Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna Pod kudłatym łbem Gwendy.
Dla elyty, rodzynków w czekoladzie, śmietanki w kawie, po prostu nas.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Co by było, gdyby...

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Stare konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:19, 26 Kwi 2006    Temat postu: Co by było, gdyby...

Nagięty kanon, jakiś ważny punkt wycięty, zmieniony tak, żeby wyszła całkiem inna historia. Oto temat.

Termin, licząc od jutra, czyli 27 kwietnia, kończy się 10 maja i do tego czasu uczestniczki uprasza się o przysłanie swoich tworów organizatorowi. [fretka_@op.pl]
Tekst nie może być dłuższy niż pięć stron Worda, pisanych Timesem dwunastką.
Uczestniczek mamy cztery, ich prace zostaną oznaczone literami od A do D, w celu uniknięcia faworyzacji. Uprasza się o nie ujawnianie, która z prac jest czyja.
Obowiązuje całkowity zakaz offtopowania. Wszystkie posty, dodane przed pojawieniem się tekstów, lub te nie na temat, będą bezzwłocznie usuwane.

Krytertia oceniania:(oceniamy wszystkie prace, żeby było jasne)
Zgodność z tematem - 5p.
Pomysł - 10p.
Treść - 10p.
Poprawność - 10p.
Wrażenie końcowe - 5p.
Uprasza się także o krótki komentarz, dlaczego tak, a nie inaczej.

Uczestniczki:
- Carrie
- Ross
- Lem
- Haina
Literki im przyporządkowane będą w przypadkowej kolejności.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Fretka dnia Pią 21:34, 19 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:24, 19 Maj 2006    Temat postu:

Uprasza się przelać całą swoją irytacje na mnie (lub na moją pocztę jeśli ktoś chce), bo Haina wysłała pracę tydzień temu, ale nie doszła.
Pokornie zniosę obraźliwe epitety.

A teraz prace:

Tekst A

Jesień zawsze widzi się w rudych barwach, z domieszką czerwieni, złota i oranżu. Brązu we wszystkich odcieniach.
Jesień smaga pędzlem liście – te wirujące w powietrzu, i te tańczące walca lub jego marną kopię, gdyż tak się składa, że liście talentu tanecznego nie mają, a rytmu u nich to ze świeczką można byłoby szukać.
Nawet Lumos! w tym przypadku by nie pomogło.
A szkoda.
Jesień przewija się pomiędzy nieśmiałymi rydzami oraz dumnymi borowikami, a kroki jej są płynne i delikatne, niczym wiosenna mgiełka rozrzedzająca noc, poprzedzającą dzień.
Dostrzega puszystą kitę wiewiórki, spłoszoną sarnę, zająca. Czerwone promienie zachodzącego słońca, rozpraszające swoim światłem atłasowe niebo, goszczące w swych progach obłoki waty cukrowej.
Spogląda na te krótkie deszcze, krople światła, tęczę, zorze.
Księżyc.
I wzdycha orientacyjnie, wypełniona zadumą, dumna ze swojego dzieła. Z abstrakcyjnego doboru barw, tego rogu obfitości, której nie zaznała żadna z jej koleżanek. Bo, mimo, iż odziana w kraciaste palto z wieńcem winogron wokół głowy i splecionymi ze siana sandałami, to obsypuje nas pyłem optymizmu, tego październikowego uśmiechu.
Radości.
Układa nam fryzury, niczym fryzjer, spec, wplatając w nie złote liście, mech i pajęcze sieci. Natapiruje, rozburzy, zaplecie luźne warkocze wplatając w nie wilgotne źdźbła trawy.
Tego dnia, który według daty zaznaczonej w kalendarzu miał być dwudziestym trzecim października 1977 roku i, kiedy to właśnie zaczęła się nasza krótka opowieść, która powinna byłaby się zwać raczej opowiastką, ale w to nie wnikam, pewna dziewczyna opuściła bramę wejściową zamku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie dość późna godzina tej wyprawy, jednak owa dziewoja w szkarałatno-złotych szatach zdawała się czuć usprawiedliwiona tym, że zegarka nie posiadała.
Swoje kroki kierowała ku pobliskiemu kasztanowcowi, przebierając nogami tak, by nie natrafić na błotniste kałuże – wszak białe pantofelki nie przepadają w końcu za plamami tym bardziej, gdy ubrane są po raz pierwszy.
Rude włosy oplatały jej łabędzią szyję niczym jedwabny szal, zielone oczy badawczo lustrowały okolicę, starając się przeniknąć ciemność i rozpoznać kontur postaci, opartej nonszalancko o pień drzewa.
Księżyc, niczym nadziewany rogalik, próbował rzucić swój cień na ową osobę, jednak ta – jakby to przewidując – schroniła się pod baldachimem czerwonych liści. Jedynym minusem realizacji swej koncepcji były niemile nastawione do niego kasztany, które z każdym podmuchem wiatru spadały na ziemię, raniąc go boleśnie w głowę, gdyż właśnie tam większość celowała.
Dziewczyna właśnie omijała ostatnią kałużę znajdującą się na jej drodze, gdy kontur postaci jakby się wyostrzył. Nim zdążyła jakoś zareagować, poślizgnęła się, wpadając do błota.
- Do gumochłona! – zaklęła, próbując wygrzebać się z torfowiska, jednak jej próby spełzały na niczym, gdyż za każdym razem lądowała w kałuży ponownie, z coraz to większym chlupotem.
- Może pomóc? – Chłopak oderwał się plecami od drzewa i teraz patrzył na dziewczynę ze średnim zainteresowaniem, mieszającym się z drwiącym uśmiechem. Tak naprawdę toczył wewnątrz wyrównaną walkę – chęć wybuchnięcia śmiechem patrząc, jak Ona tapla się w błocku, kontra próba zachowania powagi wobec całej tej sytuacji.
- Wal się na hipogryfa! – odwarknęła, gdy po raz kolejny wylądowała w błotnistej mazi. Białe pantofelki zapewnie ryknęłyby żałośnie, gdyby nie fakt, iż do głosu ich nie dopuszczano.
- Jak chcesz.
Dosłyszał jeszcze potok przekleństw mieszających się z bluzgami na jego temat, gdy w końcu dziewczyna wygrzebała się z mułu umazana nim od stóp do głów, spluwając mu przy tym jeszcze pod nogi.
- Co ty tu na wykastrowanego pufka robisz? – warknęła, starając się zetrzeć plamy z pantofelków, jednak tylko bardziej je rozmazała. Była wściekła, czemu nie było się jej co dziwić. Nie miała w zwyczaju wulgarnych odzywek, jednak niektóre osoby – do których na pewno zaliczał się James Potter – zmuszały ją do tego.
- Chyba nie cieszysz się zbytnio z mojego widoku… Czyżbym pojawił się w nieodpowiednim miejscu i o nieodpowiednim czasie? – Starał się ją za wszelką cenę wyprowadzić z równowagi. Dość miał już jej obojętności, nagłej oschłości i stawiania go w kompromitujących sytuacjach, jakie spotykały go od ostatniego czasu. Od dawien dawna nie czuł już jej ust, nie gładził jej policzka. Zaczęła go unikać, znikała wieczorami, wymijała się od spotkań.
Ona kogoś ma.
- Nigdy się na twój widok nie cieszyłam – wysyczała, mrużąc oczy. Zastanawiała się przy tym, co ten nawalony patafian robił w tym miejscu. Skąd wiedział…
- Czyżby?
Obydwoje sztyletowali się wzrokiem. On – pewny, że ta go zdradza, ona – że ją śledzi. Ich przyspieszone oddechy mieszały się z porywczym wiatrem, targającym korony pobliskich drzew. Jezioro przybrało ciemnogranatową barwę, wzburzało się i pieniło, fale zalewały ląd.
Na ziemię opadły krople deszczu wielkości granatów, bębniąc w okna i mocząc i tak już doszczętnie mokrą dziewczynę.
Pięknie.
- Lily… co się dzieje?
Dziewczyna obróciła się w stronę chłopaka, zdziwiona nagłą zmianą tonu wypowiedzi. Ten patrzał na nią błagalnie, deszcz przygładził jego włosy, jego krople mieszały się z łzami na policzkach.
- To koniec z nami. – Jej ton był chłodny i suchy, nie wyrażał żadnych emocji. Nie patrzyła mu w oczy, unikała jego wzroku.
To ją przerastało.
- Ach tak… Smark?
Odwróciła wzrok. Księżyc ponownie objawił się na niebie, deszcz jakby trochę ustał, pogoda zaczęła się rozpogadzać. Brama zamku ponownie się otworzyła, światło nocy rzuciło cień na zielono-srebrny krawat owej postaci.
Lily spojrzała na Jamesa. Nie wydusiła z siebie ani jednego słowa.
Przytaknęła głową.
Potter doskoczył ku niej jednym susem. Potrząsnął nią, krzycząc:
- Powiedz, że to nieprawda!
Jednak ta uparcie milczała, utkwiwszy wzrok z ubrudzonych pantofelkach. James sięgał po różdżkę, wymierzył ją prosto w jej serce.
- Kochałem cię wiesz?
Krzyki Jamesa roznosiły się po całych błoniach, dobiegły nawet do uszu postaci w srebrno-zielonym krawacie, która podjęła się biegu, słysząc to.
Wyciągnęła z kieszeni różdżkę.
Dobiegając, wycelowała ją w Jamesa, który wciąż nie wypuszczał Lily ze swoich objęć.
Widząc to, Severusa zalała fala gniewu, rzucił się ku Potterowi z pięściami.
- Expelliarmus!
James łupnął z głośnym trzaskiem w pień kasztanowca.
Chmara kasztanów w kolczastej skorupie spadła mu na głowę.
Stracił przytomność.

***

- Czy ty, Severusie Snape, bierzesz za żonę Lilyane Evans i przysięgasz jej… słucham?
- Zgłaszam sprzeciw.
- Ale sprzeciwy były już dawno…
- No to co? Jak chcę, to mogę się wypowiedzieć kiedy zechcę!
- Potter zamknij się! A tak właściwie, to co robisz na moim ślubie?
- No właśnie!
- Ty mi tu nie właśniuj, uważaj lepiej Smarkerusie, byś nie zasmarkał Lily welon!
- Cisza!
- … bierzesz za żonę Lilyane Evans i przysięgasz jej wierność oraz…
- Zgłaszam sprzeciw!
- Przecież już pan go zgłaszał!
- Potter, zamknij się!
- No właśnie!
- Dobrze kochanie.
- Nie nazywaj mnie ‘kochanie’!
- Dla ciebie wszystko kochanie.
- Potter!
- Cisza!
- Chyba mnie coś łaskocze… Hi hi hi hi… Ha ha ha… Uhuhu…
- BLACK! POTTER! PRZESTAŃCIE ŁASKOTAĆ SEVERUSA!
- Ale my nic nie robimy!
- Nie masz prawa nas tak bezczelnie oskarżać!
- Ha ha ha…
- Koniec! Chcecie tego ślubu, czy nie, do zgniłego gumochłona?!
- Chcemy!
- A właśnie, że nie!
- A właśnie, że tak!
- Nie, i basta niewiasta, co gumochłonem szasta!
- Zdecydowaliście się już?
- Tak!
- Nie!
- Możecie się pocałować…
- Ale ja zgłaszam sprzeciw!

***

Wioska Salazara Slytherina była iście przeurocza – zwłaszcza wiosną, gdy barwy zaczynały już powracać po srogiej zimie, liście zaczynały się zielenić a ptaszki wygrywały wesołe arie, chcąc przywołać ową cudowną porę roku do siebie.
Głównym dyrygentem w tym chórku była sikorka, ćwierkająca tak cudnie, że ludzie przystawali pod jej drzewem zauroczeni cudowną gamą dźwięków, tak miłą dla ich ucha.
Wyjątkiem nie była pewna rudowłosa kobieta, zamieszkująca wioskę wraz ze swoim mężem. Kochała sikorze arie po poranku, gdy słońce dopiero wychylało się zza horyzontu, oznajmiając – niczym kogut – nowy dzień.
Niedzielny poranek nie był tu wyjątkiem – Lily Snape jak zwykle zbudziła się około piątej rano i zaraz po założeniu puchatych kapci i owinięciu się szlafrokiem, udała się pod lipę, gdzie to właśnie zawsze sikorka wraz z całym muzycznym zespołem, zaczynała koncert. Usiadła pod drzewem, opierając głowę o pień i mrużąc oczy w blasku wschodzącego słońca.
- Kochana, ty już tutaj?
Otwarła oczy, wytrącona z błogiej nieświadomości. Przed sobą zobaczyła umięśnione ciało Severusa w czerwono-złotych barwach promieni słońca.
- Nie do twarzy ci w szkarłacie – zachichotała, pociągając go za rękę, by usiadł obok niej.
- Za to tobie jest we wszystkich ładnie.
Spojrzała mu prosto w oczy, po czym oparła głowę na jego ramieniu.
Nigdy nie czuła czegoś podobnego. Jakoś nigdy nie potrafiła wyobrazić sobie z nim wspólnej przyszłości. Zawsze w takich sytuacjach obok niej znajdował się James…
- O czym myślisz? – spytał Severus, bawiąc się kosmykiem jej lśniących, rudych włosów. On również nigdy nie pomyślałby, że spotka go takie szczęście. Ten mały nic nieznaczący incydent zmienił wszystko…
- O tym, co będzie później.
Severus przyciągnął ją do siebie, składając na jej malinowych ustach namiętny pocałunek.

***

- Już?! Jak to, już?!
- No już, do cholery!
- Ale…
- Dzwoń do Munga, a nie stój tak jak kłoda drewna!
Lily siedziała zapadnięta w fotelu, wbijając paznokcie w materiał i oddychając głęboko, starając się przy tym nie krzyczeć.
Nie udawało się jej to jednak za dobrze…
- Halo? Szpital Świętego Munga? Tak? Proszę o przysłanie sanitarki! Tak, poród!

***

Severus Snape krążył po trzecim skrzydle drugiego piętra już od pięciu godzin. Kroki stawiał machinalnie, przystawał za każdym razem, gdy głosy po sąsiedniej ścianie lekko przycichły.
Denerwował się.
Jedna z uzdrowicielek za biurkiem przyglądała mu się z ironicznym uśmieszkiem, podając co chwila kubek wody mineralnej, którą jednym haustem wypijał, po czym powracał do przerwanej czynności – krążenia.
Zapewnie nikt nie zdziwiłby się, gdyby tor jego krążenia zapadłaby się, ale jednak kafelki mają to do siebie, że chyba tak nie robią.
W końcu czary robią swoje.
Przez te pięć godzin jego czynności ograniczały się tylko do krążenia, wypicia kubka mineralnej, udania się do toalety, zapytania uzdrowicielki ‘ile jeszcze’, przyłożenia ucha do ściany i ponownego krążenia.
Całkowite urozmaicenia.
W końcu, po siódmej godzinie krążenia, wypijania kubka mineralnej, udawaniu się do toalety, setnym zapytaniu uzdrowicielki ‘ile jeszcze’ i dwusetnym przyłożenia ucha do ściany, drzwi z napisem ‘Porodówka’ otworzyły się, ukazując oblicze sędziwego czarodzieja w szpitalnym szatach.
Severus jednym susem podskoczył ku niemu.
- Ma pan synka. Gratuluję.
Severus nie potrafił wykrztusić z siebie słowa.

Tekst B

Rita Skeeter z wyraźną przyjemnością possała końcówkę swojego samonotującego pióra, przez chwilę całkowicie oddając się konsumpcji wielobarwnego atramentu. Wyglądała trochę jak kot, którego drapie się za uszami – miała półprzymknięte oczy wyrażające niemą błogość i wyraz twarzy gumochłona, który właśnie dorwał wysypisko śmieci pełne starych opon od traktorów. Oczywiście kilka drobnych szczegółów różniło Ritę od kota – na przykład to, że nosiła okulary z przynajmniej setką fałszywych diamencików i miała całkiem nie kocie włosy z tysiącami wymyślnych loczków.
Jeszcze przez minutę Rita milczała (wciąż z tym samym błogim wyrazem twarzy), po czym wreszcie odłożyła pióro i raczyła zauważyć swoją rozmówczynię, która jeszcze nie odezwała się ani słowem – ale to przecież nic nie szkodzi, nawet jeśli mała nie powiedziałaby ani słowa, wywiad będzie.
Szponiasta dłoń Rity powędrowała do notatnika i postawiła pióro prostopadle do kartki. Tamto zatrzepotało wszystkimi drobnymi pióreczkami, z jakich się składało, wyrażając swój zachwyt – prawdopodobnie było szczęśliwe, że wreszcie wyzwoliło się z paszczy Rity Skeeter.
Zresztą, kto by tam chciał wylądować na trzy minuty i dwadzieścia trzy sekundy w aparacie gębowym pewnej czterdziestojednoletniej dziennikarki?
Wróćmy jednak do Rity, od której znacznie odstąpiliśmy w rozważaniach. A raczej skończmy temat Rity i przystąpmy do opisu dziewczyny siedzącej naprzeciwko panny Skeeter, usadowionej na jakimś wiaderku (wywiad miał być w sali konferencyjnej, ale w końcu trzeba będzie pewnie uciekać od Dumbledore’a, więc Rita uznała, że znacznie lepsza do tego celu okaże się być komórka na miotły).
Dziewczyna była czarnowłosa, okropnie rozczochrana („Mop?” – pomyślała Rita i odruchowo poprawiła swoje liczne loczki), miała wielkie, zielone, migdałowokształtne oczy i wyglądałaby pewnie jak całkiem zwyczajna czternastolatka, gdyby nie blizna w kształcie błyskawicy, która szpeciła jej jasne czółko.
Patrzyła na Ritę takim wzrokiem, jakby właśnie zobaczyła stado kosmitów. Na błoniach.
- A więc – tutaj Rita spojrzała przelotnie w swoje notatki, które sporządzało za nią pióro – Harmiona Potter, tak? – i, nie dając dziewczynie szansy na to, żeby w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, kontynuowała: - Co cię skłoniło do zgłoszenia się do Turnieju Trójmagicznego? Owszem, wszyscy wiemy, że jesteś wyjątkowa – (kolejne spojrzenie na notatki, po czym przepraszające spojrzenie rzucone w stronę dziewczyny) – Harriet, moja droga, ale czy uważasz, że podołasz tak wielkiemu wyzwaniu? W końcu nie na darmo ministerstwo wprowadziło ograniczenia wiekowe. Co czujesz teraz, kiedy już wiesz, że będziesz czwartą reprezentantką?
Jedyną przydatną rzeczą, jaką Rita usłyszała na mugolskim kursie dziennikarskim, była najbardziej znana taktyka reportera: „Zadaj Tyle Pytań, Żeby Rozmówca Nie Miał Szansy Odpowiedzieć Na Wszystkie”. Dzięki temu brakujące odpowiedzi można było uzupełnić po swojemu. Rita uwielbiała tę taktykę i nigdy jeszcze nie użyła innej.
Tym razem też się udało, bo dziewczyna odpowiedziała tylko krótkim „Eee”.
Wspaniale, pomyślała Rita. Trochę rozszerzymy tę wypowiedź i będzie w sam raz.
Uśmiechnęła się jadowicie do Harriet i spojrzała przelotnie na samonotujące pióro, które było w swoim żywiole – śmigało po pergaminie jak szalone, tworząc kilka najbardziej sensacyjnych wersji odpowiedzi na zadane przez Ritę pytania, które mogłyby zastąpić „Eee”.
- Wspaniale. – Rita uśmiechnęła się niemalże serdecznie do siedzącej przed nią Harriet Potter. – Dziękuję za wywiad.
Harriet chyba poczuła ulgę, która najwyraźniej ściśle związana była z natłokiem pytań, które Rita stawiała raz po raz, nie dając nawet szansy na wyduszenie z siebie więcej, niż marne „Eee”.

**

„Harriet Potter – problemy dojrzewania nadchodzą?

Harriet Potter, lat czternaście, została wczoraj oficjalnie dopuszczona do Turnieju Trójmagicznego – pisze Rita Skeeter, nasz specjalny korespondent. Wiadomość o przedwczorajszym wyborze Czary Ognia, która wbrew wszelkim regułom wybrała czterech – nie trzech – zawodników, w dodatku jednego nieletniego, okazała się być wiadomością niezwykle sensacyjną, co zaowocuje trzystronnicowym artykułem w kolejnym wydaniu „Proroka Codziennego” (szczegółowa relacja, przebieg uroczystości, to wszystko już jutro!).
Dziś jednak – już z oficjalnych źródeł – wiemy, że Harriet została dopuszczona do Turnieju i, jak dowiedziała się Rita Skeeter, jest z tego powodu niezmiernie szczęśliwa. „O, tak, teraz wszyscy dowiedzą się, że moja sława nie jest spowodowana jedynie odległym wydarzeniem z przeszłości, ale rzeczywiście mi się należy” – mówi Harriet. „Wszyscy uważają, że cały ten medialny wrzask nie jest potrzebny, ale przecież każdy z nas dobrze wie, że wyjątkowi ludzie zajmują naprawdę wyjątkowe stanowiska. W związku z tym uznałam, że zgłoszenie się do Turnieju Trójmagicznego jest niepowtarzalną szansą potwierdzenia swojej niezwykłej mocy, więc się zgłosiłam” – ciągnie z uśmiechem ta urocza, czternastoletnia dziewczyna.
Tymczasem pozostali uczestnicy, w tym Cedrik Diggory, który również reprezentuje Hogwart, nie wydają się być zachwyceni tym, że Harriet również weźmie udział w tej zaszczytnej rywalizacji. „Oni nawet nie umieji dobrzi machnoci rozdzkami, proszempaniom” – mówi Fleur Delacour, reprezentantka Beauxbatons, dziewczyna niezwykle piękna, choć i tak znacznie ustępująca urodzie pannie Potter. Cedrik Diggory mówi natomiast, że panna Potter jest niezwykle uzdolnioną czarownicą. Czy jednak miał wesołą minę, gdy dowiedział się, że chwałę dzielić będzie musiał ze swoją, znacznie młodszą zresztą, koleżanką? Na pytanie naszej korespondentki odpowiedział, że owszem, szanuje Harriet, ale zdecydowanie wolałby reprezentować Hogwart sam. Wszyscy domyślają się, że pan Diggory, człowiek zazwyczaj bardzo skromny, wolałby w tym przypadku pozostawić pełnię chwały, która wiąże się z udziałem w Turnieju, jedynie dla siebie.
Jednakże całe zamieszanie spowodowane Turniejem i nieoczekiwaną czwartą reprezentantką wydaje się nie dogadzać czternastoletniej Harriet. Z poufnych źródeł wiemy, że Harriet już przeżywa pierwsze miłości – bo któżby mógł oprzeć się urokowi tak uroczej* dziewczyny? Już pół roku temu, jak twierdzi panna Pansy Parkinson, Harriet zaczęła chodzić z panem Ronaldem Weasleyem, jej bardzo bliskim przyjacielem. „Od dawna łączyła ich wielka zażyłość, a wszyscy wiemy, że od przyjaźni do miłości brakuje tylko trochę” – mówi koleżanka panny Parkinson.
Czy jednak Ronald Weasley może czuć się bezpiecznie?
Co prawda pan Weasley był z całą pewnością świadom, że Harriet Potter jest osobą publiczną, jednakże wydaje się, że jego miłość do owej panny może być poddana wielkiej próbie. Teraz, gdy Hogwart zaszczycili swą obecnością uczniowie z innych szkół, w tym niezwykle sławny szukający rangi światowej, pan Wiktor Krum, Harriet Potter wyraźnie garnie się ku innym chłopcom. „Myślę, że... eeee... znaczy, sądzę, że... jestem pewien, że Potter już zamotała w głowie Wiktorowi Krumowi i z całą pewnością niedługo porzuci tego tam... Weasleya i wyjdzie za Kruma” – mówi Gregory Goyle, jeden z sympatycznych Ślizgonów, którzy pilnie oddają się wielkiemu trudowi, jakim jest nauka.
Jak więc skończy się ta historia? Czy Harriet Potter nie wymaga zbyt wiele? Czy woda sodowa uderzy jej do głowy**, tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że zarówno pan Ronald Weasley, jak i pan Wiktor Krum, powinni być niezwykle czujni.
Pozostaje nam tylko wierzyć, że panna Harriet Potter sięgnie wreszcie po rozum do głowy i wybierze sobie jednego partnera – za to na nieco dłużej.”

Snape skończył czytać, a Ślizgoni nie mogli zaczerpnąć powietrza. Śmiali się zbyt głośno i zbyt długo, by zaprzątać sobie głowy czymś takim, jak oddychanie. Mistrz Eliksirów miał minę, jakby w tym roku mieli wyprawić dwa Halloween pod rząd.
Harriet Potter poróżowiała. „To głupstwa” – szepnęła do Hermiony (która siedziała tuż obok niej) w razie, gdyby panna Granger miała pomyśleć, że Harriet łączy coś z Ronem. Ślizgoni po raz kolejny wybuchli śmiechem, a Malfoy, z cudem zaczerpując trochę powietrza nasiąkniętego jakąś podejrzaną wonią, krzyknął przez salę:
- Hej, Potter, to może ja się z tobą umówię, skoro jesteś taka sławna, co?
Kolejna salwa śmiechu wypełniła salę, a Snape miał już łzy w oczach, chociaż dzielnie powstrzymywał się, żeby też nie parsknąć śmiechem. Od razu było widać, że sprawia mu to przyjemność, takie poniżanie tej Potter.
Harriet milczała, chociaż wyglądała, jakby miała zaraz wykrzyczeć wszystkie słowa świata. I to tak głośno, brońcie mnie drodzy założyciele Hogwartu, że z zamku nie zostałaby cegła na cegle.
Hermiona Granger wyglądała, jakby chciała komuś zdzierżyć w łeb, a Ron Weasley był czerwieńszy, niż zapas krwi węża australijskiego zebranego w flakonie, który stał tuż za nim.
Snape pozwolił śmiać się Ślizgonom jeszcze przez chwilę, po czym uciszył ich gestem ręki (rzecz jasna nie wszystkim udało się tak natychmiast zamilknąć, to raczej dość trudne).
- Cóż, wiemy nie od dziś, że życie osobiste Harriet Potter jest niezwykle interesujące, jednakże... – tu uśmiechnął się tak drwiąco, jak tylko potrafił – pozwólmy nacieszyć się Potter tym artykułem w samotności i na korytarzach. W końcu jest tak sławna, że...
Nie musiał kończyć. Zresztą i tak nie byłoby go słychać, bo ponownie wybuchł śmiech tak gromki, że głośniejszego chyba jeszcze mury Hogwartu nie słyszały.

**

Trójka czternastoletnich Gryfonów wparowała do pokoju wspólnego Gryffindoru niczym wiatr. Natychmiast zajęli miejsca w odległym kącie pomieszczenia, siadając na nieco podniszczonych pufach rozłożonych wokół kominka. Hermiona Granger nawet nie pofatygowała się o wyciągnięcie z torby swoich książek, od razu spojrzała na swoją przyjaciółkę wzrokiem pod wdzięcznym tytułem „Oczekuję wyjaśnień. Natychmiast.”
- To same brednie – powiedziała od razu Harriet, której prawdę mówiąc było wszystko jedno. Zwłaszcza, że miała na głowie inne sprawy, niż Skeeter i jej artykuły. – Gdyby Dumbledore w porę nas nie znalazł, pewnie napisałaby jeszcze obszerniejszy artykuł. Założę się, że byłby niezwykle interesujący. – Tutaj Harriet paskudnie się skrzywiła.
Ron milczał, a Hermiona wyglądała na nieprzekonaną.
- No wiesz... – powiedziała powoli, jakby starannie dobierała słowa – myślę, że lepiej by było, gdybyś najpierw mi powiedziała, że się zabujałaś w Krumie...
Harriet prychnęła i zajęła się na chwilę swoją książką od transmutacji, udając, że niezwykle zainteresowała ją przemiana motyla w szczupaka, która mogła pojawić się dopiero na poziomie owutemów. Hermiona milczała dłuższą chwilę, ale chyba nie wytrzymała, bo dało się słyszeć ciche podciągnięcie nosem.
Ron i Harriet odwrócili się w stronę Hermiony jednocześnie. Oczy panny Granger były trochę wilgotniejsze, niż zwykle.
- Hej!
Hermiona nie zareagowała. Zarzuciła tylko torbę na ramię i szybko pobiegła w stronę dormitorium Gryfonek.
- Świetnie – zwróciła się Harriet do Rona. – Chyba muszę z nią porozmawiać.
Weasley tylko skinął głową, nadal czytając zawzięcie coś o walkach goblinów w siedemnastym wieku (o ile takowe były, w co wątpię).
Harriet żwawym krokiem ruszyła za panną Granger, pozostawiając Rona za sobą. Zatrzymała się po drodze tylko na chwilę, żeby rzucić jakieś niemiłe słowo w stronę Lavender. Chyba się nie lubiły.
Ale Rona mało to obchodziło. Prawdę mówiąc miał już tego dość. Co to za pomysł, żeby spekulować, że on zakochał się w swojej przyjaciółce? Ze złością walnął pięścią w stół. Ta Skeeter jest jednak rąbnięta. Przecież on w życiu nie spojrzał na Harriet jak na dziewczynę! On była tylko jego dobrą koleżanką. To samo, co z Hermioną. No, może z Hermioną było trochę inaczej.
Ona przynajmniej była ładna i wrażliwa. Nie to, co Harriet, która miała wrażliwość słonia i piękno mopa.
Ależ by się pan Weasley wkurzył, gdyby wiedział, że w tym momencie pomyślał zupełnie tak, jak od początku swojego mizernego życia myślała Rita Skeeter. Wtedy chyba ze wstydu zapadłby się pod ziemię.
A zresztą. Co to kogo obchodzi, że nazywają cię zkobieciałym rudzielcem?
Znów trzepnął pięścią w stół, poważnie zastanawiając się, czy robi dobrze (bo pięść go już bolała).

***

Bal Bożonarodzeniowy był chyba najgorszą rzeczą, jaką Ronald Weasley mógł sobie wyobrazić. Nie dość, że zarówno Harriet, jak i Hermiona cały czas rozmawiały o tym nieszczęsnym balu, to jeszcze on, biedny, zamęczał się perspektywą tejże uroczystości. A perspektywa zbyt ciekawa nie była, bo dominowała w niej rudobrązowa szata z kołnierzem w stylu mody z lat... raczej zamierzchłych.
Ale przyszedł. Nawet z partnerką, z czego był niezmiernie dumny, bo zarówno Harriet, jak i Hermiona, wciąż z niego drwiły, twierdząc, że z całą pewnością nie zdąży znaleźć sobie towarzyszki na czas.
Wkroczył do sali jakoś tyłem, trochę w tłumie. U jego boku szła Padma Patil, której nie znał zbyt dobrze. Ale, jak stwierdził po krótkim namyśle, lepsza ona, niż żadna.
Zdanie zmienił, kiedy spojrzał na reprezentantów i ich pary. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu w tłumie ujrzał Hermionę. Hermionę, która wcale nie wyglądała jak Hermiona.
Oniemiał, sam nie wiedząc, czy to z wściekłości, czy z zachwytu. I oniemiałby jeszcze raz, gdyby oczywiście mógł, kiedy zobaczył, że tuż przy niej stoi Wiktor Krum. O dziwo, trochę bardziej wyprostowany, niż zwykle. Sukces.
I Harriet też wyglądała nieźle. U boku miała jakiegoś wysokiego szatyna z miną człowieka, któremu się nudzi.
Ronald Weasley patrzyłby na swoje przyjaciółki jeszcze dłużej, gdyby tylko Padma nie zauważyła jego maślanego wzroku. Bezceremonialnie zaciągnęła go do najbliższego stolika, przy którym (ku rozpaczy Rona) siedział Percy.

***

Harriet Potter uciekła do ogrodu, zanim bal na dobre się rozkręcił. Nie miała ochoty tkwić w tłumie ludzi, którzy świetnie się bawią, wesoło rozmawiają i stukają się kieliszkami. Nastrój miała zgoła odmienny i naprawdę nie miała już siły na wysłuchiwanie rozchichotanych koleżanek, ani – tym bardziej – na patrzenie, jak Hermiona wygląda z Krumem. I jak sobie tańczą w najlepsze, podczas gdy jej nie chce się nawet ruszyć tyłka.
Zresztą, to nie miało znaczenia.
W ogóle nie mogła patrzeć na Kruma.
Bo kiedyś wydawało jej się, że we wszystkim jest lepsza od Hermiony. No, we wszystkim prócz nauki. Ale przecież nie nauka była tutaj najistotniejsza.
Wydawało się Harriet, że powinna być traktowana przez los specjalnie. Przecież pokonała Sami-Wiecie-Kogo mając zaledwie roczek. Przecież pokonała go jeszcze dwa razy, odkąd trafiła do Hogwartu. Przecież miała sławę, pełną sakiewkę, sowę, trochę urody...
Zawsze wydawało jej się, że Hermiona tego nie miała, ale teraz... Teraz wydawało się, że jest wręcz odwrotnie. To jej przyjaciółka miała Kruma i była z nim na balu. To ona zawróciła w głowie Ronowi. I to ona zbierała wszystkie laury.
Świetnie.
Cholera jasna wzięłaby ten głupi świat.
Niby masz już wszystko, ale czegoś ci brak.
Kruma, którego kochasz.
I pięciu stron artykułu na temat twojego życia.
Napisanego przez Ritę Skeeter.
Koniecznie.

* powtórzenie celowe.
** tego dowiemy się w następnym odcinku (;

Tekst C

Wysoki, czarnowłosy mężczyzna stał na skrzypiącej posadzce korytarza w gospodzie. Dysząc ciężko zastanawiał się, ile czasu spędzi pod drzwiami nasłuchując uważnie, czy nie nadchodzi niepożądany gość, lub też podsłuchując rozmowę toczącą się w pomieszczeniu. Oddech uspokajał się powoli, ale jego nogi wciąż pulsowały tępym bólem, będącym skutkiem odzwyczajenia od długich biegów. W końcu nigdy nie był sportowcem. Odgarnął z haczykowatego nosa kosmyk włosów i przybliżył się do ciężkich, dębowych drzwi. I choć Severus nienawidził siebie za to co zrobił do końca życia, wstał i pchnął je z całej siły.
Pokój był cichy i ciemny, ale panował w nim przenikliwy chłód i jedynym uczuciem ogarniającym przybysza, była niechęć. Zasunięte w oknach szerokie kotary o kolorze dojrzałego kilka lat wcześniej wina, smętnie powiewały na lekkim wietrze. Zabielone wapnem ściany wyglądały równie tragicznie- teraz były w szaro-żółtym odcieniu. Severus stał na trzeszczącej podłodze świdrując wzrokiem dwie ponad przeciętnie wysokie osoby: jedną spowitą szeleszczącymi szalami i jedwabnymi chustami w jaskrawych, wręcz jarmarcznych kolorach, tak odbiegających od wnętrza, a drugą w szpiczastej tiarze, z długą siwą brodą zaplecioną najwyraźniej niedawno w cienkie warkoczyki. Jedna z nich gardłowym, monotonnym głosem szeptała tajemnicze słowa, a druga milczała jak zaklęta zupełnie nie zwracając uwagi na przybysza. Jednak prócz tego charczącego głosu, do uszu starego czarodzieja, obecnie kręcącego młynka palcami, dotarły także inne odgłosy. Syk bólu i odgłos otwieranych drzwi. Nie chciał po prostu niczego po sobie poznać.
Nie wiedział ile tak stał. Pół minuty, może czterdzieści pięć sekund. Nie liczyło się dla niego to, że teleportował się nie słysząc wszystkiego co chciał usłyszeć, nie ważne było też to, że czerwona smuga zaklęcia chybiła tylko o kilka cali. W czasie krótszym, niż się spodziewał, odnalazł wreszcie miejsce, w którym powinien był przebywać przez cały niefortunny wieczór: Little Hangleton. Nie powinien był iść do gospody „Pod świńskim łbem”, nie powinien był uciec przed barmanem i nie powinien był pracować dla Niego! Doskonale wiedział, o czym pomyślałaby jego matka w takiej chwili: zapatrzona w sufit marzyłaby, żeby Tobiasz był inny, a żeby jej syn wybrał lepszą drogę, niż ona sama. Chciałaby, by był szanowany, by walczył po stronie dobra i nie byłby mistrzem eliksirów, a zwykłym urzędnikiem, któremu łatwiej byłoby poukładać sobie życie. I na pewno nie wyobraziłaby sobie Severusa z wytatuowanym Cieniem.
***

- ...Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana... Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy czwarty miesiąc dobiegnie końca... Nie! Panie, przepraszam, piąty miesiąc! Piąty, piąty, na pewno piąty!!!- Severus mimo swoich przekonań patrzył z respektem i strachem na różdżkę, która delikatnie ocierała się mu o kark. Przecież w takim stanie nie dało się nie pomylić!- A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, on będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie... tak... eee... Nie słyszałem więcej, naprawdę, naprawdę!- krzyczał dalej przerażony Śmierciożerca.
-Och, Snape, nie przesadzaj. Wybacz, ale ja osobiście wiem coś więcej. Zejdź mi z oczu, zanim stracę te marne resztki cierpliwości, które zdążyłem uchować przy rozmowie z tobą. Crucio!
Przez zachwaszczony ogród, echem odbił się wrzask bólu i przerażający
krzyk. Jednak nikt nie zwrócił na to uwagi, wszyscy woleli udawać, że nic się nie stało.
***
Kolisty pokój skąpany był w delikatnym świetle, zwiastującym końcówkę lata. Przez okna wpadały promienie słońca i mieniąc się błyszczały na pozostawionych na szafce nocnej okularach siedzącego na łóżku chłopca. Najwyraźniej nie przeszkadzało mu, ze spod opasłych ksiąg i grubych swetrów, kryształowych fiolek i tajemniczych woreczków nie opatrzonych etykietkami, czarnych szat i różowych par rękawic ze smoczej skóry, nie wystaje już nawet skrawek jego pościeli. W jego szmaragdowych oczach błyszczały iskierki szczęścia i podniecenia, a na twarzy miał wypieki. Sterczące we wszystkie strony czarne, niesforne włosy wpadały mu do oczu łaskocząc go i denerwując. I choć duża wskazówka wesoło tykającego zegara dopiero wchodziła mozolnym krokiem na piątkę, nic nie wskazywało na to, by jedenastolatek miał zamiar położyć się spać. Wręcz przeciwnie. Co chwilę kartkował książki, oglądał pod światło atrament zmieniający barwę podczas pisania i bez powodzenia składał tiary. Ale w przeciągu minuty cała atmosfera radosnego oczekiwania prysła. Niepotrzebnie nastawiony budzik, głośne kichnięcie i spadająca klatka śnieżnobiałej sowy, wspólnymi siłami stworzyły nienaganny huk. I w tejże też chwili drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie, a w nich stanęła rozespana kobieta o długich, delikatnie falujących włosach, w intensywnie rudym odcieniu.
- Harry! Co ty robisz o tej porze! Marsz z powrotem do łóżka, kładź się spać! Ja rozumiem że się stresujesz i jednocześnie nie możesz doczekać się wyjazdu, ale to jest już lekka przesada! Możesz obudzić wuja Syriusza, który wrócił wczoraj bardzo późno w nocy! Miał ciężki dzień, a ty robisz wszystko, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę! Może byłbyś spokojniejszy, gdybyś zamienił się rolami z młodym Longbottomem. Wiesz, jak musi być mu ciężko?!- kobieta nerwowo zarzucając kaskadą czerwieni wpatrywała się w Harry’ego.
- Nawiasem mówiąc, już to zrobił- do pokoju weszła kolejna osoba. Tym razem był to wysoki, przystojny młodzieniec w pomiętej koszuli. – Nie złość się Lily, przecież ty też taka byłaś... Każdy idzie tam po raz pierwszy. I wątpię, żeby chciał mieszkać w takim miejscu jak Neville. I być sławnym, choć samemu nie wiedzieć dlaczego- mówiąc to, zamknął drzwi.
***
Do przestronnego pokoju z szeregiem łóżek, szaf i szufladek, wkroczyła nieco przygarbiona kobieta. Odsunęła zakurzoną żaluzję z jednego z okien i pewnym ruchem ściągnęła kołdrę z głowy pulchnego chłopca, który natychmiast otworzył oczy. Rzuciła mu sucho, że ma być gotowy z tym swoim kufrem za pół godziny przy drzwiach i odeszła pośpiesznym krokiem, wycierając ręce w kwiecisty fartuch.
Chłopiec usiadł na łóżku, opatulając się jeszcze ciaśniej kołdrą. Tam nigdy nie było ciepło. Otworzył skrzypiącą szafę i wyjął z niej stare, przetarte jeansy. Wciągając je na nogi nie zwrócił nawet uwagi na to, że rozporek znajduje się centralnie na jego tylnej części ciała, przyglądał się tylko w skupieniu czarnej, błyszczącej szacie pachnącej nowością. „Och, gdyby tylko ta wredna baba wiedziała, gdzie tak naprawdę jadę...”- pomyślał. Nigdy nie miał własnych pieniędzy, z czego wynika też to, że nigdy nie miał nowych rzeczy. Jedyną sumą, którą kiedykolwiek posiadał, był znaleziony przy fontannie funt. Nie miał w ogóle rodziny. Czasem tylko jakaś miła starsza pani, wiecznie otoczona grupką przymilających się do niej kotów, dawała mu truskawkową gumę do żucia, lub cukierka. Nie miał też przyjaciół. Dziwoląg, nie lubiany, omijany szerokim łukiem. Nie wysportowany. Zawsze ostatni wybierany do drużyny, zawsze najgorszy na dyktandzie.
Teraz jednak, wszystko się miało zmienić. Pewnego dnia, kiedy siedział z nosem przylepionym do szyby i patrzył na chłopców grających w piłkę, zjawił się gość. Nie zapowiedziany. Nie zapraszany. Przyszedł i zwyczajnie wręczył mu wygniecioną paczkę wypełnioną czymś, co kiedyś być może było tortem urodzinowym. I jednocześnie jego pierwszym prezentem. Mężczyzna, który wtedy przyszedł, był olbrzymi. Wielki, z trudem mieszczący się w drzwiach. Wręczył mu list w pożółkłej kopercie z jego nazwiskiem. Nigdy wcześniej ich nie dostawał. Nigdy wcześniej nikt o nim nie pamiętał, ot zwykły chłopiec, przechadzający się po ulicy. Wtedy jednak, odmieniło się całe jego życie. Bycie kimś niezwykłym, innym, utalentowanym- nie były to cechy rozpoznawcze Neville’a. Ale kiedy wchodził do małej, zadymionej gospody, kiedy twarze obecnych w niej wszystkie zwróciły się ku niemu i kiedy usłyszał zwykłe, magiczne słowa: „Ty też nim jesteś”, nie wierząc w ani jedno z nich, tknęło go uczucie, że jednak jest inaczej.
***
Gwizd pociągu zagłuszył płacz matek, śmiech uczniów, odgłosy wydawane przez zwierzęta i łzawe pożegnania. Neville siedział w jedynym pustym przedziale na końcu pociągu. Jednak nic się nie zmieniło.
***
Upłynęło sporo czasu i nowych uczniów nie dziwiły już nawet drzwi, które wcale nimi nie były i schody zmieniające kierunki każdego dnia. Sowia poczta każdego ranka, ani nawet przysyłane nią, prócz słodkości i gazet, wyjce. Gryfoni trzymali się Puchonów, a Ślizgoni- Krukonów. I tylko Neville nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. W kolistym dormitorium chłopców ze Slytherinu mieszkał chłopak, którego podziwiał. Ale jednocześnie nie lubił go. Ten denerwujący, przeciągający sylaby głos i kpina zawarta w każdym wypowiedzianym przez niego słowie. A z drugiej strony ta wyniosłość, skłonność do bycia najlepszym.
W szkole nazywano go różnie: raz Chłopcem, który przeżył, innym razem Bliznowatym. Ale nie przeszkadzało mu to. Cieszył się zaufaniem duchów w zamku i spędzał deszczowe godziny na czytaniu opasłych ksiąg z zakresu zielarstwa. Tak mijały miesiące, w podobnej atmosferze przebiegły też Święta. Najprawdziwsze w jego życiu. Z kolorowymi cukierkami-niespodziankami, puddingiem, indykiem i prezentami. Zbliżał się koniec roku i dni robiły się coraz cieplejsze. Ale nie dla wszystkich. Neville odwiedzał codziennie Hagrida i rozprawiali z przejęciem o zwierzętach. Razem hodowali gigantyczne dynie i razem głaskali czarne, piękne konie, nie przejmując się tym, że wiele osób patrzyło na nich jak na wariatów. I kiedy oczekiwano już z niecierpliwością na wyniki końcowe egzaminów, dyrektor Hogwartu wezwał Neville’a do siebie. Nie była to zwykła wizyta, ani też informacja o kolejnym szlabanie zadanym przez profesora Snape’a. Tym razem chodziło o coś zupełnie innego. O sprawy rodzinne, osobiste. I choć Neville zdążył się dobrze dowiedzieć, że jego rodzina nie żyje, a on znalazł się w sierocińcu z powodu braku krewnych, mylił się. Było jedne miejsce, czarodziejskie, jedyne w całej Anglii, w którym ktoś na niego czekał. Szpital Świętego Munga.
Chłopiec stanął przed zakurzoną witryną sklepu ze staromodną odzieżą. Złuszczone litery wyglądały wyjątkowo paskudnie i szczerze mówiąc nie tak wyobrażał sobie magiczną klinikę. Pchnął drzwi, ale nie otworzyły się. Cóż, kto by przypuszczał, ze wystarczy powiedzieć kilka słów do manekina, a następnie zwyczajnie przejść przez szklaną szybę?
***
- Neville, chodź już, czas na nas- powiedział dyrektor kręcąc młynka palcami.
Ociągając się, chłopiec wstał z dostawionego do łóżka za jaskrawożółtym baldachimem stołka. Powoli, rzucając ostatnie spojrzenia na posłanie w kącie sali szpitalnej kierował się do drzwi. Wtem przez pomieszczenie przebiegła przygarbiona postać i chwyciła go za rękę wciskając do niej różowym wymięty papierek od gumy balonowej do żucia Drooblesa.
- Dziękuję babciu...– szepnął ledwie dosłyszalnie chłopiec i nieświadomie zacisnął pulchną dłoń na śmieciu.
***
Osiem lat później została powtórnie schwytana i wtrącona do Azkabanu Bellatriks Black, która jest odpowiedzialna za torturowanie klątwą Cruciatus Augustę Longbottom, cenioną aurorkę.

Tekst D

Strużki wody spływały z wiekowych rzeźb, wygładzały jasnoszary marmur, ściekały po wypukłych, ogromnych oczach kamiennych węży i z cichym pluskiem spadały na połyskującą od kropel posadzkę. Jedynie ogromne, żyłkowane płyty i posągi świadczyły tu o jakiejkolwiek działalności człowieka; stały w jaskini, z której stropu zwieszały się ogromne stalaktyty. W słabo oświetlonej grocie słychać było tylko plusk wody i czyjś przyśpieszony, nierówny oddech.
Na posadzce leżała dziewczynka. Jej mokre, rude włosy ułożyły się w absurdalną aureolę dookoła białej jak papier twarzy; na policzkach i nosie uwydatniły się złotawe piegi. Nagle szarpnęła się, otworzyła na chwilę oczy, po czym znów bezwładnie opadła na podłogę. Jej skóra przybierała już siny odcień. Obok umierającej stał wysoki, ciemnowłosy chłopak. W dłoniach trzymał zeszyt w skórzanej okładce. Jeśli dłońmi można nazwać półprzezroczystą, przypominającą dym substancję.
Wnikliwy obserwator zauważyłby jednak, że kontury chłopaka stają się coraz wyraźniejsze, jego twarz – jakby bardziej materialna, podczas gdy dziewczynka słabła...
Riddle triumfował.
- Nie obudzisz się już – szepnął, a jego wargi wykrzywiły się w złym uśmiechu.
***
- OBLIVIATE! – ryknął Lockhart, wskazując różdżką na Gryfonów.
Struga jasnego światła oślepiła Harry’ego. Zamrugał kilkakrotnie i odruchowo skulił się, osłaniając głowę rękami. Zawołał Rona – jego krzyk utonął jednak w donośnym dudnieniu osuwających się głazów. Na jego plecy i kark spadł grad drobnych kamieni, ziemia usunęła mu się spod stóp...
- Harry! Harry! Ocknij się, Har...
Potter spróbował się podnieść i skrzywił się z bólu. Drżącymi rękami podwinął brudną nogawkę spodni, spodziewając się, co zobaczy.
- Uch... – powiedział, starając się nie okazać, jak potwornie boli poszkodowana łydka. – To... tylko siniak.
- Tylko? – zapytał Ron, otwierając szeroko oczy. Pomimo grubej warstwy pyłu, jaką miał na twarzy, widać było, że zbladł.
- Słuchaj – w głosie Harry’ego zabrzmiała stanowczość. – Musisz uratować Ginny. Trzeba jakoś odsunąć te kamienie... może Lockhart znałby jakieś zaklęcie...
- Miał mniej szczęścia. Rykoszet – wyjaśnił krótko Weasley i wskazał na niefortunnego nauczyciela. Staranne złote loki Gilderoya były skołtunione, bogate zdobienia szaty znikły pod skorupą brudu, a na jego umorusanej twarzy wykwitł niewinny uśmiech.
Harry zacisnął zęby i, na drżących nogach, zaczął odsuwać gruz.
***
Wstrząs był odczuwalny również w grocie. Riddle zerwał się, upuszczając zeszyt. Chwilę później skarcił się w myślach za tę gwałtowną reakcję.
Wprawdzie Ślizgon nigdy nie napisał ani jednego słowa w swym dzienniku, niemniej kartki przepełnione były emocjami i wspomnieniami. Starannie ukrywane uczucia kłębiły się tu, wypływały, wyciągały na światło dzienne wydarzenia i myśli, których nikt nie powinien poznać. Z nielicznymi zapoznała się umierająca Ginny – Riddle wybrał je jednak, by przedstawić się w odpowiednim świetle. Dlatego też mała Weasleyówna poznała go jako chłopca, który był nękany w sierocińcu, pokazał jej, jak starsi chłopcy wbijali mu drzazgi pod paznokcie, jak którejś nocy okładali go listwami owiniętymi w ciężkie od wilgoci szmaty, jak zmuszali go do najokropniejszych rzeczy w wykładanej poobtłukiwanymi kafelkami łazience... pokazał jej całą brzydotę tej znienawidzonej „ostoi”, pogardę, z jaką go traktowano, upijającą się panią Cole i wszechobecny smród. Smród potu, dymu najtańszych, podłych papierosów, uryny w zaniedbanych toaletach, smród nijakości i smród lęku... lęku, że pozostanie się do końca obrzydliwym wyrzutkiem...
Ginny poruszyła się, dłońmi wybijając nierówny rytm. Jej oddech stawał się coraz szybszy, coraz częściej się urywał.
***
Harry zakrztusił się pyłem. Stracił już czucie w palcach, miał połamane paznokcie, a przed nimi wciąż piętrzyły się kamienie. Tuż obok Ron odsunął spory głaz i usiadł na nim, zrezygnowany.
- To nic nie da – stwierdził i zacisnął pięści w bezsilnej złości.
Jego twarz nie wyrażała dosłownie nic; tymczasem Lockhart obchodził nieśpiesznym krokiem ich więzienie, pogwizdując cicho.
- Jeden czy dwa gobeliny, porządny dywan, trochę tu odkurzyć i będzie całkiem przytulnie – stwierdził, uśmiechając się szeroko.
- Tak, w zasadzie całkiem przyjemne miejsce na grób – mruknął rudzielec, ciskając w nauczyciela kamykiem wielkości pięści.
Harry wpatrzył się w ciemność, kłębiącą się za nimi. Z jednej strony ściana gruzu, z drugiej – mrok, wilgoć, idealnie gładka rura, którą tu trafili. Czego oczekiwał? Że tu, na dole, będzie na nich czekał puchar za specjalne zasługi dla szkoły? Że potwór Slytherina zabije ich, zanim zdążą cokolwiek zrobić? Że...
Zrezygnowany Gryfon schował obolałe dłonie w kieszeniach. W jednej z nich czuł także niemal niezauważalny, znany ciężar różdżki...
- Ron! Chyba wiem!... – krzyknął. Echo powtórzyło za nim. – WINGARDIUM LEVIOSA! – zawołał, wskazując na największy kamień. Głaz uniósł się w powietrze, po czym wylądował w odległym kącie. – Ron, ty odgarniaj te mniejsze! Wingardium Leviosa! Wingardium Leviosa! Wingardium Leviosa!...
Co z tego, że ręce omdlewają? Że ochrypł? Że na głowę nieustannie spadają mu drobne kamienie?...
Wkrótce pomiędzy kamieniami utworzyła się szpara. Powiększała się stopniowo, odsłaniając ciąg dalszy tunelu, rozjaśniony zielonkawym światłem. Usłyszeli także odgłos spadających kropel.
***
Gdyby wsłuchali się bardzo, może wyłowiliby z licznych plusków także czyjś oddech. Bardzo szybki, urywany. Jakby komuś każdy haust powietrza sprawiał ból.
Ginny otworzyła oczy. Obraz rozmazywał się i dwoił, nie miała jednak wątpliwości, że znajduje się w jakiejś ogromnej jaskini, w której oryginalne, lecz surowe ornamenty splatały się z chropowatą litą skałą. Twarz miała mokrą od potu, ale wargi – suche i spieczone. Z wysiłkiem obróciła głowę na bok, przyjrzała się swojej dłoni; opuszki palców miała sinofioletowe, nie dała rady nimi poruszyć. Krople wody spływały wzdłuż linii papilarnych. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale miała bardzo krótką, niewyraźną Linię Życia.
Tylko... czemu jest tak zimno?... Czemu tak kłuje ją w piersi? Czemu, do licha, jej szata jest upaprana w jakimś czerwonym płynie?...
- Umierasz, Ginny.
Słyszała go po raz pierwszy. Ale już wcześniej wyobrażała sobie jego głos; miły, głęboki. Tak jak się domyślała, miał piękną wymowę.
- T... Tom – wychrypiała, mrużąc oczy. Spróbowała wstać. Bez skutku; to straszliwe, paraliżujące zimno obejmowało już jej nogi w morderczym uścisku. Chyba Tom miał rację. Chyba rzeczywiście umierała.
Myślała, że jej pomoże – on przecież musiał wiedzieć, jak cofnąć ten straszliwy proces. Ale on tylko patrzył na nią, od niechcenia kartkując zeszyt w czarnej, skórzanej okładce. Wreszcie odezwał się.
- Nie uratuję cię, Ginny.
Świadomość rychłej śmierci jest niezwykle trudna. Dla dwunastolatki jest czymś, czego nie można „przeskoczyć”.
- Widzisz... ty umierasz, a ja wracam do życia. Umierasz, bo byłaś na tyle naiwna, żeby ufać bez zastrzeżeń. A zatem przegrywasz. Obawiam się, że te ostatnie minuty będą bardzo... długie.
A jednak nie były. Ginny ponownie straciła świadomość. Już nie szarpała się, nie walczyła. Jej oddech słabł, zimno obejmowało coraz to kolejne części ciała.
***
Zdyszany Harry opuścił różdżkę. Udało mu się utworzyć wyłom na tyle szeroki, by przecisnął się przezeń szczupły nastolatek. Gryfon wziął głęboki oddech i przedostał się przez otwór. Ron poszedł w jego ślady. Bez zastanowienia pobiegli tunelem.
Jeden zakręt, drugi, trzeci, szkielety drobnych zwierząt trzeszczą pod butami, plusk kropel coraz bliższy, nagłe obniżenie sufitu, jeszcze jeden zakręt...
Ich oczom ukazała się ogromna grota, przyozdobiona posągami węży i statuą jakiegoś człowieka. Harry odruchowo zmrużył oczy. Bazyliszka nigdzie nie było widać. Za to na środku komnaty stał wysoki, ciemnowłosy chłopak. Gryfon odniósł wrażenie, że już go gdzieś widział. Obok niego leżała... och, nie...
- Ginny! – Potter, zapominając o własnym bezpeczeństwie, pobiegł w jej stronę i ukląkł obok niej.
W pozie dziewczynki było coś wymuszonego, makabrycznego; rozsypane włosy tworzące jakby aureolę, sine dłonie skrzyżowane na piersiach, jak u zmarłej. Zazwyczaj tym, którzy odeszli, układa się w rękach kwiaty. Weasleyówna trzymała jednak stary, wymięty zeszyt, oprawiony w czarną skórę.
- Czy ona... – Harry podniósł zimną, skostniałą dłoń Ginny.
- ...Nie żyje – dokończył Riddle. – Za to ja... jak najbardziej – pozwolił sobie na luksus złośliwego uśmiechu.
- To niemożliwe – szepnął Potter, próbując rozgrzać palce dziewczynki.
- Obawiam się, że pewne – mruknął Ślizgon, podnosząc upuszczoną różdżkę Harry’ego. – To już koniec. Avada Kedavra.
Chłopiec miał później nienawidzić siebie za ten odruch; skulił się, osłonił głowę, odskoczył. Tymczasem zielony promień przeznaczony był dla Rona. Weasley upadł na posadzkę z wyrazem bólu i zaskoczenia zastygłym na piegowatej twarzy.
- Jeszcze chwila, Harry – Riddle ponownie się uśmiechnął i pomógł Gryfonowi wstać. Harry miał wrażenie, że za chwilę znów upadnie; nogi miał jak z waty. – Powiedz mi jedno... jakim cudem przeżyłeś potyczkę z Lordem Voldemortem? Ty, małe, słabe niemowlę?...
- Matka mnie uratowała – wycedził Potter, patrząc z pogardą na Ślizgona. W każdym razie, to miała być pogarda. Zasłaniająca rozpacz i bezsilną złość.
- Najstarsza magia – szepnął Riddle. – Ach, to...
- A dlaczego... chcesz wiedzieć? – Niezrozumienie. Ból. I strach.
- Bo widzisz, Harry... to ja zabiłem twoich rodziców. Trudno w to uwierzyć, nieprawdaż? Ale to byłem ja, znany pod nazwiskiem, które doskonale spełniało swoją funkcję. Ludzie bali się je wymawiać.
- Kłamiesz – stwierdził Potter.
- Nie kłamię – odparł spokojnie Riddle. – I tak tego nie pojmiesz. Zabiłem twoich rodziców, zabiłem ciebie... trochę to pretensjonalne, nieprawdaż? Cóż, kiedy prawdziwe. Liczę, że dane mi będzie zmierzyć się kiedyś... z godnym siebie przeciwnikiem. Bo dla ciebie... To już naprawdę koniec – dorzucił sucho.
Odwrócił się plecami do Harry’ego i wypowiedział kilka słów w języku węży. Przemów do mnie, Salazarze Slytherinie, największy z Czwórki Hogwartu...
Potter domyślał się już, co nastąpi. Zmrużył oczy i pobiegł przed siebie. Wijące się wzory, zdobiące posadzkę, zatańczyły mu przed oczami. Wkrótce usłyszał cichy, łagodny szelest, jakby jakieś gładkie cielsko toczyło się po idealnie wypolerowanych marmurowych płytach. Po chwili szmer kropel został zagłuszony przez złowróżbny syk, a powietrze nagle stało się jakby gęstsze, przesycone potwornym odorem. Harry pozwolił sobie na spojrzenie kątem oka i rzucił się za najbliższy posąg, unikając morderczego ataku. Jeden z kłów bazyliszka rozdarł mu szatę, ale nie naruszył tkanki. Gryfon przytulił się do chłodnego kamienia, przyciskając zziębnięte dłonie do piersi. Serce tłukło się o żebra i aż dziwne było, że tego głośnego bicia nie słyszy uśmiechający się złośliwie Riddle ani czający się stwór. Nogawki spodni Harry’ego powoli nasiąkały lodowatą wodą.
Drżenie kostek, nad którym nie mógł zapanować... zbliżający się szelest, coraz intensywniejszy smród...
Gryfon odskoczył gwałtownie. Bazyliszek z impetem uderzył łbem w posąg, rozbijając statuę. Harry w porę osłonił głowę przed mlecznobiałymi odłamkami wypolerowanej skały. Stwór zasyczał wściekle, ponownie zbliżając się do chłopca. Potter w ostatniej chwili zrobił kolejny unik. Tym razem potężne kły zwierzęcia okazały się mniej wytrzymałe niż posadzka. Harry zerknął przez zmrużone powieki – bazyliszek znów zwrócił ku niemu ogromną głowę, otworzył paszczę, z której chlusnęła posoka, tworząca na podłodze brunatne, fantazyjne plamy...
Tym razem Harry nie miał szczęścia.
Otrzeźwiło go silne uderzenie w policzek. I nienawistny szept.
- Przegrałeś, Harry Potterze. Zaprowadziłeś przyjaciół prosto ku smętnemu zakończeniu, zawiodłeś ich. Nie uratuje cię już nic. Jad bazyliszka działa szybko. Będziesz umierał powoli... i w strasznej agonii. Ze świadomością własnej przegranej. Wiesz, czemu ci to mówię? Bo to najbardziej boli.
- J... jesteś szalony – chłopiec spróbował wstać, lecz nogi się pod nim ugięły. Przyciskał dłonie do ran, z których sączyły się strużki krwi.
- Niewykluczone – szepnął Riddle, w jego ciemnobrązowych tęczówkach zatańczył czerwonawy błysk. – Ale żywy.
Harry jęknął głucho. Jego jęk szybko przerodził się w rzężenie. Tom przyglądał się spokojnie konwulsjom Gryfona. Po wargach Voldemorta błąkał się pełen satysfakcji uśmieszek.
Historia chłopca, który przeżył, dobiegła końca. Ale inna – dużo bardziej bolesna, dużo bardziej tajemnicza – wciąż trwała, na przekór wszystkiemu rozpoczęła się jeszcze raz. Riddle wytarł brudną różdżkę Harry’ego o skraj jego szaty i aportował się z cichym trzaskiem.
***
Lucjusz Malfoy podniósł się niechętnie z fotela. Skrzat domowy pisnął z przejęciem: „Zgredek nie wie, kto to” i wcisnął się pod kanapę. Ciche, acz natarczywe pukanie do drzwi nie ustawało. Niegdysiejszy Śmierciożerca podszedł do drzwi i uchylił je. Na surowo zdobionym ganku Malfoy Manor stał nastolatek. Bardzo wysoki, choć trochę zbyt długie włosy i zapadnięte policzki nadawały mu wygląd osoby zaniedbanej. Lucjusz był pewien, że widzi chłopaka po raz pierwszy – a jednak w twarzy przybysza było coś dziwnie znajomego...
Arystokrata spróbował zamknąć drzwi, ale jakaś dziwna siła pchnęła je w przeciwną stronę. Nieznajomy stanął w plamie światła, jakie rzucała zawieszona nad futryną lampa.
- Cóż to, nie poznajesz mnie, Lucjuszu? Dawny przyjacielu?...
Nie! Żeby gołowąs zwracał się do niego po imieniu, nazywał go „przyjacielem”?!...
- A może uwierzyłeś w moją śmierć? – czerwonawy błysk w oczach nastolatka. Tak dobrze znany. Senior rodu Malfoyów ukląkł przed Ślizgonem. Choć określenie „kolana się pod nim ugięły” pasowałoby lepiej.
- P... panie.
- Ależ, drogi Lucjuszu – wargi Riddle’a wykrzywiły się w złym uśmiechu. – Zdaje się, że nadal nie wierzysz. Mam ci bardzo wiele do powiedzenia!...
Malfoy poczuł, jak po krzyżu biegnie mu lodowaty dreszcz. Uprzejmym gestem zaprosił gościa do salonu.
- Cissy, kochanie, czy mogłabyś... – jego szeroki ruch ręką był aż nadto wymowny. – Zgredek, ty parodio skrzata... najlepsze wino.
Narcyza wstała pośpiesznie i wyszła z reprezentacyjnego salonu, w smukłych palcach trzymając jakąś książkę. Przygryzała nerwowo wargi, ale wciąż miała wysoko uniesioną głowę i godnie pełniła honory pani domu. Skrzat umknął szybko, gnąc się w ukłonach.
Riddle usadowił się wygodnie w fotelu i łaskawie skinął dłonią Lucjuszowi, pozwalając mu usiąść. Śmierciożerca opanował drżenie szczęki. Dla postronnego obserwatora ta scena – nastolatek rozkazujący dorosłemu arystokracie – byłaby dziwaczna, a nawet śmieszna. Malfoyowi jednak bynajmniej nie było do śmiechu.
- Jedenaście długich lat, Lucjuszu – powiedział Voldemort, biorąc kieliszek wina z rozdygotanych rąk wychudzonego skrzata. – Bardzo długich, przynajmniej dla mnie. Ty zaś, jak widzę, żyjesz całkiem... przyzwoicie – opróżnił naczynie i uśmiechnął się ironicznie.
- Jednak nie zrezygnowałem z... dawnych ideałów – Malfoy potarł palcami szczękę.
- Ach, tak – kolejny uśmiech, równie jadowity jak poprzedni. Twarz Lucjusza stężała, gdy Riddle powoli uniósł różdżkę.
***
Narcyza odłożyła książkę i westchnęła cicho. Grube ściany i drzwi tłumiły odgłosy rozmowy, ale intuicja podpowiadała jej, że odbywające się w salonie spotkanie nie przyniesie niczego dobrego. Pojedynczy płomień świecy słabo oświetlał przestronny, ponury pokój i twarz jego mieszkanki, ściągniętą cierpieniem i niepewnością. Pani Malfoy przyłożyła zadbaną dłoń do zimnej szyby. Pomimo kilku zacieków i słabego światła dość wyraźnie widziała zarysy ogrodowych drzew i muru, opasającego ich posiadłość. W dole lśniły pomarańczowe lampy mugolskiej mieściny. Cissy ponownie westchnęła. Powoli udawało jej się ułożyć własne życie, schwycić w palce jakiś cień sensu, odnaleźć się w świecie... a teraz to wszystko zostanie wywrócone do góry nogami. Czuła, że powrócą bezsenne noce i opróżniane w samotności kieliszki wina, przygryzanie warg i wbijanie paznokci w policzki w oczekiwaniu na kolejny numer „Proroka” i kolejne potworne wiadomości.
W szybę uderzyły pierwsze krople deszczu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aerandir
piekielny rodzynek



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 1138
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 13:33, 21 Maj 2006    Temat postu:

Na początku powiem, że wszystkie teksty są wspaniałe^^

Tekst A
Zgodność z tematem - 5
Pomysł - 10
Treść - 9
Poprawność - 9
Wrażenie końcowe - 5

Ukwiczałem się na ślubie xD

Tekst B
Zgodność z tematem - 5
Pomysł - 8
Treść - 9
Poprawność - 10
Wrażenie końcowe - 5

Niezłe, ale czegoś mi tu jednak brakuje. No i to chyba najprostszy pomysł, Harry- dziewczyna.

Tekst C
Zgodność z tematem - 5
Pomysł - 10
Treść - 8
Poprawność - 10
Wrażenie końcowe - 5

Ciekawe. Chociaż trochę za krótkie.

Tekst D
Zgodność z tematem - 5
Pomysł - 10
Treść - 10
Poprawność - 10
Wrażenie końcowe - 5

Ach... Śmierć Pottera..^^ Mój faworyt.

*ucieka za scenę, zasłaniając się przed gradem kamieni i pomidorów*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
tibby
Junior Admin



Dołączył: 09 Kwi 2006
Posty: 3950
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:42, 21 Maj 2006    Temat postu:

No to jak Randi napisał i to kolej na mnie.
Ocenki wg mojej skali przedstawiają się tak:

TEKST A
Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 6
Treść: 9
Poprawność: 9
Wrażenie końcowe: 4

Niezbyt mi się podobało połączenia Lily i Severusa. Takie najprostsze wyjście.

TEKST B
Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 4
Treść: 9
Poprawność: 9
Wrażenie końcowe: 3

Harry dziewczyną? Nie! Nie przekonuje mnie to.

TEKST C
Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 10
Treść: 10
Poprawność: 10
Wrażenie końcowe: 5

To opowiadanie to zdecydowanie mój faworyt. Zastanawiałam się jakby to było bez Pottera Wybrańca. Udało się. Bosko!

TEKST D
Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 10
Treść: 10
Poprawność: 10
Wrażenie końcowe: 4

A myślałam, że to Ron będzie wybawicielem [serio]. Ślicznie i żałowałam, że tak krótko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadzia




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 2228
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z reprodukcji.

PostWysłany: Nie 14:06, 21 Maj 2006    Temat postu:

Tekst A,
Zgodność z tematem - 5p.
Pomysł - 9p.
Treść - 9p.
Poprawność - 10p.
Wrażenie końcowe - 5p.
Bo osobiście jakoś tak wolę jednak Jamesa u boku Lily niż Severusa. Ale i tak Sev rządzi.

Tekst B,
Zgodność z tematem - 5p.
Pomysł - 8p.
Treść - 10p.
Poprawność - 9p.
Wrażenie końcowe - 4p.
Bardzo mi się podobało, ale… Jakiś taki niedosyt. I Panna zamiast Pana. Szkoda, żeby dziewuszka umierała. Łatwiej zabić chłopca, w dodatku tak głupiego jak Harry.

Tekst C,
Zgodność z tematem - 5p.
Pomysł - 10p.
Treść - 10p.
Poprawność - 10p.
Wrażenie końcowe - 5p.
Tutaj muszę postawić najwięcej punktów, bo sama wizja tego, że Potter nie jest sławny, Lily i James żyją, Syriusz nie został wciągnięty za zasłonę… Syriusz ma ładne zęby i jest nadal bardzo przystojny! Tylko szkoda mi trochę babci. Tak, to jest bardzo ładne.

Tekst C,
Zgodność z tematem - 5p.
Pomysł - 10p.
Treść - 10p.
Poprawność - 10p.
Wrażenie końcowe - 5p.
Tutaj znów najwięcej punktów, nie wiem dlaczego. Może dlatego, że Śmierć Pottera jest tak piękna? A może dlatego, że umarł w drugiej części? Nie mógł się głupkowato buntować przeciw całemu światu, nie mógł rzucać przedmiotami w gabinecie Dropsa. Tylko, czy Syriusz przypadkiem nie zostanie zabity przez Śmierciożerców? Niech się do nich dołączy, będzie fajnie. (nie wiem, co mnie tak wzięło na tego biednego Syriusza, ale przeczytałam dzieło Toroj bodajże, gdzie Sev i Syri próbują być dla siebie mili.)

Dodając na koniec, nie krzyczcie na mnie. Oceniłam tak, jak uważałam. Wszystkie prace są wspaniałe. Śliczne i cudniaste. Naprawdę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
tab.




Dołączył: 09 Kwi 2006
Posty: 1984
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 14:21, 21 Maj 2006    Temat postu:

TEKST A
Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 8
Treść: 9
Poprawność: 10
Wrażenie końcowe: 4
Lily i Sev? Ciekawe jakby synka nazwali [:
Jakoś tak... nierealistycznie. Za dużo się tych ff naczytałam o Lilce i Rogaczu.



TEKST B
Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 7
Treść: 10
Poprawność: 10
Wrażenie końcowe: 4
Jakoś takie... feministyczne? Nie widzę pana Pottera w spódniczce. Poza tym żal dziewczyny. Choć muszę (i chcę) przyznać, że oryginalne.

TEKST C
Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 9
Treść: 10
Poprawność: 10
Wrażenie końcowe: 5
Krótko, a szkoda. Taka zamiana miejsc mogłaby być ciekawa... Poza tym Lily i James żyją! Juhuu! A Syriusz ma nienaganną opinię i lśniące futerko! Wink


TEKST D
Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 10
Treść: 10
Poprawność: 10
Wrażenie końcowe: 5
Najpiękniejsze. Bardzo mi się podobało.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kim




Dołączył: 07 Maj 2006
Posty: 1572
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Twojego najstraszniejszego koszmaru.

PostWysłany: Nie 17:31, 21 Maj 2006    Temat postu:

Teskt A
Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 8
Treść: 9
Poprawność: 9
Wrażenie końcowe: 5

fajne, podobało mi się. błąd, który zauważyłam to powtórzenie gdzieś pod koniec, ale to tylko taki drobiazg.

Tekst B
Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 8
Treść: 10
Poprawność: 9
Wrażenie końcowe: 5

coś takiego... normalnego. chociaż pomysł trochę dziwny, to jednak podoba mi się zakończenie - Harriet, nieszczęśliwie zakochana.

Tekst C
Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 10
Treść: 10
Poprawność: 10
Wrażenie końcowe: 5

o nie, Kim Pottera nie lubi. ale Neville sympatyczny jest! Smile

Tekst D

Zgodność z tematem: 5
Pomysł: 10
Treść: 10
Poprawność: 10
Wrażenie końcowe: 5

popieram Tab. to opowiadanie ma w sobie to coś, co kocham. cudowne!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gwendy
Admin



Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 629
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Pacanowa.

PostWysłany: Pon 16:01, 22 Maj 2006    Temat postu:

Tekst A

Zgodność z tematem - 5p.
Pomysł - 8p.
Treść - 9p.
Poprawność - 10p.
Wrażenie końcowe - 5p.

Nie powiem, podobało mi się. Momentami zabawne, czyli tak, jak lubię. Nie zanudziłam się i czytało się gładko. Tylko, jak dla mnie, nieco za łatwy temat. Błędów nie widziałam (podobnie jak w pozostałych tekstach, ale to o niczym nie świadczy - nigdy nie widzę błędów).


Tekst B

Zgodność z tematem - 5p.
Pomysł - 10p.
Treść - 8p.
Poprawność - 10p.
Wrażenie końcowe - 3p.

Pomysł nienajgorszy, w sumie opowiadanie fajne, tylko czytało mi się je dosyć opornie.


Tekst C

Zgodność z tematem - 5p.
Pomysł - 10p.
Treść - 9p.
Poprawność - 10p.
Wrażenie końcowe - 5p.

Ładnie, podobało mi się, tylko nie wiem co jeszcze dodać. Niby wszystko ok, ale czegoś brak.


Tekst D

Zgodność z tematem - 5p.
Pomysł - 10p.
Treść - 10p.
Poprawność - 10p.
Wrażenie końcowe - 5p.

Tak! Świetne. Nic dodać, nic ująć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:53, 26 Maj 2006    Temat postu:

Proszę kogoś o podliczenie jeszcze raz punktów, bo ja, dziecko omylne z omylnym kalkulatorem, mogłam się pomylić. Dodałam też bardzo krótki komentarz podsumuwujący Wasze wypowiedzi. Tyle.

Tekst A –Temat wzbudził małe kontrowersje, bo Lily i Sev to nieco… fantastyczne wyobrażenie. Ślub wywoływał za to śmiech i bardzo dobrze, bo humor to coś bardzo cennego.
Punktacja:
218p.


Tekst B –Czegoś brak, pomysł jeden z prostszych, niektórym, wręcz przeciwnie, bardzo przypadł do gustu. Jednak wszyscy wola uśmiercać Pottera niż Potterównę.
Punktacja:
212p.

Tekst C -Głównym zastrzeżeniem była długość tekstu, mogłaby być trochę dłuższa. Ogólny zachwyt wywołali żyjący rodzice Harry’ego i Syriusz, pseudonim „Boski Łapa”.
Punktacja:
236p.

Tekst D –
Tutaj zastrzeżeń nie było, cjud jut i łoszeszki. W dobry nastrój wprawiała nas śmierć Pottera (sadyści!)
Punktacja:
239p.

Zwycięzcą zostaje autorka tekstu D, niejaka Carrie *wiwat!*, przeganiając zaledwie o trzy punkty swoją marudną siostrę, która wmawia sobie, że nie potrafi pisać, znaną nam jako Rosie-Kochająca-Czekoladę. Dalej mamy, z 218 punktami uwielbiana Hainę i jej Lily romansującą z Sevem, oraz, przegrywającą o sześć punktów (matko, jaki wyrównany poziom, strach się bać), Lem z zakochaną Harriet.

Gratulujemy, uprasza się o nie załamywanie, bo poziom przecież straszliwie wysoki.
I jeszcze jedno, niezwykle ważne... kupiłam sobie "Naznaczeni Błękitem"
Wink Wink Wink Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Stare konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin