Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna Pod kudłatym łbem Gwendy.
Dla elyty, rodzynków w czekoladzie, śmietanki w kawie, po prostu nas.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Totty Ravish. wrzesień - grudzień 1975
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Carrie
Junior Admin



Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dormitorium Krukonek

PostWysłany: Pon 19:47, 05 Cze 2006    Temat postu: Totty Ravish. wrzesień - grudzień 1975

Tak jak ostrzegałam, napisałam toto od nowa, poradziłam sobie z najbardziej gniotliwą częścią. Dedykuję wszystkim, którzy tu namiętnie offtopują, którzy polubili Charlotte, którym nie nudzi się wyciąganie mnie z kolejnych kryzysów. I tym, którzy mnie ocenili i pokazali błędy. Ło.

Jedna prośba...
- wypiszcie wszystkie błędy, jakie tu znajdziecie. Proszę.
- wypiszcie zastrzeżenia wszelakie. Błagam.
- yyy... jakieś propozycje TYTUŁU???


Wrzesień - grudzień 1975

Przez chwilę patrzyłam, jak moja rodzina kieruje się w stronę wyjścia. Matka zawczasu otworzyła błękitny parasol i złapała brata za rękę, by i on schował się przed drobnym deszczem. Ojciec otworzył drzwi – pofarbowane na rudo włosy mamy zalśniły w skąpym słońcu – i Ravishowie wyszli w londyńską mżawkę.
Odwróciłam głowę dopiero, gdy znikła mi z oczu wątła sylwetka Jonathana. Trudno powiedzieć, żebym już za nimi tęskniła. Wręcz przeciwnie, czułam nawet jakiś cień ulgi – dopiero na początku lata wrócę do naszego mieszkania, do wzajemnych zarzutów, snujących się jak mgła pomiędzy niebanalnie urządzonymi, trochę zabałaganionymi pokojami. Po prostu nie lubiłam pożegnań - zawsze niosły ze sobą coś smutnego, kończyły pewien etap. Nie cierpiałam mówić „do widzenia”, bez względu na to, do kogo te słowa kierowałam.
Wreszcie wstałam, pchnęłam swój wózek i ruszyłam w stronę jednej z barierek. Starałam się nie myśleć, jak dziwnie to będzie wyglądać – dziewczyna w czarnej koszulce ze szmaragdowym napisem CATHLEEN NI HOULAHAN, ze staromodnym kufrem, wbiegająca na poręcz... Przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy. Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do tego dziwnego uczucia, towarzyszącego przemieszczaniu się na peron czarodziejów.
Chwilę później stałam już wśród innych uczniów Hogwartu. Potężna lokomotywa już wypuszczała z siebie kłęby sinej pary. Ktoś szlochał, ktoś rzucał się z płaczem w ramiona rodziców, ktoś jeszcze inny przyjmował matczyne całusy z nieukrywaną irytacją i zażenowaniem. Przestrogi i dobre rady mieszały się z coraz głośniejszym gwizdem pociągu. Podniosłam swój kufer – nad wyraz lekki – i weszłam do jednego z wagonów. Chwilę później czyjeś ręce złapały mnie za ramiona.
- Tutaj – usłyszałam głos Liesel, mojej współlokatorki.
Krukonka pomogła mi ulokować kufer i wyszła z przedziału; jej długie, jasne włosy podrygiwały z każdym jej krokiem.
Wreszcie pociąg ruszył. Uczniowie wychylali się z okien, by pożegnać rodziny. Do „mojego” przedziału weszła dziewczyna, kierująca skrzynią za pomocą różdżki. Drugą ręką obejmowała absurdalnie wielką klatkę, w której siedziała niewielka szara sowa, zadziwiająco spokojna.
- Cześć – powiedziała wesoło i skierowała swój bagaż na półkę. Mosiężną klatkę położyła na siedzeniu i przygładziła dłonią niesforne, kędzierzawe włosy koloru słomy.
- Cześć, Ruby – odpowiedziałam. – Jak ci minęło lato?
Ruby Fidgety machnęła dłonią.
- Średnio ciekawie – odparła, robiąc kwaśną minę. – Szkocja jest dla mnie za zimna, a Edynburg za głośny.
Na tym zakończyła swą wypowiedź – niczego dłuższego nie należało się po niej spodziewać. Jasnowłosa Krukonka była bardzo miła, ale trochę nieśmiała. Bała się wielu rzeczy i nie lubiła wyrażać swojego zdania.
W drzwiach stanęła Diana. Rozejrzała się po przedziale i jednym celnym kopnięciem wepchnęła swój kufer do środka. Pod pachą trzymała książkę. Przywitała się z nami i od razu siadła w najgłębszym kącie pod oknem. Otworzyła wolumin i zajęła się lekturą. Ruby rzuciła mi wymowne spojrzenie. Nie przepadała za cichą, skrytą i trochę rozmarzoną Dianą, a myśl, że znów będą mieszkać w jednym dormitorium, wydawała jej się niesłychanie przykra. Na szczęście chwilę później pojawiła się uśmiechnięta, zarumieniona Liesel.
- Paskudna pogoda, co? – powiedziała, wskazując na okno. Przez lśniącą od deszczu szybę widać było ponury, zamglony krajobraz. Nic nie wskazywało na to, by się tym przejęła. – Nie zazdroszczę pierwszoroczniakom...
Próbowała nawiązać rozmowę ze mną i Ruby, ale obie udzielałyśmy krótkich odpowiedzi. Wreszcie zrezygnowała. Chwilę później wyszła do jakiegoś Gryfona. Pomimo cichego szumu deszczu i stukotu kół słychać było jej perlisty śmiech, głos tamtego chłopaka i szelest materiału.
- A kto został prefektem? – zapytałam nagle.
Ruby podniosła głowę.
- Hazel – odparła.
A zatem koniec z niedorzecznymi marzeniami o zagubionym liście, z których sama się śmiałam i w które wierzyłam. Nie, nie żadna pomyłka starannej McGonagall. Po prostu, droga Charlotte, nie wybrano cię na prefekta i musisz się z tym pogodzić. Zabolało – gdzieś w okolicy ambicji.
- O mnie mowa? – do przedziału zawitała kolejna dziewczyna. Jej jasnobrązowe włosy były starannie rozczesane i splecione w ciasny warkocz. Na nosie miała okulary, a do bluzki przypięła odznakę prefekta.
- Moje uznanie, Hazzy – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć. Chyba się udało.
Flitwick wybrał ją. Hazel miała coś, czego mnie los poskąpił. Miała trochę despotyczną naturę i swe żelazne zasady. Sprawy szkolne traktowała bardzo poważnie. I nie angażowała się w różne głupawe przedsięwzięcia, nie grała w quidditcha.
- Nareszcie znalazłam chwilę czasu, żeby usiąść i nie myśleć o punktach regulaminu, które inni już zdążyli złamać – mówiła świeżo upieczona prefekt, a ja zastanawiałam się, jak zinterpretować jej monolog; jako naszpikowany przechwałkami czy kiepską autoironią? Wybrałam to drugie.
Tymczasem Hazel trzeźwo zauważyła, że powinnyśmy już przebrać się w szkolne szaty. Gdy przycisnęło się nos do szyby, można było dostrzec pomarańczowe światła schowanego za pagórkami Hogwartu i staroświeckie latarnie, ustawione przy stacji kolejowej w Hogsmeade.
Pociąg stanął, uczniowie zaczęli przepychać się w wagonach. W Londynie pewnie wciąż siąpiła drobna, kapryśna mżawka, co chwila ustępująca miejsca blademu jesiennemu słońcu, ale tutaj lało jak z cebra.
- Tak jak w zeszłym roku – skomentowałam z niezadowoleniem, przecierając dłonią zaparowaną szybę.
Stacja w Hogsmeade wyglądała tak, jakby miała się zawalić od samego patrzenia na nią. Dwie latarnie, wyblakły szyld i coś w rodzaju sporej, murowanej budki przy peronie, w której tłoczyli się co bystrzejsi adepci Hogwartu. Dla nas już nie starczyło miejsca, musiałyśmy biec w stronę powozów przeznaczonych dla starszych uczniów...
- Pierwszoklasistów czeka niezłe piekiełko – wydyszałam, siadając w pojeździe.
Krople wody spływały ciurkiem z moich włosów i wsiąkały w wilgotną szatę. W oddali malował się Hogwart, rozjarzony tysiącami świateł. Tam miał rozpocząć się piąty rok mojej nauki – ten, który wielu uważało za jakiś kamień milowy, rok symboliczny, szczególny, przełomowy...
- Charlotte, zamyśliłaś się? – zapytał ktoś. Zamrugałam i obrzuciłam nieprzytomnym spojrzeniem skryte w półmroku twarze Krukonek.
- Tak, chyba tak – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do własnych myśli.
[----------]

Początkom roku zawsze towarzyszy nieopisany, szalony rozgardiasz; tablice i ściany zostają zasłonięte setkami ogłoszeń, zawiadomień i zarządzeń, w korytarzach roi się od uczniów, nerwowo sprawdzających, czy ta właściwa klasa znajduje się na tym piętrze – a może w zupełnie innym skrzydle zamku? Na planach lekcji szybko przybywa skreśleń, poprawień i osobistych dopisków, a bibliotekarka gubi się w swych licznych fiszkach i karteluszkach.
Tylko kartka Hazel pozostawała idealnie czysta, gładka, pokryta jej starannym, kaligraficznym pismem.
- Eliksiry, moi drodzy! – powiedziała nagle, przedrzeźniając Slughorna. – Aż dwie godziny! Pokażcie, co potraficie!
Ruby parsknęła krótkim, nerwowym śmieszkiem.
- Potem obrona przed czarną magią – kontynuowała Hazzy. – Z Dubbinsem. Widziałam go w pociągu, na uczcie wyglądał jak cień człowieka. Zaniedbany i cichy... taki... – zamilkła, szukając odpowiedniego określenia – niepozorny.
- A wieczorem będą przyjmować nowych do drużyny – dodałam z uśmiechem. – Nie mamy pałkarzy ani obrońcy.
Hazel westchnęła cicho, sięgając po szklankę. Dla nikogo nie było tajemnicą, że pani prefekt nie przepada za quidditchem. Zapewne z miłą chęcią skomentowałaby moją wypowiedź i przypomniałaby mi jeszcze o kończących piątą klasę egzaminach, ale do Wielkiej Sali wdarła się chmara najróżniejszych sów. Co przezorniejsi skulili się i osłonili głowy oraz talerze. Ruby w ostatniej chwili przesunęła bliżej siebie miskę z owsianką – chwilę później tuż obok wylądowała spora płomykówka, rozsypując okruchy i ziarna zbóż. Hazel profilaktycznie otrzepała czystą, starannie wyprasowaną szatę.
- Od cioci – oznajmiła Ruby i spuściła wzrok. Za późno; i tak zdążyłam dostrzec w jej spojrzeniu żal. – Zapomniałam zapasowych szat... i rękawic ochronnych... – z powrotem zawinęła ubrania w brązowy papier, chowając do kieszeni zmięty arkusz zapisanego pergaminu.
Atmosfera przy stole od razu się zwarzyła; Diana szybko wstała od stołu, Liesel raz po raz czytała krótki liścik – zapewne nadawcą był ów Gryfon z pociągu – i starała się ukryć błąkający się po jej wargach uśmiech. Hazel powinna była objąć przyjaciółkę ramieniem, powiedzieć coś miłego. Ale nie potrafiła. Miała nerwy ze stali i swe żelazne zasady – nie umiała się jednak zdobyć na spontaniczne gesty, zbyt głośny śmiech czy płacz.
- Ja już pójdę do lochów – powiedziałam cicho, zarzucając sobie torbę na ramię. Hazzy rzuciła mi ukradkowe spojrzenie. Mocno splotła obie dłonie, jej knykcie zbielały.
***
W lochach znajdowały się tylko trzy osoby. Slughorn kręcił się pomiędzy stolikami, w grubych, przypominających serdelki palcach trzymał wypełnione płynami probówki; tu dolał odrobinę, tam trochę więcej - lub wrzucił do kociołka jakiś ususzony korzeń, gdzie indziej sypnął szczodrze szmaragdowym proszkiem. Ogromne guziki jego kamizelki połyskiwały w różnokolorowych oparach i płomykach, buchających z naczyń. Za nim jak cień snuł się wysoki, chudy Ślizgon, Severus Snape. Swe ciemne, splątane włosy zebrał na karku i związał w krótką kitkę, palce miał ubrudzone jakimś płynem czy sokiem. Co chwila zadawał nauczycielowi jakieś pytania – najwyraźniej zależało mu na dyskrecji. Jednocześnie była w nim jakaś służalczość, jakiś niesłychany konformizm, przebiegłość... Tymczasem profesor odpowiadał mu dosyć głośno. Odpowiedzi te nie zadowalały młodego geniusza eliksirów; najczęściej brzmiały: „Nie, drogi chłopcze”, „Nie odnajdziesz tej informacji”.
Trzecią osobą była Lily Evans. Opierała się plecami o ścianę, ręce skrzyżowała na piersiach, torbę trzymała na kolanach. Swoje krótkie, rude włosy sczesała na jedną stronę i wpięła w nie kilka spinek. Miała też naburmuszoną minę.
- Już zdążyłam wlepić jeden szlaban – wyjaśniła mi powody swego niezadowolenia. – Doprawdy, mogliby sobie darować... – mruknęła, robiąc mi miejsce.
Wkrótce do sali zaczęli wchodzić inni uczniowie. Snape wycofał się chyłkiem, chwilę później rozpoczęła się lekcja, co chwila umilana wątpliwą atrakcją w postaci smrodliwych wybuchów i dymu, wydobywającego się z kociołków pewnych Gryfonów. Podniosłam wzrok znad starannie pokrojonych korzonków; ciężkie opary sprawiały, że oczy zaszły mi łzami. Evans mieszała już swój wywar szklanym prętem. Jej ciecz przybrała niebieskawy kolor. Moja, pomimo usilnych starań, wciąż była dość mętna, jasnoszara, a nie półprzezroczysta i błękitnawa. Na dodatek nad kociołkiem unosiły się strzępki gęstego, siwego dymu o ostrym, nieprzyjemnym zapachu.
- Nie podgrzewaj tego tak gwałtownie! – szepnęła Lily, przewracając kilka kartek w podręczniku. Pochylała się nad swoimi ingrediencjami, marszczyła brwi, na jej czoło wystąpił pot.
Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością i otarłam sadzę z nosa. Zgasiłam płomień pod kociołkiem, a płyn powoli zmieniał swą barwę, stawał się bardziej klarowny. Dodałam posiekane korzonki i sięgałam już po ostatni składnik, gdy Slughorn zawołał:
- Czas się skończył!
Zrezygnowana, usiadłam na krześle, zacisnęłam palce na oparciu. Tymczasem profesor przechadzał się między ławkami, głośno komentując owoce pracy uczniów. Niektórym udało się osiągnąć jedynie czarny, śmierdzący osad na dnie kociołka. Inni uwarzyli przejrzysty eliksir o niebieskawej barwie, co Slughorn nagradzał punktami i pochwałami. Przeszedł obok mojego kociołka i westchnął z żalem: „Było tak blisko...”, po czym przeszedł do litanii zachwytów nad wywarem Lily.
- Dziewczyno, niewątpliwie masz talent! – uśmiechnął się szeroko. – Jakaż to strata... ogromna strata... w Slytherinie czułabyś się idealnie...
- Jeśli nie szykany i docinki, tak, bez wątpienia czułabym się tam bardzo dobrze – odpowiedziała cicho Evans, ale opiekun Ślizgonów puścił do niej oko, jakby chciał dopowiedzieć: „Ja i tak wiem swoje”.
Gryfonka szybko wrzuciła swoje książki do torby i jako pierwsza wyszła z klasy.
Z niezadowoleniem zauważyłam, że chętnych do gry w quidditcha było niewielu; z drugiej strony, nie dało się uznać Krukonów za wielbicieli tej gry. Zdecydowana większość bardziej ceniła charakterystyczny, trochę drażniący zapach bibliotecznego kurzu niż pęd powietrza wpychający powietrze z powrotem do płuc. Bardziej przeżywali historie spisane na papierze niż emocjonujące rozgrywki. Ale jednak myliłby się ten, kto utożsamiałby pokój wspólny Ravenclawu z cichą, acz zabałaganioną pracownią. Wprawdzie wyglądem przypominał elegancki salon, lecz częściej służył jako laboratorium niż bawialnia. Miał swoją niezaprzeczalną atmosferę, którą bardzo lubiłam. Potrafiłam nawet spokojnie pić herbatę, gdy tuż obok z retorty strzelała feeria wielobarwnych iskier, a na sąsiednim stoliku karty książki znikały pomiędzy ostrymi zębami gryzonia, którego zaklęcie powinno przemienić w pucharek.
- Zostajesz – poinformował mnie Walter, gdy zeszłam na boisko. Ukradkiem wskazał na zebraną przy tyczkach dzieciarnię. Cóż... najstarsi chodzili może do trzeciej, czwartej klasy; na próby przyszło nawet kilkoro świeżo upieczonych Krukonów, którzy wpatrywali się w miotły z nadzieją, że cud się zdarzy, a oni zostaną przyjęci.
- Bywa – powiedziałam niepewnie.
Kapitan skrzywił się lekko i gwizdnął głośno.
- Dobrze, jestem bardzo ciekaw, kto z was okaże się najlepszy...
Za jego plecami „stary skład” wymienił ironiczne uśmieszki.
[----------]

Za ciepłym, choć wilgotnym wrześniem przyszedł ponury październik. Na powitanie
strącił z drzew ostatnie liście i wylał błoto na zadbane, kamieniste ścieżki, przecinające zamkowe błonia. Razem z końcem złotej jesieni zbiegło się dziwne ukrócenie nauczycielskich łask. Miało to zaledwie jedną dobrą stronę – a mianowicie tę, że uczniowie, zajęci kolejnymi pracami domowymi, mieli mniej czasu, by „podziwiać” coraz głębsze kałuże, kępki żółkniejących, mokrych traw i strumienie wody, obficie lejące się z pysków fantazyjnych „rzygaczy”.
Urodziny powinny być takim dniem, kiedy solenizanta budzą delikatne promienie słońca, słodkie trele ptaków i zapach podanych do łóżka świeżych bułeczek. A na pewno nie ciągnięcie za duży palec u stopy i rozgorączkowane szepty współlokatorek, szukających butów, podręczników i wszystkich innych rzeczy, bez których absolutnie nie da się zejść do Wielkiej Sali. Po jakimś czasie udało nam się jednak powyławiać z morza przedmiotów te niezbędne i zeszłyśmy na śniadanie, uprzednio zamykając nasz bałagan na cztery spusty.
Wszędzie czuło się atmosferę nadchodzącej Nocy Duchów. Apollion Pringle, nasz woźny i dumny właściciel kilku zaledwie zębów oraz warkocza, splecionego z kilku rzadkich, siwych pasm włosów chodził po zamku z naręczami świec i umieszczał je wewnątrz dyń, na gzymsach, kolumnach, rzeźbach... Wprawdzie zaczarowane sklepienie tworzyło realną iluzję przygnębiającego, rzęsistego deszczu, ale zamek zdobiły także ogromne, wydrążone dynie, jaśniejące pomarańczowym światłem i szczerzące powycinane zębiska. Gdy nie zwracało się uwagi na ich iście upiorną fizjonomię, okazywało się, że pozatykane w „latarniach Jacka” świece dają całkiem przyjemny blask. Mniej miłe ozdoby zapewnił Irytek – już na pierwszej przerwie zauważyłam grupkę trzecioklasistów, osłaniających głowy torbami i uciekających przed stadem nietoperzy. Za nimi, w chmarze czarnych skrzydełek, frunął uradowany poltergeist w ogromnej tiarze udekorowanej pajęczynami. Hazel mruknęła coś o „pozagrobowej hołocie” i skręciła w pierwszy lepszy korytarz, by przypadkiem nie zostać nowym celem najbardziej złośliwego ducha Hogwartu.
Dla niektórych uczniów świętowanie nie ograniczało się do wyjątkowej kolacji – ci umilali innym życie różnymi okropnymi gadżetami. Ruby nieomal wpadła w histerię, gdy ktoś wcisnął jej do rąk wykonany z wosku kręgosłup. Hazzy wymownie zerknęła na sufit.
- Jego szczęście, że tak szybko odbiegł – powiedziała – nie zdążyłam nawet zauważyć, do jakiego domu należał.
- Gryffindor – burknęła Fidgety i pociągnęła nosem. – Szlaban mu się należy już za samo gryfoństwo.
***
Dubbins zabębnił palcami w blat i podniósł na nas przekrwione oczy.
- Zapewne nikt nie planuje ataku na zamek dziś wieczór, ale możecie wykazać minimum zainteresowania moim przedmiotem.
Frederick Shaw, mój rówieśnik z Ravenclawu, odruchowo spuścił wzrok i schował talię kart, którą właśnie „ulepszał” rozmaitymi zaklęciami. Jego krótkie, sztywne, nastroszone włosy nadawały mu wygląd buntownika i kontrastowały z niewinną miną, jaką właśnie próbował zrobić.
Nauczyciel obrony przed czarną magią westchnął i wrócił do wybijania taktu paznokciami. Trudno określić, czy cieszył się szacunkiem. Był lubiany – owszem, miał poczucie humoru, prowadził ciekawe lekcje, ale podczas tych wykładów uczniowie pozwalali sobie na bardzo wiele. Choćby „poprawianie” swych kart czy transmutowanie własnego podręcznika w jaszczurkę zwinkę.
Zabrzmiał potężny dzwon, obwieszczający koniec lekcji. Dubbins wstał, spojrzał na zalaną deszczem szybę i westchnął.
- Dobrze, idźcie już na tę wykwintną ucztę.
***
Świece rozpływały się powoli i tworzyły owalne, matowe plamy zastygłego wosku, szpecące odświętne obrusy. Na białych, kunsztownych zdobieniach serwet już dawno wykwitły różnobarwne kleksy, świadectwo spożywanych tu potraw. Miłe ciepło w żołądku i zmęczenie sprawiły, że poczułam się senna. Nie ja jedna; niektórzy podpierali się już łokciami, inni ziewali, Ruby wtuliła głowę w ramiona i usypiała powoli, z twarzą zasłoniętą kilkoma popielatoblond lokami. Odłożyłam sztućce i wstałam.
Opustoszałe korytarze Hogwartu sprawiały niezwykłe wrażenie. Szczególnie, że zewsząd szczerzyły się do mnie pomarańczowe dynie, a wypuszczone przez Irytka nietoperze skryły się w załamaniach ścian i wnękach, zwisając niczym czarne strąki. Przez ściany prześlizgiwały się perłowobiałe duchy. Było niesamowicie cicho.
- Ravish?
Cóż... pośpieszyłam się z tym stwierdzeniem.
- A ja myślałem, że Krukoni nosa z biblioteki nie wyściubiają – Syriusz Black wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Eeee, czasami jednak wyściubiamy – mruknęłam bez przekonania.
- Idziesz w stronę wieży?
Czemu, czemu w całym tym chaosie architektonicznym pokoje Gryfonów i Krukonów musiały znaleźć się tak blisko siebie?
- Cóż... w zasadzie to... tak.
- Ach. – Szedł kilka kroków przede mną z dłońmi w kieszeniach, pogwizdywał jakąś prostą melodię.
Przyśpieszyłam kroku tak, by iść równo z nim. Nie podobało mi się to. Wcale. Ani trochę. A jednak... Syriusz właśnie tak oddziaływał na ludzi, że chcieli oni znajdować się w jego towarzystwie. Że nawet w tłumie stanowił centrum wydarzeń. Jeszcze nigdy nie miałam do czynienia z tak paskudną mieszanką uroku osobistego, inteligencji, niechęci do nauki i lekkomyślności.
- Syriusz... – zaczęłam.
Nie powiedział „co” ani „słucham”. Ani „co znowu?”. Powiedział...
- Kufer.
- C-co?
- Kufer, tam, na środku korytarza. Nie mów, że nie widzisz.
Rzeczywiście. Przejście tarasowała spora skrzynia z metalowymi okuciami na rogach. Wierzch obito skórą, obecnie już trochę przetartą. Na wieku naklejono kawałek pergaminu z wykaligrafowanym napisem: „Ornella C. Marwick”.
Syriusz od razu przykucnął obok kufra, dłońmi majstrując przy skomplikowanym magicznym zamku. Nawet iskry, którymi niespodziewanie sypnęło czarodziejskie zabezpieczenie, nie powstrzymały go przed dalszymi próbami otworzenia kufra.
- Och, przestań – powiedziałam ze złością. Moja bujna wyobraźnia usłużnie podsunęła mi wizje różnych przykrych konsekwencji.
- Daj spokój – mruknął, nie odrywając wzroku od mechanizmu. Najwyraźniej los poskąpił mu tego rodzaju fantazji. – Jestem tylko... ciekaw, co...
- Mówię poważnie – przerwałam mu. Głos mi zaczynał drżeć, wzdłuż krzyża przebiegł zimny dreszcz. – Nie wiesz, kim ta Marwick jest, ani... wyobrażasz sobie, co się stanie, jak ktoś to zauważy? Może nawet... nawet...
- Nawet co? – zapytała Ornella C. Marwick, wwiercając we mnie piwne spojrzenie.
[----------]

Okazała się nową nauczycielką zielarstwa. W niepojęty sposób łączyła w sobie złośliwość i entuzjazm; potrafiła odejmować punkty z uśmiechem na twarzy i łagodnie przekonywać roztrzęsioną uczennicę, że rozbicie doniczki to naprawdę nic takiego. Jeśli mam być obiektywna, muszę podkreślić, że Marwick prowadziła lekcje ciekawe – o ile zielarstwo może takie być – a niektórzy uczniowie naprawdę ją lubili. Ja do owych „niektórych” jednak nie należałam.
Otrzepała buty ze śniegu – na zewnątrz kolejne fragmenty ziemi znikały pod delikatną, białą pierzyną – i bez słowa, za to z szerokim uśmiechem na ustach, zaczęła wyjmować sadzonki. W jej ruchach nie było jednak tej specyficznej czułości, jaką darzyła swoje rośliny profesor Sprout.
Ukradkiem wyjęłam z kieszeni ostatni list od rodziców. Był bardzo krótki, zdawkowy, w jego zwięzłym stylu rozpoznałam sposób pisania ojca.
- Co czytasz?
Nieopatrznie obróciłam się i spojrzałam w tęczówki o barwie szarogranatowych burzowych chmur.
Świat zawirował.
Bo on tak działa na ludzi.
- List – odparłam szczerze, odruchowo chowając kartkę do kieszeni.
- Od kogo? – Nie było w tym ani cienia złośliwości, jedynie zainteresowanie. Cokolwiek bym powiedziała, moja odpowiedź ulotniłaby się z jego głowy dość szybko, wyparta przez sto pięćdziesiąt innych informacji.
- Ojca – mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Wracasz do domu na święta?
- Taa-ak.
- A to, jak rozumiem, nie był okrzyk zachwytu i radości.
Na pewno nie. Nie przyznałabym się do tego sama przed sobą, ale obawiałam się trochę własnego brata. Jonathanowi do osiągnięcia wieku jedenastu lat brakowało niecałych czterech miesięcy i gdzieś we mnie kiełkowało podejrzenie, że już wkrótce będziemy mijać się na szkolnych korytarzach. A Nath był... dziwny. Wyrachowany, samolubny, złośliwy i jednocześnie współczujący, inteligentny. Naraz. Myślę, że właśnie tak – choć istnieje również szansa, że po prostu chciałam go takim widzieć. Trudno pogodzić się z myślą, że własny brat kandyduje do roli rozwydrzonego Pana-i-władcy-lat-niemalże-jedenaście.
Czy byliśmy do siebie podobni? Owszem – z wyglądu. Te same szare oczy, podobne zadarte nosy, brązowe włosy; jego trochę ciemniejsze, bardziej ułożone. Nawet splataliśmy dłonie w identyczny sposób, a głowy unosiliśmy równie wysoko. Na cechach zewnętrznych zbieżności się jednak kończyły. Nie byliśmy w żaden sposób skłóceni, o nie. Tylko... między nami wiecznie znajdowały się jakieś niedomówienia, wzajemne zarzuty, żale, których nie chcieliśmy puścić w niepamięć.
- ...liści?
- Liści? – powtórzyłam mechanicznie.
- Tak. Właściwości. Liści. Tej. Rośliny – wycedziła Marwick. – Za trzecim razem zrozumiałaś – dodała. – Miło mi, ale dziesięć punktów odejmę Krukonom mimo wszystko.
Hazel spiorunowała mnie wzrokiem, a moja samoocena spadła równie gwałtownie, co rtęć w termometrach owego ranka.
***
W dormitorium pachniało, nie wiedzieć czemu, imbirem.
- Jeszcze coś? – zapytałam.
- Skarpetka – przypomniała Hazel, unosząc w dwóch palcach pojedynczy element garderoby.
- Czysta jest – burknęłam, zabrałam jej moją własność i wrzuciłam bezceremonialnie do kufra.
Ruby pochyliła się i zajrzała pod łóżko. Jej popielatoblond włosy musnęły podłogę.
- Już chyba wszystko – powiedziała. – Chyba... chyba możesz już iść.
Niezdarnie objęłam je obie, Prawn i Fidgety.
- Wesołych Świąt – powiedziałam. Już czułam, że wystarczą dwa tygodnie, a będzie mi ich brakować; Ruby z jej wieczną niepewnością, nieśmiałością, „chyba”, Hazzy, gotową ściągnąć na ziemię w najmniej odpowiedniej chwili, Dianą, rzucającą ukradkowe spojrzenia i cichą, nawet Liesel z jej długim, wszędobylskim warkoczem.
Aż trudno wymienić wszystkie uściski i życzenia, jakie wówczas wymieniłam. Pożegnałam się z Lily (dla której korytarze Hogwartu przemieniły się w istny tor przeszkód, nastroszony pękami jemioły), małomówną Luną Arbanddel z Hufflepuffu, Syriuszem – wyjątkowo odpuszczającym sobie wieszanie ludzi do góry nogami – drużyną Quidditcha, prefektami...
- Spóźnisz się na pociąg – upomniała mnie wreszcie Hazel.
- Tak masz mnie dość? – zapytałam.
- Jesteś wyjątkową jędzą, ale nie.
Okręciłam sobie szalik dookoła szyi i wyszłam na zewnątrz, zimne i zasypane śniegiem. Białe płatki osiadały na ubraniu, wplątywały się we włosy, wciskały w fałdy ubrania i utrudniały widzenie. Już po chwili plułam sobie w brodę, że rękawiczki wepchnęłam do dwóch sporych retort, by nie zajmowały miejsca.
W pociągu zajęłam miejsce w przedziale czysto krukońskim – siedziałam w towarzystwie dwunastoletniej Megan Howell, prefekta Eldreda Hornblowera, Fredericka z „mojego roku” i bliźniętami z pierwszej klasy, czytającymi naraz jedną książkę.
Pociąg szarpnął gwałtownie i ruszył. Książka rodzeństwa wylądowała na podłodze, Hornblower w ostatniej chwili złapał zsuwający się z półki kufer.
Przykleiłam nos do zimnej szyby, wpatrując się w zarysy zamku. Wkrótce Hogwart znikł za zasłoną z białych płatków.

***
Ponawiam prośbę...
- wypiszcie wszystkie błędy, jakie tu znajdziecie. Proszę.
- wypiszcie zastrzeżenia wszelakie. Błagam.
- yyy... jakieś propozycje TYTUŁU???


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Carrie dnia Pon 20:41, 05 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Higgs
Gość






PostWysłany: Pon 19:51, 05 Cze 2006    Temat postu:

Chwilowo nie czytam, bo siedzę nad dialogiem z niemieckiego, a poza tym - wszelkie lektury do nadrobienia odłożyłam na okres po wystawieniu ocen. Mam jednak pytanie, mą. Zamierzasz na blogu pisać fficka od nowa?
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Carrie
Junior Admin



Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dormitorium Krukonek

PostWysłany: Pon 19:52, 05 Cze 2006    Temat postu:

Nie, nie, skądże. Ja go tylko... przeredagowuję. Ale nic od nowa, nie ma szans. Mam za to pomysł, jak to wszystko poukładać.

Kto zagłosował za prologiem??


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Aerandir
piekielny rodzynek



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 1138
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:53, 05 Cze 2006    Temat postu:

*udaje, że go tu nie ma*
Słucham? Nie, skądże znowu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Higgs
Gość






PostWysłany: Pon 19:56, 05 Cze 2006    Temat postu:

Moim zdaniem lepiej zrobić ankietę pt. <i>Kto jest Twoim ulubionym bohaterem o-o-o i dlaczego to Eldred</i>. xd
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Carrie
Junior Admin



Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dormitorium Krukonek

PostWysłany: Pon 19:57, 05 Cze 2006    Temat postu:

Ale to wszyscy wiedzą. Wink A ja muszę być pewna, czy pisać ten prolog (sama byłabym za) i czy to ma być prolog w pierwszej czy trzeciej osobie...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Aerandir
piekielny rodzynek



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 1138
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:59, 05 Cze 2006    Temat postu:

Ufff, a już myślałem, że znowu coś palnąłem xDD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Carrie
Junior Admin



Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dormitorium Krukonek

PostWysłany: Pon 20:00, 05 Cze 2006    Temat postu:

Prolog jest taki profesjonalny, łaaa.
Randi, a ja myślałam, że żadnemu chłopakowi nie będzie się chciało brnąć przez to kiepskie romansidło z brakiem akcji. A tu proszę, takie zaangażowanie, zagłosowałeś nawet. xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Aerandir
piekielny rodzynek



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 1138
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:01, 05 Cze 2006    Temat postu:

Carrie, przecież Cię koHam, dla Ciebie wszystko xDD
Czytałem już gorsze rzeczy, np. u Lochy xDD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Higgs
Gość






PostWysłany: Pon 20:03, 05 Cze 2006    Temat postu:

Randi, Ty to potrafisz człowieka skomplementować. xd
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Lem




Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 1653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dom / internat

PostWysłany: Pon 20:22, 05 Cze 2006    Temat postu:

O. To niedawno było. Ale i tak nie pamiętam.
A o Totty przeczytam jutro. Ha, zapowiada się niezła lekturka. Mrau (;


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:40, 05 Cze 2006    Temat postu:

Dobra, ja mam jeden błąd, ale nie wiem, czy to było celowe, czy ci się Carrie pokiełbasiło. Uświadom mnei jak coś:

"Wszędzie czuło się atmosferę nadchodzącej Nocy Duchów. Apollion Pringle, nasz woźny i dumny właściciel kilku zaledwie zębów oraz warkocza, splecionego z kilku rzadkich, siwych pasm włosów chodził po zamku z naręczami świec i umieszczał je wewnątrz dyń, na gzymsach, kolumnach, rzeźbach... Wprawdzie zaczarowane sklepienie tworzyło realną iluzję przygnębiającego, rzęsistego deszczu, ale zamek zdobiły także ogromne, wydrążone dynie, jaśniejące pomarańczowym światłem i szczerzące powycinane zębiska. Gdy nie zwracało się uwagi na ich iście upiorną fizjonomię, okazywało się, że pozatykane w „latarniach Jacka” świece dają całkiem przyjemny blask. Mniej miłe ozdoby zapewnił Irytek – już na pierwszej przerwie zauważyłam grupkę trzecioklasistów, osłaniających głowy torbami i uciekających przed stadem nietoperzy. Za nimi, w chmarze czarnych skrzydełek, frunął uradowany poltergeist w ogromnej tiarze udekorowanej pajęczynami. Hazel mruknęła coś o „pozagrobowej hołocie” i skręciła w pierwszy lepszy korytarz, by przypadkiem nie zostać nowym celem najbardziej złośliwego ducha Hogwartu.
Wszędzie czuło się atmosferę nadchodzącej Nocy Duchów. Apollion Pringle, nasz woźny i dumny właściciel kilku zaledwie zębów oraz warkocza, splecionego z kilku rzadkich, siwych pasm włosów chodził po zamku z naręczami świec i umieszczał je wewnątrz dyń, na gzymsach, kolumnach, rzeźbach..."
Celowe czy nie?

Prolog... eee... ja nigdy nie umiałam tego pisać. Zawsze traktowałam to jak zwykły rozdział, tylko całkiem pierwszy ^^
Czemuś tak szybko przebrnęła przez te trzy miesiące, hę? Ja sie nawet wczuć nie zdążyłam, a ty lecisz i lecisz dalej.
Wybacz, że nie wypowiem si.ę sensowniej, ale teraz głowę zaprząta mi moja mowa. Dzisiaj moja mama dowie się o 2 z angielskiego. Trzymajcie kciuki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Carrie
Junior Admin



Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dormitorium Krukonek

PostWysłany: Pon 20:42, 05 Cze 2006    Temat postu:

To głupie powtórzenie to skutek przeklejania tekstu. Wielkie dzięki, Etencjo. Wink
Trzymam mocno.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:44, 05 Cze 2006    Temat postu:

Zapiszę w kalendarzu, bo pierwszy raz znalazłam coś w Twoim tekscie (; Święto. (i dzień wyroku mego kochanego Internetu)

Wdech, wydech.
Brzuch mnie zaczyna boleć, buuu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Czy potrzebny jest prolog?
Tak.
40%
 40%  [ 4 ]
Nie.
20%
 20%  [ 2 ]
Zajmij się lepiej tytułem...
40%
 40%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 10

Autor Wiadomość
Hestia V. Coubert




Dołączył: 14 Maj 2006
Posty: 787
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z rozklekotanego krzesła

PostWysłany: Wto 15:06, 06 Cze 2006    Temat postu:

Dzięki wrodzonej niepełnosprytności kilknęłam nie tam, gdzie trzeba, i tak oto mój głos figuruje w miejscu, w którym nie powinien figurować.
Ech... chciałam głosować na "tak" (;


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin