestem – odpowiedziała krótko Lehm. – Ale sądzę, że nie na długo.
Asther chciała zapytać, dlaczego, ale Lehm przyłożyła tylko palec do ust dając znak, żeby o nic więcej nie pytała.
- Chyba możemy wyruszać – powiedziała w końcu Lehm. – Mam nadzieję, że nie jest z tobą aż tak źle i że potrafisz usiąść na nieszczęsnym trzonku?
Asther miała ochotę wtrącić jakąś uwagę o tym, że nadzieja jest matką głupich, ale się powstrzymała. Zamiast tego po raz kolejny spojrzała na miotłę i przerzuciła nogę przez trzonek, czując się tak głupio, jak chyba jeszcze nigdy.
Lehm, która była już gotowa do startu wyglądała na trochę zbitą z tropu.
- Ostatni raz siedziałaś na miotle kiedy miałaś jedenaście lat, prawda? – zapytała, jakby właśnie ziszczały się jej najgorsze obawy.
Asther przytaknęła.
- Spróbuj użyć tej swojej sławnej ambicji, to może wystartujemy przed zmrokiem...
Ta uwaga podziałała na Asther motywująco – od razu odepchnęła się od ziemi i – kulawo, bo kulawo, ale jednak – ruszyła w górę, unikając zderzenia z gałęziami, które stały jej na drodze.
Co to za głupi pomysł, żeby tak blisko boiska do quidditcha rosły takie drzewa?
Lehm tymczasem wyglądała na uradowaną, bo najpierw (szczerząc się i przysłaniając oczy ręką, bo słońce świeciło jej w oczy) spoglądała na Asther z wyraźną satysfakcją (podczas gdy główna zainteresowana leciała slalomem między bramkami), a potem sama dosiadła miotły i szybko dogoniła swoją uczennicę.
- Nie jest tak źle, prawda? – krzyknęła, kiedy leciała tylko jakieś dwa metry za Asther.
- Nie, jeśli ktoś potrafi lądować! – Asther wyglądała na trochę zbitą z tropu – co prawda poruszała się prawie po linii prostej, ale mimo to najwyraźniej zastanawiała się, czy wyjdzie z tej przygody w całości. W końcu krążenie po stadionie do końca życia nie było zbyt zachęcającą perspektywą. Poza tym wiatr skutecznie tłumił wszelkie dźwięki, nawet krzyk Lehm jakby ginął w otchłani, którą sam sobie zbudował wiatr.
- Nachyl trzonek w dół! – krzyknęła Lehm.
Kiedy tylko Asther nachyliła trzonek (nawiasem mówiąc trochę za bardzo), pęd powietrza niemalże pozbawił ją tchu – przez całe pięć sekund nie miała możliwości zaczerpnięcia powietrza – dopiero po chwili, kiedy powierzchnia boiska niebezpiecznie się zbliżyła – Asther wylądowała.
Prawdę mówiąc trudno było to nazwać lądowaniem – w rzeczywistości było to raczej spotkanie pierwszego stopnia z ziemią, ale mimo to obyło się bez większych obrażeń.
Lehm wylądowała tuż obok Asther i miała taką minę, jakby ledwo powstrzymywała się przed wybuchem śmiechu.
- I jak było? – zapytała, bezczelnie się szczerząc.
- Świetnie. Gdyby nie to, że trochę mnie przymiażdżyło, byłoby całkiem nieźle – powiedziała Asther, podnosząc się z ziemi i otrzepując szatę.
Lehm, teraz już bez żadnych oporów, wybuchła tak głośnym śmiechem, że przez chwilę trybuny zdawały się drżeć. Asther co prawda nie podzielała tej radości, ale przyłączyła się do koleżanki. Chwilę później obie siedziały już po turecku na chłodnym piasku i zastanawiały się, co będzie na kolację.
- Daję głowę, że masz ochotę na naleśniki w kształcie gwiazdozbioru Kasjopei, co? – zapytała w końcu Lehm, wciąż z miną człowieka, którego szczerze coś rozbawiło.
- Wolałabym jakiś bardziej pożywny gwiazdozbiór – powiedziała Asther – na przykład Orion.
Lehm roześmiała się po raz kolejny.
- Też czujesz, że wyjście na stadion to był dobry pomysł? – zapytała.
- To ja się obiłam – uśmiechnęła się Asther. – Ale myślałam, że będzie gorzej. Koniec końców wylądowanie na jakimś drzewie byłoby zgoła mniej przyjemne, niż spotkanie z podłożem.
- Kiedyś nauczysz się lądować – stwierdziła Lehm. – Mogę ci pomóc.
- Bardzo chętnie.
Przez chwilę jeszcze patrzyły z uśmiechem na widoczne w oddali dachy domków w Hogsmeade, ale zimne podłoże dawało o sobie znać, więc w końcu – z lekkim rozczarowaniem – podniosły się z piasku i ruszyły w stronę Wielkiej Sali, zastanawiając się, w jakim kształcie będą naleśniki.
Lehm miała ochotę na takie w kształcie mioteł, a Asther szybko zaprotestowała twierdząc, że miotły są zbyt wąskie, ażeby zaspokoić nimi głód. Lehm jednak nie miała nic przeciwko zjedzeniu dużej (tudzież bardzo dużej) ilości takich mioteł.
Asther znowu usiadła przy stole Ślizgonów, wciskając się pomiędzy niezadowolone dziewczyny, które spożywały jakieś koreczki z taką gracją, że i Asther, i Lehm, ledwo powstrzymywały głośny chichot.
Nie omieszkała też spojrzeć na stół za sobą, stół Ravenclawu.
Hestia nie tylko wyglądała tak, jak zawsze, ale też dłubała widelcem w talerzu zupełnie tak, jak za starych, dobrych czasów. Asther zrobiło się dziwnie przykro, kiedy pomyślała, że nazywa „starymi, dobrymi czasami” coś, co jeszcze miesiąc temu wcale nie było stare.
Emmeline natomiast siedziała obok Hestii i, podpierając się łokciem, niechętnie wpatrywała się w swój sok dyniowy. Asther mogłaby to wziąć za zwykły objaw chandry, która przecież nie tak rzadko nawiedzała pannę Vance, ale jednak szybko zdała sobie sprawę, że nie wszystko jest tak, jak zawsze.
Wyraźnie czuła, że jej tam brakuje. Że powinna wrócić do tamtego stołu.
Ale konspiracyjny szept Emmeline, skierowany prosto w prawe ucho Hestii odwiódł ją od tego zamiaru.
W końcu to nie Asther obraziła się za nie wiadomo co. W końcu to nie ona, nie Asther, usiłowała na każdym kroku okazywać swojej przyjaciółce pogardę, którą ją darzyła (zresztą, jak się wciąż wydawało, zupełnie bez powodu).
Chociaż, może?
Panna McKinnon nie pierwszy raz w ciągu ostatnich dni złapała się na usprawiedliwianiu swojego zachowania.


13.

O dwunastej na trybunach przy stadionie quidditcha nie pozostało nawet jedno wolne miejsce. Wydawało się, że w zamku nie zostało już żywej duszy – spoglądając w prawo i w lewo można było jedynie dojrzeć przejmujące masy ludzi w granacie i zieleni. Dziwnym trafem publiczność podzieliła się na dwie równe części, eksponując ile sił w gardle swoje poglądy i głośno dopingując swoich faworytów. W loży głównej zasiedli już chyba wszyscy nauczyciele, teraz intensywnie wpatrujący się w wyjścia z szatni obu drużyn. Profesor McGonagall zajęła swoje miejsce obok komentatora – Anne Hollen, która już przed pół godziną została wyposażona w wielki megafon mający umożliwić jej przekrzyczenie rozentuzjazmowanego tłumu.
Z prawej strony, w trzecim rzędzie od końca siedziała Asther, przygnieciona z dwu stron jakimiś masywnymi dziewczynami, całymi ubranymi na granatowo. Czuła się tak, jakby ktoś wsadził ją do przepełnionej puszki, ale nie mogła odpuścić sobie tego meczu. Chociaż w miejscu, w którym siedziała zdecydowaną większość stanowili kibice Ravenclawu, ona sama uznała, że lepiej nie przyozdabiać się żadnym z kolorów – ani granatowym, ani zielonym. To była dla niej dość dziwna sytuacja – z jednej strony sercem była z Lehm, która ostatecznie miała wystąpić w dzisiejszym meczu, ale nie chciała też tryumfu swojej siostry, która z kolei po raz pierwszy występowała na meczu. Poza tym Asther była Krukonką. Nie powinna przecież kibicować Ślizgonom, podczas gdy jej dom walczy o drugie miejsce w walce o Puchar Quidditcha.
Długo się nad tym zastanawiała i wreszcie doszła do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie ubranie się w czarną, szkolną szatę. Oprócz tego przysięgła samej sobie, że nie będzie krzyczała ani „Ravenclaw!”, ani „Slytherin!”, choć w głębi duszy miała ochotę wykrzykiwać oba te słowa. Szczęście jednak chciało, że żadna z jej towarzyszek nie pozwoliła jej dojść do głosu, obie dziewczyny (które, jak się Asther wydawało, były rok od niej starsze), nie ułatwiały jej wydania z siebie jakiegokolwiek głosu, choć same wrzeszczały ile sił w płucach.
I pewnie Asther byłaby udusiła się w tym tłumie, gdyby nie to, że na boisko wyszła już drużyna Ślizgonów, a Anne zaczęła entuzjastycznie wykrzykiwać nazwiska poszczególnych zawodników. Co prawda nie zrobiło się ani ciszej, ani przyjemniej, ale dwie dziewczyny otaczające Asther najwyraźniej zauważyły bardziej dogodne do obserwacji miejsce, bo chwilę później opuściły sąsiedztwo panny McKinnon, która teraz mogła całkiem swobodnie oddychać. Kiedy już wygodnie się rozsiadła, drużyna Krukonów wychodziła właśnie ze swojej szatni. Tłum powitał wszystkich głośnym wiwatem, ale Asther milcząco wpatrywała się z oddali w wysoką, brązowowłosą sylwetkę, którą była Emmeline. Trzymała się z głową w górze, choć nawet z tak dużej odległości widać było skupienie na jej twarzy. Podała rękę kapitanowi Ślizgonów, wysokiemu, patyczkowatemu chłopakowi. Tuż za nim stała Lehm, już gotowa do startu.
Rozległ się gwizdek, a trybuny zdawały się trząść pod naporem głosu i ciężaru kibiców. Czternastu zawodników wystrzeliło w górę, pozostawiając za sobą tylko rozdartą, marcową mgłę. Lehm krążyła wokół bramek Krukonów, ale tamci zdawali się być niemniej nieustępliwi, niż Ślizgoni.
Mecz trwał tylko czterdzieści pięć minut, podczas których najciekawszym wydarzeniem było uderzenie pałką w bark ścigającej Krukonów, która przez resztę meczu była zmuszona podtrzymywać swój bolący bark, co z kolei uniemożliwiało jej wbijanie bramek. Mimo to sędzia zdawała się nie zauważać kontuzji zawodnika.
Mecz zakończył mało widowiskowy chwyt szukającego Krukonów, który złapał znicza dokładnie w czterdziestej czwartej minucie meczu. Tuż po tym rozległ się wielki huk – wszyscy kibice Ravenclawu zaczęli wrzeszczeć ile sił w płucach.
Ravenclaw znalazł się na drugim miejscu w tabeli.
Slytherin spadł na miejsce trzecie, a radość Gryffindoru nie miała tego dnia granic – ten mecz przesądził o ich wygranej w Pucharze Quidditcha.

---

Nie poczekała na Lehm, która zapewne teraz właśnie jej potrzebowała. Nie chciała rozmawiać z Marlene, która w tym czasie pewnie tłumaczyła się kapitanowi z pewnego nieudolnego manewru wykonanego przez nią podczas meczu. A Emmeline, którą teraz pewnie otaczał tłum ludzi gratulujących wspaniałej gry jej drużyny, Asther z całą pewnością nie chciała oglądać.
Miała nadzieję, że ten mecz coś wyjaśni i pozwoli jej podjąć wreszcie decyzję. Bo, chociaż nikt z zewnątrz tego nie zauważał, Asther w głębi duszy wiedziała, że musi wszystko uporządkować, bo nie zniesie tego rozdarcia ani chwili dłużej. Ostatnio dużo rozmawiała o tym z Lehm, która była bardzo zdecydowaną osobą, chociaż twierdziła inaczej. Poradziła Asther, żeby myślała o Emmeline każdego wieczoru. I wierzyła, że kiedyś przyśni jej się rozwiązanie.
Ale to było takie nierealne, przynajmniej dla Asther, która nigdy za bardzo nie wierzyła we wróżby.
Wolała zdecydowanie drugie rozwiązanie, które poradziła jej Lehm. Znaleźć odpowiedni moment, powiedzieć sobie, że właśnie w tym momencie podejmie się odpowiednią decyzję i wybrać to rozwiązanie, które aktualnie wydaje się lepsze. Z zastrzeżeniem, że tej decyzji później nie można już zmienić, choćby nie wiem co.
Teraz Asther siedziała w dziale historycznym biblioteki, na podłodze, tuż pod oknem i powiedziała sobie z całą zaciętością, na jaką było ją stać, że właśnie teraz podejmie decyzję. Że właśnie teraz, raz na zawsze, wyjaśni sobie, czy Emmeline była jej jedyną przyjaciółką. Czy w ogóle była jej przyjaciółką. Czy tak naprawdę teraz, kiedy jest Lehm, chce wyjaśnić wszystko Emmeline.
„Na raz, dwa, trzy”, mówiła Lehm.
Asther policzyła cicho w myślach do dziesięciu.
Pójdzie do dormitorium szóstorocznych Krukonek, zastanie tam Emmeline – całą uśmiechniętą i usatysfakcjonowaną wygraną w meczu. Powie, jak jeszcze kilka miesięcy temu, wszystko to, co ją dręczy. Zapyta, o co właściwie chodziło tamtego pamiętnego wieczoru, kiedy Emmeline postanowiła okazać jej tak dużo pogardy. I?
Zapyta jeszcze, czy Emmeline kiedykolwiek widziała w niej przyjaciółkę. Bo jeśli nie, to wszystko od samego początku nie miałoby sensu.

Asther nie była pewna swojej decyzji – tak naprawdę nie była niczego pewna. Ale, jak mówiła Lehm, decyzji, którą podjęła nie można było już zmienić, pod żadnym pozorem.
I nagle ta gra wydała się taka bezsensowna, że w oczach Asther pojawiły się wielkie, ciężkie łzy.
Spłynął cały smutek.
Wyjaśniła Emmeline wszystko, tak szczerze, jak jeszcze chyba nigdy. Emmeline wyjaśniła wszystko Asther. Hestia powiedziała, o co chodziło. Powiedziała, dlaczego tak się właśnie stało. A Asther nie czuła potem już nic, tylko tępo pulsującą pustkę – oczywiście, o ile pustka może tętnić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lem




Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 1653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dom / internat

PostWysłany: Czw 19:56, 13 Kwi 2006    Temat postu:

14.

W pokoju nie było już tego chaosu, który gościł tu niespełna pół roku temu. Teraz pokój był pomieszczeniem należącym tylko do jednej z dwóch mieszkających tu dziewcząt. Teraz nie było tutaj stert czasopism, nie było pozgniatanych w kulki papierków. Znikły gdzieś wielkie obrazy przedstawiające łąki, znikły gdzieś świecące ozdoby należące do dziwnych mugoli, mieszkających w okolicy. W pokoju nie było już ciemno.
Ściany były jasnoniebieskie. Biurko było wciąż to samo. Lampka była wyłączona. Okno nie było przysłonione zasłonami – południowe słońce pozostawiało swoje ślady na parkiecie, który był skąpany w biało-żółtym świetle. Materac był ten sam, ale tylko jeden. Przykryty niebieskim kocem. Niskie komódki wciąż stały na swoich miejscach, ale nie było już na nich żadnych czasopism. Zostały bezwstydnie ogołocone z całej swojej zawartości. Wszystkie numery „Miotły” znikły w dziwnych okolicznościach gdzieś na strychu. A wielka mapa nieba zajmowała połowę ściany.
Tylko kot był ten sam. Wciąż czarny, wciąż z jasnym ogonkiem. Wciąż Neo.
I Asther też ta sama, chociaż pod wieloma względami całkiem inna.
Czarne włosy trochę się jej pofalowały, doprowadzając w ten sposób grzebień do szaleństwa. Nos zrobił się troszkę dłuższy, ale tylko troszeczkę. Ciemne oczy lśniły wciąż tak samo, ale zdawały mieć w sobie jeszcze więcej zaciętości. Nadal była blada, i nadal wpatrywała się gdzieś daleko nieprzytomnym wzrokiem.
<i>Deja vu</i>.
Tak, jak pół roku temu, w drzwiach pojawiła się stusiedemdziesięciocentymetrowa postać o prostych, czarnych włosach, związanych w kitek. To była prawdziwa powtórka z czegoś, co już kiedyś się zdarzyło. Czegoś, co było niepokojąco takie samo, jak dawniej, mimo że tak wiele się zmieniło.
Marlene McKinnon, w przeciwieństwie do pomieszczenia wyżej opisanego i jego właścicielki – Asther McKinnon – nie zmieniła się wcale. No, może jej mina, dawniej będąca tylko grymasem, teraz stała się wręcz przyjazna.
- Ciocia Nathalie wróciła – oznajmiła Marlene, uśmiechając się lekko.
Asther tylko kiwnęła głową, wciąż nieprzytomnie głaszcząc swojego kota.
- Prosiła, żebyś przyszła, w końcu dawno się nie widziałyście.
- Za chwilkę – mruknęła Asther. – Za trzy minutki przyjdę, za chwilkę.
Nie brzmiało to przekonująco, ale Marlene wyszła, z uśmiechem zamykając za sobą drzwi. Od kiedy poznała kapitana drużyny Ślizgonów, który był jej trenerem przez całe pół roku, w każdą środę (w sezonie trochę częściej), często zdarzało jej się mieć bardzo dobry humor. A jeśli dołożyć do tego jeszcze całkiem dobrze zdane owutemy i zakończone siedem lat nauki w Hogwarcie, można by uznać Marlene McKinnon za osobę, która naprawdę powinna być, i jest, szczęśliwa.
Asther potrząsnęła głową, żeby ocknąć się z zamyślenia. Mimo że minęło kilka długich miesięcy, odkąd wyjaśniła wszystko Emmeline, teraz wydawało jej się, że to nie była do końca szczera rozmowa. Ale musiała wystarczyć.
Musiało wystarczyć też to, że z Hestią, która skończyła Hogwart wraz z Marlene, pożegnała się tylko krótkim „do zobaczenia”. Postanowiła, że kiedyś wszystko Hestii wyjaśni. Że kiedyś się spotkają i porozmawiają tak szczerze, jak Asther z Emmeline tamtego pamiętnego wieczoru. Ale jeszcze nie było okazji.

---

- Witam – przywitała się ciotka Nathalie z uśmiechem, kiedy tylko Asther pojawiła się w drzwiach. Nathalie McKinnon wyglądała dokładnie tak, jak wyglądała te pół roku temu, kiedy Asther widziała ją po raz ostatni. Wciąż wyglądała na lat dwadzieścia, choć w rzeczywistości lat miała już dwadzieścia sześć. Nadal miała jasnozielone oczy i jasnobrązowe włosy, które zabawnie się jej skręcały. Uśmiechała się nadal tak samo. I nadal była pełna energii, czego nie można było powiedzieć o Asther.
- Cześć ciociu.
To nie wystarczyło – ciocia Nathalie najwyraźniej oczekiwała bardziej entuzjastycznego powitania od swojej siostrzenicy, bo podeszła do niej i mocno ją uściskała. Na ten gest Asther po raz pierwszy od kilku tygodni szczerze się uśmiechnęła.
Nawet Marlene, która przyglądała się tej scenie z daleka, puściła do Asther oczko i powiedziała bezgłośnie „nie martw się, wiem, że długo jej nie widziałaś, ale przecież ona zawsze najlepiej cię rozumiała”.
Skończywszy entuzjastyczne powitanie z ciocią, Asther usiadła na jednym z ciemnych pufków rozłożonych wokół stołu, na którym bez ładu i składu poukładane były masy ciasteczek i cukierków.
Rozejrzała się po pokoju, nagle stwierdzając, że bardzo dawno tu nie była. Nic się w nim co prawda nie zmieniło (prócz tego, że wszystkie walizki podróżne cioci były porozrzucane po podłodze), ale mimo to Asther bardzo brakowało tego miejsca. Ten pokój zawsze był dla niej miejscem wyjątkowym. Był najjaśniejszym pokojem w domu McKinnonów, wyposażonym w ogromne ilości kwiatów doniczkowych i wielki taras, na którym ciocia hodowała wielkie krokusy (wspomagane specjalnym nawozem zakupionym na Pokątnej, powodującym, że kwitły cały rok i były wielkości dorodnych słoneczników). Zresztą, nie tylko pokój cioci Nathalie był dla Asther czymś ważnym. Również sama ciocia była najukochańszą ciocią na świecie. Ciocią, która od kiedy Asther pamiętała, mieszkała w domu McKinnonów, właśnie w tym pokoju.
Ciocia Nathalie była dawniej jedyną osobą, która potrafiła Asther pocieszyć. A jednak teraz wydawała się być dla Asther kimś bardzo dalekim jej duszy, kimś zupełnie nieznanym. Tak trudno było przywitać Nathalie tak, jak dawniej. I tak trudno, jak się wydawało Asther, było rozmawiać z ciocią tak, jak kiedyś.
A mimo to wciąż siedziała przy stole, podjadając ciasteczka. Ciocia żartowała coś na temat wyglądu Asther i Marlene, zastanawiając się, kiedy to one zdążyły tak podrosnąć.
I wszystko byłoby pewnie dobrze, gdyby nie wrodzona ciekawość Nathalie McKinnon, która – ni stąd, ni zowąd – zwróciła się do Asther z bardzo bolesnym pytaniem:
- A co tam u Emmeline?
Asther spuściła szybko wzrok.
- Nie wiem – przyznała.
Ciocia wyglądała na zdziwioną, więc Asther pośpieszyła z wyjaśnieniem:
- Bo my już się nie przyjaźnimy, ciociu. A uprzedzając twoje pytanie o Hestię, powiem tylko, że z nią też nie mam żadnego kontaktu.
- Ale... – zaczęła ciocia, teraz wyraźnie zaniepokojona.
- To długa historia – oznajmiła Asther, przegryzając ciasteczko i zastanawiając się, czy na pewno da radę je połknąć – stało się nagle o wiele za duże, żeby mogło przejść przez jej przełyk.
- Nie mów tylko, że poszło o jakiegoś chłopaka, bo nie uwierzę. Kiedyś byłyście nierozłączne i jestem pewna, że coś takiego...
- W pewnym sensie chodzi o chłopaka, ale nie do końca. Kiedyś po prostu rozmawiałam na błoniach z moim – tutaj Asther zatrzymała się na chwilę, zastanawiając się, jakiego określenia użyć – przyjacielem, powiedzmy. I kiedy wróciłam, Emmeline zaczęła mi robić wyrzuty. Wtedy nie rozumiałam, o co w tym wszystkim chodziło. Bardzo długo w ogóle nie wiedziałam, dlaczego Emmeline powiedziała mi wtedy tyle niemiłych słów.
- Ale teraz wiesz, prawda?
- Oczywiście. Syriusz Black, kolega z którym wtedy rozmawiałam, jest osobnikiem dość przystojnym, więc od razu zostałam posądzona o kradzież najpiękniejszego chłopaka w szkole, podczas gdy ja tylko z nim rozmawiałam...
Zamilkła, zastanawiając się, czy nie powiedziała za dużo. W końcu nawet z perspektywy cioci Nath to wszystko musiało wyglądać jak klasyczna randka. Ale Asther była pewna, że tamten dzień na błoniach na pewno nie był randką. To było wzajemne wyżalenie się ze złości na cały świat.
- Tylko rozmawiałam – powtórzyła jeszcze raz. – Ale Emmeline myślała, że chcę jej podebrać jej pięknego kuzyna, przynajmniej tak powiedziała. Że jestem głupia, że w ogóle się do niego zbliżałam. Cóż, z tego wywnioskowałam tylko tyle, że nie jestem godna nawet spojrzenia na kogoś pokroju Syriusz Blacka, podczas gdy ona – owszem.
- Jesteś pewna, że to miała na myśli? – Wyglądało na to, że ciocia Nathalie, która znała dobrze rodziców Emmeline, w żaden sposób nie potrafi sobie wyobrazić takiego zachowania córki jej znajomych. Sama Asther czuła się okropnie, mówiąc to wszystko. Naturalnie, wyglądało to zupełnie tak, jakby chciała zwyczajnie kłamała.
- Na pewno tak mówiła – powiedziała Asther z pełnym przekonaniem – ale jestem pewna, że nie mówiła szczerze. Nie wiem, może po prostu miała mnie dość i chciała, żebym się od niej odczepiła. Może tak po prostu znalazła sobie powód, żeby zerwać naszą przyjaźń.
Nikt się już nie odezwał.
Tylko Marlene, która przysłuchiwała się tym zwierzeniom, prychała od czasu do czasu, kiedy jadła swoje ciasteczka. Ale Asther nie zwracała na to uwagi – wyglądało na to, że ciocia Nath nadal jest jej tak bliska, jak kiedyś.
Postanowiła nawet, że niedługo porozmawia z nią na osobności i powie jej wszystko, z najbardziej bolesnymi szczegółami.
Neo wskoczył Asther na kolana i porwał ciasteczko ze stołu.
Już nie wróciły do tematu panny Vance, przynajmniej na razie.


15.

- Lene? – zwróciła się Asther do swojej siostry, siląc się na luźny ton. Chciała poruszyć dość istotny dla niej temat już dawno, ale teraz, kiedy sytuacja była idealna, odwaga opuściła ją w dziwnych okolicznościach.
Marlene nie podniosła głowy znad najnowszej „Miotły”, którą czytała nad miską płatków z mlekiem, ale kiwnięciem głowy dała znać, że słyszy siostrę.
- Chciałam po prostu zapytać, jak to będzie, kiedy będę w Hogwarcie sama. – Asther spuściła głowę, czekając na odpowiedź w akcie pokory. Nie wiedziała nawet, dlaczego z tym pytaniem zwraca się właśnie do siostry. Być może dlatego, że ta była teraz jedyną osobą w tym domu, która jeszcze pamiętała, co to w ogóle Hogwart. A być może dlatego, że mimo wszystko Marlene była jej siostrą. Siostrą, która mogła odpowiedzieć nawet na tak dziwne pytanie właśnie wtedy, kiedy odpowiedź na nie była tak bardzo potrzebna.
Marlene przez chwilę milczała, wpatrując się nadal w drobny tekst na dziewiątej stronie brukowego czasopisma, które wciąż dzierżyła w ręku, ale nie trwało to długo. Po chwili, jakby nagle zdała sobie sprawę z tego, że Asther naprawdę zależy na rzetelnej odpowiedzi na zadane pytanie, odłożyła gazetę na stół i niechętnie spojrzała siostrze w oczy.
- Z Vance poradzisz sobie bez problemu. Wierzę w ciebie, nie potrzebujesz jej.
Asther mocno w to wątpiła, ale miała skrytą nadzieję, że usłyszy za chwilę coś jeszcze, coś, co bardziej podniesie ją na duchu, niż zapewnienie, że siostra będzie trzymać za nią kciuki.
- Wiesz – zaczęła, zdecydowana na powiedzenie wszystkiego, co od dawna leżało jej na sercu – wydaje mi się, że teraz będzie zupełnie inaczej, niż kiedyś. Kiedyś to było łatwe – była Emmeline, była Hestia, był Ravenclaw. A teraz ciągle wydaje mi się, że z tego wszystkiego zostały tylko dziwne wspomnienia, nic więcej.
Marlene wyraźnie nie wiedziała, co powiedzieć.
- Hestia sobie poradzi – zapewniła siostrę.
Teraz Asther zamilkła. Niezupełnie o to jej chodziło. Prawdę mówiąc dobrze wiedziała, że Hestia sobie poradzi. Zresztą, mimo swojego dziwnego usposobienia nigdy nie była fajtłapą. Tu raczej chodziło o coś zgoła odmiennego.
Wstyd było się Asther do tego przyznać, ale owładnęły nią dziwne, egoistyczne myśli. Nie przejmowała się przyszłością Hestii, bo w głębi duszy miała do niej jakieś ukryte pretensje, pretensje wywołane jakimś dziwnym, zupełnie nieokreślonym cieniem. Może chodziło o to, że Hestia stanęła po stronie Emmeline, nieświadomie, ale jednak? To nie było ważne. Wyrazem egoizmu był fakt, że Asther przejmowała się raczej swoją przyszłością, niż przyszłością którejkolwiek z jej dawnych przyjaciółek. Ta jej się przynajmniej wydawało, że to był czysty egoizm.
Z drugiej jednak strony trudno jest obronić się przed urazami. Zwłaszcza, jeśli były to urazy wyjaśnione jedynie pobieżnie. I nigdy nie przebaczone.
- Chciałabym wszystko Hestii wyjaśnić – oznajmiła Asther.
Marlene przyglądała się jej badawczo krótką chwilę, po czym powiedziała:
- Napisz do niej list. Jeśli będziesz chciała go wysłać, pożyczę ci moją sowę.
Ku zdziwieniu Asther, Marlene lekko się uśmiechała.
- Chyba list będzie bardzo dobrym rozwiązaniem.
Obie szeroko się uśmiechnęły.
Marlene powróciła do śledzenia tekstu na stronie dziewiątej „Miotły”, ale Asther zastanawiała się, czy zapytać jeszcze o drugą sprawę, która od pewnego czasu nie dawała jej spokoju.
Po kilku minutach niezręcznej ciszy, która za sprawą gazety, którą czytała Marlene nie była aż tak niezręczna, Marlene w końcu zauważyła badawczy wzrok siostry.
- Pytaj dalej – powiedziała z uśmiechem.
Asther wzięła głęboki oddech i zapytała:
- Jaki on jest, twój chłopak?
Marlene wyglądała tak, jakby ją to pytanie bardzo zaskoczyło.
- Nie wiem, po prostu jest... taki... całkiem inni, niż reszta. Kiedy reszta goniła się po błoniach, on siedział na schodach i patrzył gdzieś przed siebie, w niewiadomym kierunku. Zawsze na coś czeka, sama nie wiem, na co.
- I to właśnie było to, co was połączyło? Wieczne czekanie? – Wizja chłopaka Marlene, który siedzi na schodach i, niczym największy na świecie tępak, szuka końca świata przed sobą, nie przemawiała do Asther.
Marlene się roześmiała.
- Nie – odpowiedziała. – W życiu nie mogłabym spędzić życia z kimś, kto wciąż gapi się przed siebie. On po prostu się wyróżniał, i dlatego zwróciłam na niego uwagę. Poza tym, nie jest brzydki, ma talent do quidditcha, potrafi być romantyczny... Ma swoje wady, ale przecież w gruncie rzeczy, kiedy się kogoś kocha, wady zazwyczaj zostają pomijane.
- Nie rozumiem tego – powiedziała Asther. – Nigdy tego nie zrozumiałam, miłości. Tak naprawdę wciąż wydaje mi się, że nigdy nie zrozumiem.
Coś w jej spojrzeniu było niepokojąco posępnego, ale Marlene tego nie zauważyła.
- A starszy Black? – zapytała, uśmiechając się jakoś dziwnie.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Asther mimowolnie poczuła, że się rumieni. Dobrze jej się rozmawiało z Blackiem, który miał w końcu podobne problemy, jak te należące do niej, ale wciąż nie mogła odrzucić od siebie myśli, że to właśnie przez tamtą rozmowę z Syriuszem skończyła się jej przyjaźń z Emmeline i Hestią. Właśnie w związku z tym faktem każde wspomnienie o Syriuszu Blacku było nieprzyjemne.
- Black nie jest dla ciebie przykładem przyjaciela? – zapytała Marlene.
- Raczej nie. Rozmawiałam z nim tylko raz, i prawdę mówiąc nawet ta rozmowa zaczęła się raczej w niemiłych okolicznościach.
- Ale mimo to powiedziałaś mu całkiem dużo.
Asther kiwnęła głową.
- I mimo to, że jest chłopakiem, że rozmawialiście tylko raz, że ta rozmowa zaczęła się w raczej niemiłych okolicznościach i że powiedziałaś mu całkiem dużo o sobie, nie poleciał do wszystkich swoich kumpli i twoich koleżanek, i nie rozpowiadał na prawo i lewo wszystkiego, co mu powierzyłaś?
- Przypuszczam, że nie – powiedziała zimno Asther, zastanawiając się, do jakich wniosków chce ją doprowadzić Marlene.
- Widzisz – ciągnęła Marlene, jakby w ogóle nie usłyszała odpowiedzi siostry – miłość polega na przyjaźni, i czymś jeszcze, czego nigdy nie udało mi się sprecyzować. A przyjacielem jest każdy, kto cię wysłucha i później nie dzieli się sekretami z następnym.
- Myślę, że jest całkiem inaczej, wiesz? – powiedziała cicho Asther, zastanawiając się, czy na pewno chce dzielić się swoimi dalszymi refleksjami na temat przyjaźni z siostrą. W głębi duszy czuła, że aktualnie ma tylko osoby do których może się zwrócić, niekoniecznie przyjaciół. Nie była pewna, czy każdy, kto ją wysłuchał i potem nie dzielił się tym, co usłyszał z innymi, był jej przyjacielem. Tak naprawdę ogarniało ją mnóstwo wątpliwości.
Ale mimo to cieszyła się, że porozmawiała z siostrą. To było przyjemne wiedzieć, że osoba zrodzona z tych samych rodziców też jest człowiekiem. No i dowiedziała się, jak może powiedzieć o wszystkich swoich wątpliwościach Hestii. I dowiedziała się też pobieżnie, czym jest miłość, choć wciąż czuła, że definiowanie miłości prostymi słowami nie jest całkiem w porządku, jednocześnie odczuwała jakąś ulgę płynącą z tej rozmowy.
Przyjemnie było wiedzieć, że jest jeszcze na tym świecie ktoś, z kim można całkiem poważnie porozmawiać.


16.

<i>”Kochana Hestio!

Piszę do Ciebie ten list, ponieważ chcę wyjaśnić kilka spraw, które wciąż wydają mi się sprawami niewyjaśnionymi.
Bardzo długo zastanawiałam się, jak pewnie sama dobrze wiesz, dlaczego wszystko tak się w moim życiu wywróciło, dosłownie do góry nogami. Zapewne bardzo dobrze pamiętasz też dzień, w którym rozmawiałam z Emmeline o tym wszystkim, co się stało, a ona wyjaśniła mi dokładnie, dlaczego nie stało się inaczej. Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to pokrętnie i nie ma głębszego sensu, ale niestety – inaczej nie potrafię sformułować tego wszystkiego. Już tak wiele razy, różnym osobom, mówiłam o tym, jak ważna była dla mnie nasza przyjaźń. Jeszcze pół roku temu byłam szczęśliwym dzieckiem żyjącym w krainie marzeń. Czasem wspólnie żartowałyśmy, czasem przeżywałyśmy wspólnie czasy niedoli i ogromy prac domowych, które na nas spadały, ale naprawdę wierzyłam, że zarówno mnie, Ciebie, jak i Emmeline, łączy coś naprawdę ważnego. Bardzo długo nazywałam to przyjaźnią, ale nie jestem pewna, czy słusznie. Z czystym sercem nie mogę powiedzieć, że byłam przyjaciółką. Nie mogę też z czystym sercem powiedzieć, że wy byłyście dla mnie przyjaciółkami.
Potem wiele się zmieniło, jak sama dobrze wiesz. Nie dane mi było wyjaśnić dokładnie, dlaczego rozmawiałam z Syriuszem Blackiem na błoniach, i dlaczego powiedzieliśmy sobie wtedy tak wiele. Czuję się bardzo dziwnie, pisząc te słowa. Czuję, że za bardzo się usprawiedliwiam, ale jednocześnie nie potrafię powiedzieć tego inaczej. Ta rozmowa z Syriuszem była dla mnie naprawdę ważna, ale – chcę to bardzo mocno podkreślić – nie była spotkaniem towarzyskim, którym to mianem okrzyknęła je Emmeline. To nie była randka, i kropka. Znowu głupio to brzmi, ale nie skreślę tego zdania, bo miało być dosadnie, i jest.
Sama nie wiem, o czym miał być ten list. O tym, jak bardzo mi przykro, że z tak błahego powodu nasze drogi się rozeszły? O tym, że naprawdę ceniłam naszą przyjaźń (wciąż jeszcze to tak nazywam, sama nie wiem, dlaczego) wyżej? O tym, jak wielką pustkę czuję teraz gdzieś tam, głęboko, w sercu? O tym, że piszę melodramatycznie, i wcale mi się to nie podoba?
Po prostu – o tym, jak wiele się u mnie zmieniło. Chcę wyjaśnić bardzo wiele spraw, większość z nich dotyczy Ciebie, i właśnie dlatego cały ten list adresowany jest do Ciebie, a nie do Emmeline. Długo zastanawiałam się, dlaczego – skoro to Emmeline miała do mnie pretensje – ty również się ode mnie odwróciłaś. Chciałabym to wiedzieć nadal, ale w głębi duszy znam powody, i wcale nie oczekuję od Ciebie, że wyślesz mi wyjaśnienia zwrotną sową. Chciałam po prostu powiedzieć, że bardzo mi Ciebie brakuje, że bardzo dobrze Ci życzę, że pięknie dziękuję za wszystkie te lata przyjaźni i czekam na wieści o tym, jak dobrze powiodło Ci się w życiu poza Hogwartem. Jednocześnie chciałam też zapewnić, że nie mam do Ciebie żadnej urazy – nawet jeśli to trochę tak wygląda – i chcę, żebyś ty też wybaczyła mi wszystko, co złe. Co prawda mam nadzieję, że wiele takich złych rzeczy nie pamiętasz, ale każdy człowiek ma przecież swoje wady i... Zresztą, to przecież nie jest ważne.
Chciałam tylko przeprosić ostatni raz za to, że jeszcze raz napisałam to wszystko, choć przecież zostało to niby wyjaśnione.

Serdeczne pozdrowienia,
Asther”</i>

Asther odłożyła pióro na biurko i prześledziła treść listu od początku – wciąż wydawało jej się, że nie ujęła tutaj wszystkiego, co miało się w tym liście znaleźć. Jednak z drugiej strony list zajmował już pół pergaminu. Nie chciała go pisać po raz kolejny. Zdecydowała, że pozostanie taki, jakim stał się za pierwszym razem. Trudno, najwyżej kiedyś będzie czytać ten list ze łzami szczerej uciechy w oczach. Podświadomie przywołała obraz Hestii, około trzydziestoletniej, która siedzi w miękkim fotelu z dwójką dzieci na ramionach, obok siedzi Emmeline, i wszystkie czytają ze łzami rozbawienia w oczach list, który właśnie przed chwilą napisała.
Ta wizja raczej jej nie rozbawiła, chociaż w głębi duszy poczuła cudowną ulgę, która powoli rozlewała się po całym ciele. Zwinęła pergamin w rulon, zapieczętowała list i szybko przywiązała go do nóżki sowy, która chwilę później wyfrunęła przez okno, pozostawiając po sobie jakieś pojedyncze piórko.
Asther szybko je skonfiskowała. Dobroć Marlene też miała swoje granice – gdyby Marlene dowiedziała się, że Asther pozbawiła jej ukochaną sowę choćby jednego piórka, chyba nie wybaczyłaby jej tego do końca życia.
W pokoju dało się słyszeć ciche westchnienie, a potem kroki i odgłos zatrzaskiwanych za sobą drzwi.

---

- Ciociu?
Nathalie McKinnon spojrzała na swoją siostrzenicę, odrywając się chwilowo od pracy przy urządzeniu, które zwała „komputerem” i które było raczej urządzeniem w domu mało szanowanym, głównie dlatego, że nikt tak naprawdę nie wiedział, do czego służy.
- Tak? – Ciocia przetarła oczy pod prostokątnymi okularami, które nosiła podczas pracy przy komputerze – najwyraźniej dziś przy jego ekranie spędziła całkiem dużo czasu – wyglądała na zmęczoną, a oczy miała lekko zaczerwienione.
- Czy uważasz, że powinnam przeprosić Emmeline? – zapytała Asther. Miała raczej niepewny wyraz twarzy. Ciocia natomiast wyglądała raczej na rozbawioną.
- Sądzę, że nie masz powodów, żeby kogokolwiek przepraszać. Jeśli ktoś tu winien jest komuś przeprosiny, to na pewno nie ty pannie Vance – powiedziała.
- Dziękuję.
Asther usiadła na miękkim dywanie, dokładnie naprzeciw Nathalie McKinnon, która właśnie przymknęła powieki – najwyraźniej ją piekły.
- Wysłałam list do Hestii – oznajmiła Asther. – Wyjaśniłam jej wszystko i powiedziałam, że nie mam do niej urazy.
- Podejrzewam, że to uspokoiło twoje sumienie.
Asther kiwnęła nieznacznie głową, ale ciocia nie mogła tego zauważyć – nadal miała zamknięte oczy.
- Słyszałam, że rozmawiałaś też z Marlene. Czy to ma oznaczać, że właśnie zakończyłaś okres buntów i właśnie zaczęłaś naprawiać wszystkie swoje błędy? – zapytała ciocia. Nadal była rozbawiona, choć starała się to ukryć. Cóż, nie można było jej się dziwić, w końcu sama takie konflikty zażegnała dawno temu. Konflikty i problemy wieku nastoletniego, o których nie warto było pamiętać, teraz wydawały się być dziwnie zabawne.
Asther przez chwilę zastanawiała się nad słowami cioci i, prawdę mówiąc, przez chwilę poczuła się dziwnie, słysząc o „błędach”. Nie czuła, że popełniła jakiekolwiek błędy. Wydawało jej się, że wszystko zrobiła najlepiej jak mogła i nikogo w swoim życiu nie skrzywdziła. A jednak ciocia Nath mówiła o naprawianiu błędów.
Chyba nawet chciała znaleźć te błędy, była gotowa przejąć na siebie odpowiedzialność za tak wiele niepomyślnych spraw, ale akurat w tym momencie nie miała na to ochoty. Wydawało się to być jakieś dziwne, obce. Nudne, zabawne, dziecinne, zbyt szlachetne.
- Nie wiem. Chyba chcę tylko uspokoić sumienie. Może nawet to robię źle.
Ciocia Nath przestała się uśmiechać. W zamian za to zrozumiała, że dziewczyna, która siedziała przed nią na dywanie właśnie wkroczyła w najdziwniejszą fazę życia człowieka.
Trudno było to nazwać dojrzewaniem emocjonalnym.
To było raczej dojrzewanie do życia w społeczeństwie, w którym mało kto zachowuje się szlachetnie, do dojrzewania w świecie, w którym istnieje dobro w bardzo małych porcyjkach.


17. Epilog.

Wysoka, brązowowłosa kobieta stanęła przed wielką, drewnianą komodą i z uporem przyglądała się podniszczonej tapecie. A może nawet się nie przyglądała – bardzo możliwe, że widziała tylko coś, wcale nie rejestrując obrazu.
Czy to możliwe?
W jej zaciśniętej pięści nadal tkwił kawałek wczorajszego artykułu z Proroka Codziennego. Kawałek był tak pognieciony, że aż nie czytelny, ale kobieta wciąż cicho powtarzała jego treść, jakby chciała w nią uwierzyć, ale nie mogła.
Czy Prorok się pomylił?
Jeszcze przez minutę stała nieruchomo, mrucząc coś pod nosem, po czym ruszyła w stronę kominka. Jeden ruch wystarczył, żeby szczątki artykułu zamieniły się w popiół. Nie chciała wierzyć w to, co napisała ta gazeta. Każda gazeta może się mylić, a Prorok, który według wielu od zawsze istniał tylko dlatego, żeby się sprzedawać, mógł się mylić bardzo często.
Czy nie pamiętała dobrze, jak pewnego dnia w Proroku Wieczornym napisano, że Minister Magii jest w stanie krytycznym i aktualnie przebywa w szpitalu św. Munga, podczas gdy pan minister spędzał właśnie urlop na Majorce?
Poczucie winy sprawiało, że miała ochotę natychmiast odejść z tego świata i wyzbyć się przez to wszelkich wyrzutów sumienia.
Usiadła w fotelu przed kominkiem i obserwowała ogień, a jej umysł wolno analizował wszystkie dane – zupełnie tak, jakby nie miał już na nic ochoty.
Ktoś z Zakonu musi wiedzieć, pomyślała, karcąc się za to, że nie wpadła na ten pomysł wcześniej. Wstała i szybko ruszyła w stronę kuchni, rada, że ma w końcu jakiś sensowny powód, żeby wyjść z salonu.
Kuchnia wyglądała trochę inaczej, niż ostatnio. A może się jej tylko wydawało, że wczoraj była dużo jaśniejsza i uśmiechała się do każdego, kto ją odwiedził – w każdym razie dzisiaj pozostawała tylko ślepym więźniem swoich czterech kamiennych ścian.
Emmeline się wzdrygnęła, natychmiast się za to karcąc.
Czy nie miała ostatnio dość powodów do niezadowolenia? Czy naprawdę musiało się zdarzyć coś jeszcze – coś, co byłoby sensownym powodem do całkowitego pogrążenia się w otchłani niezadowolenia, ba – może nawet smutku?
A może przerażenia?
Rozpaczy?
Miała ochotę krzyknąć „Dość!”, ale kuchnia nie była miejscem, w którym Emmeline lubiła krzyczeć. Dormitorium Ravenclawu – owszem, ale nie kuchnia. Tutaj i bez tego wszystko było głośno, tak, jakby ktoś wciąż krzyczał.
A może to tylko złudzenie?
A czy jeszcze wczoraj ta kuchnia nie wydawała się być taka piękna?
Emmeline napisała kilka słów na małym kawałku pergaminu, po czym szybkim krokiem na powrót ruszyła do salonu, żeby rzucić pergamin w ogień.
Ciemny pokój nagle rozjarzył się niebieskim światłem bijącym z kominka. Ale światło nie zdążyło jeszcze zgasnąć, kiedy w pomieszczeniu rozległ się głośny huk, a na środku pokoju zmaterializował się znikąd wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i zapadniętych oczach.
- Straciliśmy McKinnonów, jeśli o to chcesz zapytać – powiedział na dzień dobry.
Emmeline rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
- Chcesz powiedzieć, że Sam-Wiesz-Kto tak po prostu wparował do domu McKinnonów, spokojnie wszedł do kuchni, do pokoi, do łazienek i po kolei ich wszystkich wymordował? – powiedziała drwiącym tonem. – Błagam, nie żartuj sobie, Davies, przecież to niedorzeczne!
- A Prewettowie?
Emmeline ze zrezygnowaniem opadła na fotel.
- Nie chcę w to wierzyć – powiedziała. – Popełniła kilka błędów, ale była lojalna i naprawdę chciała pomóc – dokończyła.
Osobie z zewnątrz mogło się wydać dziwne, że panna Vance poczęła mówić nagle o jednej osobie, podczas gdy poprzedniego dnia zamordowano całą rodzinę wybitnych czarodziejów. Podczas gdy zamordowano wszystkich McKinnonów.
Ale mężczyzna zwany Davisem wydawał się to rozumieć, bo podszedł do Emmeline i ukrył jej dłonie w swoich.
- Nie martw się – powiedział. Trudno to było uznać za pocieszenie, ale Emmeline mimo to lekko się uśmiechnęła.
- Tylko że...
Przerwał jej kolejny huk zwiastujący przybycie kolejnego gościa.
- Tylko że to mnie już przerasta – dokończyła Emmeline.

---

Hestia Jones spojrzała na kobietę ukrytą w cieniu tak, jakby chciała jej rzucić wyzwanie. Hestia nieczęsto patrzyła w ten sposób na ludzi – najczęściej była osobą samodzielną i spokojną, co wiązało się z tym, że prawie nigdy się nie kłóciła, nie mówiąc już o pojedynkowaniu się.
- Czytałaś Proroka? – zapytała kobieta, teraz podchodząc do okna i przyglądając się ludziom, którzy bezsensownie przemierzali ulice w celach konsumpcyjnych. Na ten widok parsknęła śmiechem, ale Hestia to zignorowała.
- Czytałam – powiedziała łamiącym się głosem, trochę tak, jakby powstrzymywała szloch.
- Jeszcze wiele takich mordów przed nami, Hestio – powiedziała powoli kobieta, nadal wpatrując się w ulicę za oknem.
Hestia nie odpowiedziała.
Na dziesięć minut, które wydawały się być wiecznością, obie zamilkły.
- Zastanawia mnie tylko, dlaczego... – zaczęła ponownie kobieta, odwracając się od okna i zmieniając miejsce twojego posterunku – teraz opierała się o szafę i patrzyła na Hestię z wyrazem jakiejś niepokojącej satysfakcji na twarzy.
- Nie mam zamiaru cię słuchać, Julie. – Hestia wyglądała na zdenerwowaną – teraz jej oczy wyrażały strach i nienawiść jednocześnie, co sprawiało, że panna Jones wyglądała tak, jakby już dawno przestała być sobą. – To moja sprawa. To wszystko to tylko i wyłącznie moja sprawa, słyszysz?!
Teraz już płakała. Wielkie łzy regularnie toczyły się po jej pyzatych policzkach.
- Słyszę, słyszę – powiedziała od niechcenia Julie. - Nie musisz się tak irytować, Hestio.
Rozległ się głośny trzask i Julie znikła.
Teraz Hestia podeszłą do okna. Wyjęła z kieszeni coś małego i trochę pomiętego, jakby długo już leżało w kieszeni, zupełnie zapomniane i wyrzuciła to przed siebie, na pełną ludzi ulicę, po czym zatrzasnęła drzwiczki okienne.

Na bruk spadła niewielka karteczka złożona w kostkę.
„Kochana Asther,
ja również zastanawiam się, jak doszło do tego wszystkiego. Chciałabym, żebyś wiedziała, że zawsze pozostaniesz drogą mi osobą. Życzę Ci powodzenia na ostatnim roku w Hogwarcie – jestem pewna, że będziesz wspaniała i świetnie zdasz owutemy.
Kochająca,
Hestia”

Teraz ten list wydawał się taki bezsensowny, że aż żałosny.
Hestia podciągnęła nosem.
Czy McKinnonów musiał spotkać taki los?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Carrie
Junior Admin



Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dormitorium Krukonek

PostWysłany: Pią 15:02, 14 Kwi 2006    Temat postu:

Dziękuję pięknie. Wydrukuję to sobie i dokładnie przeczytam, ale najpierw muszę zmotywować się do ruszenia leniwego zadka i podpięcia drukarki tam, gdzie trzeba. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
tibby
Junior Admin



Dołączył: 09 Kwi 2006
Posty: 3950
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:14, 14 Kwi 2006    Temat postu:

Chyba zrobię tak, jak napisała Caroline...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lem




Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 1653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dom / internat

PostWysłany: Pią 15:18, 14 Kwi 2006    Temat postu:

A nie szkoda kartek i tuszu na tą wielką gniotliwość?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Carrie
Junior Admin



Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dormitorium Krukonek

PostWysłany: Pią 15:20, 14 Kwi 2006    Temat postu:

Idźże ty, Lem, nie znasz się i już. Very Happy Gniotliwość to masz do ocenienia, muszę Cię zmartwić. XD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
haina
Moderator



Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 1984
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: łóżko orlando blooma ^^

PostWysłany: Pią 16:45, 14 Kwi 2006    Temat postu: Re: Ambicja Asther McKinnon - beztytułowe, autorstwa Lem

Ach, uwielbiam tą powieść. Chętnie bym wydrukowała, ale gdybym miała drukować wszystkie twoje działa, to by tuszu zabrakło.
Ale fakt faktem, na komputerze mam zapisane. Na wszelki wypadek Razz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lem




Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 1653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dom / internat

PostWysłany: Pią 20:16, 14 Kwi 2006    Temat postu:

Jacieżniemogę.
Wy to dopiero jesteście istoty, które pchają cię dalej i dalej proszą, żeby tworzyć. Dla takich ludzi to ja mogę pisać do końca świata.
Ale Macaria (http://turquoise.mylog.pl) jest mniej gniotliwa niż Asther.
Tak mi się przynamniej wydaje...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
haina
Moderator



Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 1984
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: łóżko orlando blooma ^^

PostWysłany: Pią 18:27, 05 Maj 2006    Temat postu:

I bardzo dobrze Ci się wydaje Very Happy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
athine
Gość






PostWysłany: Pon 18:17, 22 Sty 2007    Temat postu:

LEMMMM:) Oj, moje cudne cudo:) Moja ulubiona twoja powieśćSmile I turlaj dropsa, jeżeli uważasz inaczej:P Hehe;) Och, jak ja kocham Ashter..
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Annline




Dołączył: 08 Sty 2007
Posty: 910
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Prosto z piekła ;)

PostWysłany: Wto 19:34, 23 Sty 2007    Temat postu:

A Ashter lubiłam, owszem, ale twoją turkusową Macarię wprost kocham Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
buka




Dołączył: 16 Sty 2007
Posty: 2583
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosn

PostWysłany: Czw 20:24, 08 Lut 2007    Temat postu:

Ach, takie dobre opinie słyszę (?), to cóż tu szyć? Zapiszę na komputerze i przeczytam całość.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kidyppe




Dołączył: 19 Sty 2007
Posty: 515
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: od Autorów.

PostWysłany: Śro 19:07, 21 Mar 2007    Temat postu:

"Koty, które nie są całkiem czarne, nie są pełnowartościowe. Głupota."
To koty mogą być NIE pełnowartościowe? ^^ [odzywa się w niej stara kociara]

A całość? Ano podobało mi się, podobało. Ale za ostatnią cząstkę - tę o Hestii, Julii oraz liście... No po prostu czuj się tak ukochana, jak z Warszawy do Pacyfiku, albo jeszcze dalej. Bo dzięki takim fragmencikom nadal wierzę w polskie ff.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
athine




Dołączył: 04 Paź 2007
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z jezior i bagien o.O

PostWysłany: Czw 19:28, 04 Paź 2007    Temat postu:

ojej, ojej, ojej! Very Happy moja Asther... :* ahhh... <pożera po raz setny rozdziały>

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin