Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna Pod kudłatym łbem Gwendy.
Dla elyty, rodzynków w czekoladzie, śmietanki w kawie, po prostu nas.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Haina's Gniot - Zapach Lawendy
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
haina
Moderator



Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 1984
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: łóżko orlando blooma ^^

PostWysłany: Sob 16:53, 08 Kwi 2006    Temat postu: Haina's Gniot - Zapach Lawendy

Forum trzeba rozbudować, więc tym samym dodaję swego gniota. Cieszycie się? *nie zwraca uwagi na złowieszcze pomruki i schodzi ze sceny, przewracając się*.

Sierpniowy poranek obfitował w wiele niespodzianek, choć pogoda tego dnia wcale na to nie wskazywała. Wiał delikatny, ledwie wyczuwalny wiatr, smagając srebrzyste tafle wody okolicznych sadzawek, bardzo chętnie zamieszkiwanych przez rechoczące żaby. Na niebie nie widniała ani jedna chmurka, nie przepływał ani jeden puchaty obłoczek, co spotykało się z głębokim niezadowoleniem mieszkańców wioski, w której rozpocznie się owa historia.
Pani Della Michnes, matka naszej małej bohaterki, pieliła właśnie grządki w swoim ukochanym ogródku, gdy podleciała do niej wielka, brązowa sowa. Mugol zapewnie wrzasnąłby ze strachu i z obłędem w oczach uciekłby gdzie pieprz rośnie, jednak pani Michnes tylko odrzuciła na bok grabie i ocierając spocone czoło odwiązała list dostarczony przez sowę. Przebiegła szybko wzrokiem treść wiadomości, po czym wsunęła świstek papieru do ubłoconej kieszeni, kierując się w stronę swego domu i mijając przy okazji po drodze grudy świeżo skopanej ziemi.
W tym samym momencie nasza jedenastoletnia bohaterka huśtała się na ogrodowej huśtawce, odpychając mocno drobnymi nóżkami i raz po raz zawadzając o jedną z gałęzi pobliskiej jabłoni. Zdawała się nie odczuwać piekielnej suchoty wokół panującej; wzrokiem błądziła gdzieś hen daleko, na linii horyzontu, gdzieś, gdzie słońce styka się z ziemią.
Nie była ładna. Ani też brzydka. Taka… w sam raz. Przeciętna.
Mysie włosy przewiązała niedbale niebieską chustką w kropki, pulchniutka twarz rozciągnięta była w coś na rodzaj błogiego uśmiechu, a w piwnych oczach czaiły się wesoły błyski. I miała piegi. Cały ogrom piegów.
Nie była przesadne chuda – jednak każdy w jej rodzinie miał trochę ciałka tu i ówdzie, a jej mama była zdania, że skoro Michnesowie szczupłością nie grzeszą, to Nora też nie będzie wyjątkiem.
I tak pozostało.
Norze było wszystko jedno, czy jest chuda, czy gruba, ładna, czy brzydka – i tak nie miała przyjaciół. No, może z wyjątkiem małej Anabell, dziewczynki mugolskiego pochodzenia, z którą od czasu do czasu bawiła się w publicznej piaskownicy. Anabell miała osiem lat i całe życie przed sobą – tak bynajmniej mówiła jej mama, choć Nora wcale tych słów nie rozumiała.
Jednak dzisiaj Anabell wyjechała w odwiedziny do swojej kapryśnej ciotki, więc Nora całe przedpołudnie spędziła włócząc się po okolicy, puszczając kaczki na wodzie i kopiąc kamyki.
Nudziła się.
Po chwili doszła do wniosku, że warto byłoby sprawdzić, czy mama nie wzięła się już za robienie orzechowego piernika. Nora czym prędzej zeskoczyła energicznie z huśtawki, prawie się nie przewracając. Mijając po drodze grządki kwiatów nuciła sobie pod nosem piosenkę, którą nauczyła jej niedawno Anabell – bo ta, w przeciwieństwie do Nory, chodziła już do szkoły i to do drugiej klasy. I przez to często zadzierała nosa, bo uważała się za mądrzejszą od swojej starszej przyjaciółki, co zawsze kończyło się sprzeczką między nimi i końcowym pytaniem małej Anabell: ”To w takim razie, dlaczego nie chodzisz do szkoły albo przedszkola?”. Nora już dawno by jej powiedziała o TYM, ale mama zakazała jej mówienia o Ich świecie – ”To złamanie Ustawy, kochanie”.
Coś w pudełeczku cicho gra…
- Ładna ta piosenka – mruknęła do siebie Nora, dochodząc do drzwi frontowych i wciągając nosem powietrze, chcąc poczuć aromatyczną woń kremu, orzechów i pieczonego ciasta.
Jednak nic nie wyczuła.
Uchyliła ostrożnie drzwi frontowe i zajrzała do środka.
Jej oczom ukazała się kuchnia jak każda inna – w zlewie piętrzył się stos niepozmywanych talerzy po pospiesznym śniadaniu; zegar nad kredensem wskazywał godzinę jedenastą. W kącie stała lodówka pamiętająca czasy Bitwy pod Kirkutem, na której poległy oddziały słynnego magika – Darly’ego MasClintona. Oblepiona była różnorodnymi hasłami w stylu ,,czarna sroka w kropki kremo’’ i ,,cztery kąty, a piec pięćdziesiąty’’.
Na samym środku kuchni bez trudu można było dostrzec wielki wyszorowany drewniany stół z bukietem świeżych kwiatów i wzorzystym dzbankiem herbaty wraz z filiżankami.
Z sąsiedniego pokoju dobiegały przyciszone głosy rodziców.
- Nonsens, kochanie. Nie wiem, czemu się tak denerwujesz, w końcu została przyjęta… - mówił pan Michnes.
- Ale do Avvenire! A Avvenire jest uważane za najgorszą szkołę w Europie! Wręcz niezauważalną! Niemającą szans na lepszą przyszłość, lepsze jutro! – Pani Michnes wysmarkała cicho nos.
- Nie taki hipogryf straszny jak go malują…
- A idź z tymi swoimi rymowankami! Ja tu się denerwuję, a ty za poetę robisz?! Jesteś ty, chociaż normalny?
- Tak kochanie, już dobrze.
Nora usiadła zdezorientowana na pobliskim taboreciku, pierw wpychając do buzi kanapkę z serem. Jeszcze przez chwilę słyszała zdenerwowane głosy matki i uspokajające tony ojca, po czym wszystko ucichło, a w drzwiach pokazała się rumiana twarz matki. Oczy miała zaczerwienione, jednak, gdy tylko zobaczyła swoją córkę rozpromieniła się i usiadła obok niej.
- Złotko, zostałaś przyjęta do Europejskiego Fakultetu Magii imienia Hildegardy Avvenire. To nie to samo, co Hogwart czy Beauxbatons, ale…
Nora spojrzała na nią swoimi piwnymi oczami, po czym spuściła wzrok przyglądając się swym czerwonym sandałom. No tak, przyzwyczaiła się już do tego. Nic nowego. Normalne.
Zawsze czuła się gorsza – patrząc na swoich rodziców, rodzonych charłaków, mieszkając w nie magicznym domu, niczym nieróżniącym się od mugolskiego, przeglądając się w lustrze, czy uważając na psie kupy, bawiąc się w piaskownicy z Anabell. Nie znaczy to wcale, że nie kochała swoich rodziców. Kochała, i to bardzo. Za to, że poświęcają jej tyle czasu, przytulają, ocierają łzy. Wezmą na kolana, opowiedzą jakąś ciekawą historię, pogłaszczą po głowie. Za to, że ją kochają.
Teraz też spoglądając na swoje palce u nóg czuła, jak całe szczęście wypływało z niej, pozostawiając jedynie pustkę, szklane oczy oraz rumieńce na twarzy. I wstyd.
- Avvenire wcale nie jest takie złe, jak myślisz – powiedziała cicho mama, tuląc Norę do piersi.

***

Publiczny mugolski plac zabaw mieścił się przy Simple Road, jednej z wielu niemagicznych dzielnic. Otaczał go tuzin betonowych kamienic, obskurnych i zaniedbanych z opryskliwymi mieszkańcami i ich rozszczekanymi kundlami, biegając samowolnie po podwórku, załatwiając swe potrzeby gdzie popadnie.
Uroki mugolskiego życia.
Plac zabaw również na pierwszy rzut oka odstraszał – farba odchodziła z nienaoliwionych huśtawek, brakowało kilka belek w drewnianych drabinkach, a karuzela pozbawiona była siedzeń. Ławeczek też nie było widać, o co zatroszczyli się miejscowi wandale.
Nora siedziała na skraju piaskownicy, stukając knykciami w spróchniałe drewniane belki i przyglądając się małej Anabell, robiącej właśnie tunel, mający w późniejszym czasie służyć za garaż. Miała dziecięcą twarz, teraz wielce skupioną, drobne wargi i dołeczki w policzkach. Mały kartoflany nosek zmarszczyła śmiesznie, a blond grzywka przykrywała wysokie czoło. Włosy związała w dwie kitki, skaczące wesoło za każdym razem, gdy się poruszyła. Miała na sobie różową sukienkę w grochy i tego samego koloru klapki ze stokrotkami. Wokół niej porozwalane było kilka zabawek, w tym wiaderko, grabki i łopatka.
- Patrz, w garażu mieści się cała moja ręka! Calusieńka! – krzyknęła radośnie, wybuchając śmiechem. Nora z zazdrością patrzała na jej słodką twarzyczkę, wesołą, niezaznaczoną żadnymi problemami.
- Widzę – mruknęła cicho przyglądając się wróbelkowi, który właśnie dziobał zawzięcie okruszki chleba. Westchnęła cicho. A z takim utęsknieniem czekała na wiadomość, że pójdzie wreszcie do szkoły! Że będzie mogła czarować, warzyć eliksiry i latać na miotle, a tymczasem wcale się nie cieszyła.
Szkoła z najgorszą reputacją…
Nora jęknęła w duchu. To wcale nie miało być tak…
Wróbelek odleciał, przegoniony przez stado gołębi.
Garaż Anabell zawalił się.
Po policzku Nory spłynęła perłowa łza, pozostawiając po sobie tylko lśniący ślad. I ślad na duszy, niezauważalny przez nikogo. Nawet przez Norę, która właśnie chlipała w rękaw, objęta przez drobne rączki Anabell.

***

Zawsze była silna. Nie płakała z byle powodu. Nie załamywała się, choć jej życie nigdy nie było usłane różami. Tulipanami też nie. I narcyzów również pod swoimi stopami nie zauważyła.
Urodziła się pewnego chłodnego poranka, jeszcze nim różanopalca jutrzenka zajrzała do Sali Porodowej, gdy na trawie można było jeszcze dostrzec srebrzyste krople rosy. Księżyc dopiero co ustępował miejsca słońcu, gwiazdy chowały się w ciemne zagajniki kosmosu, a nietoperze pospiesznie odnajdowały swoje jaskinie, zadowolone lub nie, po odbytych łowach.
Dwudziesty marzec.
Dziwna data. Ani nie jakoś szczególnie wybitna, ani niezapadająca zbytnio w pamięć. Być może dlatego też Nora jest jaka, jaka jest – przeciętna. Szara myszka. Bo zwykli ludzie zawsze rodzą się w zwykłych momentach. Bez fleszów, bez kamer.
Miała mieć siostrę. Relię.
O tak, Nora pamiętała, jak zawsze Jej pragnęła. Chciała zobaczyć Jej pierwszy uśmiech, pocieszać, gdy wypadnie pierwszy ząbek, opowiadać bajki na dobranoc. Zanucić kołysankę, ululać. Przytulić.
Nie wiedziała, co się stało, ale mama do domu z Relią nie wróciła. Choć Nora czekała, wypatrywała przez okno, zaparowując szybę oddechem tak, że prawie nic nie widziała.
- Mamusiu, gdzie Relia?
- N-n-nie mogę… N-n-nie umiem…
Nie rozumiała tego. Mama przez kilka kolejnych tygodni ciągle płakała, lecz nie wydusiła z siebie ani jednego słowa. Pan Michnes wiedział tyle, co jego córka. Czyli nic.
Na szczęście lub i nie, w późniejszym czasie mama jakby mniej przeżywała to COŚ, czego nikt nie wiedział i znów dom państwa Michnes był zwykłym domem, z zapachem czekoladowego ciasta i pierników. Następnie można było usłyszeć śmiech, tak szczery, tak cudowny… tak prawdziwy po tylu tygodniach milczenia… Po tylu przelanych łzach… I choć mama nie powracała już do tematu swojej drugiej córki, to nigdy im nie powiedziała, co tak naprawdę się stało.
Nora ciągle tego nie rozumiała.

***

Pan Michnes siedział przy stole na jednym z drewnianych stołków, ukryty za najnowszym wydaniem Proroka Codziennego, czytając z wypiekami na twarzy jeden z większych artykułów zamieszczonym na stronie trzeciej. Jego żona zaś, cmokała niecierpliwie, świdrując go spojrzeniem wściekłego hipogryfa i pukała knykciami o blat stołu, wiedząc, że jej męża w późniejszym czasie doprowadzi to do szaleństwa. W końcu, widząc, że małżonek w ogóle nie zwraca na nią uwagi, prychnęła, chcąc się do czegoś doczepić:
- A co ty właściwie za gazety czytasz? – Pan Michnes spojrzał na nią wzrokiem zdziwionego buldoga i mruknął, nie odrywając wzroku od Proroka:
- Nie rozumiem…
- TO jest prasa – warknęła pani Michnes, machając mu przed oczami plikiem podniszczonych numerów Żonglera, w tym jednym wydaniem specjalnym, zatytułowanym „patrzymy na świat przez różowe omnikulary!”. Pan Michnes tylko wzniósł oczy ku sufitowi, wzdychając przy tym teatralnie, co miało podkreślić nielogiczność tej uwagi i podsunął małżonce Proroka Codziennego. Pani Michnes, nadal zezująca na niego, szybko porwała gazetę:

CZY WYBRANIEC MOŻE ZAWIEŚĆ?

Harry Potter, liczący sobie już rok siedemnasty, za tydzień będzie uczęszczać na swój ostatni rok w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Potter, który w ubiegłym roku otrzymał miano „Wybrańca”, czyli osoby mającej moc pokonania Czarnego Pana, jest podobno podłamany na duchu, a jego psychika i zdolność rozumowania uległa kolosalnej zmianie. ”- Potter nadal nie pogodził się ze śmiercią Albusa Dumbledore’a” – mówi nasz specjalny korespondent, Daniel Hableck ”- Z tego, co mi wiadomo, jego i profesora Dumbledore’a łączyło coś więcej niż stosunki uczeń-dyrektor. Wydaje mi się, że ma to coś wspólnego z tajemniczymi zniknięciami Dumbledore’a.’’
Przypomnijmy – Albus Dumbledore przed swoim zgonem często znikał z Hogwartu, powracając z coraz bardziej pogarszającym się stanem zdrowia. Rufus Scrimgeur, czyli obecny minister magii, próbował dowiedzieć się od Pottera, co ten wie na temat wypraw dawnego dyrektora Hogwartu, ale jak powiada, Potter „jest wierny Dumbledore’owi na śmierć i życie, i się nie wypowiada”.
„- A to mnie niepokoi,” – mówi – „bo z tego, co udało mi się dowiedzieć, ma to coś wspólnego z Czarnym Panem, coś, co mogłoby nam pomóc, by poprawić warunki panujące w naszym świecie. Do tego Potter, który już nieraz mnie zaskakiwał, teraz zrobił to w sposób niecodzienny, gdyż zamknął się w sobie, jest mrukliwy, bardziej opanowany i mniej roztargniony, co zauważyłem podczas ostatniego spotkania z nim, mającego miejsce w ubiegłym tygodniu. Mam wrażenie, że śmierć Dumbledore’a i miano Wybrańca spoczywającego nad nim, zbytnio go przytłoczyła. Boję się, że nie podoła i nie da rady zmierzyć się z Sami-Wiecie-Kim…”.
Wszyscy mają nadzieję, że to okres przejściowy. Bo Harry Potter jest dla nas jedyną nadzieją…


- I znów wszystko kręci się wokół tego całego Pottera… - westchnęła pani Michnes odkładając gazetę. – Mogliby, chociaż dać mu spokój, a nie robić z niego jakiegoś komika cyrkowego, w którym widzi się tylko powód do śmiechu i kpin, nie zaglądając do jego umysłu, uczuć… Ludzie już w ogóle nie liczą z odczuciami innych, a ci z Proroka najchętniej rozgrzebywaliby groby, by móc dowiedzieć się, czy czegoś dziwnego ze zmarłymi nie pochowano. Co innego Żongler – ten to ma klasę. I styl, którego brakuje reszcie piśmideł. O! Na przykład ma kolorową okładkę. Prorok NIE ma kolorowej okładki, tylko jakiś czarno białe bazgroły. Żongler pisze na każdy temat, nie zważając na krytykę – a na przykład ten artykuł o wiercikach średniozaawansowanych jest bardzo ciekawy. Wiedziałeś, że samice tego gatunku mogą codziennie składać jaja? Niesamowite! W życiu bym na to nie wpadła. Albo…
Pan Michnes ponownie tego dnia zaniósł się głębokim ziewnięciem, zagłuszającym monolog swej żony.
- Kobiety niczego nie rozumieją.

***

Pokój Nory mieścił się na drugim piętrze. Zapewnie zostałby urządzony jeszcze wyżej, jednak niestety dom państwa Michnes liczył sobie tylko dwa piętra, wobec czego jest teraz, gdzie jest. Sama Nora była przeciwna umieszczeniem jej małego królestwa TAK wysoko, jednakże jej zdanie, przeciwoko opinia rodziców nie miało głębszych szans na urzeczywistnienie.
Może warto byłoby opisać ów pomieszczenie? Wszak nie było w nim nic specjalnego poza całą setką maskotek. Nora uwielbiała wszelakiego rodzaju pluszowe przytulanki, wobec czego jej kolekcja była naprawdę ogromna: misie, nie misie, króliczki, owieczki, żabki… Mama zawsze jej powtarzała, by wyrzuciła już te niepotrzebne „miękkie graty”, jednak Nora była zbyt mocno do nich przywiązana. Tak to już jest, gdy się spędzi z czymś całe swoje życie, mając za towarzystwo tylko małą, dorastającą Anabell.
Wszędzie porozrzucane były również kartki papieru – z tego właśnie powodu, że Nora uwielbiała pisać różne krótkie opowiastki i historyjki. Śmieszne i nie, rymowane – zależnie od jej humoru. Ostatnio podjęła się napisania opowiadania o Żabce Norce, aczkolwiek nijak jej to wychodziło. Mnóstwo pokreślonych zdań, pomięte kartki, obgryzione ołówki.
Obok łóżka leżała książka, otworzona na stronie pięćdziesiątej, nosząca dumny tytuł „Nie magiczna księga, z magicznymi przygodami”, w której właśnie zaczytana była Nora. Z zapartym tchem śledziła przygody czarodzieja Skorpa i Driady, mugolskiej studentki politechniki, od czasu do czasu roniąc pojedynczą łzę.
Tak, Nora była dziwnym dzieckiem - wrażliwym a jednocześnie silnym. Bo różne kłopoty, mają różne zachowania, na każdy człowiek reaguje inaczej. Nora potrafiła popłakać się oglądając film, jak również z podniesioną głową znieść kpiny Eloisy Dalgend –chrześniaczki mamy. Eloisa była córką bogatej i szanownej pracownicy Ministerstwa Magii, nowo powołanej jako zastępczyni Rufusa Scrimgeoura. Pani Malgend była osobą próżną, o niespotykanej urodzie, słynąca z wynalezienia Eliksiru Wiecznej Piękności, wywaru, sprawiającego, że nawet osiemdziesięcioletnia staruszka mogła mieć skórę gładką jak pupa niemowlęcia. Zero zmarszczek, zero zatkanych porów.
Sama Eliosa została już okrzyknięta z Ministerstwie „nową nadzieją” ze względu na jej liczne talenty, tak niesamowite jak na jej młody wiek i dziedziczną już w tej rodzinie zapierającą oddech w piersiach urodę – włosy Eloisy były koloru czterojajecznej jajecznicy, oczy przywodziły na myśl łąką pełną fiołków, a brzoskwiniowa cera emanowała jakąś świetlistą poświatą, tak nieludzką a jednak.
Wtem, z dołu dobiegł odgłos dzwoniącego telefonu. Nora sturlała się z łóżka, na którym była przedtem rozłożona i zakładając w biegu puchate różowe kapcie zeszła do salonu.
- Słucham? – Pani Michnes podniosła słuchawkę i przyłożyła ją sobie do ucha. – Że co? Naprawdę?! To niemożliwe…
Słuchawka upadła z cichym trzaskiem na podłogę.

***

Są w życiu takie momenty, w których bliskie nam osoby odchodzą. Żegnają się ze światem żywych. Umierają.
Pozostawiają rodzinę, kochające dzieci. Wnuczków. Krewnych.
Robią to tak niespodziewanie, w najmniej oczekiwanym momencie. Bez pożegnania, bez uprzedzenia. Nagle.
Odlatują. Gdzieś daleko. Do Raju, do Nieba. Po szczęście, umiłowanie.
Zmartwychwstanie.
By powrócić. Znów. Jako nowa osoba, nowy człowiek. Z nowymi myślami, upodobaniami, talentami.
I tak aż do Sądu Ostatecznego.
Zostawiają nas, pogrążonych w ciągłym bólu i rozpaczy, ze słonymi łzami i smutkiem. W czarnych szatach, welonach, pantoflach. Z zapuchniętymi oczami. Samotnych.
Pochowani w wilgotnej glebie, zasypani nią, ze zniczami na wierzchu, na trawie, której już nie zobaczą. Nie ujrzą już Tego słońca, Tego księżyca, Tych gwiazd. Ich ciała będą tak leżeć ciągle, tak długo, aż zostaną tylko prochy. Zamienią się w nie, ustąpią miejsca, gotowi powitać kolejnych lokatorów w ich lokum. Skorzy użyczyć im Ostatniego Łoża. I tak ciągle.
Historia lubi się powtarzać.
Historia ciągle zatacza błędne koła.
A my ciągle płaczemy. Bez ustanku. Non stop. Jakby od tego miało zależeć i nasze życie.
W końcu i łez zabraknie. A wtedy pozostanie pustka, głęboka czarna dziura, tak rozległa, mogące pomieścić wszystkie troski świata. Nienaprawialna, nieusuwalna, Paranormalna.
Nie poczują już zapachu kwiatów, świeżo skoszonej trawy, owoców w sadzie. Nie ujrzą tęczy, kropel deszczu, babiego lata. Nie zasmakują w potrawach ludzi żywych, racząc się ambrozją i nektarem. Będą spoglądać na nas z góry, uśmiechając się litościwie, pewni swojej wyższości,
W końcu oni już wiedzą.
- Zawsze będziemy razem.
Czy przewidział i tą sytuację? Że może go zabraknąć? Chyba nie…
Zawsze chciał nauczyć ją łowić ryby. Dlaczego nigdy nie chciała, czemu odmawiała? Pozostawiała go z rozczarowanym wyrazem twarzy.
- Kiedy indziej tato.
Ileż by oddała, żeby cofnąć czas! Za mało spędziła z nim czasu, zawsze go zbywała. A kochała. Bardzo. Ponad życie.
- Kocham cię tato, wiesz?

***

Przez cały czas miała wyrzuty sumienia.
Gdy patrzyła na zapłakaną matkę, pogrążoną w rozpaczy, miotającą się w bezsilności.
Gdy ubierała przyciasną czarną spódnicę, którą kupił jej tata. Kiedyś była dobra.
Gdy nie miała już nawet siły wyciągnąć chusteczki. Wysmarkać nos.
Gdy nieustannie zerkała na Jego zdjęcie.
Gdy pochowała wszystkie Jego rzeczy, nie mogąc na nie już patrzeć. To ją przerastało.
Gdy przytuliła matkę, chcąc ją pocieszyć. Ale słów jej zabrakło.
Gdy usiadła w pierwszej ławce, trzymając wiązankę narcyzów, przeplataną chustą „na ostatnią drogę życia”.
Gdy spoglądała na te kilkadziesiąt osób, zebranych na jego potrzebie.
Gdy zaklęła w myśli, widząc Eloisę w atłasowej sukni z czarną halką.
Gdy jakiś starszy jegomość mruczał coś pod nosem szepcząc „oddany rodzinie”, „kochający ojciec”, „nie zapomnijcie”.
Gdy podchodząc do jego grobu, potknęła się o wystając korzeń drzewa.
Gdy wrzucała w głąb nieszczęsną wiązankę, gdy szlochała.
Gdy pustym wzrokiem wpatrywała się, jak jej ojciec został zakryty wilgotną grudą ziemi.
Gdy zapaliła znicz i postawiła go na zimnym kamieniu.
Gdy uklękła, chcąc pomodlić się za jego duszę.
Gdy upadła na ziemię, wyjąc z rozpaczy i bijąc pulchnymi pięściami przeklętą glebę, która zabrała jej ojca.
Gdy umierała z bezsilności.

***

- Mamo, co teraz z nami będzie?
-Nie wiem kochanie… - Pani Michnes siedziała przy stole, wpatrując się pusto w kieliszek Ognistej Whisky, w której zatapiała smutki.
- Nie chcę jechać do Avvenire. Nie chcę cię zostawiać. Chcę być tu, przy tobie. – Nora podeszła do mamy, przytulając ją z całej siły.
Nie miała już siły płakać. Choć tak bardzo jej go brakowało. Dlaczego właśnie ją musiało spotkać to nieszczęście, czemu spadło ono właśnie na nią? Czy nie ma już byt dużo problemów na głowie?
Dlaczego świat tak niesprawiedliwie dzieli się tym, co najgorsze?
- Musisz jechać. Poradzę sobie… chyba…
Łez już zabrakło. Teraz pozostało tylko to uczucie beznadziejności, opuszczenie i nicość. Niechęć. Do wszystkiego. Do życia.
Popatrzała na matkę. Siedziała tak, jak kukła, jak marionetka, podatna na najmniejszy powiew wiatru, błądząc wzrokiem po zakamarkach kuchni. Szukała wyjścia, ucieczki, jakiejś nadziei. Raz po raz przyłapywała się na tym, że wpatrywała się w drzwi frontowe, z nadzieją, iż zaraz jej mąż otworzy je, wejdzie i rozejrzy się z uśmiechem dookoła. Co na obiad? No nie, kochanie, czemu ty płaczesz?
Znów zalała się łzami. Miała już dość.
Co to za życie? Czy na tym Mu zależało, by odebrać jej wszystko to, co tak bardzo kocha? Ile jeszcze ciosów od niego dostanie? Ile jeszcze wytrzyma?
Spojrzała na swoją córkę. Nie zniosłaby, gdyby i jej stała się krzywda. Gdyby i ją jej odebrano, tak jak zrobiono to z Relią. Choć ona nie umarła. Odeszła.
Czy wróci? Co z nią zrobili?
- Mamo… nie płacz… proszę…
Nora ukryła twarz w dłoniach.
Jej dom zamienił się w twierdzę. Twierdzę żalu, lamentu i rozpaczy. Twierdzę łez. Śmierci.
Po raz kolejny. Ile jeszcze tych przemian będzie? Co się stanie, gdy i jej matki zabraknie? Co pocznie?
Nie zniosłaby tego.
- Mam dość. Nie mogę. Nie mam siły… Już nie chcę żyć…
- Nie mów tak… proszę… Musisz się pozbierać, tata by nie chciał, masz jeszcze mnie…
- I Relię.

***

Pojedziesz.
- Nie, mamo. Zrozum…
- Owszem, pojedziesz.
- Ale…
- Żadnych, ‘ale’!
Nora z góry wiedziała, że sprzeciwianie się matce do niczego nie doprowadzi, lecz mimo wszystkiego – próbowała. Czuła, że dzieje się coś niedobrego, i ma to związek z jej rodziną. Zburzoną, ale mimo to wciąż rodziną.
Wcale jej się to nie podobało.
Obie – matka i córka – siedziały w kuchni na tych samych drewnianych stołkach co wczoraj, popijając przy tym mocno zaparzoną herbatę z torebek. Pani Michnes od kilku minut zawzięcie mieszała łyżeczką słodkawą ciesz, choć cukier już dawno spełnił swą powinność, rozpuszczając się.
Oczy pani Michnes były podkrążone, wręcz sine, skóra nabrała nieładnego, szarawego odcieniu, a zawsze lśniące włosy zamiast zostać upięte w wytworny kok, opadały smętnie ku wynędzniałej twarzy swej właścicielki.
Każdy jej ruch był powolny, każdy sprawiał jej wielką trudność. Długo zastanawiała się nad każdym gestem. Nad każdym pojedynczym słowem, nim te wypłynęło z jej ust.
Chciała uniknąć tych niepotrzebnych, niezrozumiałych.
Nieodpowiednich.
Czuła, że jej życie powoli traci sens, że zatraca się w ciemność, w tą wielką czarną otchłań wypełnioną beznadziejnością i wiecznym, nieustępliwym poczuciem winy.
Sumienie…
Naprawdę nie chciała robić tego Relii. Ale czy ktoś chce jej uwierzyć?
Bała się. Bała się swego strachu, swych lęków. Tych dziwnych fobii, które zaczęły ją nawiedzać.
Wiedziała, że postąpiła źle. Wiedziała.
Zrobiła to dla Ich dobra. Była pewna, że postępując w ten sposób, uchroni swą rodzinę od Jego gniewu.
Myliła się.
Dlaczego? Dlaczego życie tak wiele ciosów jej zadaje? Czemu nie oszczędzi, nie pozwoli wytchnąć, odpocząć? Zatrzymać się i uporządkować myśli?
Czemu nie pozwoli otrząsnąć się z tego jednego bólu, z jednej tragedii?
Spojrzała na Norę. Tak wiele sobie nie powiedziały. Tak wiele Ona jej nie powiedziała…
- Kocham cię córuś. Zapamiętaj…
Nora spojrzała na nią swymi piwnymi oczyma.
- Zapamiętam, bo ja, mamo, kocham cię tak samo. Zawsze, i na zawsze.

***

Kochana córeczko.
Wyjeżdżam. Nie radzę sobie z tym, to mnie przytłacza. Wiem, że powinnam być z Tobą w tym trudnym dla nas momencie, ale to niemożliwe, zważywszy na pewne okoliczności, o których być może kiedyś się dowiesz.
To ‘coś’ wypadło mi nagle i niespodziewanie, nawet ja nie byłam na to przygotowana, a co dopiero Ty. Jest mi strasznie przykro, że musimy się rozstać i to w tak nieodpowiednim momencie.
Bądź silna i nigdy się nie poddawaj. A jeśli kiedykolwiek staniesz na rozdrożu, kieruj się sercem. Ono Ci wskaże dobrą drogę…

O trzeciej przyjedzie po Ciebie ciocia Marietta, tak, jak się umawiałyśmy, więc bądź gotowa.

Kochająca Mama.

***

Szła, choć nie wiedziała dokładnie gdzie. Nogi same ją prowadziły.
Mijała domy, wzgórza. Place zabaw i pobliskie sklepy. Bystry strumień wody.
Nie wiedziała, ile już trwa ta wędrówka. Minutę, godzinę? Dobę?
Całą wieczność?
Nie pamiętała, że ma po nią przyjechać ciocia. Nie chciała pamiętać.
Nie chciała.
Nie obchodziło ją, że pewnie teraz ciocia stoi pod drzwiami łomocząc w nie tak, że w końcu mogą wylecieć z zawiasów. Że być może się martwi, że jej szuka.
To tak przyziemne sprawy…
Pragnęła samotności jak jeszcze nigdy dotąd, oazy spokoju i poukładanych myśli. A zamiast tego emanował z niej niepokój i chaos, w głowie czuła mętlik, a spojrzenie jej było niewyraźne.
Zamglone.
Widziała tylko plamy, obrazy z mozaiki, układanki bez poszczególnych elementów.
Elementów, które gdzieś się zagubiły. Pochowały.
Czuła się oszukana i samotna.
Jak mama mogła jej to zrobić?
To wszystko ją przerasta…
Cóż takiego Mu uczyniła, że tak się na niej mści? Jakie grzechy popełniła, że teraz rozrywa ją cierpienie i rozpacz, ból po stracie najbliższych?
Nie, to nie ma sensu.
Wszystko jest pozbawione głębszej idei. Doszczętnie jej pozbawione, wyzbyte. Wyciśnięte, niczym kwaskowaty sok z pomarańczy.
Nie miała już celu w życiu, nie miała chęci by dalej trwać. By stawiać czoła temu wszystkiemu.
Chciała odejść jak najdalej, uciec od tego wszystkiego, schować się i móc gorzko zapłakać.
Z dala od współczujących spojrzeń tych, którzy tego nie rozumieją.
Jak ona mogła kiedykolwiek się uśmiechać? Cieszyć życiem?
Naprawdę, nie potrafiła tego pojąć.
Tyle cierpienia było wokół niej… Czemu tego nie dostrzegała?
Maska obłudy…
Nigdy nic nie widziała, nie słyszała. Była głucha i ślepa na ludzką krzywdę. Zawsze beształa Ich w duchu, że tak rozpaczają. Przecież czas leczy rany…
Wstydziła się siebie, wstydziła dawnej Nory, jej uczuć i słów. Jej motta życiowego, a dokładniej jego brak.
Nigdy by nie pomyślała, że i ją to dotknie. Nigdy.
Zawsze wszystko działo się gdzieś obok niej, jakoś nieszczęścia omijały jej rodzinę.
Ale w końcu i ją dopadły.
Jak bardzo było jej z tym źle…
W końcu nawet łez zaczyna brakować. Zostaje tylko pustka, jakaś szrama na sercu, uwierająca. Niepozwalająca zabliźnić się ranom.
Zapomnieć.
- Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?

Pchnęła skrzypiącą bramę, żelazne zawiasy ustąpiły, skrzypiąc.
Cmentarz.
Spoczynek dla dusz, znękanych tragiczną śmiercią.
Tylu tu nieszczęścia! Bólu! Płaczu!
Uklękła. Patrzała na jego zdjęcie, na ten szczery uśmiech.
Mimowolnie uniosła kąciki warg.
Załkała żałośnie.
Zapaliła znicz, ze smug ziemi na grobie ukształtowała serce. Duże serce, tak dużo, jak jej miłość do Niego.
- Kocham cię tato…
Przytuliła się do kamiennego grobu, tak przeraźliwie zimnego… Grobu, który pochłonął wszystko to, co miała najdroższego.
Nie wiedziała, ile tak leżała. Nie wiedziała, ile łez wylała.
Nie przeżyła jeszcze takiego nieszczęścia.
Rozpacz zżerała jod środka, wypełniała każdą lukę, każdą myśl.
Nigdy się z tym nie pogodzi. Nigdy.
Umrze w rozpaczy.
Życie z piętnem śmierci i starty bliskich osób – to ją czeka.
Boi się tego…
- Do Ciemno-Jasnej Anielki, na Okopconego Gumochłona, Noro, jak ty się zachowujesz?!

***

Krajobraz za oknem zmieniał się jak w kalejdoskopie.
Wzgórza ustępowały miejsca jeziorom, te zaś w późniejszym czasie przemieniały się w doliny. Słońce to dokazywało zza konarów rozłożystych drzew, to znów raziło niemiłosiernie, gdy mijały pustkowia.
Lasy, łąki, niziny, wyżyny.
Wzgórza i kotliny.
Mijając ludzi, nic nieznaczących dla nas przechodniów; nie myśląc, że każdy z nich ma swoje życie i swoje problemy.
Zmartwienia.
Nie przychodzi nam nawet na myśl, że coś może się za chwilę stać - intuicja zatopiona w brzmieniach Wyjących Wdowców, głowa kołysząca się w takt muzyki.
Stopa unosząca się i opadająca, w rytm wygrywanej melodii.
Ciekawe, czy tata coś przeczuwał, nim umarł.
Podobno Śmierć daje nam jakieś znaki, którymi zazwyczaj nie dzielimy się z bliskimi, sądząc, że są mylne.
Że to po prostu dziwny zbieg okoliczności.
Nie chcemy ich martwić.
Ciągle miała wyrzuty sumienia.
Gdyby go zatrzymała, przytrzymała… Wystarczyłoby tylko jedno słowo, jeden gest…
Gdyby można było cofnąć czas…
- Patrz jak jedziesz odpity gumochłonie!
Nora przyglądając się cioci doszła do wniosku, że nie sposób jest ją ocenić na podstawie wyglądu. Nic nie wskazywałoby, że ta zadbana i elegancka pani, używa tak ordynarnego języka, a jej wytworne dłonie ozdobione francuskim manicure, poskąpiłyby knuta żebrakowi.
Oczy ukryte za kwadratowymi okularami we wściekło czerwonych kolorach zauważyłyby najmniejszą plamkę na tapicerce samochodu, a mimo to ślepe są na każdą otaczającą je ludzką krzywdę.
Nie obchodzili ją Inni, jak miała w zwyczaju nazywać ludzi innego pokroju niż ona. Według niej, prawdziwym pięknem odznacza się człowiek tylko wtedy, gdy ma się już opłaconą polisę na życie, portfel pękający w szwach i czystą krew.
O byciu czarodziejem nawet nie wspominając.
- Noro, podaj mi proszę ten kieliszek za twoim siedzeniem.
- Znowu pijesz? Przecież prowadzisz!
- Jeden hipogryf nie wyklucza drugiego.
Nora niechętnie sięgnęła po szklany kieliszek otoczony obwódką diamencików i podała go cioci, łypiąc na nią jak na nią z nienawiścią, mieszającą się z obrzydzeniem.
- Ciociu… proszę…
- Cicho bądź tam!
Nora nie wiedziała, co się stanie później, jednak wiedziała, że nie będzie to nic dobrego. Jakby intuicja mimowolnie wyrwała się ze szponów wrzasków Wyjących Wdowców, chcąc dać jej znać, że dzieje się coś niedobrego.

Drogą do piekła krążymy,
niczego się nie boimy.
W kółko ze Śmiercią krążymy,
we whisky lęki koimy!

Kolejny kieliszek.
I następny.

Bywają gorsze i lepsze dni,
to ofiara – to łowca.
Ucieczki ciągłe, bieganina
a Ona za nami niczym Rycerza Błędnego kierowca.

Nora ze zdumieniem spoglądała na zmniejszającą się z każdą minutą zawartość butelki. Jeden haust, drugi…

***

Jak to jest spotkać się ze śmiercią w cztery oczy? Spojrzeć w te jej puste oczodoły, ukryte w materiale czarnego kaptura? Ironiczny uśmiech, szept ‘to koniec’, nagła pustka?
Nie wiedziała.
Tysiące pytań, żadnej odpowiedzi. Wskazówki.
Kręte drogi, zagadki, niewyjaśnione niejasności.
I ciągłe pytania:
- Co by było, gdyby…

Jak to jest być ładną, szczupłą dziewczyną z poczuciem humoru?
Jak to jest być optymistką, marzycielką?
Jak to jest, gdy idzie się przez życie z uśmiechem na twarzy?
Jak to jest, gdy patrzy się na świat przez różowe okulary?
Jak to jest, gdy…

Jak to jest, gdy śmierć zabiera nam to, co tak kochamy?

***

Nora spoglądała przez okno, kiwając głową w rytm wystukiwany przez krople deszczu bębniące o parapet. Trwała tak już dłuższą chwilę, jednak wcale nie było jej lżej na duchu.
Było wręcz coraz gorzej.
Ciągle wszystkiego nie rozumiała, coś nie dawało jej spokoju; myśli, jakieś przeoczenia. Sumienie.
Do tego ten dom…
Tak, dom ciotki na pewno nie był tym miejscem, w którym chciałaby się teraz znajdować. A skromny, wręcz pusty pokój był tego niejedynym powodem.
Wspomnienia.

Łóżko, umywalka, szafka z lampką nocną.
I okno.

Nie wytrzymała – łzy same popłynęły po pulchnych, zaróżowionych policzkach.
- Mamo…

***

W życiu przychodzi w końcu czas na zmiany. Czas, w którym czujemy nieodpartą chęć, potrzebę zatopienia swego ciała w fotelu-kokonie, by móc w spokoju i samotności zastanowić się nad swoim życiem. Porozmyślać.
Przychodzi nam to w różnym wieku, o różnym czasie. Nagle i niespodziewanie. U jednego wcześniej, u innego później.
U niektórych wcale.
U nielicznych sekundę przed śmiercią.

A Nora była tylko dzieckiem. Dzieckiem z przeszłością, dzieckiem po przejściach.
O silnej psychice.
I duszy dziecka.

Zaparzyła herbatę we wściekle czerwonej filiżance z motywem słoneczników i zapadła się w fotelu, pozwalając nozdrzom delektować się aromatem parzonych fusów.
Poczuła olbrzymią chęć powróżenia sobie. Ale tak naprawdę nie miała na to najmniejszej ochoty…
Wbrew sobie [ponownie] wypiła gorącą herbatę, drżącymi rękoma postawiła filiżankę dnem do góry.
Zakręciła trzy razy.
Dwurożec.
Po cierpieniach do szczęścia.
Odetchnęła z ulgą.
- A więc jednak nie ma aż tak źle…

Ciężki, ręcznie obity album zdjęciowy spoczął na jej kolanach. Gabinet cioci pełen był przeróżnych fotografii, pamiątek i wszelkich innych, przywołujących wspomnienia przedmiotów. Sama ciocia nie przepadała za przebywaniem w gabinecie bez konkretnego celu i przyczyny, zakrywając się wymówką brzmiącą od lat tak samo: ‘’powracanie do przeszłości i tego, co już było, a na pewno nie powróci, źle działa na moje problemy z ciśnieniem”. Sama Nora słuchała tego z rozbawieniem, gdyż ciocia była zdrów jak ryba, ale tę uwagę zachowała już dla siebie.
Pierwszą stronę zdobiła fotografia małej, może sześcioletniej cioci w objęciach jakiejś kobiety, która zdawała się być jej matką; Nora ze zdumieniem przyglądała się młodziutkiej Marietcie – czarne włosy zaplecione w grube warkocze z kokardkami, króciutka sukienka w groszki.
Nic nie wskazywało na to, że z tej prześlicznej dziewczynki wyrośnie pozbawione serca babsko... bo inaczej nie można było tego nazwać.
Przyjrzała się jej twarzy – i zobaczyła coś, czego dotąd jej oczy nigdy nie dojrzały – mała Marietta roześmiana była od ucha do ucha, a głębokie dołeczki w policzkach tylko dodawały jej uroku.
Była śliczna.
Matka cioci i jej mamy również miała się czym pochwalić – posiadała równie gęste, czarne włosy, co te odziedziczone przez starszą córkę, idealne rysy twarzy, kobiece krągłości działające pobudzająco na każdego mężczyznę. Podpis pod fotografią brzmiał następująco: ''Melodia i Marietta w ogrodzie wujka Stephena w Corently – lipiec, 1956''.
Nora zaczęła przeglądać album. W większej części składały się na niego wszelkie fotografie cioci – znalazły się też jednak zdjęcia jej młodziutkiej mamy, gdy ta jeszcze miała blond czuprynę na głowie. Nora przypomniała sobie, gdy mama – mając kompletnie dość swojej burzy blond loków na głowie – była tak zdesperowana, że zaczęła je prostować żelazkiem. To jednak nie przyniosło osiąganego efektu [tak śmierdziało spalenizną, że sąsiedzi – zaniepokojeni – zadzwonili po straż pożarną, która nie dość, że przyjechała godzinę po zgłoszeniu, to jeszcze kazała sobie za to zapłacić!] więc zadowoliła się jedynie przefarbowaniem ich na kasztanowy brąz.
Nora przyglądała się szczegółom na fotografiach jej matki – tak dawno jej nie widziała…
To na tle stogów siana, w domku na drzewie, na huśtawce, karuzeli…
Młodość. Uroki życia.
To, co odeszło.
To, co bezpowrotne.
To, co już zamknięte, przypieczętowane.
Czy ją też To czeka?

Podnieść się z emocjonalnego dołka nie jest łatwo. I Nora dobrze o tym wiedziała.
Ale postanowiła chociaż spróbować.
Chociaż.
Przeglądanie fotografii urzeczywistniło to, co dotąd skrywała głęboko. To, co złe pobudziło wyobraźnię, skłaniając ją do tworzenia niechcianych obrazów, sytuacji.
Tego, czego się bała.
Kolejny lęk.
Lęk, że wszystko się skończy, nim ona zdąży chociażby mrugnąć okiem. Że nie wykorzysta tego, co dało jej Życie.
Nie podda się.
Będzie szczęśliwa.
Nawet, jeśli pierw będzie musiała cierpieć.

Postanowiła zacząć od drobnych czynności, małych rzeczy.
Codziennie rano, zamiast dołować się nastrojem panującym w skromnie urządzonym pokoju, zamiast narzekać na twarde łóżko i zimną wodę w umywalce, uśmiechnie się do swojego odbicia. I powie: ‘’jaki piękny jest ten świat’’.
Następnie wyjrzy przez okno, pozwalając wiatru chłostać się w rozpaloną twarz, wdychając zapach koszonej trawy, czereśni na pobliskim drzewie.
Potem ubierze się, umyje, uczesze. Bez narzekania i ociągania.
Zejdzie na dół, uściska ciotkę, oznajmi, że to cudowny dzień na długi spacer.
Uśmiech nie będzie schodził z jej twarzy, optymizm znów wypełni każde pomieszczenie dziecięcą radością.
Zje bez grymaszenia jajecznicę, wypije herbatę z mlekiem, której nie znosi i to bez skrzywienia. Pomoże skrzatom w sprzątnięciu ze stołu.
Wyjdzie do ogrodu rozkoszując się piękną pogodą, wystawi twarz do słońca, położy się na trawie pośród liści hortensji. Lub zadzierając spódnicę będzie tańczyć w deszczu.
I będzie szczęśliwa.
A przynajmniej będzie sprawiać takie wrażenie.

Bo koszmarów nigdy się nie zapomina…

----------------------------------------------------------------------------------------------------

Szukac błędów proszę, bo bez bety pisane, więc pewnie dużo ich znajdziecie. A następną część wkleję, jak tylko napiszę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez haina dnia Wto 6:02, 29 Sie 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 21:22, 08 Kwi 2006    Temat postu:

No, moja droga Wink Przeczytałam jeszcze raz, tak żeby miło było. MraU.

Zawsze kiedy przeczytam coś dobrego, to dochodzę do wniosku, że moje grochy sa gniotem i Wen mnie opuszcza. Haina, zostałaś mordercą Wena!

Do Azkabanu z nią!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lem




Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 1653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dom / internat

PostWysłany: Nie 10:22, 09 Kwi 2006    Temat postu:

Hmm... Może ja też coś gniotliwego wstawię? :>
Ale Zapach Lawendy to nie gniot. Raczej wzór do naśladowania, moja droga Haino :)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
tibby
Junior Admin



Dołączył: 09 Kwi 2006
Posty: 3950
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:03, 09 Kwi 2006    Temat postu:

Ojj tak tak! Zdecydowanie Z-L to nie gniot! Ja lepiej swojego nie będę tu wstawiać.

Fretko łączę się z tobą w bólu - do Azkabanu z Nią! Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
tab.




Dołączył: 09 Kwi 2006
Posty: 1984
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 12:18, 09 Kwi 2006    Temat postu:

gniota nie widzę, chyba coś źle wkleiłaś. ale to ff chyba wszyscy kochamy Exclamation aż jeszcze kolejny raz przeczytamm....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 12:54, 09 Kwi 2006    Temat postu:

Właśnie! Kochamy Z-L!

Norę też, jak młodszą siostrę!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
haina
Moderator



Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 1984
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: łóżko orlando blooma ^^

PostWysłany: Pon 9:13, 10 Kwi 2006    Temat postu:

kochani jesteście :*

Teraz niczego nie będzie. Nie teraz. Teraz nie jestem w stanie Sad


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 16:48, 10 Kwi 2006    Temat postu:

*mocno przytula Hainę*

Ja mam nowy pomysł na gniota ;> Może wstawię? Haina się dowartoświowuje przy czytaniu takiego czegoś^^ i wszyscy będą szczęśliwi. Ale najpierw trza prolog napisać! Ot co!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadzia




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 2228
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z reprodukcji.

PostWysłany: Wto 16:58, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Haina i nielogiczne wypociny? Ta... Jak ja będę pełnoletnia za dwa dni! Nie wcześniej! A mi jeszcze do osiemnastki trochę brakuje. *Tak Fretko, ja nie jestem TAKA stara! Ale młodość też się gdzieś najwidoczniej zgubiła. Ja chcę teletubisie!.*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Carrie
Junior Admin



Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dormitorium Krukonek

PostWysłany: Czw 16:46, 13 Kwi 2006    Temat postu:

Aż mnie w oczach zapiekło, monitor się rozmazał. Jakim cudem ja - wierna, acz "konspiracyjna" czytelniczka Z-L nie mam tego cuda w ulubionych, jeno w linkach?
Akurat czytam "Mężczyzna, kobieta i dziecko" Segala i mi się, niestety, skojarzyło. Mam nadzieję, że matce Nory chodzi o coś innego.

Zapomniałabym o najważniejszym. Cudowne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
tibby
Junior Admin



Dołączył: 09 Kwi 2006
Posty: 3950
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:47, 13 Kwi 2006    Temat postu:

Pozwolisz, że przeczytam jutro? *robi wielki i szczery uśmiech w stronę Hainy*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
haina
Moderator



Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 1984
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: łóżko orlando blooma ^^

PostWysłany: Pią 9:19, 14 Kwi 2006    Temat postu:

Pooozwolę Very Happy, oczywiście.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mab




Dołączył: 14 Kwi 2006
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trumna.

PostWysłany: Pią 9:34, 14 Kwi 2006    Temat postu:

Czytam, czytam, czytam i za wszelką cenę staram sie nie słodzić, ale i tak samo mi na klawiaturę wychodzi, że jest to códzio, miudzio i cherbatka. Kurczę... jakbym na "Zapach lawendy" nigdy nie natrafiła, prawdopodobnie nigdy bym nic nie napisała.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
tibby
Junior Admin



Dołączył: 09 Kwi 2006
Posty: 3950
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 9:38, 14 Kwi 2006    Temat postu:

Mab napisał:
cherbatka


Herbatka.

Wybaczcie, ale poprawianie błędów już mi w krew weszło Embarassed


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mab




Dołączył: 14 Kwi 2006
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trumna.

PostWysłany: Pią 9:43, 14 Kwi 2006    Temat postu:

Tib, to był błąd celowy, tak jak "miud" i "cód" Smile I dobrze, że się poprawia.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin