Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna Pod kudłatym łbem Gwendy.
Dla elyty, rodzynków w czekoladzie, śmietanki w kawie, po prostu nas.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Lusterko jednokierunkowe
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Carrie
Junior Admin



Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dormitorium Krukonek

PostWysłany: Wto 20:44, 11 Kwi 2006    Temat postu: Lusterko jednokierunkowe

Miała być miniaturka urodzinowa dla Erethie, wyszło coś dłuższego, planowany jest ciąg dalszy. Może nie najlepszy pomysł na "debiut" tutaj, ale niczego ciekawszego pod ręką nie mam, a braci Higgs polubiłam i zanim się zorientowałam, "dorobiłam" im całą historię. Wink
Enjoy.

*-*-*-*
- HIGGS!
Dwoje młodych mężczyzn naraz podniosło głowy. Przez krótką chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym jeden z nich niechętnie zapytał:
- Który?
- Ten głupszy – stwierdził właściciel donośnego głosu, uśmiechając się kwaśno. Miał na sobie wyświechtaną, starannie zapiętą szatę, kończącą się w okolicach jego kostek. Z nosa powoli zsuwały mu się okulary w grubych, rogowych oprawkach, lecz nie mógł ich poprawić, gdyż w objęciach trzymał kilka rolek pergaminu.
- Czyli Faustus – jeden z braci rozłożył się wygodnie w ministerialnym fotelu. Ciemnopłowa grzywka opadła mu na czoło.
- Ciebie miałem na myśli, Terence – mag w okularach z ulgą zrzucił drogocenne rolki na blat.
- Obawiam się, że sarkazm nie jest twoją mocną stroną – Terence wzruszył ramionami i zmusił się do rozwinięcia jednego ze zwojów. Łowił wzrokiem co trzecie słowo, obserwując ludzi, z którymi miał nieszczęście dzielić gabinet. Wściekle rudego Percevala - który brak inteligencji starał się nadrobić ciężką pracą - i (o zgrozo!) znienawidzonego braciszka.
Znudzony rzetelnym, acz nużącym opisem umów dotyczących składu sędziowskiego, Terence odrzucił pergamin. Lekki, iluzyjny wietrzyk potrącał pożółkłe ze starości firanki, zawieszone w oknie, zmuszał spięte kartki do cichego furkotu, suszył atramentowe zawijasy, wykwitające spod zręcznej dłoni Faustusa. Młodsza latorośl Higgsów siedziała pochylona nisko nad biurkiem, nosem niemal dotykając na w pół zapisanego arkusza, zaś eleganckie pióro śmigało w jej dłoni. Faustus zapełniał kartkę drobnym, mało ozdobnym pismem, osiągając urzędniczą nirwanę.
Młodszy Higgs był w istocie daleki od osiągnięcia jakiejkolwiek nirwany. Pisał szybko, jakby od tego zależało jego życie. Powoli tracił czucie w prawej dłoni, przed oczami zaczynały mu tańczyć fioletowe plamy, wywołane zmęczeniem – ale wciąż pisał, zamaszyście i z uporem. Nieustannie zdawało mu się, że na czuje ciężką woń wody toaletowej ojca, że silne, węźlaste palce rodzica znajdują się o zaledwie cal od jego szyi, że powoli zaczyna go oplątywać gęsta sieć układów, koneksji i niespełnionych obietnic. Że ojciec z szerokim uśmiechem prowadzi go w stronę klatki. Cudownie zdobionej, ale jednak klatki.
Idylla skończyła się nieco ponad dwa lata temu. Terry i Faustus już wtedy darzyli się szczerą nienawiścią, różnie rozumieli pojęcie „ambicja” i różne mieli zdanie na temat rodzicielskiej protekcji. Jak nietrudno się domyślić, młodszy Higgs, prefekt, czerpał wszelkie możliwe korzyści z bycia wzorowym synkiem, zaskarbiając sobie ciepłe uczucie ze strony Bertiego, który widział w synu przyszłego dziedzica, i dozgonną pogardę ze strony brata. Terence, zblazowany, bezczelny Ślizgon, którego nikt nigdy nie widział w otoczeniu gromadki przyjaciół, wiecznie kombinował po swojemu, nie zawsze uczciwie, wyraźnie odcinając się od ojca i rodziny, co nie przeszkadzało mu w korzystaniu z ojcowskiej skrytki w Gringotta. Zdawało się, że sir Higgs już wiedział, że Terry może mu zagwarantować co najwyżej atak serca, apopleksję lub wstyd, ale i on był w głębokim szoku, gdy pierworodny oświadczył mu, że po szkole zamierza zająć się quidditchem. Terence musiał wręcz salwować się ucieczką z rodzinnego domu, unikając miotanych przez wściekłego ojca zaklęć i trzymając w objęciach cały swój dobytek. Cała rodzicielska uwaga została poświęcona Faustusowi, który bardzo szybko odkrył jej złe strony i – co najważniejsze – zrozumiał, że wszystkie te zabiegi mają na celu utrzymanie go w rodzinnym domu.
Chłodne powiewy, które dotychczas zaledwie muskały sprzęty, kartki i włosy pracowników, wzmogły się, by w pewnym momencie uderzyć z całą siłą. Uporządkowane, starannie zapisane kartki Faustusa wzbiły się w powietrze. Chłopak jęknął żałośnie i zajął się łapaniem drogocennych dokumentów.
- Przeklęci iluzjoniści muszą koniecznie przelewać na nas swoje humory – skomentował Terence, nie ruszając się ze swego krzesła. Faustus popatrzył na niego ze złością, jakby chciał powiedzieć „niewiele się od nich różnisz”, złapał ostatni arkusz i potarł dłonią coś, co za jakiś tydzień mogłoby stać się zarostem.
Wbrew wszystkiemu, Terry – ponoć bezczelny, arogancki, ocierający się wręcz o zarozumialstwo – miał swoje powody. Był szczery i nierzadko dawał tego dowody, ale i on świetnie opanował robienie dobrej miny do złej gry i skomplikowane, subtelne mentalne podchody, które śmiało można by uznać za specjalność rodu Higgsów. Kiedy chciał, umiał zamaskować niechęć i udać, że zapomniał o dawnych sporach i urazach. Inna rzecz, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, iż w tej chwili nie chciał.
Niemalże udało mu się wyrzucić z pamięci owo gwałtowne i niespodziewane pożegnanie z rodzinnym domem. Trudno mówić o wybaczeniu czy jakimś symbolicznym pojednaniu syna i ojca – było to równie nierealne, jak przyjaźń z bratem czy nagła ochota do pracy w ministerstwie. Niemniej Bertie Higgs (jakże śmiesznie brzmiało to zdrobnienie!) nie zaliczał się do ludzi mściwych i długo pamiętających urazy, czasami nawet zapraszał Terence’a do siebie. Wrócili do wcześniejszej, sprawdzonej chłodnej rezerwy i świadomości, że Terry nie zostanie świadomym swego brzemienia dziedzicem.
Tym razem rozterki i zmartwienia Terry’ego nie miały nic wspólnego z rodziną. Szukający Sokołów z Falmouth, drużyny znanej z wielkich zwycięstw i bezpardonowej walki, od dłuższego czasu nie mógł pogodzić się z decyzją szefów Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Gdyby jakiś wyspecjalizowany w legilimencji mag zadał sobie trud zbadania jego myśli, najpewniej natrafiłby na nieprzerwany strumień obelg, przekleństw i złorzeczeń, płynący pod adresem ekspertów od quidditcha.
Tamten dzień – choć przecież czerwcowy, na pograniczu wiosny i lata – był tak wilgotny i senny, jak to tylko w Anglii możliwe.
***
- Nie rozumiem – powiedział Terence, mrugając zza zachodzącej na oczy grzywki i bezwiednie zaciskając palce na oparciu krzesła.
Siedzący za biurkiem urzędnik wzruszył ramionami i uśmiechnął się ze współczuciem.
- Takie mamy przepisy.
Higgs zmełł w ustach paskudne przekleństwo i zmusił się do udawania obojętności, czy nawet uprzejmego zainteresowania.
- Chce pan powiedzieć, że jestem za młody – zakończył pytanie kropką i spojrzał na pracownika ministerstwa, licząc, że to jedynie kiepski żart. Specjalista od quidditcha miał potężną, kwadratową szczękę i szerokie dłonie. Bez wątpienia był kiedyś pałkarzem lub ścigającym.
- Dokładnie – burknął, wskazując dużym palcem odpowiedni akapit. Terry przeczytał i ponownie popatrzył na rozmówcę, tym razem z niedowierzaniem.
- Gracze narodowych drużyn brytyjskich nie mogą mieć mniej niż dwadzieścia jeden lat? – zapytał.
Urzędnik potwierdził skinieniem głowy.
- Ten przepis pozostaje niezmieniony od dwustu lat – dodał głębokim basem.
- I dlatego nie zagram jako szukający w mistrzostwach quidditcha – uzupełnił Terence. Słyszał wściekłe bicie własnego serca i szum pompowanej krwi, jakby stał blisko ogromnego wodospadu. Na krótką chwilę oczy zaszły mu mgłą, pokój w ministerstwie zamienił się w chaotyczną mozaikę rozmazanych plam.
- Bardzo nam przykro – powiedział ekspert, lecz nic w jego głosie nie odzwierciedlało tej rzekomej przykrości.
- Na brodę Merlina! – cierpliwość i opanowanie Higgsa prysły. – Przecież Krum jest jeszcze młodszy ode mnie!
- Być może zacznie się pan zatem ubiegać o miejsce w drużynie Bułgarów – zaproponował chłodno mężczyzna.
Terence wstał i skłonił się urzędnikowi. Jego ciche, wymuszone „do widzenia” zagłuszył trzask zamykanych drzwi.
***
Pracę przy organizacji mistrzostw Terry odczuwał jedynie jako jawne szyderstwo ze strony ministerstwa. Obrzucił stos kartek nieprzychylnym spojrzeniem. Gdyby dysponował zdolnościami bazyliszka, dokumenty, listy i umowy już dawno zamieniłyby się w kupkę popiołu. Ba! Najchętniej puściłby z dymem cały przeklęty, podziemny kompleks ministerstwa i wszystkich jego pracowników, z nadgorliwym Percevalem Weasley’em na czele.
Do ciasnego, dusznego pomieszczenia wszedł jeszcze jeden człowiek – choć „wkroczył” byłoby chyba lepszym słowem. Mag, ubrany na mugolską modłę, miał na sobie nienaganny, ciemnoszary garnitur w popielate prążki. Żółtawa skóra napinała się na jego kościach policzkowych. Uwagę przykuwały zarówno staranna, idealnie równa, przyprószona siwizną fryzura, jak i imponujące worki pod oczami.
- Pan Crouch – Perceval zerwał się z miejsca, niezdarnie strącając na ziemię jakąś niesłychanie ważną teczkę. Chwilę później zaczerwienił się niczym zbesztany sztubak.
- Weatherby – powiedział zmęczonym tonem Crouch, patrząc na niego w taki sposób, że pracownik nagle uznał Azkaban za całkiem przytulne miejsce.
Terence ukradkiem obrzucił szefa nieprzychylnym wzrokiem. Bartemiusz Crouch był dla niego ucieleśnieniem całej przeklętej biurokracji, za której sprawą młody Higgs znalazł się przy biurku, zamiast latać na miotle. Ech, świst wiatru w uszach, pęd powietrza wpychający oddech z powrotem w krtań i wyciskający z oczu łzy, ryk na trybunach, delikatny, wyraźny szmer skrzydełek znicza...
- Proszę to jak najszybciej wypełnić – na biurko Terry’ego spadł plik kartek, niektóre musnęły nos szukającego, obsypując go białawym kurzem.
Higgs niechętnie zanurzył pióro w kałamarzu i zaczął pisać, nieświadomie ryjąc ostrą końcówką drobne rowki.
Był naprawdę dobrym szukającym i miał tego świadomość. Na miotle przestawał kierować się emocjami i odczuciami – był tylko on, zimna krew w jego żyłach i malutka, skrzydlata piłeczka. Grał brutalnie, nierzadko ocierając się o płynne granice faulu. Nie tak, jak ten mięczak, który w kluczowym dla Anglii meczu praktycznie podał znicza swojemu przeciwnikowi. Jak na ironię, tamto flegmatyczne szlamidło, szybko zdegradowane do roli zastępczego gracza w drużynie Srok z Montrose, miało na imię Faustus. Terence postawił zamaszystą kropkę, przedziurawiając trzy kartki za jednym razem.
- Jeszcze tylko pół godziny – powiedział cicho młodszy Higgs. Perceval gwałtownie podniósł ryżą głowę.
- Już chcecie iść?! – zapytał, wstrząśnięty.
- Za pół godziny, Weatherby – powiedział z pogardą Terry, na krótką, króciutką chwilę solidaryzując się ze zmęczonym bratem.
- Weasley! – poprawił go gniewnie urzędnik, czerwieniąc się po cebulki rudych włosów i przyciskając okulary do twarzy tak gwałtownie, że niemal wbił sobie „noski” w chrząstkę nosa.
***
Faustus, gdyby nie powstrzymywała go duma, z całą pewnością miotałby się w bezsilnej złości. Tymczasem zamknął drzwi, zostawiając w gabinecie pochłoniętego pracą Percevala. W oddali korytarza majaczyła sylwetka Terence’a. Młodszy Higgs zdał sobie sprawę, że brat wraca do swojego mieszkania – może i niewielkiego, może zagraconego, ściśniętego pomiędzy ścianą sąsiedniego budynku a zorganizowanym na piętrze magazynem magicznej apteki, ale własnego. Położonego na tętniącej życiem Pokątnej, z dala od ponurej rezydencji ojca, który z uporem maniaka nazywał swój dom „przytulną dziuplą”.
Faustus pozwolił sobie na ciche westchnienie, jakby razem z powietrzem mógł wypuścić z siebie całą frustrację i niezadowolenie, po czym wyszedł w miękką, rozjarzoną nocnymi światłami angielską noc.
***
Wskazówki zegara poruszały się powoli z wyrafinowaną złośliwością. Terry po raz kolejny omiótł wzrokiem znienawidzony gabinet. Ściany zasłonięto potężnymi, dębowymi regałami, przypominającymi grube mury. Właściwie całą przestrzeń – od podłogi po sufit – zajmowały starannie posegregowane papierowe teczki i rolki pergaminu. Część z nich leżała na podłodze, przewiązana mocnym sznurkiem lub upakowana do kartonowych pudeł. Na pozostałej przestrzeni mieściły się trzy wyślizgane od dotyku biurka i krzesła. Nawet wygodne. Jedyne źródło światła stanowiły okno, z którego roztaczał się iluzyjny widok, i smętnie zwisająca z sufitu lampa.
Terence – nie bacząc na karcące spojrzenie Percevala – wygodnie rozłożył się w krześle. Czekały go dwa tygodnie tej koszmarnej roboty. Teraz, gdy o tym myślał, rewelacyjne miejsce na stadionie i nie taka znów pokaźna pensja były śmiesznie małą nagrodą za biurowe męczarnie.
***
Podmuchy rześkiego, nocnego powietrza mile chłodziły twarz. Terence splótł nieznacznie wilgotne dłonie i wychylił się, by zobaczyć, kto siedzi w loży honorowej. Och – cała ta śmieszna, napuszona „elita” czarodziejskiego świata! Knot, jakaś inna, szalenie ważna osobistość, Malfoyowie, kilku reporterów, wyprostowany niczym struna Faustus, siedzący blisko ojca i poważny, a na dokładkę trójka dzieciaków, w tym Harry Potter, w roli maskotek. Terry wziął głęboki wdech i dołączył się do ryku radości. Ze swego miejsca miał lepszy widok, lepiej się czuł wśród irlandzkich kibiców, zawzięcie wybijających pięściami rytm na metalowej barierce, zapowiadało się niezapomniane widowisko.
W uszach rozbrzmiewały radosne, niesłabnące wrzaski i nabierający tempa rytm, podjęty przez pozostałych zwolenników Irlandii. Zewsząd strzelały wielobarwne iskry, nie przyćmiewające jednak lśniących nad stadionem gwiazd – a zdałoby się, że te ostatnie są całkiem blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki.
***
Ktoś potrząsnął nim gwałtownie, ktoś inny narzucił mu na ramiona szatę, ktoś jeszcze inny wcisnął do rąk płytką miskę z lodowatą wodą. Terence niechętnie ochlapał nią twarz, zamrugał kilkakrotnie i parsknął.
Tuż obok stał Faustus. Przygryzał wargi i dygotał. Był blady jak ściana, wpatrywał się w brata poważnymi, ciemnobrązowymi oczami, rozszerzonymi strachem. Niestarannie zapięte ubranie odsłaniało dość wyraźne obojczyki, rysujące się pod skórą żebra, szczupłe ramiona pokryte gęsią skórką.
- Co...
Chłopak dopiero teraz otrząsnął się z transu i wypchnął starszego brata przed namiot.
- JEGO poplecznicy – powiedział, niezdarnie opanowując drżenie głosu.
Groza sytuacji powoli podpełzała do Terry’ego. Dotarło do niego jednak coś innego – że ten rozdygotany, upiornie blady młodzieniec, który niedawno zaczął się golić, opuścił Hogwart zaledwie dwa miesiące temu i w istocie wciąż jest dzieckiem.
Terence złapał brata za przegub i pociągnął go za sobą. Faustus dał się prowadzić – czy wręcz ciągnąć – niczym bezwładna kukła. Posłusznie schylał głowę, gdy Terry osłaniał ich przed sprzętami, pełniącymi chwilowo rolę pocisków, czy snopami iskier, buchającymi z podpalanych namiotów. Przeskakiwał nad skulonymi na ziemi ludźmi, choć sumienie nakazywało mu pochylić się nad nimi i pomóc im.
Od ściany lasu dzieliło ich kilkadziesiąt metrów, lecz dotarcie doń wyczerpało ich niemal zupełnie. Faustus poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg, i zwalił się na świeże igliwie. Terence, dysząc, oparł się plecami o chropowaty pień sosny, rozdygotanymi palcami próbował zapiąć sprzączki szaty. Otarł wierzchem dłoni cienką warstewkę sadzy i popiołu, jaka pokryła jego czoło i włosy. Chłodne powietrze, wdzierające się do płuc przy każdym głębokim oddechu, było niczym lekarstwo, środek na uspokojenie. Wkrótce oczy przyzwyczaiły się do półmroku, szaleńczo bijące serce zwolniło, myśli przestały kotłować się w głowie. Nawet młodszy Higgs, opierając dłonie o pień, wstał i utrzymał się na miękkich nogach.
- Coś takiego – wykrztusił, wpatrując się w brata błyszczącymi niezdrowo oczami. Ale być może były to jedynie odbicia lśniących zimnym blaskiem gwiazd i pomarańczowych refleksów ognia. – Coś takiego – powtórzył, słysząc czyjś wysoki krzyk.
Terry czuł, jak odpływa z niego poczucie siły, jak adrenalina przestaje krążyć w jego żyłach. Nastał czas logicznego myślenia i rozsądnego działania.
- Chyba kiepsko to ująłeś – stwierdził, siląc się na kwaśny uśmiech.
Przez nieskończenie długą chwilę niepodzielnie panowało milczenie, w którym słychać było wyraźnie odgłosy zamieszania na polu namiotowym. Faustus uspokoił wreszcie swój nierówny, płytki oddech, wyraził nawet chęć udzielenia pomocy poszkodowanym kibicom, co jego brat skwitował wymownym puknięciem w czoło. Zdawało się, że zamieszanie powoli słabnie. Do momentu, w którym nad przerażone głosy wybił się inny. Silny, wibrujący krzyk, w którym przebrzmiewały echa... triumfu?
- MORSMORDRE!
Na niebie wykwitła ogromna, utkana z zielonkawych iskier czaszka, spomiędzy zębów wyszczerzonych w parodii uśmiechu wysunął się wąż.
- JEGO symbol – powiedział Faustus, wbijając w brata rozgorączkowane spojrzenie lśniących oczu. – On powraca. Rośnie w siłę. Czujesz?...
Terence nie zwracał uwagi na nieskładne uwagi brata. Wpatrywał się w widniejący na sklepieniu Mroczny Znak. Jedno zaklęcie, by cały uporządkowany, znajomy, choć niekoniecznie życzliwy świat wywrócić do góry nogami. To takie proste?
- Terry – to znów Faustus. – Musimy coś zrobić.
Ale to przecież także szansa. Wywrócony świat można na nowo poukładać, urządzić na swój własny sposób.
- Terry, Terry.
- Tak – powiedział. – Musimy coś zrobić. Musimy wybrać.
Zobaczył, jak na skąpanej w zielonkawej poświacie twarzy brata pojawia się coś na kształt uśmiechu. Dla Faustusa była to szansa na wyrwanie się z sieci układów ojca. Niepewna, ale zawsze.
Znając życie, staną po dwóch różnych stronach barykady. Może nawet będą zmuszeni walczyć przeciwko sobie. Ale to już nie takie ważne. Nie w tej chwili.
Jednocześnie odbiegli w dwie różne strony.
Kroki Terry’ego były sprężyste, silne, trawa i mech uginały się pod każdym z nich. Szukający niemal biegł. Pomiędzy licznymi, nieżyczliwymi drzewami majaczyła niewyraźna, zawiła ścieżka, wiodąca ku samemu sercu lasu, ciemnemu, zwodniczemu i nieodgadnionemu. Słyszał jedynie własny oddech, równy, głęboki, szelest źdźbeł pod swoimi stopami, dochodzące z oddali krzyki i trzask ognia. Liczyła się tylko ta ścieżka. Skomplikowana, bez wyraźnego końca. Jego ścieżka.[/b]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 13:28, 12 Kwi 2006    Temat postu:

O. A kim są ów bracia? Bo ja nie wiem, a z lexiconu dużo się nie dowiedziałam... Cool

Ładne, ładne, Terence uroczy, Faustus zresztą też.

- Higgs!
- Który?
- Ten głupszy! Laughing Laughing Laughing Laughing
Dobre xP

Popadam w kompleksy. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Carrie
Junior Admin



Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dormitorium Krukonek

PostWysłany: Śro 13:36, 12 Kwi 2006    Temat postu:

Terence w 1 tomie był szukającym Slytherinu, Slughorn wypowiadał się pozytywnie o jego ojcu, a Faustus to mój wymysł, który zresztą bardzo lubię. Wink A jako że Er podpisuje się jako "Erethie Higgs", cóż... Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 13:47, 12 Kwi 2006    Temat postu:

Chyba muszę jeszcze raz wszystko przeczytać, bo mi pamięć siada Very Happy
Tez chcę mieć takie wymysły! Nie ma xP


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hestia




Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Apfelstädt

PostWysłany: Czw 12:19, 13 Kwi 2006    Temat postu:

zakończenie jest cudowne.
zachwyciłam się zakończeniem.
tak, że ąz je dwa razy czytałam (;

dlaczego ja nie umiem tak pisaaaać Crying or Very sad


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Angel




Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 15:42, 03 Maj 2006    Temat postu:

Cudowne. Z niecierpliwością czekam na następną część...

An się popisała konstruktywnym komentarzem Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Carrie
Junior Admin



Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dormitorium Krukonek

PostWysłany: Śro 17:17, 03 Maj 2006    Temat postu:

Łojejej. Very Happy Dziękuję. A knotynuacja dalej w szczerym polu! XD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
haina
Moderator



Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 1984
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: łóżko orlando blooma ^^

PostWysłany: Pią 18:26, 05 Maj 2006    Temat postu:

Czyste cudo Caroline Very Happy.
Również czekam na kontynuację Razz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
tibby
Junior Admin



Dołączył: 09 Kwi 2006
Posty: 3950
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:40, 05 Maj 2006    Temat postu:

A wybaczycie mi, że narazie NIC nie czytam z waszych opowiadań, nie? *szczerzy ząbki*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Don Evek




Dołączył: 03 Cze 2006
Posty: 2428
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 21:44, 04 Cze 2006    Temat postu:

Bardzo mi się podoba. Postać Terenca przypadła mi do gustu.
Czekam na kontynuację.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Higgs
Gość






PostWysłany: Pon 8:02, 05 Cze 2006    Temat postu:

A jakże by kochany Terry miał nie przypaść do gustu, ha!
Ale on jest mój, trzymam go mocno i nie oddam nikogo! ;*
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Don Evek




Dołączył: 03 Cze 2006
Posty: 2428
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 13:07, 05 Cze 2006    Temat postu:

Buuu... Czemu Terry jest Twój? A buuu... Ide się powiesić. Albo nie. Znajdę sobie kogoś fajniejszego! *rozgląda się na boki i szepce* o ile taki jest =='

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Higgs
Gość






PostWysłany: Pon 13:13, 05 Cze 2006    Temat postu:

O?... O... O!...
[Erethie się zapowietrzyła z przejęcia]
Kogoś...
...LEPSZEGO?!
Na świecie nie ma nikogo lepszego od MOJEGO pana Higgsa!
Taaaak, weszłam na wojenną ścieżkę. Proszę trzymać od mojego Terence'a rączki z daleka! On był mój od samiusieńkiego początku, kiedy jeszcze nikt nie kojarzył jego nazwiska. Ahahahaha, nie poddam się. ;>
I...
tylko...
ja...
mogę...
mówić...
o...
nim...
...Terry...
[I może jeszcze Carrie, bo ona to wymyśliła... Z trudem na to przystaję...]

Jestem obłąkana. Wiem. xd
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jolene




Dołączył: 03 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z podkopu

PostWysłany: Pon 13:18, 05 Cze 2006    Temat postu:

Spokojnie, Er, spokojnie. Wdech, wydech...
A opowiadanie cudniaste. O.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Higgs
Gość






PostWysłany: Pon 13:21, 05 Cze 2006    Temat postu:

Kiedy ja nie mogę. ;-(
Popadnę w depresję. Kiedyś zachwycałam się nim tylko z Alexandrą, a teraz chcą mi go zabraaaać! ;-(
Chlip... chlip...
...zamknę go...
...u Gringotta...
...albo rzucę na niego Imperio!... xd
Nie, nie chcę. Ja go KOCHAM! Nie skrzywdziłabym go...
...chyba.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin