Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna Pod kudłatym łbem Gwendy.
Dla elyty, rodzynków w czekoladzie, śmietanki w kawie, po prostu nas.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Najgorsze wspomnienie Snape'a
Idź do strony 1, 2  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Stare konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Libby




Dołączył: 20 Cze 2006
Posty: 1825
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin. Tak zwany.

PostWysłany: Czw 20:49, 01 Mar 2007    Temat postu: Najgorsze wspomnienie Snape'a

Tytuł: Najgorsze wspomnienie Snape'a.
Długość: około 4 strony dwunastką Times New Roman
Dodatkowo: To nie jest wspomnienie Severusa, które zostało przedstawione w tomie piątym. Moim zdaniem takie najgorsze to ono nie jest -.- . Coś innego. Muszą się pojawić skrzypce i czerwona peleryna.
Nastrój: Mhrrroooczny xd.

Prace wysyłać pod: [link widoczny dla zalogowanych]

Uczestnicy:
Panna Kate
Lyssan
Beverly
Len

Kolejność prac przypadkowa.

Krytertia oceniania:(oceniamy wszystkie prace, żeby było jasne)
Zgodność z tematem - 5p.
Pomysł - 10p.
Treść - 10p.
Poprawność - 10p.
Wrażenie końcowe - 5p.
Uprasza się także o krótki komentarz, dlaczego tak, a nie inaczej.
(Zaczerpnięte z konkursu "Co by było, gdyby....")

Prace oceniamy do 20 kwietnia.

[Jedna kwestia: Wkleiłam prace do osobnych postów, wzorem Hum w 'Trzy lata później" z kolei w "Co by było, gdyby..." jest w jednym. Jeżeli moderatorstwo ma jakieś zastrzeżenia wkleję do jednego.]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Libby dnia Sob 12:19, 07 Kwi 2007, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Libby




Dołączył: 20 Cze 2006
Posty: 1825
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin. Tak zwany.

PostWysłany: Sob 12:08, 07 Kwi 2007    Temat postu:

Praca A.
Wichura trzęsła starymi okiennicami w domu państwa Snape. Tynk, który odpadał z parapetu przy najlżejszym podmuchu wiatru, zaśmiecał pół podłogi. Mały, chudy chłopiec leżał na twardym materacu, przykrywając się cienkim, dziurawym kocem. Do jego uszu dobiegało wycie wiatru, ale nawet ono nie było w stanie przekrzyczeć wrzasków dobiegających z sąsiedniego pokoju. Ojciec jak zwykle wydzierał się na Bogu ducha winną matkę. Ona pewnie kuliła się w kącie i szeptała coś do niego. Idiotka. Jak mogła pozwalać tak sobą pomiatać? Jak mogła po kilku dniach mu przebaczać? Jak mogła udawać, że nic się nie stało? Jak mogła przekonywać swojego siedmioletniego synka, że wszystko jest w porządku i że zawsze będą szczęśliwi?!
Mały Severus jej nie wierzył. Awantury pełne wyzwisk, wulgaryzmów i rękoczynów powtarzały się zbyt często, żeby wierzył.
Prawie co wieczór chłopczyk kulił się pod kołdrą i zatykał uszy, żeby nie słyszeć rozpaczliwych krzyków matki i bezpodstawnych oskarżeń ojca.
- Ty dziwko! Zawsze się wszystkiego czepiasz, a sama nic nie rozumiesz! Myślisz, że… - w tym momencie pan Snape rzucił wiązanką przekleństw.
Severus przycisnął poduszkę do ucha.
- To nie jest moja wina! Nie chciałam tego! Tak jakoś… wyszło… - to ostatnie słowo matka wyszeptała.
Chłopczyk mimowolnie zacisnął powieki. Usłyszał straszny dźwięk – jakby cios w twarz – i wrzask mamy. A potem brzęk tłuczonego szkła.
- Mamusiu! – krzyknął.
Szybko wygrzebał się z pościeli. Na bosych nogach pobiegł do pokoju rodziców. Stanął w progu i patrzył z przerażeniem na czerwony ślad dłoni na policzku mamy. Podbiegł do niej, kalecząc sobie stopy o leżące na podłodze kawałki rozbitej filiżanki. Pani Snape wzięła synka na ręce, obejmując go bardzo mocno.
- Ty mały, obrzydliwy bachorze! – zawołał ojciec, patrząc na siedmiolatka przytulonego do piersi matki.
Chłopczyk skulił się jeszcze bardziej i schował mokrą od łez twarzyczkę w jej dekolt. Trząsł się od powstrzymywanego szlochu. Mama przycisnęła go do serca. Błądził małymi dłońmi po jej ramionach i szyi, mamrocząc coś niezrozumiale. Matka szeptała mu do ucha, żeby się nie bał, że wszystko będzie dobrze, że ojcu przejdzie… Chłopczyk nagle znieruchomiał, słysząc jakieś szurnięcie. Odwrócił głowę i zobaczył tatę podnoszącego z półki wazon.
- Co ty chcesz zrobić? – wymamrotała pani Snape, patrząc na męża z przerażeniem.
Ojciec zaśmiał się pogardliwie i zrobił krok w ich kierunku, ściskając w dłoni wazon.
- Nie będziesz się wtrącał w moje sprawy, gówniarzu! – wrzasnął do synka.
Severus przylgnął całym ciałem do piersi matki. Serce biło mu jak oszalałe, a w mózgu coś pulsowało… Zacisnął powieki i przygryzł wargi, żeby nie wrzasnąć… Ale w pewnym momencie ktoś wrzasnął za niego.
- Pan nie ośmieli się tknąć małego panicza Severusa!
Matka jeszcze mocniej przytuliła chłopca. Siedmiolatek spojrzał w stronę, z której dobiegł krzyk. Zobaczył brzydką domową skrzatkę z długim nosem i spiczastymi uszami. W jej niebieskich oczach pulsowała złość. Patrzyła na pana domu, dygocąc ze wściekłości.
- Nie bądź niemądra, Jutrzenko! – warknął senior Snape.
Ale Jutrzenka tylko potrząsnęła głową i stanęła przed matką, zasłaniając ją własnym, drobnym ciałkiem. Ojciec uniósł wazon jeszcze wyżej i, zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, cisnął nim w skrzatkę. Severus głośno przełknął ślinę. Zapadła cisza – słychać było tylko popiskiwania Jutrzenki. Leżała na podłodze, trzęsąc się z bólu.
- Mamusiu, puść mnie – wyszeptał chłopiec.
Matka spełniła jego prośbę. Siedmiolatek na drżących nogach podszedł do swojej jedynej przyjaciółki, która nagle znieruchomiała. Uklęknął. Dotknął jej rączki, która bezwładnie zawisła w jego dłoni. Długo wpatrywał się w jej ciało, nie chcąc dopuścić do siebie strasznej myśli, że skrzatka mogła tak po prostu…
- Ona nie żyje, Severusie – wyszeptała mama. – Jutrzenka nie żyje, kochanie. Już nic nie można zrobić…
Chłopiec poczuł się tak, jakby serce pękło mu na pół. Skrzatka nie tylko zawsze po nim sprzątała i pomagała mu się ubierać; nie tylko gotowała i szyła – była także jego towarzyszką zabaw, jego jedyną prawdziwą przyjaciółką, której mógł się zwierzyć, kiedy mu było źle… To ona odkryła w nim talent muzyczny; to ona przekonała matkę, żeby kupiła mu skrzypce. Ojciec długo nie chciał się zgodzić, żeby z nimi zamieszkała. Matka jednak postawiła na swoim. Jeden, jedyny raz mu się sprzeciwiła. Był przecież zwykłym mugolem. Niemagicznym człowiekiem, który nie rozumie, czym są czary… A teraz zabił Jutrzenkę. Zawsze był przeciwko niej! Nienawidził jej głosu, nienawidził tego, co robiła, nienawidził jej obecności w domu.
Severus zadrżał. Oczy wypełniły mu się łzami, serce tłukło się w piersi jak oszalałe. Patrzył niewidzącym wzrokiem na nieruchome ciałko skrzatki. Trząsł się od powstrzymanego łkania, mamrotał pod nosem coś niezrozumiałego… Dopiero przeraźliwy wrzask matki wyswobodził go z transu.
- Zostaw go!
Chłopczyk spojrzał na ojca, który trzymał w dłoni nóż kuchenny. Stał zaledwie na wyciągnięcie ręki od synka i wyraźnie chciał mu zrobić krzywdę. Mały Severus przyglądał mu się z przerażeniem, nie śmiejąc nawet drgnąć.
Gdzieś po lewej stronie coś szurnęło. To matka otworzyła szufladę i, zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, wyjęła z niej różdżkę. Severus jeszcze nigdy nie widział, żeby mama z niej korzystała. Od czasu do czasu tylko polerowała ją kuchenną ściereczką. Tym razem jednak podniosła ją na wysokość głowy i krzyknęła:
- Expelliarmus!
Jakaś niewyjaśniona siła odrzuciła ojca do tyłu. Nóż wypadł mu z ręki i wbił się w blat drewnianego stolika. Matka złapała Severusa za rękę i podciągnęła go do pozycji stojącej. Siedmiolatek patrzył, oniemiały, jak ojciec gramoli się z podłogi. Podczas upadku musiał przygryźć sobie wargę, bo teraz ciekła z niej krew.
- Zabiję was – wysapał.
- O nie, mój drogi – powiedziała pani Snape z pobłażliwym uśmieszkiem. – Kiedy za ciebie wychodziłam, obiecałam sobie, że nie użyję różdżki. Zwłaszcza przeciwko tobie. Ale ty mnie teraz do tego zmuszasz. Wiesz dobrze, że mam przewagę. Bo ja umiem czarować, a ty nie. Expelliarmus!
Tym razem jednak ojciec był na to przygotowany i zrobił unik. Severus dostrzegł w oczach matki lekką panikę. Ścisnął jej dłoń, żeby dodać jej otuchy.
- Synku – szepnęła mu do ucha. – Idziemy.
Pociągnęła go w stronę przedpokoju. Szybko ściągnęła z wieszaka czerwoną pelerynę i narzuciła ją sobie na ramiona. Severus założył swój czarny płaszczyk. Wiedział, że mama chce wyjść z domu – nie wiedział tylko, po co. Ale nie ośmielił się zapytać. Pani Snape była tak zdenerwowana, iż bał się, że coś jej się stanie. Szybko więc włożył na bose stópki swoje wysłużone trzewiczki.
Wreszcie drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem. Chłopiec poczuł gwałtowny podmuch wiatru i aż się zachwiał. Matka jednak nie przejmowała się tym. Wycelowała różdżką w drzwi i mruknęła jakieś zaklęcie. W strasznej ciszy odezwał się szczęk zamka. Siedmiolatek patrzył na starą, odrapaną kamienicę. Oczy miał okrągłe jak spodki. Trząsł się ze strachu.
- Ma… mamusiu… – wyjąkał wreszcie.
Nie patrzył na nią. Może to i dobrze, bo mama zacisnęła usta w wąską linijkę i wyglądała jak jakiś upiór. Nozdrza jej drgały, a potarganymi włosami bawił się wiatr. Chłopiec nie usłyszał odpowiedzi, więc ciągnął:
- Gdzie my właściwie idziemy?
Tym razem znów nie odpowiedziała, więc na nią zerknął. Po policzku płynęła jej wielka jak groch łza, w której odbijało się słabe światło księżyca. Potrząsnęła rozpaczliwie głową.
- Uciekamy, synku – wyszeptała, kładąc mu dłoń na ramieniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Libby




Dołączył: 20 Cze 2006
Posty: 1825
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin. Tak zwany.

PostWysłany: Sob 12:10, 07 Kwi 2007    Temat postu:

Uwaga! Nie zauważyłam tego, że przy kopiowaniu zjadło mi myślniki i kursywy. Pracę poprawiłam. Przepraszam autorkę i oceniających


Praca B.

Ze wszystkich wspomnień, jakie posiadał, najsilniejsze były dwa – jedno bardzo dobre, a drugie bardzo złe.
W pierwszym widział swoją matkę, piękną i dumną, z czasów, gdy była jeszcze bardzo młoda. Nie wiedział, jakim cudem mógł zapamiętać to tak wyraźnie – tamtego wieczoru miał tylko trzy latka i po prostu zbłądził, goniąc swojego kociaka. Mimo to, po wielu, wielu latach, siedząc w swoim ulubionym fotelu, wciąż słyszał melodię, wygrywaną przez nią na skrzypcach i czerwony płaszcz, w który wtulił wtedy swoją małą główkę.
Drugie jest raczej sumą wszystkich jego złych doświadczeń. Całe poniżenie i gorycz jego życia zawarło się w jednym dniu. Dniu, który otworzył dla niego świat zła i niesprawiedliwości, tym, który go zgubił.
Jeśli pozwolicie, opowiem Wam o nim. O największym sekrecie w dziejach historii Hogwartu. O najgorszym wspomnieniu najgorszego nauczyciela. O paskudnym koszmarze, jaki dopiero się rozpoczął i nigdy nie miał się zakończyć. O tym, jak niewiele trzeba, by zniszczyć nawet najtwardszego z ludzi.
Opowiem Wam o jego pierwszej podróży do szkoły.
***
Mały Severus Snape wyglądał zwyczajnie – o ile to możliwe w przypadku młodego czarodzieja. Ubrany był w czarny podkoszulek i spodnie w tym samym kolorze, a na głowie nosił poprzecieraną, szarą czapkę. W kieszeni trzymał różdżkę – jego pierwszą! – i napawało go to dumą. Czuł się tak... dorośle. Pocałunek od matki piekł go w policzek, ale postanowił, że kiedy tylko znajdzie dla siebie miejsce, pójdzie do łazienki zmyć jego smak. Nie był dzieckiem, które potrzebowało miłości. Nie był dzieckiem, które potrzebowało czegokolwiek.
Nieśmiało otworzył drzwi kolejnego przedziału, jednak szybko musiał je zamknąć z powrotem. W następnych nie było lepiej. Żadna z rozchichotanych grup przyjaciół nie chciała go w swoich kręgach, a na pierwszorocznych po prostu nie mógł natrafić. Pech.
W końcu pozostało już tylko jedno niesprawdzone miejsce. Mały Severus nie tracił nadziei. Nie miał w zwyczaju poddawać się bez walki. Zresztą, nie miał nic do stracenia, a wiele mógł zyskać. Choćby taką drobnostkę jak wygodny fotel.
Delikatnie uchylił drzwi i uśmiechnął się do siebie triumfalnie. Trzech wyrostków, takich jak on. Lepszej sytuacji nie mógł sobie po prostu wymarzyć. Jeden, czarnowłosy, miał nawet przekrzywione okulary. To, w języku Severusa, znaczyło – sierota. To, w języku Severusa, znaczyło – będzie bajecznie łatwo.
Nie było.
***
Rozmowę rozpoczął cichutkim kaszlnięciem. Nie lubił odzywać się pierwszy; wolał tylko zasygnalizować swoją obecność, zmusić tamtych do przejęcia inicjatywy.
Jednak oni jakoś nie chcieli zareagować. Najwyższy i najchudszy, ten zaraz przy oknie, wpatrywał się w krajobraz. Okularnik uśmiechał się głupkowato i wpatrywał w sufit. Ten trzeci nie robił nic.
- Cześć – powiedział w końcu, zniechęcony i zachęcony jednocześnie. Wprawdzie się nie odzywali, ale też nie wyrzucili go. To dobry znak. – Jestem Snape.
Trzy głowy jednocześnie odwróciły się w jego kierunku. W milczeniu.
- Mógłbym się do was dosiąść? – kontynuował, niezrażony.
Chłopacy popatrzyli po sobie nawzajem, a potem wzruszyli ramionami. Wszyscy, bez wyjątku.
Severus uznał to za dobrą kartę; szybko poradził sobie z kufrem i już po chwili dołączył do milczącego grona. Jako jedyny miał przynajmniej jakieś zajęcie. Przed wyjściem ukradł z domowej biblioteki bardzo ciekawą książkę o eliksirach i zamierzał ją calutką przeczytać, chociaż kompletnie nic nie rozumiał. Nie chodziło mu o poszerzenie wiedzy, której zresztą poszerzyć nie mógł, bo takowej nie posiadał; lubił po prostu poczytać na temat substancji o nazwach trudnych do wymówienia. Mugole powiedzieliby – do krzyżówek. On jednak uważał to za niezłą rozrywkę, a nie okazję do zaimponowania otoczeniu.
Po chwili jednak do przedziału wpadł kolejny chłopak. Severus z niechęcią podniósł głowę. Wysoki, jak na swój wiek, bynajmniej nie był sierotą. Uśmiechał się. To też mógłby być dobry znak.
- James, udało mi się! – krzyknął, zamiast powitania.
Początkowo zdawał się niezauważać Snape’a; zajął miejsce zaraz koło okularnika i opowiadał mu coś z przejęciem. Nasz bohater słyszał tylko niektóre słowa –o rodzinie, która miała go pilnować, ale zbytnio się tym nie przejmowała.
Czarnowłosy to James. Zapamiętać – pomyślał i wrócił do lektury.
Nie trwało to długo. Wkrótce wzrok rozmawiających zatrzymał się na niewysokim, niepozornym Severusie. Pierwszą reakcją był śmiech.
Snape najpierw nie zareagował. Wpatrywał się tępo w nowego. Co było nie tak? Pobrudził się? Matka zostawiła na jego policzku odcisk szminki? Zrobił głupią minę?
- Skąd go wytrzasnąłeś?
Przyplątał się tak jakoś i... – Ten nazywany Jamesem wzruszył ramionami.
Tego nasz bohater już nie wytrzymał. Gdyby był mniej nieśmiały i skryty, pewnie rzuciłby się na chłopaka z różdżką i włożył mu ją do nosa. Jednak możliwości ograniczone przez jego cechy charakteru pozwoliły mu tylko na wybiegnięcie z płaczem.
Pozostała czwórka spojrzała po sobie. Ich miny były jeszcze głupsze niż przed chwilą.
- No co? Ja nie chciałem – odezwał się w końcu James. – To twoja wina, Syriuszu.
Ten nowy tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się przepraszająco. To chyba podziałało na okularnika; poklepał kolegę po plecach w geście głębokiego współczucia.
- Nie ma się czym martwić – dodał. – To jakiś smark.
Wszyscy bez wyjątku zaczęli się histerycznie śmiać.
***
To jakiś smark. Usłyszał to zza drzwi i rozpłakał się jeszcze bardziej. Smark. Grupka chłopaków w jego wieku, ba!, może nawet młodszych!, nie będzie go tak wyzywać. Niedoczekanie! Już miał wrócić, kiedy usłyszał ten straszliwy śmiech. Z rezygnacją uderzył o podłogę książką. Mógł sobie mówić wiele rzeczy, ale zawsze pozostał tym biednym, małym Severusem.
Smark Smarkerus.
Gdy już się uspokoił, delikatnie podniósł z ziemi książkę. Ucałował jej okładkę i przytulił do piersi, jak inne dzieci miały w zwyczaju robić z pluszowymi misiami. Mijająca go dziewczyna zachichotała; odwdzięczył się wytknięciem języka i paroma niemiłymi słowami. Potem chodzili ze sobą do jednej klasy, ale to nie jest ważne. Nigdy się nie polubili.
***
Resztę podróży spędził w toalecie.
Hogwart Express pod tym względem również różnił się od innych pociągów. Łazienka była jedna i, o dziwo, bardzo czysta. Zawdzięczała to niewielkiej ilości zwiedzających ją osób; statystycznie było to półtorej ucznia na kurs. Utrzymana w stonowanej kolorystyce, nie posiadała żadnych ubarwień w postaci napisów czy wulgarnych rysunków. To były ostatnie lata jej wolności pod tym względem, ale Severus o tym nie wiedział. Jeszcze.
Zajął strategiczne miejsce między dwoma zlewami. Było całkiem wygodnie; mógł spokojnie wyprostować nogi i oprzeć się o zimną ścianę. Tak też zrobił; miał zamiar przymknąć oczy i po prostu się zdrzemnąć. Jednak zauważył pozostawione przez jakiegoś nieuważnego uczniaka pióro i kałamarz.
Musicie wiedzieć, że Severus miał nieznośną manierę pisania po wszystkim, co wpadło w jego ręce. Już od najmłodszych lat zostawiał swoje ślady obecności w postaci bazgrołów na papierach matki czy tapecie w salonie. Kiedy tylko zauważył możliwość utrwalenia swoich spostrzeżeń dla potomności, nigdy jej nie marnował. Nawet jeśli w grę wchodziło zbezczeszczenie literatury fachowej.
Niemal rzucił się w kierunku tego pióra. Oczywiście, spotkał się przez to bardzo blisko z podłożem. Nigdy nie był dobrym sportowcem, w dodatku poruszał się niesamowicie wolno. Jednak sądził, że pisanie było warte tych paru siniaków i ranki na łokciu.
Kropelka krwi robiła za podpis.
Droga łazienko. Ja bym Cię urządził inaczej, wiesz? Zrobiłbym z Ciebie...
Pisał jak zwykle. O tym, że zmieniłby świat. O tym, że to wszystko nie jest sprawiedliwe. O tym, że ma najzwyczajniej w świecie dość. Był tylko jedenastoletnim chłopczykiem, ale jego kompleksy i smutki mogłyby rozdzielić się na pięciu dorosłych mężczyzn. Za dużo myślał, po prostu.
Za dużo pisał.
***
- Wysiadamy, gówniarzu.
Gdzieś u góry ktoś do niego mówił. Robił to od dłuższego czasu, ale Snape nie reagował. Był w innym świecie. Pisał.
Kopniak trochę go otrzeźwił; przynajmniej na tyle, że usłyszał to jedno zdanie. Podziękował cichutko, wstał i pewnie zaraz by wyszedł, nie uraczywszy rozmówcy nawet jednym spojrzeniem, gdyby nie kolejne uderzenie. Pociemniało mu przed oczami i znów usiadł. Tym razem na dłużej.
***
- Czy dzieciak myśli, że usłyszał wszystko i tak po prostu sobie pójdzie?
- Nie wiem, nie jest chyba tak naiwny...
- A jeśli?
- Wyperswadujemy mu to z jego małej, brudnej główki. Rodzona mamuśka go nie pozna.
- Zamknij się!
- Iona, jeśli myślisz, że będziesz mi rozkazywać...
- Powiedz mu coś, Rosier! Niech schowa tę różdżkę!
- Straszysz mnie małolatami?
- Dziewczyna ma rację, staruszku. Opanuj się.
- A to niby...
- Budzi się!
Głosy dochodziły do niego gdzieś z zewnątrz, spoza tego świata. Myślał, że umiera, że to już koniec jego drogi. Nagle jednak okazało się, że może otworzyć oczy i – choć widział przez mgłę – rozpoznaje to pomieszczenie. Łazienka.
Rozmówców było trzech. Wysoka dziewczyna o bladej twarzy i kontrastujących z nią, płomiennorudych włosach, nazwana Ioną, wyglądała na najstarszą. Nosiła szatę Slytherinu z przypiętą oznaką prefekta, była więc też najważniejsza. Kolejny, ten agresywny i bezimienny, miał czarne włosy i bródkę, zasłaniającą pół twarzy o wręcz barbarzyńskich rysach. Paradoksalnie, nosił okulary; nie dodawały mu one jednak inteligencji. Ostatni to podlotek, niewiele starszy od Severusa; również rudy, ale gołowąs. Żadne z nich nie wydało się naszemu bohaterowi sympatyczne.
Brodacz pochylił się nad nim, szczerząc zęby w paskudnym uśmiechu. Wyglądał jak maszynka do zabijania, tępo wpatrzona w swój cel – morze krwi. Snape chciał wierzyć, że to tylko pozory. Miał pecha. Starszy chłopak unieruchomił mu ręce i splunął w twarz.
- Cześć, gówniarzu – powiedział niskim głosem, przyprawiającym pewnie wielu o dreszcze.
Tym razem dziewczyna nie stanęła po jego stronie. Nie zrobiła kompletnie nic, by pomóc Severusowi.
- Fajnie się podsłuchiwało? – kontynuował. – Nam możesz się zwierzyć, naprawdę. Powiedz jak na spowiedzi, co usłyszałeś i kończymy zabawę.
- Kiedy ja nic...
- Nie tak!
Uderzenie w policzek było zbyt silne; Severus o mało co nie roztrzaskał głowy o ścianę, na której niespodziewanie wylądował. Wtedy odezwała się dziewczyna. Mówiła spokojnie i cicho.
- Pyrrusie, zostaw. To tylko pierwszak. Jestem pewna, że nikomu nic nie opowie. – Posłała Snape’owi uśmiech. – Nie powiesz, prawda?
Ledwie kiwnął głową. Brodacz nie miał wyboru – puścił go i odsunął się. Wyszedł bardzo szybko, mrucząc coś pod nosem. Za nim podążył Rosier; musiał to zrobić, jego siostra chciała, żeby był taki jak najstarsi Ślizgoni. Dopiero kiedy ich kroki ucichły, Iona podeszła do Severusa.
- Przepraszam cię za nich. – Wciąż się uśmiechała. Nasz bohater miał już zawsze zapamiętać ją taką ciepłą i miłą, brzydzącą się rozlewu krwi. Nie uwierzył, gdy po wielu latach pokazała mu Znak. Nie chciał. – Nie zrażaj się od razu do mieszkańców naszego domu. Myślę, że byłbyś u nas najbezpieczniejszy.
Zerwała z szaty tarczę i wsunęła ją do kieszeni oniemiałego chłopaka.
- Tiara zrozumie.
Wyszła. Wtedy się rozpłakał.
***
Znaleźli go później, takiego nieszczęśliwego i upokorzonego. Nie wspomniał o Ślizgonach, tak jak obiecał tamtej ślicznej dziewczynie. Nauczyciele dowiedzieli się tylko, że wyrzucono go z przedziału i zgubił książkę.
Wiedział, że to początek. Zaufał jednak Ionie i już po paru godzinach przekroczył progi swojego prawdziwego Domu. Tam był bezpieczny przez kilka następnych lat. Evan i jego siostra, a w końcu nawet i Pyrrus Wilkes bardzo o niego dbali. Tylko czasami, gdy lekcje zmuszały go do opuszczenia lochów, spotykał tamtych. Tamci bili go i z niego szydzili w podzięce za ten pierwszy szlaban, który dostali zaraz po Ceremonii Przydziału.
To wspomnienie nie urywa się w tym miejscu. Obejmuje praktycznie całe życie Severusa Snape’a – Księcia i Smarkerusa w jednym, prawdziwego Węża i równie prawdziwą sierotę. Nie mnie jednak o nim pisać. Zamknijcie oczy. Ono jest w każdym z Was.
Szukajcie a znajdziecie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Libby dnia Pon 18:18, 09 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Libby




Dołączył: 20 Cze 2006
Posty: 1825
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin. Tak zwany.

PostWysłany: Sob 12:11, 07 Kwi 2007    Temat postu:

Praca C.

Hogwarcki Mistrz Eliksirów już od lat siał postrach wśród uczniów. Czarny strój, ponura mina i kąśliwe uwagi były jego znakiem rozpoznawczym. Dla wszystkich dzieciaków był tylko okropnym nauczycielem, kimś kto powinien zniknąć i przestać zatruwać im życie. Nikogo z nich nie interesowało też, jaki właściwie był, czym lubił się zajmować. Z innymi profesorami czasem rozmawiali o różnych „bzdurach” albo po prostu sami z siebie wymyślali różnorodne teorie, czym mogą się zajmować w wolnym czasie ich nauczyciele. Wiedzieli, że profesor Flitwick umiał grać na fletni pana, a profesor Vector kolekcjonowała mugolskie znaczki pocztowe. Krążyły plotki, że w młodości profesor Sprout tańczyła w balecie, ale zrezygnowała z tańca na rzecz czekolady. O Severusie Snape’ie się nie rozmawiało. Tak z zasady, żeby nie obrzydzać sobie dnia. I między Merlinem, a prawdą Severusowi Snape’owi bardzo to odpowiadało. Nie chciał być obiektem plotek, swojej prywatności strzegł niczym cerber wejścia do Hadesu.
To właśnie chęć niedopuszczania nikogo do swoich spraw spowodowała, że zmierzał teraz do gabinetu dyrektora. Musiał poprosić go o użyczenie myślodsiewni. W końcu, jeżeli już musiał uczyć oklumencji tego, pożal się Merlinie, Wielkiego Zbawcy Świata Czarodziejów, to niech przynajmniej ma gwarancję, że szczeniak nie zobaczy niczego, czego nie powinien. Chociaż Snape wątpił, żeby u Pottera objawił się jakiś niezwykły talent do oklumencji, na wszelki wypadek należy oczyścić umysł z niebezpiecznych wspomnień. Przede wszystkim z wydarzeń sprzed prawie dwudziestu laty. Z szesnastego sierpnia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku.

Czuł, że coś się stało, kiedy tylko przekroczył próg. Zdjął buty i w skarpetkach wszedł w głąb domu. Uważając, aby nie poślizgnąć się na wypastowanej podłodze. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało zwyczajnie. Trzypokojowe, po mugolsku urządzone mieszkanie. Takie jak każde w tej kamienicy. Z kanapą i dużym stołem w salonie i wysoką, białą lodówką w kuchni. Właśnie tam zastał matkę, siedzącą na taborecie i wpatrującą się w leżący na stole list. Na chwilę wstrzymał oddech, widząc za oknem właśnie odlatującą sowę. Obrócił się nerwowo za siebie, ale zaraz skarcił się za ten, bezsensowny jego zdaniem, odruch. Ojca nie mogło być w domu o tej porze, jeszcze pracował. Uspokojony tą myślą, wszedł do kuchni. Matka, jakby dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę z jego obecności, uniosła głowę i posłała mu ciepłe spojrzenie. Przeżył kolejny szok tego dnia, widząc wyraz jej twarzy. Kilka sekund minęło zanim w pełni dotarło do niego, co on oznaczał. Radość. Coś, czego nie można było ujrzeć na twarzy Eileen Snape codziennie. Jej rysy złagodniały, usta rozciągnęły się w uśmiechu. W prawdziwym, szczerym, a nie w tym imitującym go grymasie, który prezentowała z reguły. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział ją tak szczęśliwą. Gdy w tamtej chwili na niego spojrzała roziskrzonym wzrokiem, wiedział, że zrobiłby wszystko, aby już taka pozostała. Żeby nic i nikt nigdy nie zakłóciło tej cichej radości, nie zmazało uśmiechu z twarzy. Ale ona szybko się opanowała. Okazywanie uczuć nie leżało w jej zwyczaju. Znów przywdziała maskę, obojętną i bez wyrazu. Pewnie później wyrzucała sobie, że pozwoliła jej opaść. Chłodny ton jej głosu, gdy się do niego zwróciła, tylko go w tym utwierdził.
- Muszę wyjść na jakiś czas, Severusie. Wrócę późno, nie czekajcie na mnie.
Jednak nic nie było w stanie wymazać radosnych iskierek igrających w jej oczach. Śledził ją wzrokiem, kiedy wychodziła z kuchni, zabierając ze sobą list w lekko drżących dłoniach. Nie miał pojęcia, co było napisane na tym naddartym kawałku pergaminu, ale czuł wdzięczność do tego, kto go wysłał. Może matka, choć przez ten jeden dzień będzie mogła być tym, kim się urodziła; czarownicą.
Przez otwarte drzwi kuchni obserwował, jak szykuje się do wyjścia. Krzątała się między sypialnią, a łazienką. Za każdym razem, gdy przechodziła obok, widział w jej ręku coś innego; jakiś kosmetyk lub coś z biżuterii. Jego matka nie była próżną kobietą, nie lubiła się stroić, więc to, że teraz szykowała się do wyjścia z taką starannością było zastanawiające. Ale Ślizgon nie pytał, nie chciał się wtrącać i jej przeszkadzać skoro była zadowolona. Uniósł lekko brwi, gdy ponownie się pojawiła, w jasnobrązowej, ładnej sukience. Na ramiona zarzuconą miała pelerynę w kolorze czerwonego wina. Posłała mu rozbawione spojrzenie, widząc jego minę, a po chwili zniknęła z cichutkim trzaskiem. Nagle zaczął żałować, że nie zdążył spytać, dokąd się teleportuje. Zrezygnowany, ruszył do swojego pokoju.
Podobny zielony kolor uspokaja. Widok jasnej, zielonej farby na ścianach pomieszczenia, sprawiał, że Severusa zalewał nie spokój tylko złość. Chciał się stąd wyrwać. Teraz, na zawsze, nigdy więcej nie oglądać prostego, mugolskiego mieszkania. Swojego domu. Ale z drugiej strony nie miał, dokąd iść. Nie miał własnych pieniędzy, a wiedział, że od ojca niedostatnie ani grosza. On już dawno zapowiedział, że na „te głupie czary mary” nie będzie wydawał więcej niż to konieczne. Zapłacił za podręczniki i szaty, skoro to było absolutnie niezbędne, ale na tym się kończył jego wkład w magiczną edukację syna. Severus mógłby liczyć na coś więcej tylko pod warunkiem, że zacznie żyć, jak „normalny człowiek”. A tego młody Snape nie miał zamiaru zrobić nigdy. Wolał zaharowywać się w sklepie na Pokątnej i oszczędzać zarobione pieniądze, aby móc się wyprowadzić tuż po skończeniu szkoły.
Usłyszał dźwięk opornie przekręcanego klucza i szczęk zamka w drzwiach. Ciężkie kroki na korytarzu zbliżały się do jego pokoju, ale mężczyzna jednak zmienił zdanie i skierował się do kuchni. W ciszy, jaka panowała w domu, Severus słyszał, jak otwiera, a następnie zamyka lodówkę. Odgłos płynu przelewanego do szklanki. Piwo, czy coś mocniejszego?
- Gdzie jesteś, Eileen?! – donośny głos ojca potoczył się echem po mieszkaniu.
Młody Ślizgon poczuł się w obowiązku wstać i poinformować rodzica o wyjściu jego połowicy. Niechętnie poszedł do kuchni.
- Wyszła – oznajmił beznamiętnym tonem. Na Tobiaszu Snape’ie jego obojętna mina i lekceważąca postawa nie zrobiła najmniejszego wrażenia.
- Dokąd? – zapytał parodiując ton syna. Upił ze szklanki trochę bursztynowego płynu. Tylko piwo…
- Nie wiem – starał się, aby na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień.
- A co ty wiesz – mruknął jego ojciec, stukając palcami w blat i wbijając wzrok w leżący obok przedmiot. Był to otwarty czarny futerał na skrzypce. Znajdujący się w środku instrument był najcenniejszym skarbem jego ojca. Severus posunąłby się do stwierdzenia, że jego rodzic bardziej kochał go niż żonę i syna razem wziętych. Tymczasem on ich nienawidził. Gdy był mały, rodzic ćwiczył z nim godzinami, aby gdy podrośnie posłać go do szkoły muzycznej. Porzucił jednak tę myśl i jednego dnia, jednym krótkim zdaniem „Nie starasz się”, skończyły się długie, nudne lekcje z ojcem. Jednocześnie pękła też jedyna, cienka nić porozumienia, która wcześniej ich łączyła i która już nigdy nie została naprawiona.
- Mówiła, o której wróci? – zamyślenia wyrwał go głos ojca. Podniósł wzrok i zobaczył parę niebieskich, wpatrujących się w niego oczu. Dużych, jasnych i tak bardzo różnych do jego własnych, czarnych i głęboko osadzonych. Szkoda, że był to jedyny wyraźny szczegół, którym się różnili. Nie znosił świadomości, że to po mugolu odziedziczył rysy twarzy, wysokie kości policzkowe i ten okropny, orli nos. To, co było najbardziej widoczne w jego twarzy, było zupełnie zwykłe, mugolskie.
Dopiero po ósmej, kiedy zaczął odczuwać pierwsze oznaki niepokoju. W prawdzie nie było zbyt późno, ale matka zazwyczaj mówiła, dokąd się wybiera i o której planuje wrócić. Uspokajał się, myśląc, że pewnie jest gdzieś na Pokątnej albo w Hogsmeade, z kimś znajomym, kogo dobrze zna i komu ufa. Jednak z każdą minutą coraz trudniej było mu w to wierzyć. Po dziewiątej zaniepokojenie zaczęło udzielać się również ojcu. Co chwilę któryś z nich podchodził do otwartego okna w nadziei, że zobaczy wracającą do domu Eileen. Tobiasz Snape spodziewał się zobaczyć, jak wysiada z autobusu lub taksówki, Severus wiedział, że matka zapewne aportuje się dwie, trzy przecznice stąd i resztę drogi pokona pieszo. Jej mąż nie lubił, gdy używała magii. Może właśnie, dlatego Ślizgon obwiniał go o to, co się stało jakiś czas później.
Poznał ją od razu. Stała po drugiej stronie ulicy, przy skrzyżowaniu. Widział wyraźnie jej powiewającą lekko na wietrze sukienkę i pelerynę, którą przewiesiła sobie przez przedramię. Zaraz będzie w domu. Zapaliło się zielone światło, weszła na pasy… Jego uwagę przykuł nagle ryk silnika, gdzieś w pobliżu. Zbyt blisko. Czarny motocykl wypadł zza rogu wprost na przejście. Severus nie słyszał już nic, ani krzyku ludzi na ulicy, ani ojca. Nie do końca świadomy, tego, co robił, wypadł z mieszkania. Przed oczami miał padające ciało matki. Jego szybkie kroki odbijały się echem po klatce schodowej, gdy zbiegał na dół. Przepchnął się przez tłum na ulicy, odepchnął jakąś młodą dziewczynę, przypatrującą się wszystkiemu z ciekawością. W tym momencie żałował, że nie został w mieszkaniu. Może wtedy nie mógłby o tym nie pamiętać. O matce leżącej na zimnym betonie, z oczami wpatrującymi się w pustkę. O rozdartej u dołu brązowej sukience i leżącej kawałek dalej czerwonej pelerynie.


Pamiętał, jak bardzo nienawidził w tamtym momencie. Nie tego chłopaka, który jechał na motorze, ale ojca. Ojca, bo nie tolerował magii. Gdyby był inny, gdyby matka mogła spokojnie aportować się w domu, pewnie nadal by żyła. Wiele późniejszych wydarzeń potoczyłoby się inaczej. Właściwie wszystko potoczyłoby się inaczej.
Zawsze się zastanawiał, dlaczego mu się nie sprzeciwiła. Dlaczego nie tupnęła nogą i nie wymusiła na nim zmiany zdania. Mogłaby, zawsze miała na niego zadziwiająco dobry wpływ. W jej obecności był dużo łagodniejszy. Ale do tej pory nie rozumiał, czemu za niego wyszła. Kiedyś, gdy ją o to zapytał, odparła, że z miłości. Nie uwierzył. Ciekawe, czy ona sama w to wierzyła i czy miała takie chwile, w czasie których zastanawiała się, co by było gdyby…
- Witaj Severusie – Dumbledore przywitał go ciepło. – Myślodsiewnia czeka – wskazał ręką magiczny przedmiot. – Porozmawiałbym z tobą chętnie, ale zapewne spieszysz się na lekcje z Harry’m?
- Nie ukrywam, iż chciałbym mieć to jak najszybciej za sobą, dyrektorze – odpowiedział oschle Mistrz Eliksirów.
Podszedł do naczynia jednocześnie wyjmując różdżkę. Przyłożył ją do skroni, w myślach wypowiadając zaklęcie. Srebrzysta nić wspomnienia opadła do misy. Na powierzchni pojawił się obraz ciemnowłosej kobiety siedzącej w kuchni, z pergaminem w dłoniach. Po chwili tafla zafalowała ukazując tą samą postać, leżącą nieprzytomnie na ulicy.
- Przykro mi, że tak to się skończyło chłopcze – nie zauważył, kiedy Dumbledore wstał i podszedł do niego. Teraz stał za nim i patrzył na nieruchomą kobietę. – Gdybym wiedział, że coś takiego się zdarzy, nie poprosiłbym jej o to spotkanie.
Severus odwrócił się gwałtownie, z marsową miną.
- To z panem się wtedy spotkała?
- Tak, chłopcze, ze mną – przytaknął stary czarodziej. – Chodziło o to, że bardzo niepokoiłem się o przyszłość pewnego nastolatka, który wpadł w nieodpowiednie towarzystwo. Sądziłem, że będzie miała do niego lepsze niż ja podejście – spojrzał uważnie na swego byłego ucznia. – Chyba nie muszę ci mówić, kogo mam na myśli, Severusie?
- Nie, nie musi pan – odrzekł sztywno Snape.
Więc to przez niego. Przez Albusa Dumbledore’a. Nieważny był zakaz ojca o nie używaniu magii w domu, nieważny był chłopak na motocyklu. To była jego wina, to on był tym, przez którego matka w ogóle wyszła wtedy z domu. Gdyby zajmował się swoimi sprawami, zamiast wchodzić z butami w czyjeś życie, byłaby w domu tamtego dnia. Zjadłaby z nimi kolację, a potem zapewne usiadła w pokoju i czytała jedną z powieści kryminalnych, które tak lubiła.
Dyrektor nie zatrzymywał go, gdy szybkim krokiem opuszczał gabinet, powiewając czarną peleryną.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Libby




Dołączył: 20 Cze 2006
Posty: 1825
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin. Tak zwany.

PostWysłany: Sob 12:11, 07 Kwi 2007    Temat postu:

Praca D.

Wpatrywał się we własne dłonie z taką uwagą, jakby widział je po raz pierwszy. Złączył koniuszki palców obu rąk i oparł nadgarstki o stół. Nikt z obecnych nie zwracał na niego szczególnej uwagi; po dłuższej obserwacji można było nawet odnieść wrażenie, że klienci podrzędnej kawiarni o wiele mówiącym szyldzie „Zakątek smakosza” starannie omijają spojrzeniem stolik, przy którym około południa zasiadł tajemniczy jegomość.
Jadłodajnia nie zaliczała się do najprzyjemniejszych i najpopularniejszych lokali w Londynie, a towarzystwo zasiadające przy barowych stolikach śmiało można było określić mianem „szemranego”. Praworządni Anglicy nie zapuszczali się do zaułka obskurnej uliczki, przy której pewien obywatel imieniem Joey dziesięć lat temu zdecydował się otworzyć biznes. I – w większości przypadków – bardzo dobrze na tym wychodzili.
Mimo to mężczyzna, który już dobrą godzinę temu śmiało przekroczył progi kawiarni, zdawał się nie zaprzątać sobie głowy brakiem jakiegokolwiek zainteresowania osób postronnych. Wręcz przeciwnie – w rzeczywistości cieszył się, że nikt nie zwraca na niego szczególnej uwagi. Siedział bez ruchu, garbiąc ramiona i co jakiś czas omiatał ponurym spojrzeniem nieprzyjemny lokal. Jedna ze wskazówek ściennego zegara leniwie prześlizgnęła się na godzinę pierwszą.
W tej samej chwili przybysz energicznie rozprostował długie, cienkie palce i uderzył knykciami w lakierowany na niebiesko blat. Odgarnął z czoła tłuste, czarne strąki, jednocześnie gwałtownie zaczerpując powietrza.
- Żartujesz – powiedział niewyraźnie, opróżniając jednocześnie płuca.
Dopiero teraz przypadkowy obserwator zwróciłby uwagę na malutkiego człowieczka, dotychczas skrytego w cieniu ogromnej donicy z egzotyczną palmą (która, swoją drogą, zupełnie nie pasowała do wystroju lokalu) i pozornie niewidocznego dla otoczenia. Nazywał się Otto Burke i to właściwie wyjaśniało wszystko. Jego strój można było określić mianem „ekscentrycznego”; spod czarnej, połyskliwej peleryny z wściekle czerwoną podszewką wyłaniał się fragment jadowicie zielonego garnituru z flaneli; na czubku dużej, idealnie okrągłej głowy (przypominającej trochę ziarnko grochu dyndające bezwiednie na niebotycznie długiej szyi) tkwił nieproporcjonalnie mały, żółty cylinder z szerokim rondem.
Otto, na dźwięk tych słów, jedynie wzruszył ramionami, a jego wąskie, blade usta rozciągnęły się w nienaturalnym, trochę makabrycznym uśmiechu.
Burke Dobra Rada.
- Ależ skąd, mój drogi. – Szyja mężczyzny skurczyła się, a potem gwałtownie wystrzeliła w górę. Wyglądał jak klaun morderca z tanich horrorów i jego rozmówca poczuł, że robi mu się niedobrze.
- Nie ma mowy – odparował sucho, czując jednocześnie, jak żołądek spada mu na wysokość kolan, a w następnej chwili wykonuje salto w przełyku. Z odrazą odsunął plastikowy talerz, na którym leżały nietknięte, na wpół surowe ostrygi.
Otto zachichotał.
- To najlepsza metoda. A już na pewno skuteczna i prawie bezbolesna.
- Prawie?
Znów został zignorowany.
- Musisz mi powiedzieć. Wyspowiadasz się i zapomnisz. Ja ci pomogę, zostanę uznany genialnym psychoterapeutą, a ty… no cóż – westchnął i wzruszył ramionami. – Ty prawdopodobnie będziesz miał spokój i koszmary przestaną cię dręczyć.
- Tak po prostu? – W jego głosie przebrzmiewało powątpiewanie.
- Nazywam się Otto Burke, a to do czegoś zobowiązuje. – Oparł dłonie na stole i zmrużył oczy. – Tchórzysz?
Mężczyzna poderwał się z miejsca i skrzyżował ręce na piersi.
- Nie ja – powiedział, podnosząc głos. Kilka spojrzeń powędrowało w jego stronę.
- A więc jesteśmy umówieni. – Otto zeskoczył z krzesła (był niewiele wyższy od stolika, przy którym siedzieli, więc wcześniej jego nogi dyndały swobodnie w powietrzu) i uścisnął mu dłoń.
- A zatem do zobaczenia, panie Burke.
- Do widzenia, Severusie.
Drzwi trzasnęły cicho. Snape wciąż stał bez ruchu, z rękami opuszczonymi wzdłuż boków. Kilka osób obserwowało go w sposób, który można było nazwać natarczywym. Nie bardzo wierzył w skuteczność działań Ottona. Owszem, znajomi nieznajomych często wspominali o nim, opatrzając jego imię wiele mówiącym przedrostkiem „genialny psychoterapeuta”. Nie wierzył w ani jedno ich słowo, ale nie miał już nic do stracenia. Po zabójstwie Dumbledore’a wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą, jak mroczne fatum przeszłości depczące mu po piętach. Nie było wyboru.
Z westchnieniem zamknął oczy i wsunął dłonie do kieszeni. Rozległ się suchy trzask i po ledwie sekundzie klienci „Zakątku Smakosza” ze zdumieniem przecierali oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło; mężczyzna najzwyczajniej w świecie zniknął, a w miejscu, gdzie przed chwilą stał, unosiła się jedynie ledwie widoczna smużka dymu.
Mugole.

*

Nazywała się Nancy. Chociaż równie dobrze mogłaby to być Nicole, Linette i Hannah. Nie chciał pamiętać jej imienia tak samo jak nie chciał pamiętać okoliczności, w których się spotkali. Pragnął, by któregoś dnia zwyczajnie zniknęła z jego życia. Mimo to jakaś cząstka jego podświadomości uparcie wmawiała mu, że tak nie stanie się nigdy.
Ilekroć zamykał oczy, przed oczami stawał mu obraz kredowo białej, pociągłej twarzy okolonej burzą rudych, kręconych włosów. Podkrążone oczy wpatrywały się w niego z mieszaniną odrazy i fascynacji, a policzki różowiły się jak dwie dojrzałe piwonie.
Nienawidził jej już od pierwszej chwili.
Tymczasem Nancy nie powinna była poznać go wcale.

*

Wszedł do mieszkania nie zapalając światła. Ciemność, która powinna przerażać, tym razem działała uspokajająco. Odwiesił płaszcz i szybko przemierzył wąski korytarz, dotykając ścian opuszkami palców. W salonie, w którym znalazł się po chwili, unosił się mdły, przytłaczający zapach stęchlizny.
Poruszał się powoli, z wyraźnym trudem. Zachowywał się tak, jakby każdy ruch sprawiał mu ból. Bezwiednie osunął na kanapę i na dłuższą chwilę utkwił spojrzenie przenikliwych, czarnych oczu w odległym kącie pokoju, który pogrążony był w mroku.
- Weź się w garść, Severusie – powiedział do siebie i poczuł się trochę lepiej.
Gwałtownie machnął różdżką i w tej samej chwili pomieszczenie zalało ostre, niemal szpitalne światło. Podłogę pokrywała gruba warstwa kurzu, część połamanych mebli odgarnięto w róg. Pozostała jedynie rozkładana kanapę i koślawy stół, który chwiał się niebezpiecznie, ilekroć ktoś przeszedł obok niego.
Severus bardzo lubił skromny wystrój swojego mieszkania.
Zegar wybił pierwszą w nocy, a on wciąż bał się naciągnąć kołdrę na oczy i odpłynąć w objęcia Morfeusza. Z zewnątrz dobiegały do niego głośne rozmowy i śmiechy, i tylko czasami pomiędzy nimi przebijał się subtelny wydźwięk skrzypiec.
Lubił ich muzykę.
Świat zaczął tracić kontury; dźwięki łączyły się ze sobą i tworzyły zaskakującą kakofonię, tak charakterystyczną dla mugolskich dzielnic Londynu. Około drugiej zapadł w dziwaczny stan, w którym człowiek zdaje się być zawieszony w próżni pomiędzy jawą a snem.
Wiedział, że było już za późno i nie musiał długo czekać; już po chwili znalazł się przed starym, zabytkowym dworkiem na obrzeżach Londynu, który znał aż nazbyt dobrze.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
Poczuł stutysięczne klepnięcie w lewe ramię.
- Już jesteś, Severusie – bardziej stwierdził niż spytał krępy, ciemnowłosy mężczyzna o twarzy ukrytej w cieniu kaptura.
- Zamknij się, Rookwood. – Snape przewrócił oczami. Jego ja zostało zepchnięte w najciemniejszy zakamarek mózgu, znów stał się młodym, zaledwie dwudziestokilkuletnim mężczyzną. Prawdziwy, doświadczony życiem Severus rozpaczliwie pragnął się obudzić.
Nad rozległą przestrzenią ogrodzoną ciemną ścianą lasu powoli zapadał zmrok. W posiadłości przed nimi zapalono światła.
Cofnął się o krok; wolał pozostać ukrytym w cieniu wysokich świerków, niż stać na samym środku trawnika jak ten idiota, Augustus.
Nie zdołał doliczyć do dziesięciu, a z ciemności wynurzyły się sylwetki pozostałych.
- Severus! – Ktoś zawołał go po imieniu. Odwrócił się powoli i pozwolił sobie na uprzejmie zdumiony wyraz twarzy.
Lucjusz szedł w jego stronę, rozkładając szeroko ramiona. Zachowywał się jak ojciec, którego syn stał się dorosły.
Snape czuł się właśnie w ten sposób.
Malfoy uścisnął jego dłoń i nieznacznie skinął głową.
- Dobrze wybrałeś – pochwalił go szeptem, na tyle cicho, by nikt z zebranych nie słyszał jego głosu.
Severus uśmiechnął się.
- Zawsze podejmuję słuszne decyzje, Lucjuszu.
- Nigdy w to nie wątpiłem.
Umilkli.
Potężne dłonie niespodziewanie spadły na jego kark i zacisnęły się na chudych ramionach jak stalowe szpony, boleśnie wbijając się w skórę. Skrzywił się i odruchowo zgarbił, próbując wyswobodzić ciało ze stalowego uścisku. Na dźwięk ochrypłego śmiechu tuż koło ucha zastygł jednak w bezruchu.
- Daj mu spokój, Fenrirze. – Lucjusz zacmokał z niezadowoleniem i odwrócił się plecami do dworku.
Uścisk zelżał i Severus z cichym jękiem osunął się na kolana. W uszach mu szumiało.
- Mnie też miło cię widzieć, Greyback. – Wstał i otrzepał uwalany błotem skraj szaty.
Fenrir zaśmiał się ochryple.
- Szykuje się niezła noc, co?
Nikt mu nie odpowiedział.
Czekali, a Severus pomyślał, że zachowują się jak wygłodniałe kojoty, które zwęszyły padlinę. Wzdrygnął się, a zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Wchodzimy.
Strach spłynął na niego jak strumień lodowatej wody, jednak Snape odważnie zrobił krok w kierunku posiadłości. Z podniesionym czołem przekroczył granicę człowieczeństwa.
A potem poszło już gładko.

*

Odzyskałem świadomość własnych czynów dopiero wtedy, gdy Lucjusz oznajmił, że zaczynamy polowanie. Określił to dokładnie w ten sposób, a słowo „mugol” po prostu z siebie wypluł, jakby było najgorszą obelgą i mogło kalać jego kształtne usta.
Początkowo bawiło mnie to. Czułem się lepszy, bliższy doskonałości, bo zyskałem możliwość dawania i odbierania życia. Zabawne, ale świadomość posiadania rzekomej „władzy” działa jak narkotyk i sprawia, że człowiek zostaje brutalnie obdarty z ludzkich uczuć i wszelkiej moralności. Pierwotne instynkty przedostają się na pierwszy plan i być może właśnie to jest tak podniecające.
Jednocześnie bałem się; paraliżował mnie cholerny lęk, resztkami sił broniłem swojej duszy, chociaż jednocześnie zdawałem sobie sprawę, jak beznadziejna jest to walka. Stałem na straconej pozycji, kierował mną głód okrucieństwa, nad którym nie potrafiłem już zapanować. Miałem wrażenie, że bardzo szybko spadam w dół.
Właściwie miałem być tylko obserwatorem. Augustus nazwał to „inicjacją”, powiedział, że dzięki temu nauczę się być odporny na cierpienie tych, którym ja miałem zadawać ból.
Dopiero po latach odważyłem się przyznać mu rację.
Postanowiłem zostać w hallu. Pozostali wbiegli na górę, słyszałem trzask wyłamywanych z zawiasów drzwi i przytłumione wrzaski ludzi brutalnie wywlekanych z łóżek. Nie wstydziłem się pełnego satysfakcji uśmiechu, tak samo jak nie czułem wyrzutów sumienia Stałem z założonymi rękami i obojętnie przyglądałem się tragedii, która rozgrywała się na moich oczach.
Fenrir pojawił się przede mną niespodziewanie jak upiór. Mężczyzna, którego przeciągnął przez marmurową posadzkę i rzucił o ścianę jak szmacianą kukłą, wydawał się jedynie strzępem człowieka. Nie potrafiłem zidentyfikować rysów jego twarzy – Greyback starannie zmasakrował mu nos, a skórę policzków i czoła najwyraźniej poharatał czymś ostrym. Nieznajomy spróbował podnieść się z ziemi, lecz dźwięk słowa „Crucio!” powalił go na ziemię. Skulił się z bólu, jednak jego wzrok pozostał zaskakująco przytomny, a błagalne spojrzenie podkrążonych oczu miało mnie prześladować do końca życia.
- Pomóż… - Ledwie odczytałem z ruchu jego warg, które okalały bezkształtną, krwawą dziurę ziejącą pośrodku twarzy.
Obojętnie wzruszyłem ramionami. Fenrir zaśmiał się ochryple, a w kilka sekund później na moich oczach rozszarpał mu gardło.
Czułem, jak fala mdłości zalewa mi krtań i nie pozwala oddychać.
Musiałem wyjść. Wbiegłem do jednego z pokoi i zatrzasnąłem drzwi, chcąc odciąć się od krzyków mordowanych mugoli. Przed oczami migały mi kolorowe plamy, krew szumiała w uszach. Bezwiednie osunąłem się na posadzkę i wsadziłem sobie pięść do ust, tłumiąc to, co próbowało się z nich wyrwać.
- Nazywam się Nancy.
Powiedziała tylko tyle – nie krzyczała, nie rzucała się do ucieczki na mój widok. Stała bez ruchu, kurczowo przyciskając do ciała strzępek materiału, który kilkanaście minut wcześniej musiał być jej ubraniem. Wyglądała na jakieś piętnaście, szesnaście lat; być może w innych okolicznościach określiłbym ją jako „ładną”, jednak skołtunione, rude włosy i podkrążone oczy sprawiły, że ze wstrętem podniosłem się z klęczek i zrobiłem krok w stronę drzwi. Wciąż wpatrywała się we mnie bez jakichkolwiek emocji. Na widok zaschniętej krwi po wewnętrznej stronie jej ud poczułem, że robi mi się niedobrze.
- To ten blondyn – powiedziała, napotykając moje zdumione i zarazem przerażone spojrzenie.
- Psiakrew – zakląłem i ze złością splunąłem na podłogę. Nie wiedziałem, jak się zachować, co myśleć, nagle straciłem grunt pod stopami. Lucjusz – mój wzór do naśladowania, ten chłodny i opanowany gentleman – jak mógł tak zwyczajnie…?! Oparłem się ciężko o ścianę i podjąłem nagłą decyzję:
– Wyprowadzę cię stąd.
Zaśmiała się, a w jej głosie przebrzmiała gorycz.
- Ty? Morderca?
- Nie zabiłem… - wysapałem, czując, jak gniew zaczyna buzować w mojej krwi.
Cofnęła się w głąb pokoju.
- Ale to zrobisz. Pozbawisz mnie życia, bo jesteś zbyt uległy, za mało asertywny…
- Bzdura!
- Ależ proszę, zrób to. Już nie mam po co żyć. Widziałam śmierć moich bliskich, a ten blondyn – skrzywiła się – obiecał wrócić. Zabije mnie. Ale tego chcecie, prawda? Po to przyszliście, żeby sycić się widokiem śmierci i rozszarpanych gardeł? – Jej podniesiony głos niebezpiecznie balansował na granicy histerii.
Pomyślałem o Fenrirze.
- To nie tak… - zacząłem, jednocześnie zdając sobie sprawę, że tym razem racja nie leży po mojej stronie.
Zachichotała, a w jej źrenicach po raz pierwszy dostrzegłem obłęd.
- Idzie tu! – zawołała śpiewnie. – Mój zbawiciel i mój morderca, a ty… - zaczerpnęła powietrza. - Ty będziesz świadkiem…
- Wyprowadzę cię! – krzyknąłem rozpaczliwie, gorączkowo przywołując w pamięci obraz planu posiadłości.
Nancy podeszła do mnie i przyłożyła usta do mojego ucha. Jej gorący oddech łaskotał mnie w szyję.
- Proszę, zabij mnie.
Próbowałem oponować.
- Błagam – powtórzyła, mimowolnie rzucając przerażone spojrzenie na zaryglowane drzwi. Niemal słyszałem kroki Lucjusza. Niemal widziałem jej twarz, wykrzywioną w pośmiertnym grymasie.
- Pomogę ci – powiedziałem łagodnie, niespodziewanie dla samego siebie.
Wyjąłem różdżkę i po raz pierwszy wypowiedziałem dwa słowa, które oznaczały śmierć.

*

Obudził się. Przez chwilę leżał bez ruchu, krztusząc się i próbując uspokoić oddech. Jego myśli urządzały szaleńczy maraton przez najdalsze zakamarki umysłu. Fenrir, Nancy, Lucjusz, Fenrir, Augustus…
Poderwał się z łóżka i z trudem stłumił jęk. Łupanie w skroniach doprowadzało go do obłędu. Po omacku wyciągnął zwitek pergaminu z kieszeni szaty i chwycił pióro, dotychczas spoczywające na stole.
Otto Burke. Jutro. Pilne, zanotował.
Opadł na łóżko i spróbował uspokoić myśli. Nie potrafił uwolnić się od prześladujących go obrazów koszmarnej nocy. Nie umiał zapomnieć wyrazu jej oczu.
Nancy.
Lucjusz.
Fenrir.
Noc.
Morderca.
Zabij.
Proszę.

Tymczasem Londyn powoli budził się do życia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ross
FUK JU!



Dołączył: 15 Kwi 2006
Posty: 1253
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Miodowe Królewstwo

PostWysłany: Sob 19:53, 07 Kwi 2007    Temat postu:

PRACA A w moich oczach przedstawia się tak:
Zgodność z tematem- 4/5, nie dlatego, żebym uważała że nie jest to najgorsze wspomnienie Snape'a, ale dlatego, że nie wyobraziłabym sobie go w ten sposób. Skrzypce, peleryna- to wszystko jest. A moja ocena jest najzwyczajniej w świecie subiektywna.
Pomysł - 6,5/10 całkiem nieźle, pomysłowo. Powiedziałabym, że podobało mi się, gdyby niewiara w to, że Tobiasz dowiedział się o tym, że jego żona jest czarownicą przed wysłaniem ich syna do Hogwartu. W mojej głowie ubzdurałam to sobie tak, iż ona bała się przyznać, bo bała się też swojego męża. No i czy można uznać za najgorsze wspomnienie śmierć skrzatki? Czy w ogóle pasowało to do charakteru Severusa?
Treść - 9/10 odpowiednia długość, zwięźle, zaskakująco. Nieco zbyt 'drastyczna' (jeżeli rozumiecie co mam na mysli) przemiana Severusa z małego chłopca nazywającego swoją matkę idiotką, w broniące jej dziecko. Nie odpowiadało mi też używanie tylu zdrobnień gdy mowa była o Snapie.
Poprawność - 10/10 nie znalazłam żadnego błędu.
Wrażenie końcowe - 4/5 zgrabnie.

PRACA B:
Zgodność z tematem- 4/5 tego też sama nie uznałabym za najgorsze wspomnienie Snape'a. Nie nazwałabym go też najgorszym nauczycielem. Predzej stronniczym. Mimo wszystko pod tym względem praca ta przewyższa swoją poprzedniczkę.
Pomysł- 7,5/10 ciężko jest mi się tu wypowiedzieć z miejsca stojącego: po przeczytaniu nie byłam pewna co tak dokładnie sprawiło, że wspomnienie to można było uznać za najgorsze. Kilku przyszłych prześladowców? Podsłuchiwanie? Czy może nieszczęsny cios w dziecięcy policzek? Upokorzenie- chyba nie do końca, bo ostatecznie wyciągnięto do niego rękę. Książe, z całą pewnością dumny Severus myślał o sobie w ten sposób, Smarkerus było raczej znienawidzonym przezwiskiem, o którym starał się nie myśleć. I nie zgodziłabym się z przyjęciem do Slytherinu z powodu owej odznaki. Ani nad opieką: w moim wyobrażeniu już młody Snape był osobą samowystarczalną, całkowicie pochłoniętą swoimi pasjami, i, tak jak to zostało przedstawione w pracy B, nauką.
Treść- Wydaje mi się, że w porządku, zatem 9/10. Może tylko nie odpowiadało mi tu przedstawienie Severusa jako biednego chłopca, który tak bardzo przejmowałby się cudzymi opiniami na temat własnej osoby.
Poprawność- 8/10 ach, czemuż to dialogi nie były poprawnie skonstruowane?!
Wrażenie końcowe- 3,5/5 Najgorsze wspomnienie, powiadasz? Ależ raczej nie.

PRACA C zasłużyła według mnie na takie noty:
Zgodność z tematem- 4,5/5 śmierć matki? Tej matki, która wg. większości była osobą cichą, tą osobą, która kochała Severusa, a bała się swojego męża (alkocholika? tak jest tutaj napisane!)... Cóż, trudno byłoby mi powiedzieć, czy rzeczywiście takie wydarzenie mogłoby wywrzeć na młodym Snape'ie tak wielkie wrażenie (jeśli to dobre słowo). Ale z pewnością wieksze niż śmierć skrzatki, czy upokorzenie.
Pomysł- 8,5/10 jak już wcześniej napisałam, pomsył całkiem niezły, aczkolwiek jego też nie uznałabym za najnajnajgorsze wspomnienie Snape'a. Czy ta osoba naprawdę tak wiele dla niego znaczyła? Z moim chorym przekonaniem kłóciło się też to, że Eileen "wywierała duży naciska na swojego męża". Ale ogółem- całkiem nieźle.
Treść- 10/10 jestem za. Między innymi dlatego, że nie wiem, co moge tutaj uwzględnić. Podobało mi się, po prostu.
Poprawność- błędów większych niż dziwny szyk w zdaniu "Nikogo z nich [dzieciaków] nie interesowało też, jaki właściwie był, czym lubił się zajmować. Z innymi profesorami czasem rozmawiali o różnych „bzdurach” albo po prostu sami z siebie wymyślali różnorodne teorie, czym mogą się zajmować w wolnym czasie ich nauczyciele." nie znalazłam. Dlatego też dziwić nie powinno 9/10.
Wrażenie końcowe- 2/5 każda z kategorii miała jakieś drobne zastrzeżenia z mojej strony, ale opowiadanie była w porządku. Jednak nie uznałabym tego wciąż za najgorsze wspomnienie Snape'a, choć nie to skłoniło mnie do postawienia 'środkowej' ilości punktów. Takie było najzwyczajniej w świecie moje wrażenie końcowe.

PRACA D:
Zgodność z tematem- 5/5 to zdecydowanie mogłoby być najgorsze wspomnienie każdego człowieka. Nie śmierć kogoś bliskiego, coś na co pozornie, choćby na pierwszy rzut oka nie miało się wpływu, a samo zadanie bólu, odebranie komuś życia. I to co mogło być w owym wspomnieniu najgorsze: dobra intencja. Wspaniale. Zaczynam mieć tylko dosyć tych skrzypiec.
Pomysł- 10/10 to chyba coś w rodzaju 'pierwszego zadania' przyszłego lub młodego, nowego smierciożercy. Nie będę jednak tym razem lać wody, wszystko było bardzo dobrze przemyslane, podobało mi się. I tyle.
Treść- jedno, jedyne zastrzeżenie to o jeden enter, o jedną linijkę pustą za dużo. Nie pasowało mi to w miejscu, w którym Severus wypowiadał się ot tak, jego kwestia nie miała być chyba ani szczególnie zaakcentowana ani nic z tych rzeczy. 9,5/10
Poprawność- 10/10 i nic dodać, nic ująć.
Wrażenie koncowe- doskonałe, 5/5. Bardzo mi się podobało. To i pierwszy a także ostatni akapit.

Skończyłam Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
humbelina




Dołączył: 11 Wrz 2006
Posty: 1191
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jasło. Zna ktoś? Wiedziałam...

PostWysłany: Nie 14:24, 08 Kwi 2007    Temat postu:

Tekst A
Zgodność z tematem: 3,5/5
Przyznaję, z początku stwierdziłam, że takie traumatyczne wspomnienie z dzieciństwa może zostać wzięte za najgorsze. Jednak po zaznajomieniu się z resztą prac, stwierdziłam, że to chyba jednak nie jest to.
Skrzypce były, peleryna była - co do tego nie mogę mieć zastrzeżeń. A jednak - to czysty subiektywizm, wiem - nie mogę dać maksymalnej ilości punktów.
Pomysł: 7/10
Mimo, że nie uznaję tego wspomnienia za to najgorsze, muszę przyznać, że pomysł ciekawy. Jego nie udało mi się przewidzieć - podejrzewałam, że ukaże się coś o śmierci matki i pierwszym spotkaniu z Huncwotami. Może o zabiciu ojca, choć to raczej była chwila triumfu.
Rzeczywiście, muszę się zgodzić z Ross, że śmierć skrzatki to chyba nie aż taki wstrząs, zwłaszcza dla Severusa, ale kto wie... W każdym bądź razie, ucieczka i obraz matki mającej już tego wszystkiego dość, na pewno pozostały mu w pamięci.
Treść: 9/10
Podobało mi się. Ojciec był taki, jak go sobie sama wyobrażałam; agresywny, okrutny, wiecznie pijany. "Straszność" tamtego dnia dało się poczuć. Tekst napisany dobrym stylem, z zaskakującą i wstrząsającą końcówką - tak jak lubię. I tylko ten skrzat mnie nie przekonuje...
Poprawność: 9/10
Może i mi się wydawało, nie wiem, ale chyba w kilku miejscach zabrakło przecinków... choć naprawdę nie jestem pewna - w pozostałych pracach na pewno coś się pojawiło, a przyznam się, że ponownie czytać tej pracy mi się już nie chce.
Wrażenie końcowe: 4/5
Bo - jak już mówiłam - tylko ta skrzatka wydaje mi się trochę banalna i nie na miejscu...

Tekst B
Zgodność z tematem: 3/5
Cóż, Huncwoci, tak jak się spodziewałam. Owszem, myślałam, że będzie to napisane trochę inaczej, ale jednak - to wciąż Syriusz, James, Remus i Peter.
Ale mamy tu kogoś jeszcze. Trójkę złych Ślizgonów, którzy znęcają się nad biednym Smarkerusem Smarkiem. Cóż, niech będzie.
Pomysł: 7/10
Zdecydowanie mnie nie przekonuje. Nie, to nie może być właśnie to n a j g o r s z e wspomnienie. Zresztą, ten Twój Severus jest taki nie Severusowaty...
Jestem na nie.
Treść: 8/10
Podobał mi się wstęp i zakończenie tekstu - przez te kilka pierwszych i ostatnich linijek ujęłaś go w taką "ozdobną ramkę", że tak powiem. Na pewno dodała ona całej pracy uroku, ale niestety, po tak fajnym rozpoczęciu przyszedł czas na treść właściwą, która nie potrafiła mnie już tak oczarować i sprawiła, że urok jakoś się ulotnił. Szczęście, że było jeszcze tych kilka ostatnich linijek.
Ogólnie tekst czytało się całkiem przyjemnie, tylko... czy to aby na pewno było to najgorsze wspomnienie? Według mnie scena nad jeziorem, którą Harry zobaczył w myślodsiewni, była bardziej upokarzająca dla naszego Księcia od tej, którą przedstawiłaś.
Poprawność: 6,5/10
Kobieto! Coś Ty zrobiła z tymi myślnikami na początku?! Co z dialogami?! Do tego trochę pogubionych przecinków. Jednak najbardziej bolą mnie te dialogi... czasami nie mogłam się nawet zorientować, gdzie zaczynają się słowa mówione przez daną postać, a gdzie kończą.
Wrażenie końcowe: 3,5/5
Te wszystkie błędy nie nastawiły mnie pozytywnie do tekstu. Tak samo jak nasz Severus, który nie był sobą, który zamiast wmawiać sobie, że jeszcze kiedyś im pokaże, płakał, bo ktoś nazwał go Smarkiem.

Tekst C
Zgodność z tematem: 3,5/5
Zgodzę się, że śmierć matki mogła być traumatycznym przeżyciem. Jednak ojciec Snape'a jako normalny człowiek, uczący syna grać na skrzypcach? No wybaczcie, ale w to nie uwierzę!
Pomysł: 7/10
List od Dumbledore'a, nienawiść do niego, która później mogła stać się przyczyną morderstwa, którego dokonał Severus. Dobrze, z tym się zgodzę. Ale, jak już pisałam, wizja starego Snape'a jako normalnego jegomościa, który po prostu chwilami sięga po alkohol, który krzyczy na widok śmierci swojej żony, choć przecież Rowling przedstawiała go jako potwora? Który, najprawdopodobniej, w takiej chwili wzruszyłby po prostu ramionami? Nie, zdecydowanie jej nie wierzę.
Treść: 8,5/10
Ech, no nie wiem. Nie zostałam przekonana co do straszności tego wspomnienia, po prostu ten opis... ten opis tak mną nie wstrząsnął, jak powinien. Zwłaszcza Snape senior nie był sobą. Te skrzypce i nauka Severusa... nie. Nie, nie i nie.
Poprawność: 8/10
Przecinki, przecinki...
Wrażenie końcowe: 3/5
Chyba już wszystko napisałam wcześniej. Według mnie, to nie jest najgorsze wspomnienie Snape'a. Owszem, pomysł jest dość dobry, ale wykonanie... cóż, nie było takie, jakie być powinno.

Tekst D
Zgodność z tematem: 5/5
Ach, tutaj się wszystko wyjaśnia. Tamte prace były dobre, mogłam nawet którąś z nich uznać za opis tego najgorszego wspomnienia, gdyby nie ten tekst. Pierwsze morderstwo mogło być jak najbardziej tą najgorszą rzeczą, jaką Severus zrobił w życiu.
Pomysł: 10/10
Niebanalny, ciekawy, intrygujący. Miała na imię Nancy... Sytuacja z psychologiem. To, że Rokwood po raz setny łapie go za ramię i coś do niego mówi. Te oczy nawiedzające go w snach i "pomogę", przez które zabił.
Piękne.
Treść: 10/10
Naprawdę świetnie napisane. Dzięki Twojemu stylowi dało się poczuć, że właśnie to wspomnienie jest najgorsze.
Poprawność: 9,5/10
W pewnym momencie brakowało kropki na końcu zdania.
Wrażenie końcowe: 5/5
To zdecydowanie najlepszy tekst. Bardzo mi się podobało - początkowe wprowadzenie z psychologiem, część właściwa czyli sen oraz zakończenie. Ładnie, naprawdę ładnie.

Chyba domyślam się, do kogo należą niektóre teksty ^^.
Jestem pełna podziwu dla wszystkich Autorek i Libby - jak udało Ci się je zmusić wszystkie do napisania? xD
Poza tym, zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia. Dlaczego to najgorsze wspomnienie większości skojarzyło się z bardzo odległą przeszłością Severusa? Z czasem, w którym miał zaledwie kilka lat? Ostatnia Autorka napisała o wspomnieniu, które nie miało znowu miejsca AŻ TAK dawno. I, jak widać po punktacji, na dobre Jej to wyszło. Very Happy

Koniec i kropka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Libby




Dołączył: 20 Cze 2006
Posty: 1825
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin. Tak zwany.

PostWysłany: Sob 19:27, 21 Kwi 2007    Temat postu:

Zagłosowały Dwie osoby Dziękujemy bardzo za współpracę, to bardzo miłe z waszej strony. Macie czas do jutra. Odwołuję się do waszej empatii.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ross
FUK JU!



Dołączył: 15 Kwi 2006
Posty: 1253
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Miodowe Królewstwo

PostWysłany: Nie 11:51, 06 Maj 2007    Temat postu:

Ekhm, ekhm. Termin "do jutra" już dawno minął, sądzę, że niezbyt to było uprzejme. Nie ma jednak przymusu głosowania, dlatego też proszę organizatorkę o podliczenie punktów i wyłonienie zwycięzcy, ot co.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
humbelina




Dołączył: 11 Wrz 2006
Posty: 1191
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jasło. Zna ktoś? Wiedziałam...

PostWysłany: Nie 17:33, 06 Maj 2007    Temat postu:

Hej, Gwendowicze! Chwileczkę! Ross mogła, ja mogłam, choć też nie zawsze mam czas i teraz już coraz rzadziej mogę się tutaj pojawiać. Zagłosowałyśmy. A co z resztą?! No proszę Was, nie róbcie im tego. One, dziewczyny, które napisały prace, naprawdę chcą poznać Wasze opinie.

I jeszcze dodam, że to jest dziwne. Bo zobaczcie - narzeka się, że jest mało organizowanych konkursów, że ludzie się nie wywiązują. No i proszę. W tym konkursie wywiązały się WSZYSTKIE uczestniczki, a jednak ktoś znów zawiódł.
Osoby głosujące.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Panna Kate




Dołączył: 12 Cze 2006
Posty: 644
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Niewalająca

PostWysłany: Czw 12:42, 31 Maj 2007    Temat postu:

Z ciekawości - kiedy rozwiązanie? ((:

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Libby




Dołączył: 20 Cze 2006
Posty: 1825
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin. Tak zwany.

PostWysłany: Wto 20:03, 12 Cze 2007    Temat postu:

Myślałam, że jeszcze ktoś oceni. Dziewczyny się naprawdę NAPRACOWAŁY, a WY zawiedliście. No PRZEPRASZAM BARDZO - narzekacie, że nikt nie chce brać udziału w konkursach, a jak ktoś już bierze to olewka, tak? To nie jest takie trudne, przeczytać cztery krótkie opowiadania. A potem wystawić punkty. Ale skoro tak...


Praca A należąca do Beverly zdobyła łącznie 66 punktów, co umieszcza ją na drugim miejscu.
Praca B należąca do Lyssan zdobyła łącznie 60 punktów i znajduje się na czwartym miejscu.
Praca C należąca do Len uzyskała łącznie 64 punkty i zakwalifikowała się na miejsce trzecie
Praca D należąca do Panny Kate uzyskała 79 punktów i zajęła miejsce pierwsze
Gratuluję wszystkim uczestniczkom!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
humbelina




Dołączył: 11 Wrz 2006
Posty: 1191
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jasło. Zna ktoś? Wiedziałam...

PostWysłany: Wto 20:09, 12 Cze 2007    Temat postu:

Łuuu, Kejtuś, gratuluję! ;* Tekst jest naprawdę świetny ^^.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Beverly




Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 4414
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: ze świata marzeń i iluzji

PostWysłany: Wto 20:41, 12 Cze 2007    Temat postu:

Gratulacje, Kejt ;*
Dooobra jestem xDD.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Len




Dołączył: 01 Lut 2007
Posty: 285
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Limbo

PostWysłany: Śro 12:41, 13 Cze 2007    Temat postu:

Katuś, wielkie brawa dla ciebie Smile Nagrodę powinnaś dostać.
Libby, gdzie medal dla Kate? Albo dyplomik ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Stare konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin