Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna Pod kudłatym łbem Gwendy.
Dla elyty, rodzynków w czekoladzie, śmietanki w kawie, po prostu nas.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Tam dom twój, gdzie serce twoje

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Medea




Dołączył: 27 Maj 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zabrze

PostWysłany: Sob 11:33, 27 Maj 2006    Temat postu: Tam dom twój, gdzie serce twoje

Opowiadanie pojedynkowe z Mirriel.
Tekst dedykuję Wiedźmom Wielkopolskim i jednej Wiedźmie Mentalnie Wielkopolskiej za to, że przez całą dobę dzielnie mnie wspierały i stawiały czoło mojemu ględzeniu.



Tam dom twój, gdzie serce twoje

Uśpione Glasgow, wtulone w mleczną pierzynę mgły, wydawało się być miejscem cichym i spokojnym. Ciemne i mętne wody rzeki Clyde powoli, ale nieuchronnie sunęły na spotkanie nieznanego im morza, chwytając się po drodze brzegów w ostatnim geście ratunku. Ostre, morskie powietrze przesycone było zapachem rumu i wilgotnego drewna. Wysokie maszty przycumowanych w porcie statków złowieszczo łypały na pobliskie puby, w których z takim upodobaniem przesiadywała ich załoga. Niecierpliwie wyczekiwały, aż żeglarze oderwą się od butelek wina i wiecznie roześmianych barmanek, wsiądą na pokład i wyruszą w kolejny rejs. Ci jednak, zmęczeni poprzednimi wyprawami lub słuszną ilością procentowego napitku, spali tu i ówdzie kamiennym snem.
Glasgow nigdy nie było bezpieczne. Setki obcych z różnymi zwyczajami i o różnej objętości sakwy przypływało tu z miejsc, o których często większość tutejszych oprychów nawet nie słyszała. Nie przeszkadzało im to jednak obrabować ich, ewentualnie pozbyć się, jeśli stwarzali za dużo problemów. Nikt, kto poruszał się tu samotnie, nie mógł czuć się pewnie.

***

Woda. Matka i morderczyni. Daje życie, ale bardzo łatwo może je odebrać śmiałkom, którzy odważą się z nią zmierzyć. Bywa łaskawa — może wynieść cię na suchy ląd, gdy nie widzisz już dla siebie żadnej szansy na przetrwanie. Ale bywa też okrutna — niszczy nawet ogromne fregaty, jakby zbudowane były z patyczków. Potrafi też być podstępna — całe lata obchodzi się z załogą łagodnie, by zesłać na nią sztorm, gdy ta zaczyna już wierzyć we własne szczęście i nietykalność.
Potrzeba nie lada odwagi i stałej gotowości do zmierzenia się ze śmiercią, by zostać żeglarzem.

***

— John, cholera, łap tę linę!
Woda wlewała się na pokład hektolitrami. Niewielka fluita kołysała się w obie strony, zmagając z silnym wiatrem i wysokimi falami. Przerażona załoga biegała w popłochu, starając się ujarzmić porwane żagle.
— Holenderski wynalazek, psia mać! Tego się nie da opanować! — wrzeszczał sternik, który robił wszystko, co w jego mocy, by utrzymywać statek dziobem do fali.
John wiedział, że to nie wina statku holenderskiej konstrukcji. Sztorm coraz bardziej się wzmagał, o ile to tylko możliwe, a statek był przeładowany. Od początku przekonywał, że część towarów powinni zostawić. Nie chciał nim płynąć, ale nie miał wyboru, bo kolejny wyruszał dopiero za miesiąc. A teraz zginie tylko dlatego, dlatego, bo ktoś był na tyle chciwy, że robiło mu różnicę kilka kilogramów cukru.
— John, ruszże się! — wykrzyknął szyper i popchnął młodzieńca tak mocno, że ten się przewrócił. — Pomóż Wilkinsonowi utrzymać ster!
— UWAGA! MASZT!
Trzask łamiącego się drewna zlał się z hukiem pioruna.
— John! JOHN!

***

— John? John?
— Hym?
— Czy coś się stało?
— Nie. Nic, zamyśliłem się tylko.
Młoda, wysoka blondynka w jasnej sukni i słomkowym kapeluszu z szerokim rondem, ozdobionym niebieską wstążką, spojrzała badawczo na swojego narzeczonego.
— Nie płyń.
— Przecież wiesz, że muszę. Inaczej twój ojciec nie zezwoli na nasz ślub.
— Zezwoli, już ja się o to postaram.
— I co? I będę żyć z twojego posagu? Nie, moja droga, nie zgadzam się na to. Tylko ten jeden rejs i ubiję interes do końca. Będę uczciwie zarabiał na naszą rodzinę.
Oczywiście. Nie miał zamiaru zmienić swojej decyzji — koniecznie chciał wszystko załatwić po swojemu, by kiedyś powiedzieć swoim wnukom: "spójrzcie, co wasz dziadek osiągnął swoimi własnymi rękoma". A przecież gdyby poprosiła swojego ojca, na pewno zapewniłby mu zyski z handlu tytoniem, nie musiałby się nawet ruszać.
Rozumiała jego chęć niezależności, ale jej krukońska natura podpowiadała jasne i prostsze sposoby zapewnienia im dostatniej przyszłości, bez zbędnego narażania się na niebezpieczeństwo.
— Jak wrócę — kontynuował — poślubię cię, a potem popłyniemy razem dokądkolwiek zechcesz. Obiecuję.

***

Siedziała w bibliotece i przeglądała mapy. Nie lubiła Glasgow i wiedziała, że nigdy nie polubi. Ani jego mugolskiej, ani magicznej części. Obie były tak bardzo przesiąknięte żeglarstwem, którego nienawidziła odkąd straciła na morzu brata, że czuła się tu uwięziona jak szczur na tonącym statku.
John obiecał jej, że wyjadą. Chciała wyjechać. Dokądkolwiek. Najlepiej gdzieś w głąb Europy. Może do Francji? Podobno populacja czarodziejów jest tam spora.
Wielokrotnie zastanawiała się, jak powie Johnowi, że jest czarownicą. Jak on to przyjmie? Czy zrozumie? Czy nie zostawi jej, gdy się dowie?
Bycie czarodziejem wśród mugoli jest i zawsze było trudne. Tolerancja nigdy nie będzie powszechna. Doskonale pamiętała, jak ogromnym szokiem był dla jej ojca fakt, że jego córka jest czarownicą, tak jak matka, która zmarła kilka lat wcześniej. Żona nigdy nie wyjawiła mu swojego sekretu.
Dacjusz Kentigern, czarodziej, który przyszedł ją zawiadomić o możliwości uczenia się w Hogwarcie, był wysokim i postawnym mężczyzną o ciemnych, głęboko osadzonych oczach i długim, zakrzywionym nosie. Ubrany był według najnowszej mody, elegancki i kulturalny. Jej ojcu aż zaświeciły się oczy na myśl, że może to być jakiś handlowiec, który chce z nim ubić interes. Kiedy jednak ten zaczął mówić, co miał do powiedzenia, nadzieję na interes zastąpiło najpierw niedowierzanie, a potem furia. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie widziała ojca tak wściekłego. Wrzeszczał, wymachiwał nabitym pistoletem i choć był niewysoki i korpulentny, gotów był pobić Kentigerna za te oczywiste herezje. Nie wiedział wówczas, że czarodziej mówił prawdę, ale przekonał się o tym wkrótce po tym, jak Kentigern obezwładnił go jednym sprawnym zaklęciem. Z niechęcią wysłał ją na naukę do Hogwartu. Dużo czasu zabrało mu pogodzenie się z tym, kim była. Ale to przecież jego córka, krew z krwi. Czy John będzie równie wyrozumiały?

***

Zawsze lubiła czytać. Książki miały dla niej ogromną wartość. Potrafiła spędzać godziny nad potężnymi tomiszczami, których większości jej rówieśników nie chciałoby się nawet otworzyć. Nie zdziwiła się, gdy została przydzielona do Ravenclawu. Uwielbiała swój dom, choć niejednokrotnie wysuwała radykalne tezy, że taki podział nie służy niczemu dobremu. Niepotrzebnie przysparza konfliktów i prowadzi do utrudnienia kontaktów z osobami znacznie różniącymi się od nas samych. Wiedziała, że nie zrewolucjonizuje Hogwartu i szanowała jego wielowiekową tradycję, ale to nie zmieniało jej poglądów, które zawsze jasno wyrażała.
Tęskniła za szkołą. Za przyjaciółmi, nauczycielami, za ogromną i bogatą biblioteką, w której spędzała dużo czasu. Brakowało jej magii, do której się przyzwyczaiła.
Czasami wyciągała schowaną na dnie komody różdżkę i dla wprawy wypowiadała parę prostych zaklęć. Żałowała, że żyje wśród mugoli, ale musiała się z tym pogodzić, bo ci, których kochała byli niemagiczni.
Jedyną przyjemnością, jaka pozostała jej z czasów szkoły, były właśnie książki. W domu miała sporą bibliotekę, którą wciąż kompletowała. Nigdy nie szczędziła pieniędzy na pięknie oprawione powieści czy zbiory poezji zagranicznych autorów. Teraz jednak bardziej interesowały ją mapy, które przejrzała już tyle razy, że doskonale znała położenie każdego państwa. Jej marzenia o wyjeździe na razie kończyły się na podróżach szlakiem wyznaczanym przez jej palec, ale miała nadzieję, że to się wkrótce zmieni.
Wystarczy poczekać jeszcze trochę na Johna, który szczęśliwy wróci z podróży i przypieczętuje swoją obietnicę małżeństwem. Wystarczy poczekać.

***

— Dziecko, zostaw już te mapy, zajmij się czymś pożytecznym...

***

Minęło parę miesięcy, ale była pewna, że zatrzymało go coś naprawdę ważnego, że właśnie ubija jakiś lukratywny interes, a kiedy wszystko będzie już załatwione, wsiądzie na pokład pierwszego statku do Szkocji.
Tak naprawdę czuła się jak żałosna księżniczka czekająca w zamku na księcia, który ma już nigdy nie powrócić z wyprawy wojennej. I po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę, że zapewne właśnie tak jest postrzegana — jako chora z miłości kobieta, która cały dzień spędza przed mapami, oczekując na powrót ukochanego.

***

Była Krukonką. Ambitną racjonalistką, marnującą potencjał, wodząc palcem po płachtach papieru.
Czarny dym gryzł ją w oczy, gdy ogień szybko trawił mapy.

***

Z samego rana ubrała się w najskromniejszą suknię, jaką miała i samotnie wyszła z domu. Idąc brudnymi ulicami Glasgow, mijała handlarzy, którzy zaczepiali ją, próbując sprzedać wszystko to, co wcześniej ukradli. Brzydziła się tym miastem i tymi ludźmi. Wszędzie widziała fałsz i pijaństwo. Nawet małe dzieci wydawały jej się spoglądać na nią tylko pod kątem tego, co mogłyby jej ukraść. Zdawała sobie sprawę, że jest przewrażliwiona, ale nic nie mogła na to poradzić. Z każdą chwilą nienawidziła Glasgow coraz bardziej i z każdą chwilą czuła się tu coraz bardziej obco. To nie był jej świat.
Już dawno nie była w magicznej części miasta, ale wciąż doskonale pamiętała, jak się tam dostać. Ukrycie przejścia w mieście, przez które codziennie przewijają się setki mniej lub bardziej zagubionych ludzi, nie było zadaniem łatwym. Czytała, że wcześniej wiele metod zawiodło i trzeba było modyfikować mugolom pamięć.
Idąc w stronę portu, minęła kilka pubów. Nerwowo przygładziła sukienkę, starając się nie zwracać uwagi na przyglądających się jej mężczyzn.
— Taka ładna panienka, może kupi pani sznur pereł? Śliczne, prosto z Włoch. Panienka spojrzy.
— Nie, dziękuję.
Odepchnęła rękę sprzedawcy, który podsuwał jej pod nos białe perły i przyspieszyła kroku.
Znalazła się w samym porcie. Rozejrzała się wokół. Ogromne statki handlowe zwoziły do Glasgow cukier i tytoń. Minęła je obojętnie i skierowała się do małej, drewnianej chatki, która, jak myśleli mugole, należała do zarządcy portu. Niepostrzeżenie wślizgnęła się do środka i wyciągnęła różdżkę. Stuknęła nią w jedną z desek na ścianie, a po chwili wszystko wokół niej zaczęło wirować. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, znów wszystko było na swoim miejscu. Wyszła z chatki wprost na zatłoczoną ulicę magicznego Glasgow. Setki czarodziejów przemierzały ją, miotając się między typowo magicznymi sklepami i knajpami o oryginalnych nazwach.
Kiedy była tu ostatnim razem, chciała tylko kupić książkę. Teraz chciała się dostać do Hogwartu.

***

Hogwarcka biblioteka miała swoją atmosferę. Tu, w otoczeniu starych ksiąg i pergaminów, wiecznie unoszącego się w powietrzu kurzu, regałów z ciemnego drewna, czuła się jak w domu. Godzinami mogła wertować księgi, prowadzić zapiski, porządkować książki, pomagać uczniom. Nie brakowało jej czasu na spełnianie własnych ambicji. Prowadziła całą hogwarcką dokumentację, powoli odtwarzając stare kroniki, porządkując archiwa.
Biblioteka różniła się od zatłoczonego Glasgow. Tu panował spokój, nie było kłębiących się mas ludzi, portowego chaosu.
Uczniowie rzadko widywali ją za biurkiem. Częściej krążyła między regałami, odstawiając książki na półki, naprawiała stare woluminy.
Omijała tylko stół zarzucony mapami.
Niedługo potem, gdy tamtej mroźnej zimy zachorowała i magomedycy nie potrafili jej pomóc, pomyślała, że chce tu zostać.

***

Mówiono na nią Szara Dama, może z powodu niegdysiejszego koloru jej sukni, może dlatego, że wciąż krążyła smętnie między regałami.
— Dlaczego zostałaś? — zapytał Dacjusz Kentigern, przysiadając na jednym z krzeseł, tuż obok sterty ksiąg pozostawionych przez jakiegoś nadgorliwego Krukona.
— Tu jest mój dom. Tu jest moje miejsce na świecie — odparła, wyłaniając się zza kolejnego regału.
— Nie wolałaś iść tam?
— Nie.

***

— John, obiad! — zawołała kobieta, wyłaniając się z domu. Dwójka dzieciaków ominęła ją i wbiegła do środka, ścigając się do stołu.
— Znów patrzysz w morze? Chyba nie chcesz wypłynąć?
— Nie. — Mężczyzna pokręcił głową. — Przecież wiesz, że już nie wejdę na pokład statku. Nie chcę drugi raz przeżywać tego samego. Tym razem mogę nie mieć tyle szczęścia.
— Chodź, bo zupa wystygnie — mruknęła i skierowała kroki w stronę domu.
— A po obiedzie zabiorę dzieciaki na ryby...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin