Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna Pod kudłatym łbem Gwendy.
Dla elyty, rodzynków w czekoladzie, śmietanki w kawie, po prostu nas.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Świętość

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Medea




Dołączył: 27 Maj 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zabrze

PostWysłany: Wto 22:47, 11 Lip 2006    Temat postu: Świętość

Tłumaczenie. Z dedykacją dla AtY.

Mnemosyne “Świętość”
oryginał — [link widoczny dla zalogowanych]
zgoda — niestety, brak odpowiedzi

Rozdział 1: Małżeństwo

Fragment “Przewodnika po ustawach i ceremoniach małżeńskich dla ras magicznych” Sir Ichaboda Sisslestocka, A.D. 1857:
„Wielu spośród szanowanych czarodziejów i czarownic zauważyło już, że prawa rządzące małżeństwem w naszym społeczeństwie są przestarzałe, nielogiczne i w wielu przypadkach wydają się być napisane przez czarodziejów zbyt pijanych, by zdawać sobie sprawę, czym dokładnie jest małżeństwo. Szczególnie kwestionowany jest fakt, że wiele barbarzyńskich praktyk naszej wczesnej historii zostało dopuszczonych do publikacji jako równe tym nowoczesnym, mniej krwawym ceremoniom. Zamiast otwarcie sprzeciwiać się takim prymitywizmom jak związki krwi czy Małżeństwo Księżycowe, pozwolono im trwać. Nie dlatego, że ktoś ich jeszcze używa, ale dlatego, że nikt nigdy nie zadał sobie trudu powiedzenia wprost ‘Nie róbcie tego!’.
Oczywiście czarodzieje i czarownice wciąż mogą zechcieć skorzystać z tych zdezaktualizowanych obrzędów, ale jest parę innych, bardziej niepokojących kwestii istotnych w dzisiejszych czasach. Dysydenci narzekają, że czternaście lat to zbyt niska granica wieku na zawarcie legalnego małżeństwa. Nie zgadzają się również z faktem, iż niewymagane jest przyzwolenie rodziców. Wrzeszczą niczym szyszymora, gdy przypomina im się, że niepotrzebni są żadni świadkowie. Wskazują także na fakt, że w wielu przypadkach prawa rządzące magicznymi małżeństwami wydają się być przepisane wprost z regulaminu gry w Quidditcha, z terminem ‘Quidditch’ w odpowiednich miejscach zamienionym na „małżeństwo”.
Zwolennicy tych zasad utrzymują, że czternaście lat jest wręcz idealnym wiekiem na legalne małżeństwo, ponieważ jest to dwukrotność szczęśliwej liczby siedem. Jeśli chodzi o pozwolenie rodziców czy obecność świadków, przyznają, że to może być miłe, jednak wobec łatwości fałszowania podpisów, warzenia eliksirów (patrz: Eliksir Wielosokowy) i innych form oszukiwania, wymaganie tych rzeczy przysparza więcej problemów niż korzyści.
‘Poza tym to zdrowy rozsądek od wieków kieruje sposobem, w jaki czarodzieje i czarownice biorą ślub’ — stwierdził Lord Alberforce Widdershin podczas zebrania w 1850 roku. ‘Wszyscy jesteśmy już dużymi dziewczynkami i chłopcami i doskonale znamy właściwy na to sposób. Nie trzeba nam o tym mówić.’
Poproszony o sprecyzowanie, jak dużymi chłopcami i dziewczynkami mogą być czternastoletnie dzieci, Lord Widdershin odpowiada:
‘Po prostu nie mówcie im, że mogą brać ślub, a nie sądzę, byście mieli się czym martwić. Czego oni nie wiedzą, to was nie zaboli.’
Jeśli chodzi o związek z Quidditchem, zwolennicy aktualnego systemu prawnego twierdzą, że większość meczy Quidditcha i tak działa lepiej niż przeciętne małżeństwo, będąc jednocześnie bardziej ekscytującymi.
Debata nad prawami małżeńskimi trwa od wieków i zapewne potrwa jeszcze dłużej, zanim dokona się jakikolwiek postęp w którąkolwiek stronę. Dotąd większość zgadza się, że kwestia wieku jest najbłahszym punktem spornym, bo, powiedzmy to sobie szczerze, niewielu młodych ludzi zawraca sobie głowę czytaniem i prawdopodobnie nigdy nie dowie się o tego typu możliwościach zawierania małżeństwa.”

Rozdział 2: Krew i woda

Było ciemno. Wiatr hulał między krokwiami Nory, sprawiając, że stary dom skrzypiał i jęczał. Wąskie, kłębiaste chmury prześlizgiwały się na tle księżyca, przyozdabiając ziemię kalejdoskopem światła i cienia. Długa, nieskoszona trawa falowała jak woda, a Wydrza Rzeka wydawała się płynąć szybciej w swoim krętym korycie, poganiana przez dziki wiatr.
— Co to było? — wyszeptała Hermiona, oglądając się przez ramię, gdy szczególnie głośne skrzypnięcie przeszyło dom.
— Nic takiego — powiedział Ron, chwytając jej rękę i ściskając ją lekko.
Uwaga Hermiony znów skupiła się na młodym mężczyźnie, który siedział ze skrzyżowanymi nogami na łóżku naprzeciw niej. Przyglądał się ich splecionym palcom. Gdy pogłaskał kciukiem jej dłoń, poczuła, że wszystkie obawy zaczynają topnieć.
— Stare domy hałasują. Przyzwyczajasz się do tego, gdy mieszkasz w nich wystarczająco długo.
Milczeli przez kilka długich minut. Nie była to miła cisza, ale nie była też niezręczna. Hermiona przyglądała się Ronowi, gdy podnosił jej rękę do ust, całował ją, a potem kładł znów na łóżku.
— Nigdy nie zrozumieją, jeśli nas na tym przyłapią — mruknął, gładząc palcem linię życia na jej dłoni.
— Sądzę, że źle ich oceniasz — szepnęła Hermiona, dotykając jego podbródka i podnosząc jego głowę. Ich oczy spotkały się. — Uważam, że rozumieją więcej, niż myślisz.
— Ale nie to. — Pokręcił głową i szarpnął za jej rękę, przyciągając ją do siebie tak blisko, że ich czoła zetknęły się. — Fundują mi piekło, kiedy rano nie uczeszę włosów. A to jest znacznie większa sprawa.
— Znacznie.
— Hermiono, ja… Nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz.
Zakryła jego usta dłonią, zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, i posłała mu srogie spojrzenie.
— Ronaldzie Weasley! Ile razy mam ci powtarzać?! Do niczego mnie nie zmuszasz. Ja to zasugerowałam, pamiętasz?
— Ale jeśli wolisz poczekać… Ktoś inny…
— Dość!
Zamilkł, a ona cofnęła się, by móc objąć dłońmi jego twarz.
— Spójrz na mnie.
Podniósł wzrok. Podążając kciukiem wzdłuż linii jego kości policzkowych, Hermiona wyszeptała:
— Czasami zastanawiam się, czy naprawdę jesteś taki tępy, czy tylko tak dobrze udajesz.
Na widok jego urażonej miny, pochyliła się, by pocałować go w czoło, po czym otoczyła jego szyję ramionami, przyciskając swój policzek do jego.
— Chcę tego tak bardzo jak ty — wyszeptała, masując mu kark.
Chwilę potem objął ją — jak zawsze — miażdżąc jej żebra z niesamowitą siłą. Urósł w ciągu miesiąca, który minął od strasznych wydarzeń w Departamencie Tajemnic. Umysł Hermiony uciekał od tych wspomnień, ale nie potrafił wymazać obrazu pustych oczu Harry’ego, gdy mówił jej o Syriuszu. Zaciskając powieki, przylgnęła ciasno do Rona. Pozwoliła, by jego długie ramiona zasłoniły ją całkowicie, pragnęła, by jego ciepło ją wchłonęło.
— Jesteś pewna, że Ginny się nie obudzi i nie zacznie cię szukać? — wyszeptał w jej włosy.
Hermiona spędziła z Weasleyami większość lata. Powiedziała rodzicom, że chce, by pokazali jej różne magiczne zakątki Wielkiej Brytanii, ale w rzeczywistości nie potrafiłaby znieść faktu pozostawania tak daleko od Zakonu.
Oczywiście były też inne powody.
Hermiona potrząsnęła głową.
— Dosypałam sproszkowanej białej lilii do jej mleka — uspokoiła go cicho, drżąc na myśl o tym, co zamierzali zrobić. — Będzie spała jak zabita aż do rana.
— Dobrze.
Dla nich nie było snu tej nocy. Krew huczała Hermionie w uszach znacznie głośniej niż drzewa za oknem ciasnej sypialni Rona. Jej serce biło tak szybko, że była pewna, iż pogruchota klatkę piersiową.
— Jesteś gotowa? — usłyszała szept Rona, który wplótł palce w jej włosy.
Ściśnięte gardło nie pozwoliło jej odpowiedzieć, więc tylko pokiwała głową.

* * *

Wszystko zaczęło się miesiąc wcześniej, w skrzydle szpitalnym Hogwartu.
Nie, to nie była prawda. A przynajmniej nie całkiem. Tak właściwie wszystko zaczęło się lata temu — dokładnie pięć — w ekspresie do Hogwartu. Dopiero co wyrwała się z Londynu i poszukiwała ropuchy. Teodora mogłaby być z siebie dumna — gdyby tylko jakakolwiek ropucha zainteresowana była ludzkimi sprawami — dowiadując się, że jej bezcelowy spacer wywarł tak silny wpływ na dwie zupełnie różne drogi życiowe.
Hermiona nie mogła powiedzieć z pełnym przekonaniem, że pokochała Rona od razu, choć wiedziała, że ziarno zostało posiane już przy pierwszym spotkaniu. Ron z kolei wiedział doskonale i bez żadnych wątpliwości, że w ogóle jej NIE LUBIŁ. Bez wątpienia!
Co w języku młodych chłopców znaczy, że pokochał ją do szaleństwa od pierwszego wejrzenia i nie wiedział, co ma z tym począć.
Oczywiście najlepiej byłoby po prostu się odkochać, jednak okazało się to o tyle trudne, że wówczas nie rozumiał, że to właśnie miłość jest problemem. Dokuczał jej, stroił sobie żarty z obsesji na punkcie książek, dawał wyraźnie do zrozumienia, że jest zarozumiała. Nic, oczywiście, nie skutkowało, bo wystarczyło, że Hermiona pociągnęła nosem albo spojrzała na niego ze smutkiem, a już czuł się jak najgorsze bydlę.
Następną linią obrony było sprzeczanie się z nią przy każdej okazji, w czym zresztą był doskonały. Tu dopiero naprawdę mógł rozwinąć skrzydła. Kłótnie były rodzinną tradycją Weasleyów. Gdy mieszka się z siedmiorgiem rodzeństwa, nawet takie drobiazgi jak trzaśnięcie drzwiami mogą wywołać olbrzymie awantury. To była jedyna rzecz, w której Ron był lepszy od Hermiony-jedynaczki, więc był zadowolony z możliwości konkurowania na tym polu.
Jednak było coś jeszcze w tym wykłócaniu się. Wreszcie to, co mówił, naprawdę miało znaczenie. Ale bolało go też to, co mówiła ona. Dla najmłodszego męskiego potomka Weasleyów była to niepojęta sprawa — zwykle jego opinia nie miała żadnego znaczenia, co najwyżej zostawała wysłuchana i puszczana w niepamięć. Mógł sprzeczać się z braćmi czy z siostrą, ale zawsze wiedział, że następnego dnia znów będzie po staremu. Jeśli zaś chodziło o Hermionę — nie miał takiej gwarancji.
Powiedział jej o tym wszystkim miesiąc wcześniej, podczas kolejnego dnia spędzonego w skrzydle szpitalnym. Obudził się z krzykiem i dostrzegł ją siedzącą tuż obok, patrzącą na niego z troską w szeroko otwartych oczach. Zapytała, co może zrobić, by mu pomóc. I powiedział jej, powiedział wszystko. Jak uwielbia jej włosy, sposób, w jaki okalają jej twarz i komponują się z jej oczami. Jak kocha słuchać jej głosu, nawet wtedy, gdy mówi mu, że jest idiotą. Jak bardzo się o nią martwi i jak bardzo nienawidzi być wiecznie tym, który wydaje się najbardziej potrzebować opieki. Jak bardzo chce być tym, który będzie ją chronił. Jak przerażony był, gdy obudził się pierwszego dnia i zobaczył ją śpiącą na sąsiednim, szpitalnym łóżku, wciąż bladą i sztywną niczym duch, i jak bardzo pragnie nigdy więcej się tak nie czuć.
Hermiona nawet nie mrugnęła, gdy zwierzał jej się, wylewając z siebie wszystkie emocje niczym przeciekająca Myślodsiewnia. Jej oczy były szeroko otwarte, oddech kilka razy przyspieszył, ale ani na chwilę nie puściła jego dłoni, a uścisk był tym mocniejszy, im dłużej Ron mówił. Więzione przez pięć lat uczucia w końcu osiągnęły masę krytyczną.
Gdy skończył, Ron zamknął oczy i czekał na najgorsze. Właśnie wypaplał jej wszystko, co utrzymywał w sekrecie od pierwszego roku, a to za dużo, by móc przejść nad tym do porządku dziennego. Był przygotowany, że Hermiona go spoliczkuje albo odejdzie od łóżka zniesmaczona.
Nigdy nie spodziewałby się pocałunku.
I NIGDY nie spodziewałaby się tego, co potem zaproponowała.

* * *

Wymknęli się z Nory najciszej, jak potrafili. Jęki domu skutecznie zagłuszyły skrzypienie schodów. Na zewnątrz było wyjątkowo zimno — pogoda bardziej przypominała październik niż późny czerwiec. Hermiona zadrżała i wcisnęła się w ramię Rona, gdy ten prowadził ją w stronę rzeki.
Falująca niespokojnie powierzchnia wody nadawała odbiciu księżyca schizofreniczny wygląd rozbitego znicza. Para podążała przez trzciny i chwasty w kierunku rzędu powykrzywianych drzew stanowiących dla rzeki naturalny baldachim. W wolnej ręce Hermiona trzymała książkę tak grubą jak szeroką, podczas gdy Ron niósł jej najgłębszy kociołek. Za pasek miał wetknięty, niczym miecz zdrajcy, nóż.
Znaleźli osłonę przed wiatrem, gdy zanurkowali między drzewa. Gałęzie wierzb płaczących smagały twarz Hermiony, kiedy szła za Ronem aż do równego skrawka ziemi tuż nad rzeką. Był taki czas, w którym Hermiona panicznie bała się wody. Na chwilę wszystkie jej obawy powróciły, gdy tak patrzyła na spienioną, czarną rzekę, która przepływała korytem. Jednak wtedy poczuła dłoń Rona w swojej własnej — silną i ciepłą — która odgoniła wszystkie lęki, koncentrując jej myśli na teraźniejszości.
— Dziwaczne jest robienie tego, gdy dookoła nikogo nie ma — zauważył Ron, kiedy uklękli nad brzegiem rzeki. — Jakby to nie działo się naprawdę.
Hermiona położyła książkę na ziemi i otworzyła ją na odpowiedniej stronie, przyciskając kartki kamieniem.
— To dzieje się naprawdę — zapewniła, obserwując go napełniającego kociołek wodą z rzeki. — Może nieco to przestarzałe, ale równie legalne jak każda inna metoda. Czarodzieje są, niestety, przerażająco leniwi, jeśli chodzi o unowocześnianie praw i ustaw. Sądzę, że wolą zapomnieć o istnieniu pewnych zasad, niż trudzić się ich unieważnianiem. Oni po prostu pozwalają przyrodzie iść swoją własną drogą. Taka jest ich natura.
— Co masz na myśli mówiąc „ich”? — zapytał Ron, stawiając kociołek na ziemi pomiędzy nimi. — Ty także do nich należysz, zapomniałaś?
Roześmiała się.
— Oczywiście, że nie zapomniałam — stwierdziła, klepiąc go w ramię. — Czasami jednak wciąż trudno mi w to uwierzyć.
Ich uśmiechy zbladły, zapadła cisza. Wiatr wichrzył Hermionie włosy. Miała ochotę przygładzić dłonią zmierzwioną, rudą czuprynę Rona. Bała się jednak, że jakikolwiek ruch zniszczy tę chwilę, a nie wiedziała, co się wtedy stanie.
— Jesteś tego pewien? — wyszeptała w końcu ledwo dosłyszalnie pośród wiatru.
Ron westchnął i kiwnął głową.
— Tak.
— Pamiętaj, że potem nie będzie odwrotu.
— Wiem.
— Zrozumiem, jeśli…
Dotknął jej policzka. Jego palce były tak zimne od wody i wiatru, że Hermiona aż podskoczyła.
— Obudziłem się miesiąc temu i myślałem, że nie żyjesz — powiedział z powagą, patrząc na nią swoimi brązowymi oczyma. — Wtedy też zapragnąłem umrzeć. Być może jutro obudzę się i odkryję, że Sama-Wiesz-Kto zniszczył świat, który nas otacza, i zabił wszystkich, na których mi zależy. Mam nadzieję, że tak się nie stanie, ale to jest możliwe. — Potrząsnął głową, wciąż utrzymując z Hermioną kontakt wzrokowy. — A jeśli tak się jednak stanie, chcę mieć pewność, że zrobiłem wszystko, by być z tobą, kiedy miałem na to szansę. Nie obchodzi mnie, co inni mówią i myślą. Obchodzisz mnie tylko i wyłącznie ty.
Pochylił się nad kociołkiem i pocałował ją — ciepło, namiętnie, z pożądaniem.
— Jesteś gotowa? — zapytał, odrywając się od jej ust.
Pokiwała głową.
— Ożeń się ze mną — wyszeptała te same słowa, co miesiąc wcześniej w skrzydle szpitalnym.
Kiwając głową, Ron odsunął się, sięgnął do paska i wyciągnął zza niego nóż.

* * *

Krew jest gęstsza niż woda. Ta prawda wydaje się istnieć od początku czasu. Takie są zwykle uniwersalne prawdy. Krew i woda są kuzynami, tak jak jabłko jest kuzynem gruszki. Woda oczyszcza, podczas gdy krew uświęca. Obie są święte, obie czczone i obie często wzbudzają lęk.
Rytuały krwi są stare jak sama historia. Przelewanie cudzej krwi jest tak osobiste jak sypianie z kochankiem, ale o wiele żywiej zapadające w pamięć. Krew jest czymś, co wszyscy dzielimy — jest tak samo czerwona w dziecku jak w starcu czy młodej matce. Więzy krwi — krew rozlana, krew rozdzielona — są potężne i okrutne. Gdy przysięga się na krew bliźniego, jest to przysięga, którą trzeba wypełnić.
I jest jeszcze woda. Spada z nieba i do nieba powraca w nieprzerwanym kole — nigdy nie umiera i nigdy się nie rodzi. Może być równie delikatna jak łza albo przerażająca jak sztorm. Może rozerwać człowieka na strzępy, może też wynieść go na bezpieczny brzeg portu. Woda jest piękna, ale też brutalna. Jednoczy nas tak jak krew. Deszcz, który spada na nas dzisiaj, może spaść jutro na kogoś zupełnie obcego i w pewien sposób nas powiązać.
Hermiona tylko po części miała rację, obwiniając czarodziejów o pozostawienie w książkach przestarzałych praw aż do dzisiejszych czasów. Prawda jest taka, że nawet gdyby wykreślili całą sekcję o prawach małżeńskich i uznali ją za nieważną, nie mogliby unieważnić świętości tego aktu. To stara magia, pochodząca jeszcze z początków historii i tak niemożliwa do usunięcia jak fale morskie. Być może wielu czarodziejów zapomniało o potędze dawnych sposobów, ale wystarczająca ilość wciąż o nich pamięta, by pozostawić tę sekcję nietkniętą w niemym wyrazie szacunku dla zmarłej starszyzny.
Życie i śmierć. Woda daje i zabiera życie, tak jak krew. Kiedy się je połączy, nie ma granic dla tego, co można za ich pomocą dokonać.

* * *

Hermiona pierwsza podniosła nóż. Zaczęła cicho odczytywać z kart leżącej na jej kolanach księgi słowa:
— W imię krwi, która nas łączy, oddaję ci siebie.
Sięgnęła po jego dłoń i przysunęła ją do siebie wnętrzem do góry. Zatrzymała się na chwilę, patrząc mu w oczy znad książki. Ron obserwował ją ze spokojem. Na jego twarzy nie było ani śladu wahania. To dodało jej odwagi.
Nie patrząc w dół, kontynuowała, recytując formułkę z pamięci.
— W imię słów, które nas określają, oddaję ci siebie.
— Zrób to — szepnął.
Pokiwała delikatnie głową i pochyliła się nad jego dłonią.
Przyłożyła ostrze do skóry. Przycisnęła, starając się być szybką i stanowczą. Jego ciało stawiało ostrzu opór, jednak po chwili usłyszała, jak wciąga ze świstem powietrze, gdy przecięła jego skórę. Spojrzała na niego — oczy miał zamknięte, a usta zaciśnięte, jednak nie cofnął dłoni.
— Przepraszam — wyszeptała, po czym wróciła do rytuału.
Starając się robić to na tyle szybko, na ile pozwalały jej zdrętwiałe palce i drżące ręce, wyryła na jego dłoni literę. Krew spływała z noża, gdy nakreślała nim dwie równoległe linie połączone jedną prostopadłą do nich.
H
Hermiona położyła jego rękę na trawie, szybko chwyciła drugą i położyła ją sobie na kolanie.
— W imię mojego ojca, mojej matki i całej mojej rodziny aż od pierwszego wschodu słońca, oddaję ci siebie.
Głos drżał jej nieco, ale nie była pewna, czy z zimna, czy z jakichś innych powodów. Starając się to zignorować, ponownie przyłożyła nóż do jego skóry, nacinając ją na kształt półkola zakończonego krótką kreską.
G
Palcami śliskimi od krwi podniosła jego dłonie i przysunęła je do twarzy. Całując każdą z nich, wyszeptała:
— Co skalałam, oczyść. Co zraniłam, uzdrów. Amora Sempremus.
Zanurzyła jego ręce w kociołku zimnej wody z rzeki.
Ronowi wyrwał się krótki okrzyk bólu i zaskoczenia. Hermiona poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
Nagle rozbłysło oślepiające, srebrne światło.
Po chwili nastała ciemność.
Hermiona zamrugała, starając się dostrzec coś zza tańczących pod jej powiekami bezkształtnych obrazów i skupić na twarzy Rona.
— Ron? — spytała, nerwowo sięgając w jego stronę. — Ron, wszystko w porządku?
Chwycił jej dłoń, a ona aż podskoczyła, gdy poczuła jego zimne palce.
— Udało się — wysapał.
Wzrok Hermiony wrócił do normalnego stanu, mogła więc dostrzec jego triumfujący uśmiech. Chwyciła jego dłonie i odwróciła je, badając dokładnie każdy centymetr ich wewnętrznej strony. Rany, które mu zadała, całkowicie się zagoiły. Pozostały jedynie blade, różowe blizny — delikatne, cienkie pręgi wplecione między linie życia i miłości.
Podniosła głowę. Czuła, że narasta w niej radość.
— Udało się — powtórzyła, po czym pisnęła z radości i objęła ramionami jego szyję. — Udało się!
Przytulali się przez parę minut, ciesząc wzajemnym ciepłem i bliskością. Hermiona pozwoliła sobie odpłynąć do świata marzeń, gdy Ron gładził jej rozwichrzone włosy. Nawet zimny wiatr i szum rzeki nie mogły zakłócić błogiego stanu, w jakim się znajdowała.
W końcu Ron szepnął jej do ucha:
— To jeszcze nie koniec.
Przygryzła wargę. Oczywiście wiedziała, że to jeszcze nie wszystko. Małżeństwo obejmuje dwoje ludzi, a jak dotąd tylko jedna osoba przeszła przez ceremonię.
Siadając na piętach, ale jednocześnie wciąż trzymając ręce na jego ramionach, pokiwała głową.
— Jestem gotowa.

* * *

Hermiona nigdy nie lubiła noży. Nie, nie bała się ich — co to, to nie. Nikt nie potrafił trzymać skalpela tak pewnie jak Hermiona Granger. To, czego nie lubiła w ostrzach to sposób, w jaki ich brzegi zdawały się zanikać w nicości. Kiedy była dzieckiem, zapytała tatę, gdzie znajduje się brzeg noża, gdy ten jest NAPRAWDĘ ostry. On zachichotał tylko i opowiedział jej o molekułach, brusach i innych faktach, na których można się było opierać, ale które nie odpowiadały na jej pytanie. W naprawdę ostrym nożu gdzie kończy się ostrze, a zaczyna powietrze?
Pierwsze cięcie Rona dało jej odpowiedź. Brzeg kończy się tam, gdzie zaczyna ciało.
Łzy stanęły jej w oczach, gdy uważnie wycinał na jej dłoni R. Nie mogła nie zauważyć, jak niesprawiedliwym było, że on musiał przecierpieć tylko proste H i G, podczas gdy ona zmuszona była wytrzymać wszystkie zawijasy i linie R oraz niekończące się kąty W. Te myśli zostały szybko zagłuszone przez sumienie. Ron nie mógł przecież zmienić swoich inicjałów tylko po to, by się do niej przypasować, nawet, jeśli chciałby. Imię było równie ważne jak krew. A poza tym to właśnie o wytrzymałość chodziło — ból był testem.
Oczywiście były też inne możliwości. Mogli przecież pójść do rodziców i poprosić o zgodę. I może nawet by ją otrzymali. Może wydrukowanoby specjalne zaproszenia, ustalono miejsca przy stole i menu. Może tańczyliby wolno pod papierowymi latarenkami, a Ginny narzekałaby na swoją sukienkę druhny. Może Harry wygłosiłby przemówienie drużby, podczas gdy Fred i Goerge dokuczaliby Ronowi na temat nocy poślubnej, a pani Weasley płakała w chusteczkę, że jej chłopcy tak bardzo wyrośli.
Może jednak nic takiego by się nie zdarzyło, a tymczasem oni zginęliby. Mieli już dość poddawania się zdarzeniom. Nadszedł czas, by wzięli sprawy w swoje ręce.
Dłonie paliły ją, a chłodne powietrze wywoływało dreszcze. Czy Ron czuł się tak samo? Czy też czuł żar i zimno w tym samym czasie?
Włosy smagały jej twarz, targane zimnym wiatrem, wciąż wchodząc jej do ust.
Dłoń pulsowała bólem, gdy Ron kończył wycinać ostatnie ramię W. Wydawało jej się, że słyszy, jak ze świstem wypuszcza powietrze. Szybko podsunął sobie jej dłonie pod twarz i złożył na chłodnych nadgarstkach ciepły pocałunek — najpierw na lewym, potem na prawym.
— Co skalałem, oczyść. Co zraniłem, uzdrów. Amora Sempremus — wymamrotał ochryple.
Nie słyszała reszty rytuału. Następnym, co poczuła, był rozdzierający ból, gdy opuścił jej ręce do kociołka lodowatej wody. Oczy miała szeroko otwarte i nie mogła powstrzymać się od zduszonego płaczu. Tylko to pozwalało jej zachować siłę, by nie wyciągnąć dłoni z zimnej wody.
— Przepraszam — wyszeptał Ron żałośnie. — Tak bardzo cię przepraszam! Wszystko zepsułem, prawda? Wszystko zrobiłem źle. Wiedziałem, że tak będzie. O Boże, przepraszam!
Chciała mu powiedzieć, że jest w porządku, że tak ma być, ale nie potrafiła.
Wtedy zalała ich fala jasnego, srebrnego światła.
I znów nastała ciemność.
Ból minął. Jej ciało wypełniło uczucie spokoju i przyjemnego omdlenia. To było zbyt wspaniałe, by mogło być pomyłką.
Wyciągnęła ręce z wody i wystawiła je do przodu, upuszczając krople na jego kolana.
— Udało się — oświadczyła radośnie. Żeby go o tym przekonać, wygięła palce i klepnęła go po nosie. — Widzisz? Udało ci się.
Ron przez parę sekund z niedowierzaniem patrzył na jej dłonie, przesuwając wzrokiem to po jednej, to po drugiej. Po chwili na jego twarz wpełzł szeroki uśmiech.
— Dziwne — wysapał.
Hermiona zachichotała i uwiesiła się na nim.
— Może pan pocałować pannę młodą, panie Weasley — wymruczała. — Tak właściwie to ona nalega, żeby pan to zrobił.
Oczy Rona zabłyszczały.
— Nalega? Nie możemy więc pozwolić jej czekać, prawda?
— Mogę cię przekląć szybciej, niż powiesz „Krzywołap”, więc myślę, że powinieneś się z tym pośpieszyć.
Zaśmiał się i pocałował ją, zupełnie jak mężczyzna dający żonie całusa na rodzinnym pikniku. To dało jej do myślenia, ponieważ po raz pierwszy tak naprawdę pomyślała o Ronie jako o mężczyźnie. Czy to czyniło z niej kobietę?
W milczeniu przytulali się, siedząc na brzegu rzeki. Hermiona wcisnęła się pod jego ramię i położyła mu głowę na klatce piersiowej, gładząc palcem delikatną, różową linię litery H na jego lewej ręce. Gdyby nie wiedziała, że jest inaczej, mogłaby przysiąc, że miał ją już od dawna.
— Myślę, że teraz będę musiał rzucić wróżbiarstwo — stwierdził Ron, przerywając ciszę. — Czytanie z ręki mogłoby doprowadzić do wielu niewygodnych pytań. Chociaż z drugiej strony… — W zadumie potarł policzek. — Czy centaury czytają z rąk? Myślę, że to by było dla nich nieco uwłaczające. Poza tym jeśli chcieliby czytać z rąk, musieliby także czytać z kopyt, a to już jest głupie…
Hermiona zaśmiała się i podniosła, żeby schwycić jego usta w szybkim pocałunku.
— Kocham cię, Ronaldzie Weasley — powiedziała z uśmiechem, głaszcząc delikatnie jego policzek. — Proszę cię, nigdy się nie zmieniaj.
Poczuła, że jego twarz rumieni się pod jej dotykiem.
— Czy naprawdę jesteśmy małżeństwem? — zapytał.
Pokiwała głową.
— Zgodnie ze starożytnymi tradycjami czarodziejów.
— Czy to znaczy, że możemy robić… małżeńskie rzeczy?
Tym razem to Hermiona się zaczerwieniła.
— Masz na myśli wykłócanie się w miejscach publicznych? — zażartowała. Wiedziała, że nie o tym mówił. — Robiliśmy to przecież przez lata.
Ron przygryzł dolną wargę.
— Mam na myśli… inne rzeczy — powiedział łagodnie.
Hermiona przez parę chwil leżała nieruchomo w jego ramionach, po czym przysunęła się jeszcze bliżej i wtuliła twarz w jego szyję.
— Tak, Ron — szepnęła mu do ucha. Poczuła, że jego puls przyspieszył. — Te rzeczy też możemy robić.
Jego jabłko Adama wznosiło się i opadało, co Hermiona dostrzegła kątem oka, gdy oplótł jej talię ramionami.
— Czy ty…? — Pozwolił pytaniu zawisnąć.
To było pytanie, prawda? Czy jest gotowa? A czy ON jest? Na Boga, mają dopiero szesnaście lat! Parę miesięcy wcześniej powiedziałaby zdecydowane „nie”.
Ale wtedy było wtedy, a teraz jest teraz i ona jest już mężatką, a on jest jej mężem i jest taki ciepły, i tak wspaniale pachnie…
Usiadła na piętach i ujęła jego twarz w dłonie.
— Mamy trzy opcje, jak sądzę. Pierwsza — możemy wrócić do domu. Ja pójdę do swojego pokoju, ty do swojego. Nadejdzie ranek, a my zatrzymamy nasz mały sekret dla siebie i będziemy się zachowywać jakby nigdy nic. — Dotknęła kciukiem jego warg i kontynuowała. — Numer dwa — czekamy do wschodu słońca, wślizgujemy się do domu, żeby przebrać się w piżamy, czekamy na dole, aż reszta się obudzi i udajemy, że sami dopiero co wstaliśmy. — Wzięła głęboki oddech. — I trzy. — Nerwowo zwilżyła językiem wargi. — Wracamy do domu. Ty idziesz do swojego pokoju, a ja… Ja idę z tobą. I… wtedy wszystko się dzieje.
Ron masował rękami jej biodra, co sprawiało jej przyjemność.
— Co byś wolała? — zapytał niepewnie.
Gorące policzki uświadomiły jej, że gdyby nie było tak ciemno, Ron widziałby ją tak czerwoną jak burak.
— Optuję raczej za numerem trzecim — przyznała i spuściła wzrok.
Uniósł palcami jej podbródek tak, że teraz patrzyli sobie w oczy.
— Ja też — wyszeptał.
To niesamowite, jak te dwa słowa odgoniły wszystkie jej obawy.
Oczywiście nie mogli jeszcze tak po prostu sobie pójść. Kwestia rytuału pozostawała wciąż niezamknięta. Ron obserwował, jak Hermiona podniosła kociołek i wylała jego zawartość do wzburzonej rzeki. Pozwoliła, by woda wymyła dokładnie całe naczynie, a prąd zabrał ze sobą magię, której byli twórcami. Następnym razem, gdy na trasie Wydrzej Rzeki spadnie deszcz, jego krople rozjaśnią serca tym, których dotkną.
Starożytna magia uznaje świadków nawet, jeśli ci o tym nie wiedzą.

Rozdział 3: Nareszcie

Potarł bliznę na jej klatce piersiowej, czym wywołał lekkie mrowienie. Westchnęła.
— Wybacz — wyszeptał Ron, odsuwając rękę.
— Nie! — zaprotestowała Hermiona, chwytając jego dłoń i przyciskając ją do swojej piersi. — To przyjemne.
— Naprawdę?
— Yhyyym…
Odpowiedź przyjął jakimś niezrozumiałym pomrukiem. Poczuła, że rozluźnił się, leżąc za nią. Właściwie ich ręce i nogi były tak splątane, że należałoby powiedzieć, że rozluźnił się nad i pod nią, wokół i obok niej. Hermiona nie była jednak w stanie zauważyć tej subtelności — jej mózg nie działał wówczas normalnie. Niewiele części jej ciała działało wówczas normalnie. Nie mogła się poruszyć, a oczy same jej się zamykały, choć bardzo tego nie chciała. Jedynie serce działało na pełnych obrotach, bijąc tak silnie jak młot pneumatyczny. Jej płuca z kolei walczyły o powietrze — oddychała ciężko, choć już nie sapała jak jeszcze przed chwilą.
Fala przyjemności zaczęła rozlewać się po jej ciele, poczynając od stóp, sunąc wzdłuż nóg, zataczając kręgi wokół bioder i brzucha, aż w końcu rozlewając się po całym tułowiu i rękach jak ciepłe promienie słoneczne. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co to było. Nie, to na pewno nie było TO! Samo myślenie o TYM wywoływało u niej chichot. Nie, to było coś innego. Mniej fizycznego, ale wciąż silnego.
Zrozumienie spadło na nią jak grom z jasnego nieba.
Po prostu była szczęśliwa.
Właściwie nie, to niewystarczające słowo, by opisać, co czuła. To było bardziej intensywne i wyraźne. Zaczęła się zastanawiać nad odpowiednim określeniem dla tego uczucia, ale jej umysł wciąż gdzieś błądził i nie mogła się skupić. Musiała więc pozostać przy liście przymiotników.
Była radosna, uszczęśliwiona, odprężona, bezpieczna, podekscytowana, wolna, wrażliwa, szalona, namiętna, romantyczna, nerwowa, rozmarzona, niecierpliwa i pełna nadziei. Innymi słowy — szczęśliwa.
Nie.
BARDZO szczęśliwa!
— Cudownie — mruknęła ospale, przyciskając policzek do poduszki i wtulając się w Rona. Jego skóra była gorąca, a w pokoju dawała się wyczuć wilgoć, chociaż noc była chłodna. Drzewo za oknem kołysało się na wietrze, przepuszczając przez swoje gałęzie blask księżyca, który lśnił nierównomiernie na spoconych plecach Rona. Powoli przesunęła palcem wskazującym wzdłuż jego kręgosłupa, nakreślając pełne zawijasów literki układające się w jej imię. Zachichotała, gdy potrząsnął ramieniem, broniąc się przed łaskotkami. Nigdy wcześniej tyle nie chichotała, ale teraz mogła z siebie wykrzesać tylko tyle.
Była tak szczęśliwa jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Wreszcie miała wszystko, czego pragnęła. Jakaś część jej samej zawsze obawiała się, że jest zbyt tuzinkowa, niezgrabna i rozczochrana, żeby ktokolwiek zwrócił na nią uwagę. Przekonywała siebie, że to nie ma dla niej znaczenia i była pewna, że może sobie doskonale poradzić bez miłości. Ale teraz, kiedy już ją znalazła, musiała przyznać, że to było dużo lepsze, niż przypuszczała.
Tylko jedna rzecz wciąż zaprzątała jej myśli. Co zrobi, jeśli go straci? Jeśli Voldemort rzuci na niego śmiertelną klątwę i zabije go tymi kilkoma słowami? To były bolesne myśli, a więc, oczywiście, wciąż powracały. Co zrobi bez Rona?
Głupie pytanie… Będzie żyła dalej. Będzie go opłakiwać, poprzysięgnie zemstę i prawdopodobnie dokona jej na pochwyconych śmierciożercach. Będzie odwiedzać jego grób i zostawiać kwiaty w każde urodziny, każdą rocznicę i każde święta. Nie będzie zanosić się płaczem, krzyczeć i zgrzytać zębami. Będzie żyła dalej.
Po prostu nigdy już nie będzie pełna.
Utrata Rona byłaby jak utrata ręki albo — co bardziej prawdopodobne — serca. Inicjały wyryte na jej dłoni nie były tylko ładną ozdobą. One coś znaczyły. Symbolizowały związek. Związek krwi. Już widziała siebie ubraną w czerń, krążącą wokół jego grobu, z zaciśniętymi ustami i oczami jak dwie bliźniacze jaskinie — pustymi, ciemnymi, kontrastującymi z jej bladą cerą. Najbardziej przerażało ją, że już to widziała, ale nie na swojej twarzy. Tę samą pustkę.
Jak sobie radzi Harry?
Zadrżała i otrząsnęła się z tych mrocznych myśli. Przysunęła się bliżej Rona. Przez sen nieświadomie oplótł ją rękami w pasie, po czym przewrócił się na plecy, przyciskając Hermionę do swojej klatki piersiowej. Nie broniła się, tylko cieszyła jego bliskością. Teraz chciała po prostu być szczęśliwa. Niech świat wali się za drzwiami jego sypialni — ona ten jeden raz miała zamiar to przespać.
Zamknęła oczy i zaczęła konfigurować w myślach swoje nazwisko, starając się zdecydować, które podoba jej się najbardziej. Hermiona Weasley. Hermiona Granger-Weasley. “Witam, jestem Hermiona Granger-Weasley”. “Witam, jestem pani Hermiona Weasley”. “Witaj, jestem Hermiona. Hermiona Weasley. Żona Rona, pamiętasz?”.
Nawet sen nie był wstanie zmazać delikatnego uśmiechu z jej twarzy. Mógł go co najwyżej poszerzyć.

* trzy godziny później *

Ronowi ścierpło ramię, ale nie śmiał się poruszyć, by nie zbudzić Hermiony. Nie był jeszcze na to gotowy. Wiedział, że wkrótce będzie musiał to zrobić, żeby mogła wrócić do pokoju Ginny zanim reszta wstanie, ale uznał, że to „wkrótce” może jeszcze poczekać.
Hermiona nie wyglądała jak anioł, kiedy spała. Wyglądała jak Hermiona i według Rona tak było lepiej. Sypianie obok anioła byłoby zbyt onieśmielające. Kiedy Hermiona spała, mógł wreszcie zobaczyć ją taką, jaką była — bez żadnych masek. PRAWDZIWĄ Hermionę, która chrapała cicho i której ręka zamykała się i otwierała rytmicznie, jakby zachęcała kogoś, by podszedł bliżej. Okryta kocami aż pod podbródek, tuliła się do Rona, jakby był wielkim, rudowłosym pluszakiem, a on ledwie zauważał fakt, że jego ręka zdrętwiała pod ciężarem jej drobnego ciała.
Jakaś część jego świadomości wciąż nie mogła uwierzyć, że to nie był sen. Jak to możliwe, że Hermiona Granger wyszła za niego, i to podczas sekretnego rytuału nad brzegiem rzeki w środku nocy? Jak to możliwe, że leżała obok niego, łaskocząc go w brodę swoimi puszystymi włosami? Takie rzeczy nie zdarzały się Ronowi Weasleyowi! Może jego bratu Billowi, może Charliemu, może nawet Fredowi czy George’owi, ale nie jemu. On był królem rzeczy używanych — nic, co miał, nigdy nie było tak naprawdę jego. Ale na jego dłoniach nadal widniały jej inicjały. Widmo bólu, jaki wciąż odczuwał po zaślubinach, świadczyło o tym, że to nie był sen.
Podniósł dłoń i przyjrzał się wydrążonej na niej literce. G. Granger. Czy wciąż nazywała się Granger? Czy chciałaby używać jego nazwiska? A może wolałaby połączyć oba? Czy to w ogóle miało jakieś znaczenie, skoro postanowili zachować całą sprawę w sekrecie?
Zaśmiał się. Jasne, w sekrecie. Jeśli Ginny nie odkryje, co się stało, to Harry na pewno. Wystarczy, że zapyta Rona, dlaczego ten przez cały czas szczerzy się jak idiota, a na pewno się wygada. Wtedy Hermiona pośle mu pełne wściekłości spojrzenie i trzepnie go w ramię, może nawet na kilka dni się na niego obrazi, ale Ron wiedział, że w głębi duszy ucieszy się, że sprawa wyszła na jaw, choćby nawet ta jawność obejmowała tylko jedną osobę.
Westchnął i opuścił rękę na jej krzyż, gładząc go delikatnie. W odpowiedzi skulona przy nim dziewczyna zaczęła się wiercić i pomrukiwać cicho. Doprawdy, tej nocy Hermiona wydawała dźwięki, których nigdy wcześniej u niej nie słyszał. Nie mógł sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek mruczała. Zwłaszcza z powodu zwykłego dotyku.
Och, kogo on chciał oszukać? Jeszcze parę chwil temu mruczeli oboje. Hermiona miała niesamowicie delikatną skórę, pachniała morelami i przeczytała wystarczająco dużo książek, by wiedzieć DOKŁADNIE, co mają robić…
Na jego policzkach pojawił się rumieniec. Zakaszlał, by odgonić myśli o zdarzeniach tej nocy. Tak, właśnie w ten sposób chcesz ją obudzić, Ron. Zacznij się wiercić jak kot na gorącym, blaszanym dachu…
Nagle poczuł w sobie opiekuńczość wobec dziewczyny, więc otoczył ją ciasno ramionami, zmuszając przy tym swoją odrętwiałą rękę do ruchu. Po raz pierwszy czuł coś takiego. Owszem, bywało, że durzył się w kimś lub nawet przeżywał szczeniacką miłość, ale nigdy tak naprawdę nie kochał. Zadurzenia topiły się jak lody, a szczeniackie miłostki bledły z wiekiem. Właściwie Ron nie był w stanie sobie wyobrazić, by mógł kochać kogoś innego niż Hermiona. Teraz rozumiał swoich rodziców. Rozumiał, dlaczego jego matka ciągle zerkała na kuchenny zegar, gdy ojciec był poza domem.
— Zawsze tylko ty, Hermiono — wymamrotał, przesuwając rękę po jej kości ogonowej. Poczuł nienaturalnie gładką bliznę na jej klatce piersiowej, gdy przytulił ją do siebie. Zamknął oczy. Gdyby Dołohowowi się udało… Gdyby coś poszło nie tak…
— Ale nie poszło — pomyślał. — Hermiona jest tu ze mną.
O mały włos nie byłaby.
Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że pod jego powiekami zebrały się łzy. Zamrugał, po czym przetarł oczy ręką. Mazanie się jak dziecko nie zmieniało faktu, że byli w niebezpieczeństwie; DUŻYM niebezpieczeństwie. Już nie byli tylko przyjaciółmi Harry’ego. Byli członkami Zakonu Feniksa, choć wciąż ograniczała ich bariera wiekowa. Dumbledore, McGonagall i najstarsi Weasleyowie mogli sobie mówić, co chcieli, przekonywać ich, żeby nie mieszali się w walkę z Sam-Wiesz-Kim, ale było za późno. Oni już byli w to zamieszani, od pierwszego dnia, kiedy to chłopiec o imieniu Ron poprosił chłopca o imieniu Harry, by ten pokazał mu swoją bliznę.
Jak się miewa Harry?
Zegar na ścianie wskazywał trzecią trzydzieści nad ranem. Wkrótce będzie musiał obudzić Hermionę. Nie sądził, by była zachwycona, gdyby pozwolił jej zaspać tylko dlatego, że wspominał ich akrobacje sprzed kilku godzin. Ból w plecach i ścierpnięta ręka domagały się uwagi, ale Ron uznał, że to nie było w tej chwili najważniejsze.
Co dziwne, tak właściwie nie mógł się już doczekać, kiedy obudzi śpiącą dziewczynę. Nie po to, żeby wyszła — co to, to nie — ale po to, by pomóc jej się ubrać. Wcześniej tej nocy weszli do sypialni w takim pośpiechu, że nie miał okazji nacieszyć się pozbawianiem jej kolejnych części garderoby. Tym razem chciał, by było inaczej. Chciał niespiesznie rozkoszować się tymi chwilami.
Może ona też pomogłaby mu się ubrać? Może całowałaby blizny na jego ramionach i litery na dłoniach, mówiąc mu, jak bardzo go kocha — zupełnie jak kilka godzin wcześniej? Może zaproponowałaby podzielenie się z innymi ich sekretem? „Powiedzmy wszystkim przy śniadaniu. Zrozumieją. A teraz cicho, wracaj do łóżka.”
Hermiona przekręciła się na drugi bok i wymamrotała coś pod nosem. Powoli budziła się ze snu. Jej wewnętrzny zegar prawdopodobnie mówił to samo, co zegar na ścianie — pora wstawać. Ron obserwował ją uważnie. To był pierwszy raz, gdy widział ją budzącą się. Kolejny pierwszy raz tej nocy pełnej nowych początków.
Ukrył twarz w burzy jej włosów. Wcześniej powiedział jej, że jest gotowy zrobić wszystko, by byli razem, gdy mają na to szansę. I faktycznie zrobił wszystko. Gdyby Sam-Wiesz-Kto cokolwiek jej zrobił… Cóż, Chłopiec, Który Przeżył byłby wtedy jego najmniejszym zmartwieniem.
Tak jak Zaklęcia Niewybaczalne, tak starożytna magia działa tylko wtedy, gdy korzystający z niej ludzie naprawdę wierzą w to, co robią. Znaczyło to, że Ron naprawdę kochał Hermionę, gdy się z nią żenił. A ona kochała jego. To nie była żadna młodzieńcza miłość, przelotne uczucie. To była MIŁOŚĆ, głęboka i trwała. Zastanawiał się, czy była czymś niezwykłym.
— Ron?
— Dzień dobry — odpowiedział, otrząsając się ze swoich myśli.
— Już jest dzień? — Podniosła głowę. — Naprawdę?
Spojrzał za okno.
— Tak — potwierdził, kiwając głową. — Ale bardzo wczesny.
Jej twarz wykrzywiła się w szerokim ziewnięciu, po czym dziewczyna opadła na jego klatkę piersiową.
— Nie chcę wstawać. Tu mi wgłodnie… — wybąkała.
Nie będę się śmiał, cenię sobie moje życie, nie będę się śmiał…
— Mój tata za chwilę wstanie do pracy — powiedział. — Musisz wstać.
Zajęczała.
— Przykro mi. Ale ja też wstanę. Odprowadzę cię do pokoju. A potem oboje będziemy musieli jakoś to przecierpieć.
Zamyśliła się na chwilę, po czym wtuliła się w Rona i wymruczała:
— Dobrze.
— Grzeczna dziewczynka — zaśmiał się Ron.
Przez kilka minut leżeli w ciszy.
— Ron? — wyszeptała Hermiona.
— Mmm?
— Żałujesz czegoś?
Tak, pomyślał. Kilku rzeczy. Przede wszystkim żałuję, że żyjemy w takich czasach, bo gdybym kiedykolwiek cię stracił, zacząłbym powoli umierać, aż w końcu dołączyłbym do ciebie. Gdyby kiedykolwiek ktoś cię zranił, zabiłbym go. Nigdy do nikogo nie czułem czegoś takiego i to mnie trochę przeraża. I sądzę, że ty czujesz to samo.
— Niczego — odpowiedział w końcu. — Zupełnie niczego.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadzia




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 2228
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z reprodukcji.

PostWysłany: Śro 8:32, 12 Lip 2006    Temat postu:

A to przeczytam. Jak przyjadę. 12 stron w Wordzie, te, 14. Nie będę drukować, bo mi szkoda tuszu. Ale przeczytam. *udaje, że idzie się pakować*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ross
FUK JU!



Dołączył: 15 Kwi 2006
Posty: 1253
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Miodowe Królewstwo

PostWysłany: Śro 9:41, 12 Lip 2006    Temat postu:

A mi się podobało, ale tylko częściowo. Magiczne obrzędy były niesamowicie opisane, ale sam początek- zupełnie nie zachęcający.
I tylko jedno pytanie mam- kto to tłumaczył? Jeżeli Ty, Med, to podziwiam i klaszczę w rytm salsy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadzia




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 2228
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z reprodukcji.

PostWysłany: Śro 10:57, 12 Lip 2006    Temat postu:

Nie salsy, Ross! Samby, rumby, ale nie SALSY! Salsa jest nudna, prawda Lyss?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lyssan




Dołączył: 27 Cze 2006
Posty: 8187
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 61 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 10:59, 12 Lip 2006    Temat postu:

Prawda, prawda.
Tez to przeczytam. Ale za chwilę. Bo teraz nie myślę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Medea




Dołączył: 27 Maj 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zabrze

PostWysłany: Śro 13:11, 12 Lip 2006    Temat postu:

Ross napisał:
I tylko jedno pytanie mam- kto to tłumaczył? Jeżeli Ty, Med, to podziwiam i klaszczę w rytm salsy.
No oczywiście, że ja! Czy wklejałabym tutaj cudze tłumaczenie pod własnym nickiem? Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Libby




Dołączył: 20 Cze 2006
Posty: 1825
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin. Tak zwany.

PostWysłany: Śro 13:57, 12 Lip 2006    Temat postu:

Zaraz przeczytam, tylko mózg mi się przegrzał.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> Fanfiction. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin