Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna Pod kudłatym łbem Gwendy.
Dla elyty, rodzynków w czekoladzie, śmietanki w kawie, po prostu nas.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Pierwszy gniot, czyli od czego się zaczęło...
Idź do strony 1, 2, 3 ... 41, 42, 43  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> O czym pisarz wiedzieć powinien
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:13, 10 Kwi 2006    Temat postu: Pierwszy gniot, czyli od czego się zaczęło...

No. Fretka zakłada swój pierwszy temat. Rozkręcam się, kochani, rozkręcam.

Temat o pierwszym gniocie, który musiał być gniotem, bo jak to moja mama mówi : Nie od razu Rzym zbudowano.
A, że Fretka robi się sentymentalna na starość to lubi sobie powspominać.
Niech każdy napisze coś o swojej pierwszej bohaterce, jakiś mały zarys fabuły i błędy, które popełnił. Będzie fajnie Wink

Może ja zacznę.
Mój gniot był gniotem z krwi i kości. Zbuntowane dziecko śmierciożercy, wysłane na szósty rok do Hogwartu. Żyjąca tylko po to żeby się zemścić na śmierciojadach za śmierć przyjaciół. O.
Panna X trafia do Slytherinu i poznaje panicza N. w glanach [tak proszę państwa, mój błąd, mój błąd] Straszliwie się żrą, ale pan N. i tak tą zarozumiałą dziewoję ‘kocha’ [bajka, nie?]
Po paru notkach, bohaterka spotyka inną dziewoję, również córkę śmierciożerców, na początku jej nie ufa, ale potem się przyjaźnią. Pannę S., ów dziewoja, łączyło coś z panem N. więc się żrą. W ogóle w moim ff’ie było dużo kłótni, ale kij z tym.
Gdzieś w tle przewija się próba samobójcza, pobyt w psychiatryku, spotkanie ze śmierciożercami i parę innych, fantastycznych wydarzeń.
Panna X odkrywa, że ma jeszcze jednego, o zgrozo, zaginionego braciszka. Ło. Spotyka się z facetem, który wie coś na ten temat i okazuje się, że zamordowana matka [tak, tak, przez tatusia śmierciojada] ukryła w podświadomości ów zaginionego braciszka pewne informacje, które są niezbędne wielkiemu L.V. Panny X ojciec dawno by się pozbył, ale niestety, dziewczyna jest rodzajem klucza do podświadomości brata. I tu przerwałam, bo doszłam do wniosku, żem kretyństwo stworzyła.
Moje błędy? He he. Widać je jak na dłoni. I pocieszę Was, większość notek zawierała kłótnie, albo wyznania miłosne panny X i panicza N. O.
A do tego pan N. miał problemy z osobowością, bo raz był dobry, a raz zły. O. I teraz wasza kolej Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
haina
Moderator



Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 1984
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: łóżko orlando blooma ^^

PostWysłany: Pon 17:47, 10 Kwi 2006    Temat postu:

Haina's number first gniot? Już przytaczam.

Selcenta Rotcher? Pamięta ktoś *modli się, żeby nikt*?
Nowa Miłość Jamesa Pottera - a to tytuł. Jakże oryginalny, a co!
Powiadasz, o fabule i bohaterce? Pozwól, że zacznę od tego drugiego.
Jak już wspominałam - Selcenta Rotcher. Pół-wila [pierwsza połówka w internecie] bez mocy opętania chłopaka. Czarnowłosa, ze znamiem na policzku. Sczupła, zgrabna et cetera, et cetera.
Jak przystało na Mary Sue z krwi i kości, zostaje przeniesiona z Durmstrangu do Hogwartu. Zgadnijcie, na który rok?
Oj tak, Huncwoci i szósta klasa rządzi. I jeszcze Slytherin na domieszkę. Popić Ognistą i paw gotowy.
Wtedy też okazuje się, że Selcenta ma jakiś związek z Voldemortem - nachodzą ją wizje i sny. Dowiadujemy się również, że z dziewczyną związana jest przepowiednia głosząca, że ma moc większą niż Czarny Pan i to ona zawładnie światem.
Wąek miłosny? Ależ naturallent! Selcenta zakochuje się *od pierwszego wejrzenia* w Jamesie Potterze, który począkowo nie zwraca na nią uwagi, zajęty polowaniem na Lily. Ale to się zmienia...
Nie mówię dalej. Nie będę się kompromitować, o! Embarassed


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jennifer




Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 184
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod biurka.

PostWysłany: Pon 18:52, 10 Kwi 2006    Temat postu:

Ha...Ych, moje pierwsze opowiadanko powstało w wieku bardzo młodym. Opowiadało o Lily Evans, vel Lilkay. To był gniot.
Nasza Lil posiadała trzy przyjaciółki, z którymi tworzyła grupę zbliżoną do Huncwotów. Rzecz jasna nienawidziła Jamesa, tolerował Remusa i była dość źle nastawiona do Syriusza. Ogólnie opowiadanie nadaje sie na scenariusz do horroru jakiegoś. Dlaczego?
Otóż w dalszych częściach okazuje sie,że James ma rozdwojenie jaźni. Bolesne. Ale Lily otrzymuje jeszcze jeden cios. Jej przyjaciólki sie od niej odwracają, ponieważ owa ruda osóbka została uznana za zaginioną! Wcohdząc do WS w kapturze, dowiaduje sie,że "była głupia, naiwna, brzydka". To było poniżej pasa, zrozpaczona dziewczyna zrzuca kaptur i wywrzaskuje im pare słow prawdy.
Od tego sie zaczyna,acz seria "Sny na jawie" jest długa, mniej wiecej opowiada o tym,ze wszyscy są pod urokiem,łącznie z Dubledorem i ścigają biedna Lily, zaś najgorszy jest James Potter który ją więzi,acz w końcu sie opamiętuje i przechodzi na Rudą Stronę Mocy.

Cóż, nie chce mi sie streszczać. A haina, to twój był blog? Ech, pamiętam ten zawod, jak chciałam przeczytać bo w koncy reklama Vip mnie skusiła,a ty bloga kończysz XD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jennifer dnia Nie 13:19, 18 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gwendy
Admin



Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 629
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Pacanowa.

PostWysłany: Wto 15:41, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Haino! Nie wierzę! To twój blog?! O Maj Gad! W życiu bym nie zgadła! Nie czytywałam go, ale kilka razy weszłam i takie bierzące notki przeglądałam. Chyba nie był jakiś straszny, nie? Pamiętam tylko główny wątek, nic poza tym.
O mój Boże.
Jestem w szoku.

Mój pierwszy blog? Niechże pomyślę. Jenny, pewnie kojarzysz, bo on był tuż przed tym o Lily na wporzo.com. To był pamiętnik Hermiony.

Pojedyncza notka nie była dłuższa niż ten post (ale to przez problemy z kompem) i pisałam nieco pokemoniaście (tesh, jush itp.). Hermionę sparowałam najpierw z Harrym (nigdy mi się to nie podobało, ale uległam modzie), potem z Ronem. W międzyczasie pojawił się Draco-napalony-zboczysław, jakieś dziwne schizy u Hermy (związane z Dark Lordem) i tak dalej, i tak dalej.
Makabra.

Ale najśmieszniejsze jest to, że ludzie byli tym zachwyceni. Złego słowa nie usłyszałam. Być może dlatego, że fficki nie były jeszcze tak rozpowszechnione w necie, jak teraz. Jeśli chcecie, to powklejam te notki (bo gdzieśtam je jeszcze mam).


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jennifer




Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 184
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod biurka.

PostWysłany: Wto 15:46, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Gwendy napisał:

Mój pierwszy blog? Niechże pomyślę. Jenny, pewnie kojarzysz, bo on był tuż przed tym o Lily na wporzo.com.

No a jak. A propos gniotów, moja Jenny pierwszą mą opowieścią nie była <gdy sie starałam o tą "posadę" to gadałam,że mam spore doświadczenei xDDD> acz mówiąc szczerze, najgorszą. Dopiero na nylog.pl Jenny mi sie zaczęła podobać. Bo robiłam z tego mini-parodię...I gdy Jenny coś tam robiła Syriuszowi, dostałam tajemniczy komentarz "TY! JAK MOŻESZ TAK SYRIUSZA TRAKTOWAĆ! ON JEST SLODZIUTKI, MILUTKI I W OGOLE MÓJ! I CO MI OBRAZKI UKRADLAS ZE STRONY, TY IDIOTKO!"
Szablon o ile sie nie mylę robiłam mi jeszcze ty, Gwen xP


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jennifer dnia Wto 16:11, 11 Kwi 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 16:08, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Ja moje noty też trzymam Wink Tak z sentymentu. Jak je przeglądam to mi się w żołądku wczorajszy obiad przewraca.

Te, dziewoje, wybierzmy najgorszą notkę i wklejmy tu xP Jeśli oczwiście ktoś zaśmieca sobie jeszcze komputer takimi rupieciami ;>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
haina
Moderator



Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 1984
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: łóżko orlando blooma ^^

PostWysłany: Wto 16:39, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Ja mam kilka staroci jeszcze Very Happy.

Popatrzcie, od czego 'ta prawie wielka' haina zaczynała Razz. *prawie robi wielką różnicę*

Nie, myślałam, że jeszcze mam te opowiadania. Ae przypomniałam sobie, że je pokasowałam, gdyż chciałam zapomnieć o początkach.
Wszak nie były obiecujące...

Ale Selcentę proszę bardzo. Tylko się nie śmiejcie...

<I>Mężczyzna szybkim krokiem zmierzał przed siebie a odgłos jego kroków dudnił po kamiennych posadzkach. Jego oczy skupiały się na wielkich, dębowych drzwiach z dużą, wypolerowaną klamką, znajdujących się na końcu korytarza ,do których zmierzał. Człowiek ten miał bladą cerę, czarne oczy i takiego samego koloru włosy które sięgały mu pasa a z jego twarzy nie można było odczytać żadnych emocji. Odziany był w długi, skórzany płaszcz podróżny który ciągnął się za nim pozostawiając na lśniących korytarzach kałuże błota a czubek jego głowy zdobił wytworny, spiczasty kapelusz obszyty dookoła szarą wstążką.
Mężczyzna podszedł do brzydkiej, kamiennej chimery która najwyraźniej strzegła drzwi, znajdujących się za nią.
- Paszteciki z dyni – mruknął. Musiało to być hasło gdyż chimera jakby odżyła i odskoczyła dając wolne przejście. Mężczyzna stanowczo nacisnął mosiężną klamkę i wszedł na pierwszy stopień pozłacanych schodów. Gdy tylko to uczynił schody poruszyły się i powoli obracając wokół własnej osi powoli dobrnęły do kolejnych drzwi – tym razem czarnych, hebanowych. Człowiek stuknął cicho knykciami o lśniące drzwi po czym nie czekając na odpowiedź, wszedł. Znalazł się w dużym, obszernym gabinecie o kolistym kształcie i złotawej poświacie bijącej z okien zza których było widać korony drzew Zakazanego Lasu. Na ścianach znajdowały się portrety – mężczyzn i kobiet w różnym wieku którzy zdawali się spać, gdyż chrapali głośno a z rozchylonych ust pomarszczonego czarodzieja w zielonej szacie, spływała strużka śliny. Za olbrzymim biurkiem o czterech bardzo solidnych nogach siedział sędziwy człowiek o srebrnych, długich włosach i takiej samej brodzie i okularach połówkach a spowity był w aksamitną, niebieską szatę z wyszywanymi złotymi nićmi gwiazdami. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech ukazujący rząd zadbanych, białych zębów a uśmiech ów skierowany był to tegoż właśnie mężczyzny który właśnie w tej chwili, stał przy drzwiach ze zniecierpliwieniem wymalowanym na twarzy. Starszawy czarodziej wskazał gestem na atłasowe krzesło przed sobą dając mężczyźnie do zrozumienia że ma usiąść. Człowiek bez słowa osunął się na nie i spojrzał wyczekująco w stronę Dumbledore’a.
- Co Cię tu sprowadza Tybaldzie? – zaczął spokojnie Dumbledore utkwiwszy w nim swe spojrzenie. Tybald leniwie poprawił się na krześle, przygładził skraj szaty i powiedział oschłym jak trawa w sierpniu tonem:
- Otóż właśnie pewna sprawa Dumbledore. Jak wiesz mam córkę Selcentę, która właśnie kończy rok szesnasty. Ostatnio razem z moją żoną Elzhabet, postanowiliśmy że dziewczyna powinna zmienić szkołę. Wybraliśmy Hogwart. Czy byłbyś gotów przyjąć ją tu, do szkoły? – zapytał spoglądając ostro na Dumbledore’a próbując wyczytać na podstawie jego mimiki twarzy co o tym sądzi. Jednak Dumbledore nie odezwał się tylko wyciągnął z obszernej kieszeni szaty jakieś malutkie pudełeczko z którego na jego wyciągniętą dłoń wysypały się różnokolorowe cukierki. Dumbledore jednym ruchem włożył wszystkie do buzi i z błogim uśmiechem odpowiedział:
- Jestem gotów Tybaldzie. Czy mógłbym dowiedzieć się czegoś więcej o Selcencie?
- Oczywiście Dumbledore – Tybald uśmiechnął się krzywo – Jak już wspominałem Selcenta ma 16 lat. Wcześniej uczęszczała do Durmstrangu jednak doszliśmy do wniosku, że szkoła ta nie spełnia naszych dosyć wygórowanych wymagań i stąd nasza decyzja o zmianie. Matka Selcenty i moja żona jest wilą a Selcenta odziedziczyła po matce wygląd jednak nie moce. Stała się pół-wilą i mogę Cię uspokoić lecz nie jest wstanie usidlić umysłu chłopaka – powiedział po czym dodał – A więc reszta dziewczyn nie zostanie zbytnio pozbawiona możliwości stosowania podrywów.
- Dobrze, rozumiem Tybaldzie. Oczekuję tu Selcenty w najbliższych dniach a gdy się tu już zjawi zostanie poddana selekcji, dzięki której dowiemy się do jakiego domu ma należeć i w którym spędzi ostatnie lata swej nauki. Wiem że rok szkolny zaczął się równy tydzień temu jednak gotów jestem zrobić wyjątek w przypadku Selcenty. To chyba wszystko. Czy chciałbyś jeszcze się czegoś dowiedzieć? – zapytał Dumbledore zwracając się do Tybalda.
- Nie. To wszystko Dumbledore. Dziękuje – odpowiedział po czym wstał z krzesła i podszedł do dębowych drzwi obok których jeszcze na chwilę się zatrzymał się, namyślając nad czymś.
- Selcenta zjawi się tu za równe trzy dni – rzucił i zamaszystym krokiem wyszedł z gabinetu. Dumbledore splótł ręce i kręcąc palcami młynka zadumał....
- Wila w Hogwarcie... a to Ci heca....

***

Dom przy Grandy Bang 5 powoli budził się do życia. Mimo iż fioletowe zasłony nie były jeszcze odsłonięte a w pokojach wciąż trwała jeszcze egipska ciemność, to w pokoju na poddaszu pewna dziewczyna była całkowicie rozbudzona. Dziewczyna leżała na wznak patrząc nieruchomo w nieskazitelnie biały sufit. Miała ładne, duże oczy z długimi czarnymi rzęsami które miały w sobie delikatny odcień czerwieni, pełne usta a jej policzek zdobiło średniej wielkości brązowe znamię. Jej czarne, grube, lśniące włosy otulały delikatną twarz dziewczyny. Selcenta była smukłą dziewczyną o idealnych rysach twarzy a to wszystko zawdzięczała swej matce która była najprawdziwszą wilą. Selcenta przeciągnęła się ospale na łóżku, zrzucając przy okazji poduszkę która pacnęła cicho na ziemię. Jutro ma wyjechać do Hogwartu. Tak, tak dobrze wiedziała że rodzice zrobili to tylko po to aby przestała interesować się czarną magią. Wiedzieli że w Hogwarcie naucza się tylko jak się przed nią bronić, nie to co w Durmstrangu gdzie już w piątej klasie uczono rzucania Zaklęć Niewybaczalnych. A Selcentę to podniecało – patrzeć jak ofiara wije się z bólu podczas gdy druga osoba rzuca na nią zaklęcie z leniwym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.... Wiedziała że to podłe, rodzice też o tym wiedzieli i dlatego postanowili zmienić trochę charakter swojej córki. Selcenta ziewnęła przeciągle. Tak naprawdę wcale nie chciała jechać do tej całej szkoły. Nic o niej nie wiedziała, jednak był tylko jeden temat który ją interesował – chłopcy. Brzydcy czy ładni, wysocy czy niscy, grubi czy chudzi – to nie miało znaczenia. I tak jeszcze ani razu w ciągu ostatniego roku nie związała się na serio z żadnym z nich. Nie byli tego warci.... w tej chwili po jej policzku spłynęła lśniąca łza. Wciąż za nim tęskniła... mimo tego że ją rzucił dla innej... Niestarannie otarła wilgotny policzek po którym spływało coraz to więcej słonych łez. Mimo że działo się to już dwa lata temu wciąż wspomnienie tego zadawało jej ból....
- Michael czemu to zrobiłeś? – pomyślała. Michael był jej pierwszym i ostatnim chłopakiem którego kochała. To właśnie przez niego jej miły przedtem stosunek do chłopaków legł w gruzach....
- Czemu nie mogę o Tobie zapomnieć? Czemu nie potrafię spotkać kogoś innego kto odbudowałby moją i tak zniszczoną psychikę? Ja też potrzebuje trochę miłości....
Kiedy następnego dnia Selcenta otwarła oczy słońce znajdowało się już wysoko na niebie a z dołu słychać było krzątającą się po kuchni mamę. Przeciągnęła się ospale i powoli zwlokła się z łóżka a w jej głowie wciąż kołatała jedna myśl która nie dawała jej spokoju – Jutro do Hogwartu.... Powoli starając się aby trwało to jak najdłużej ubrała się i zeszła na dół na śniadanie. Już na schodach czuć było delikatny zapach smażonych omletów. W kuchni zastała swą mamę – Elzhabet nakrywającą do stołu i ojca ukrytego za nowym wydaniem ,,Proroka Codziennego’’. Bez słowa zasiadła do stołu i tępo spojrzała w swój pusty talerz.
- Selcento, kochanie za chwile musimy wyjść – powiedziała nagle mama spoglądając swymi pięknymi oczami na Selcentę – Państwo Black zaprosili nas na obiad – dodała podchodząc do kuchenki gdzie robiła omlety. Selcenta bez zaangażowania pokiwała głową na znak że słyszy jednak aby nie zdenerwować rodziców swoją ignorancją zadała pierwsze lepsze pytanie które przyszło jej do głowy.
- Kim są państwo Black?
Mama chwile wahała się najwyraźniej myśląc nad odpowiedzią gdy nagle odezwał się pan Rotcher.
- Państwo Black są rodzicami Twego przyszłego kolegi który także chodzi do Hogwartu. Są bardzo szanowaną osobowością, być może dlatego że należą do nikłej już rodziny czarodziei czystej krwi. Tak jak my. I do tego są bardzo bogaci.
- Aha... – mruknęła cicho Selcenta – To znaczy że oni są w jakimś stopniu z nami spokrewnieni?
- Tak. Syn Blacków – Syriusz jest twoich kuzynem trzeciego stopnia – odpowiedziała mama kładąc rumiany omlet na talerzu Selcenty i spoglądając na swojego męża – Tybaldzie, jeśli nie chcemy się spóźnić to powinniśmy już wyjść. Założę się że państwo Black nie trawią spóźnień.
- Już się zbieram kochanie – odpowiedział pan Rotcher wstawając od stołu i składając starannie gazetę – Selcento, na czas naszej nieobecności, proszę spakuj rzeczy potrzebne Ci do Hogwartu. Wczoraj byłem na ulicy Pokątnej i kupiłem Ci niezbędne wyposażenie które właśnie znajduje się w Twoich pokoju – powiedział spokojnie pan Rotcher ubierając swój czarny, skórzany płaszcz i całując Selcentę w policzek. Pani Rotcher wyszła z mieszkania za swoim mężem zostawiając Selcentę samą w domu. Państwo Rotcher zamieszkiwali Dolinę Merlina w której znajdował się ich dość rozległy dom. Taras otaczały rozłożyste drzewa różane, które zamieszkiwały nieśmiałki oraz malutkie skrzydlate elfy. Selcenta postanowiła iść na górę i zobaczyć rzeczy które ojciec zakupił dla niej. W drodze na górę zaczarowane zwierciadło na drugim piętrze zachrapało głośno i mruknęło coś w rodzaju ,, Te wypolerowane ramy upodabniają Cię do gnojówki wypalanej w słońcu!’’ a na czwartym piętrze jakieś dwa obrazy sprzeczały się ze sobą używając chyba wszystkich możliwych przezwisk. Gdy Selcenta dotarła na poddasze gdzie znajdował się jej pokój, z dołu gdzie coraz żwawiej kłóciły się oba portrety usłyszała obraźliwą obelgę do Bruliana Budziwnego który wyświadczył się tym samym nazywając Glarencego Brodatego ,, powabnym jak nadgryziony korniszon ”. Selcenta zaśmiała się cicho i nacisnąwszy klamkę weszła do swego pokoju. Na łóżku znajdowała się kupka wyprasowanych i poskładanych szat szkolnych, kilka czarodziejskich ksiąg oraz mnóstwo magicznych przedmiotów. Było tam też podłużne pudełko opakowane w zwykły, brązowy papier. Selcenta rozerwała czym prędzej papier i otworzyła pudełko. Znajdowała się tam nowa miotła wyścigowa, taka sama o jakiej zawsze marzyła! Selcenta wzięła ją do ręki z bijącym sercem i przyjrzała się. Miała równe brzozowe witki, smukłą mahoniową rączkę na której wyrzeźbiona była nazwa – Orlandia 5000 . Orlandia 5000 wyszła dopiero tydzień temu bijąc na głowę stare Srebrne Strzały które niedawno były najnowszym modelem miotły i już sprzedały się w nakładzie pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy. Selcenta delikatnie odłożyła miotłę i zajęła się przeglądaniem reszty rzeczy. Były tam kryształowe fiolki, kociołek ze szczerego złota, srebrna waga z odważnikami, podstawowe składniki eliksirów, teleskop oraz różne ponad podstawowe książki. Selcenta wytarmosiła z kąta zużytą już torbę podróżną i po kolei wkładała do niej równo złożone szaty, na nie nałożyła wszystkie te przedmioty i właśnie chciała spakować książki gdy do jej uszu dobiegło ciche pohukiwanie. Szybko zlokalizowała co to – wchodząc do pokoju zafascynowana widokiem podłużnego pakunku nie zobaczyła sowy siedzącej sobie w klatce na biurku. Miała ładne brązowo-czarne pióra, bursztynowe oczy i wyglądała na bardzo poważną. Selcenta zastanowiła się chwile nad czymś po czym powiedziała
- Będziesz nazywać się Ehwaz dobrze? – szepnęła zwracając się do sowy. Sowa jakby to zrozumiała bo zahukała cicho i nastroszyła z godnością pióra. Selcenta umieściła sówkę na parapecie a sama powróciła do przerwanego zajęcia. Gdy skończyła się już pakować słońce, zdążyło skryć się za dużymi, granatowymi chmurami jednak rodziców wciąż nie było widać. Sądząc że wrócą późno przebrała się w piżamę i rzuciła się na łóżku. Nim zdążyła cokolwiek pomyśleć – zasnęła.
Dzień wyjazdu do Hogwartu nie zapowiadał się słonecznie. Duże krople wody spadały na ziemię z szybkością komet, tworząc liczne kałuże a po niebie sunęły leniwie granatowe chmury. Raz po raz niebo przecinały złociste błyskawice oświetlając wszystko dokoła. Selcenta obudziła się tego dnia zlana potem.
- To tylko sen... głupi sen.... – myślała starając się opanować. Nie pamiętała już dokładnie snu ale wiedziała że występowała tam zakapturzona postać która trzymała w ręce pulsującą złotym blaskiem kule.... Nagle okropnie rozbolało ją znamię które nosiła na policzku.
- Auć! – wrzasnęła. Jednak ból prawie natychmiast ustąpił wobec czego zdumiona jeszcze tym faktem Selcenta wstała z łóżka i zaczęła się ubierać.
- Dziś do Hogwartu... – myślała przeczesując swe lśniące włosy grubą szczotką – Ciekawe jak będzie... i do jakiego domu trafie.... mam nadzieję że nie do Hufflepuffu – pomyślała. Wiedziała że w Hogwarcie są cztery domy – Gryffindor, Slytherin, Ravenclaw i Hufflepuff i każdy ma swoją historie. Najbardziej podobał się jej Slytherin może dlatego że sama interesuje się czarną magią. W ,,Historii Hogwartu’’ pisze że z niego wyszło najwięcej czarnoksiężników a sama miała w planie późniejsze studiowanie czarnej magii. Chwyciła za uchwyt kufer, pod pachą wzięła klatkę z sową i zeszła na dół gdzie czekał już na nią ojciec.
- Już czas Selcento. Profesor Dumbledore powiedział abyś użyła proszku Fiuu i przemieściła się do jego gabinetu. Jesteś gotowa? – zapytał pan Rotcher patrząc na nią badawczo i sięgając do wazonu z kryształowym pyłem. Wziął go trochę i rzucił do ognia w kominku a płomienie - wcześniej złoto-czerwone teraz stały się szmaragdowozielone. Selcenta weszła w nie a ona zamiast parzyć łaskotały ją delikatnie. Tata pomógł jej zmieścić jeszcze kufer i sową, po czym Selcenta wzięła głęboki wdech po którym zakrztusiła się popiołem i wystękała:
- Gabinet profesora Dumbledore! Nagle poczuła jakby niewidzialna dziura wessała ją do środka. Obracała się z przerażającą szybkością a jej uszy napełnił przerażający ryk, prawie ją ogłuszając. Po niecałej minucie takiej przerażającej jazdy poczuła jakby jakaś siła wypchała ją z kominka. Znajdowała się w gabinecie Dumbledore’a. Sam Dumbledore stał przed nią uśmiechając się szeroko.
- Witaj Selcento! Za chwilę odbędzie się Twoja ceremonia przydziału do któregoś z domów – powiedział spokojnie Dumbledore nadal się uśmiechając. Selcenta pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Chciałabyś trochę odpocząć czy mieć to już za sobą? – spytał nagle Dumbledore.
- Wolałabym mieć za sobą.. – odpowiedziała nieśmiało Selcenta – Jeśli można by było....
- Oczywiście że tak! Proszę pozwól że Cię poprowadzę – powiedział Dumbledore otwierając drzwi i wychodząc z gabinetu. Selcenta po chwili namysłu zrobiła to samo. Drzwi prowadziły na małe, koliste pomieszczenie z drzwiami i schodami sunącymi powoli na dół. Selcenta stanęła na jednym ze złotych stopni i zjechała na dół gdzie znajdowały się kolejne drzwi. Wyszli na duży, kamienny korytarz oświetlony pochodniami i zapełniony różnymi portretami które odwiedzały się nawzajem i szeptały między sobą. Selcenta miała dziwne wrażenie że rozmawiają o niej jednak nie miała okazji jeszcze o tym pomyśleć gdyż Dumbledore wprowadził ją w boczne drzwi do olbrzymiej sali. Stały tam rzędem cztery wielkie stoły przy których siedzieli uczniowie spowici w czarne szaty. Naprzeciwko nich wznosił się jeszcze jeden stół który zasiadły dorosłe osoby - najwyraźniej nauczyciele. Selcenta spojrzała w górę i aż jej dech zaparło. Sala wyglądała jakby była pozbawiona sufitu! Sklepienie była granatowo-szare a gdzieniegdzie powoli przepływały ołowiane chmury. Ponadto cala sale oświetlały tysiące świec zawieszonych w powietrzu.
- Proszę o ciszę! – powiedział głośno Dumbledore, jednak okazało się to zbędne gdyż samo wejście Selcenty uciszyło wszystkich. Chłopcy spoglądali na nią rozmarzonym wzrokiem dzieląc uwagi z sąsiadami a dziewczyny naburmuszyły się i rzucały na nią zawistne spojrzenia pełne jadu. Selcenta odruchowo poprawiła włosy i mrugnęła do najbliżej siedzące chłopaka który zarumienił się i odwzajemnił gest.
- Chciałem przedstawić wam waszą nową koleżankę – Selcentę Rotcher która będzie z wami uczęszczać tu do Hogwartu na roczniku szóstym – powiedział Dumbledore a dziewczyna zauważyła zasmucone miny chłopaków którzy najwyraźniej uczęszczali na wyższy lub niższy rok i zadowolone uśmiechy szóstoklasistów.
Nagle drzwi za Selcentą otwarły się i weszła srogo wyglądająca czarownicą niosąc postrzępioną tiarę przydziału, na rozklekotanym stołku. Dumbledore najwyraźniej zauważył zdumione spojrzenie Selcenty.
- Ona wybierze Cię do odpowiedniego domu – wyszeptał ale sroga kobieta mu przerwała
- Zapraszam Selcento. Usiądź na stołku i nałóż tiarę na głowę – powiedziała wskazując gestem na miejsce w którym stał stołek. Selcenta podeszła do niego namyślając się czy ten niezbyt stabilny stołek utrzyma jej ciężar, usiadła i nałożyła tiarę na głowę. Przez chwilę panowała cisza po czym usłyszała cieniutki głosik we wnętrzu głowy.
MMM...DUŻE ZDOLNOŚCI.. BARDZO DUŻE... A SZCZEGÓLNIE DO CZARNEJ MAGI...CHĘĆ SPRAWDZENIA SIĘ...ZDOLNOŚCI PRZYWÓDCZE I ZDECYDOWANIE...I DO TEGO WILA... TAK JUŻ WIEM GDZIE MASZ NALEŻEC.....
- Slytherin! – zawołała tiara głośno. Rozległy się oklaski a szczególnie przy ostatnim stole który należał do Ślizgonów. Selcenta zdjęła tiarę z głowy i ruszyła do ostatniego stołu przy zawiedzionych minach chłopaków z innych domów. Dziewczyna usiadła między wysokim chłopakiem z wysuniętą, dolną szczęką a dziewczyną o długich blond włosach. Dziewczyna spojrzała na Selcentę i powiedziała
- Cześć. Nazywam się Sabrin Macher i jestem na szóstym roku. – powiedziała uśmiechając się do Selcenty i podając jej rękę
- Miło mi. Selcenta Rotcher – Selcenta uścisnęła dłoń dziewczyny.
- Wiem. Dlaczego wcześniej nie chodziłaś do Hogwartu? – zapytała dziewczyna nakładając sobie kartoflanej zapiekanki.
- Bo chodziłam do Durmstrangu... – odpowiedziała Selcenta i nagle zdała sobie sprawę że wcześniej puste półmiski i talerze, teraz stały przed nią pełne. Były tam różnego rodzaju zapiekanki od serowej po koperkową, makaron polany pomidorowym sosem, kotlety, ziemniaki, frytki grubości dużego palca u nogi, pieczone kurczaki, warzywne surówki, smażone ryby i jeszcze wiele, wiele potraw które Selcenta widziała po raz pierwszy w życiu. Nałożyła sobie trochę ryżu przyrządzonego po chińsku gdy spostrzegła że ktoś jej się przygląda. Był to chłopak siedzący przy stole Gryffindoru. Miał kruczoczarne, roztrzepane włosy, orzechowe oczy i uśmiech na twarzy. Wyglądał jakby miał ochotę pomachać Selcencie jednak siedzący obok niego chłopak właśnie go zagadał i się on odwrócił. Selcenta poczuła się dziwnie. Ten chłopak miał w sobie to coś czego szukała u wielu chłopaków... Dziewczyna otrząsnęła się. Nie może się zakochać. Nie po tym co zrobił jej Michael! To na pewno kolejny ubzdurany podrywacz.... Starając się nie powracać myślami do chłopaka o roztrzepanych włosach zajęła się rozmową z Sabrin która okazała się bardzo miłą dziewczyną, a nawet zaproponowała jej wprowadzenie się do dorminatorium które zajmowała razem z dwoma dziewczynami. Selcenta przyjęła propozycję i obie zajęły się rozmową na różne bzdetne tematy.
Selcenta szła rozmokłą ścieżką przez las pochlupując dobitnie butami. Nad sobą miała czarne rozgwieżdżone niebo pełne złotych migających punkcików. Była pełnia. Wiatr delikatnie pieścił jej włosy otulając nimi szyję dziewczyny. Wiedziała że musi znaleźć coś ważnego... coś co skrywa się w samym środku tego lasu.... Przyśpieszyła kroku krocząc po coraz mniej widocznej i coraz bardziej zarośniętej ścieżce strzępiąc skraj szaty o wyrastające z ziemi korzenie. Pot spływał jej z czoła w takiej ilości że ledwo widziała jednak nieustawała w marszu w obawie że zabłądzi i nie zdąży na czas. Nagle w oddali zobaczyła cień sunący w jej kierunku. Istota zdawała się nie dotykać ziemi szybując między pniami drzew a w kikutach rąk trzymając kulę pulsującą oślepiającym blaskiem. Selcenta cofnęła się w obawie przed stworem. Trudno musi uciekać. Rzuciła się w tył starając się umknąć przerażającej postaci. Pierwszy raz biegła tak szybko, sama czuła się jakby tylko końcówki palców tykały ziemi samemu unosząc się nad nią. Lecz nagle nie zauważyła korzenia, wyrastające z ziemi i potknęła się o niego przelatując kilka metrów w powietrzu. Przeturlała się i upadła na plecy. Już nie zdąży uciec... postać była już tak blisko że mogła z bliska się jej przyjrzeć. Odziana była w atłasowy, czarny płaszcz zakrywający całą postać a kaptur zakrywał głowę. Pulsująca kula zdawała się o mało nie eksplodować ogniem, widać było że trzymanie jej sprawia istocie wyraźną trudność. Postać dotarła w końcu do Selcenty. To już koniec.... nie ma już ratunku... za chwile to coś mnie zabije... - zdążyła pomyśleć dziewczyna gdy postać pochyliła się nad nią szepcąc:
- Zgiń!
- AAAAAAAAAAAAAA!!!!
- Przestań wreszcie wrzeszczeć! Obudź się dziewczyno, OBUDŹ! - krzyczały jakieś głosy. Selcenta otworzyła oczy. Ponownie znajdowała się w dorminatorium, prostokątnym pokoju który zajmowała razem z trzema dziewczynami.
- No wreszcie! Boże dziewczyno co Ci cię stało! - krzyczała dziewczyna siedząca najbliżej Selcenty. Była to Sabrin, dziewczyna którą poznała wczoraj na uczcie gdy przybyła do Hogwartu. Obok niej siedziały jeszcze dwie dziewczyna patrząc na Selcentę przerażonym wzrokiem. Jedna miała długie, kasztanowe włosy uczesane w kok i brązowe oczy a druga miała włosy do ramion w kolorze mysiego blondu i zielone oczy.
- Nic.... - powiedziała roztrzęsiona Selcenta siadając na łóżku. Śniło się jej wczoraj rano choć nie miał az tylu szczegółów.
- Trzęsłaś się choćby nie wiem i bredziłaś coś w rodzaju ,,Odejdź! Nie zabijaj mnieeee!'' . Miałaś zły sen? - zapytała Sabrin siadając obok Selcenty. Selcenta nieznacznie pokiwała głową. Czuła się okropnie, a oprócz tego bolała ją głowa. Wstała mijając zdziwiona spojrzenia dziewczyn i kierując się do łazienki. Spojrzała w swoje odbicie w lustrze. Wyglądała okropnie. Była cała spocona, włosy sterczały jej w każdą stronę świata i do tego miała nieprzytomne spojrzenie. Wzięła orzeźwiający prysznic i weszła z powrotem do pokoju. Wszystkie dziewczyny siedziały już ubrane wyraźnie oczekując na nią. Selcenta usiadła na swoim łóżku i także na nie spojrzała. Pierwsza odezwała się dziewczyna z kasztanowymi włosami.
- Wiesz... tak jakoś wczoraj wypadło że nie przedstawiłam się Tobie. Nazywam się Arden Marshley a to jest moja kuzynka - Jean Austen - powiedziała wskazując na dziewczynę o blond włosach.
- Miło mi. Selcenta Rotcher - odpowiedziała Selcenta podając rękę obu dziewczynom.
- Eee... może pójdziemy na śniadanie? - zapytała nieśmiało Sabrin. Dziewczyny kiwnęły głową na znak zgody.
W Wielkiej Sali mimo tak wczesnej pory było już wielu uczniów. Jedni zajęci byli tylko i wyłącznie jedzeniem, inni rozmową a jeszcze inni czytaniem nowego wydania Proroka Codziennego. Jednak wszyscy byli poruszeni wejściem Selcenty do Sali. Dopiero tutaj Selcentę opuścił podły nastrój którego nabawiła się w dorminatorium i ponownie zaczęła uśmiechać się do najbliższych chłopców. Wszystkie cztery zasiadły do stołu Ślizgonów przy którym siedziało już 6 uczniów - jeden przestraszony pierwszoroczniak konsumujący szybko swoją owsiankę, jakieś dwie Ślizgońskie dziewczyny plotkujące zawzięcie na temat nowej lini kosmetyków ,, Zgiń Pryszcz'' i trzech chłopaków wśród których był ten obok którego siedziała wczoraj Selcenta.
- Nie wnerwia Cię to że wszyscy się tak za Tobą oglądają? Mnie by to peszyło... - szepnęła Selcencie Arden spoglądając na grupkę Krukonów patrzących marzycielsko na Selcentę.
- Wiesz, najczęściej nie zwracam na to uwagi ale końcowo można się przyzwyczaić - odrzekła Selcenta delektując się słodką bułką. Nagle do ich stołu podszedł jakiś pięcioroczniak trzymając w ręku zwitek pergaminu.
- Plan Lekcji dla Ciebie - powiedział podając jej go. Selcenta rozwinęła go i przeczytała ten na dzisiejszy dzień.

1. Eliksiry
2. Eliksiry
3. Transmutacja
4. Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami
5. Wróżbiarstwo
6. Zaklęcia

- Ale dużo... - jęknęła. Nagle drzwi od Wielkiej Sali otworzyły się i weszła czwórka Gryfonów śmiejących się głośno. Wśród nich był ten który wczoraj tak zdesperował Selcentę. Chłopak usiadł obok wysokiej, rudowłosej dziewczyny widocznie z nią flirtując.
- A więc on ma już dziewczynę.... - pomyślała zawiedziona Selcenta gdy zobaczyła że chłopak obrywa od dziewczyny talerzem a ona sama wybiega z Wielkiej Sali.
- Na co się tak patrzysz? - zapytała Sabrin dostrzegając zdziwiona spojrzenie Selcenty. Selcenta opowiedziała jej o tym co widziała pomijając fakt że chłopak jej się podoba. Sabrin nie wydawała się zbytnio przejęta tą informacją.
- To normalne. James Potter gdyż tak właśnie nazywa się ten chłopak co oberwał talerzem już sześć lat kocha się w tej Lily Evans jednak ona nie za bardzo zwraca na niego uwagę. Nie wiem co on w niej widzi bo oprócz tego że ta cała Evans jest szlamą to on sam może mieć prawie każdą dziewczynę na zawołanie. - skwitowała to krótko. Selcenta w duchu przyznała jej rację co do tego że może mieć każdą dziewczynę na zawołanie. Po śniadaniu udali się do lochów gdzie odbywały się lekcje eliksirów. Profesor Madison która uczyła tego przedmiotu była bardzo zrzędliwą osobą, upośledzoną na punkcie bycia ważną i zauważoną. Wobec czego nie można było okazać jej żadnych odznak lekceważności gdyż groziło to tygodniowym szlabanem i utratą pięćdziesięciu punktów. Sama Madison była kobietą dość okrągłych kształtów, miała krótkie, czarne włosy na których osadziła zakurzoną tiarę i świdrujące oczka wyszukujące każdej odznaki lekceważności. Gestem zaprosiła wszystkich do środka. Loch był dosyć obskurny. Po lewej stronie mieściła się tuzin różnych szafeczek, w końcu lochu stało masywne biurko za którym wisiała tablica wydająca się jakby pociągać nosem a po prawej stronie stały ławki które zajmowali uczniowie. Selcenta razem z Sabrin, Arden i Jean zajęły drugą ławkę i zajęły się rozpakowywaniem a profesor Madison w tym samym czasie zajęła się wypisywaniem tematu na tablicy oraz wypisaniem składników dzisiejszego eliksiru. Nagle całą klasę przeszyło głośne kichnięcie tablicy (?). Chłopcy za Selcentą ryknęli śmiechem.
- Potter i jego spółka zaczarowali tą tablicę że stała się uczulona na kredę... no wiesz żeby rozzłościć Madison - wyszeptała Sabrin widząc ogłupiałą minę Selcenty. Selcenta obróciła się i rzeczywiście siedział tam James. Oprócz niego siedział tam też jakiś bardzo przystojny chłopak zalewający się łzami ze śmiechu, chłopiec o dość dużej czuprynie który zdawał się zachować powagę jednak nie za bardzo mu się to podobało i jeszcze jakiś mały chłopczyk o blond włosach który gdy Selcenta na niego spojrzała spadł z krzesła i przeturlał się po stołem. Selcenta zwróciła spojrzenie na Madison która cała czerwona ze złości szukała sprawcy tego ,,poniżającego'' żartu.
- Jak tylko znajdę tego kto to zrobił, osobiście dopilnuję aby poniósł tego głębokie konsekwencje! - zagrzmiała Madison świdrując swymi małymi oczkami całą klasę.
- To oni pani profesor! - powiedział nagle jakiś chłopiec. Miał czarne, tłuste włosy do ramion, bladą cerę i haczykowaty nos.
- Potter! Black! Lupin! Pettigriew! Szlaban! - powiedziała rozzłoszczona Madison - Miesięczny szlaban!
- Ale to nie my! - powiedział James - To on niech pani zobaczy że sam trzy różdżkę w ręce a my nie mamy ich przy sobie! Uwaga okazała się trafna. Rzeczywiście chłopak z tłustymi włosami trzymał różdżkę która mierzył w chłopca który spadł z krzesła.
- Severusie Snape! Masz miesięczny szlaban i pójdziemy do dyrektora! - ryknęła Madison patrząc łaskawie na Jamesa - A was chłopcy bardzo przepraszam za te niesprawiedliwe osądzenie. Każdy z was dostanie plus dziesięć punktów dla Gryffindoru za złapanie złoczyńcy tego obleśnego żartu. A teraz proszę weźcie się do pracy i zróbcie Eliksir Słodkiego Snu. Zaczynamy!
Selcenta znała na pamięć całą konstrukcję wywaru. Podczas gdy inni w pocie czoła wertowali książki w poszukiwaniu instrukcji sporządzenia eliksiru Selcenta powoli kończyła swój wywar. Na koniec utarła kręgosłupy salamandry, wrzuciła je do kotła nadając swemu wywarowi kolor jasnoniebieski.
- Bardzo dobrze panno Rotcher. Dziesięć punktów dla Slytherinu - powiedziała Madison oglądając pracę uczniów. Kolejną godzinę eliksirów poświęcili na warzeniu eliksiru powodujące stanie się niewidzialnym na trzydzieści minut. Na transmutacji zamieniali jaszczurkę w poduszkę a na ONMS przerabiali życie dwurożców w ich naturalnym środowisku.
- Do wreszcie obiad! - powiedziała radośnie Jean rzucając się na ziemniaki.
- Jeszcze tylko dwie lekcje i wolne - rzekła Sabrin nakładając sobie wegetariańskiej sałatki. Selcenta nałożyła sobie klopsa w sosie koperkowym gdy uświadomiła sobie że ktoś nad nią stoi.
- Cześć Selcenta. Jestem Syriusz Black - twój kuzyn jak zapewnie wiesz. Twoi rodzice przysłali Ci list przez moją sowę gdyż Twoja podobne nie raczyła przylecieć. Masz - powiedział wręczając Selcencie zaadresowaną kopertę.
- Dzięki - odpowiedziała Selcenta biorąc od niego list i uśmiechając się.
- A tak przy okazji Selcento chciałem Ci przedstawić moich kolegów. To jest James Potter – powiedział Syriusz wskazując na obiekt westchnień Selcenty który podszedł do niej i uścisnął jej rękę – Remus Lupin – tu wskazał na chłopca o dość dużej czuprynie z torbą wypchaną chyba wszystkimi podręcznikami Hogwartu – i Petera Pettigriew – tym razem rękę uścisnął jej mały chłopiec o blond włosach wyraźnie nie dorastający do pozostałych.
- Miło mi... – powiedziała Selcenta ściskając każdemu rękę. Chłopcy jeszcze coś do niej mówili ale nie słuchała. Przyglądała się Jamesowi. Z każdą minutą utwierdzała się w myśli że ten chłopak jej się bardzo podoba jednak cóż skoro on ma już dziewczynę na której mu zależy? Ale postanowiła że nie podda się dopóki nie uda jej się zdobyć jego serca. Nagle ich spojrzenia się skrzyżowały...
- Jakie on ma cudne orzechowe oczy.... – pomyślała Selcenta po czym zarumieniła się. James zrobił to samo i bąknął coś w stylu ,,Muszę już iść’’ po czym na pięcie skierował się w stronę biblioteki. Chłopcy ruszyli za nim a Selcenta została z mętlikiem w głowie. Dopiero kuksaniec Sabrin przywrócił ją do życia i udała się na lekcję wróżbiarstwa. Po drodze włożyła list do torby z późniejszym zamiarem jego przeczytania. Klasa wróżbiarstwa znajdowało się na szczycie Wieży Północnej, jednej z najwyższych jakie znajdowały się w Hogwarcie. Po półgodzinnej wspinaczce po schodach dotarli wreszcie na szczyt gdzie nie znaleźli żadnych drzwi tylko małą klapę w suficie na której wyryte były słowa:
Nadine Trelawney – nauczycielka wróżbiarstwa
- Pfu od kiedy to klasy znajdują się w ścianie? – zapytała ironicznie Jean po czym dodała – I jak się mamy tam dostać?
- Nie rób się taka <i>niemądra</i> Jean – powiedziała nagle jakaś dziewczyna – Nie widzisz tu tego uchwytu? Wystarczy pociągnąć a z góry spadnie drabina która pozwoli wejść na górę. Ale dla biedaka to jest problem co nie? – powiedziała. Miała blond włosy, opadające jej wzdłuż tułowia ze wspaniałą wytwornością, równie pełne usta jak Selcenta i czarne oczy. Selcenta poczuła jak obok siebie Jean zaciska pięści.
- Och nie przedstawiłam się. Nazywam się Amber Delaour* i również jestem w Slytherinie – powiedziała dziewczyna po czym podeszła do klapy i otwarła ją. Tak jak powiedziała z jej wnętrza wypadła drabina po której weszła znikając u wlotu klapy. Selcenta poszła za jej przykładem a już po chwili cała klasa piętrzyła się u spodu drabiny. Drabina prowadziła do sali, a raczej do czegoś o przypominało nic innego tylko różowo-fioletowy pokój a do tego pachniało fiołkowymi perfumami. Zamiast szkolnych ławek były drewniane stoliki otoczone różowymi pufami a pod ścianami piętrzyły się szafki zawalone zakurzonymi kryształowymi kulami, różowymi i fioletowymi filiżankami, tomami książek takimi jak ,,Wróżenie z wnętrzności ptaków – porady podstawowe’’ oraz różnymi naszyjnikami, wahadełkami i wspaniałymi kamieniami. Z oddali usłyszała sarkastyczny głos Amber ,, I to mają być perfumy? Nawet moja prababcia pachniała lepiej!’’. Dziewczyny usiadły przy jednym ze stoliczków zagłębiając się w wystrzępionych pufach a po chwili dobiegł je mglisty głos wydobywający się z kątu pokoju.
- Witajcie na swej pierwszej lekcji wróżbiarstwa. Nazywam się Nadine Trelawney i jestem córką bardzo znanej jasnowidzącej Kasandry Trelawney. Obie mamy ten sam dar – dar czytania przyszłości i jej przepowiadania! I jestem tu po to abyście i wy mogli zdobyć tą wspaniałą wiedzę! Niestety lecz na pewno nie każdy z was dostał ten dar w ofierze gdy się urodził i w tym przypadku te osoby zostały już bezpowrotnie pozbawione możliwości sięgnięciem okiem wstecz. Mam nadzieję że w tej klasie nie będzie dużo tych osób. Dziś będziemy przerabiać wróżenie z dłoni na której możecie odczytać Linię Życia, Głowy, Serca, Losu i Linię Apollona. Szczegółowe opisy wszystkiego oraz jak co odczytywać, znajdziecie w swoim podręczniku na stronie 4-6. Zaczynajcie! Selcenta otworzyła książkę na podanej stronie a reszta klasy zrobiła to samo. Na samej górze tuż pod tytułem znajdowała się ilustracja ręki z oznaczeniem każdej lini razem ze swoim numerkiem. Tuż pod ilustracją znajdowały się opisy. Selcenta poprawiła książkę i przeczytała:
1.LINIA ŻYCIA: Linia to oznacza dwie rzeczy: długość życia oraz jego jakość i witalność. Aby odczytać długość życia należy spojrzeć na nią i sprawdzić jej długość. Jeśli jest długa, również życie takie będzie a jeśli krótka – nie pożyjesz długo. Linia mocno zakrzywiona w dół, choćby krótka wskazuje na siłę fizyczną, natomiast względnie prosta mówi o ograniczonej odporności.
2.LINIA GŁOWY: Ta linia określa intelektualne możliwości. Odkrywa potencjał kreatywności, umiejętności koncentracji i rozwiązania problemów. Długa linia wskazuje na zdolność skupienia się.
3.LINIA SERCA: Linia serca jest kluczem do zrozumienia emocji. Objawia sposób i oddziaływania na innych oraz oczekiwania osoby względem miłości i związków. Im linia bardziej zakrzywiona tym więcej ma się szczęścia w miłości a jeśli przecina ją jeszcze jakaś linia to znaczy że ma się powodzenie u płci przeciwnej.
4.LINIA LOSU: Pokazuje stopień sprawowania kontroli nad własnym życiem i okolicznościami zewnętrznymi. Wskazuje również, jak dobrze dana osoba radzi sobie z odpowiedzialnością i jaki czyni użytek z wrodzonych zdolności. Im linia prostsza tym lepsze życie.
5.LINIA APOLLONA: Zwana jest również linią słońca, odzwierciedla wewnętrzne zadowolenie. Nie każdy ma linię Apollona, lecz jeśli na czyjejś dłoni ona widnieje, oznacza to że osoba umie cieszyć się życiem i czerpać radość z pracy. Im dłuższa ta linia tym bardziej dana osoba ma przychylność fortuny.
WIĘKSZOŚĆ CHIROMANTÓW ANALIZUJE OBIE DŁONIE. LEWA MA ODKRYWAĆ CECHY DZIEDZICZNE, NATOMIAST PRAWA WSKAZYWAĆ NA WYBORY JAKICH TRZEBA BĘDZIE DOKONAĆ, ORAZ ZWYCIĘSTWA I PORAŻKI KTÓRE MAJĄ DALEJŚĆ.
- Nudy, nudy, nudy – powiedziała Arden odsuwając książkę. - Której z was mam powróżyć?
- Mi możesz – powiedziała ospale Selcenta podając jej swą lewą dłoń.
- No to hm... linię życia masz okropnie długą a więc długo pożyjesz.... i jest dosyć mocno zakrzywiona a więc jesteś silna fizycznie... a nie widać... auć sorry Selcenta nie chciałam ale nie musisz tak bić! Linia Głowy... masz ją bardzo długą...kurcze ja mam taką krótką w porównaniu do Ciebie....Linia Serca ups... tutaj masz pecha Selcento twoja jest bardziej prosta niż krzywa...tylko tu w połowie jest mała fala...ale za to przecinają ją aż dwie linie! Linia Losu....ty masz ją bardzo krzywą.... chyba nie będziesz mieć łatwego życia...a ta Linia Apollona.... nie masz jej.... hehe ale to przecież tylko wróżba! Na pewno to same kłamstwa!
- No jasne że same kłamstwa! Niby co wspólnego ma ręka z życiem? Nic! – powiedziała Sabrin zamykając książkę – A tak w ogóle to znacie tą całą Amber?
- Ja ją znam z widzenia. W końcu, będąc 6 lat w Slytherinie musiałam ją zobaczyć co nie? Ale mogę powiedzieć że z niej wielka lalunia, nic tylko macha tą swoją grzywą i stroi uśmieszki do chłopaków – powiedziała powoli Arden.
- Otwórzcie swe wewnętrzne oczy! Spójrzcie w linie, przecinające wasze dłonie a ujrzycie prawdę! Przeanalizujcie swe życie, sprawdźcie ile prawdy skrywa wasza dłoń! No dalej, nie bójcie się, musicie tylko skupić się na zadanym zadaniu! – szeptała Trelawney chodząc między stolikami. Trelawney była chudą kobietą, przypominała coś w rodzaju wieszaka na ubrania gdyż pozarzucała na siebie chyba wszystkie swoje błyszczące materiały, cekinowe chustki, jedwabne szale i wprost uginała się pod bursztynowymi naszyjnikami, koralami i wszystkimi innymi ozdobami. Po godzinie otwierania swego wewnętrznego oka dziewczyny zeszły na dół, gdyż czekała je ostatnia lekcja zaklęć. Profesor Flitwick był bardzo małym czarodziejem, często przerastany przez pierwszoklasistów. Sam jednak był bardzo miłym człowiekiem i dobrodusznym, który nie miał w zwyczaju dawać szlabanów i karać za spóźnienia. Na jego lekcji ćwiczyli zaklęcie powodujące uciszenie się. Tak więc każdy dostał jakieś zwierzę i mieli na nic wypróbować zaklęcie.
- To jest nie możliwe! Silencio! – powiedziała rozpaczliwie Jean machając różdżką co powodowało że tylko drażniła swą jaszczurkę.
- Silencio! – powiedziała Selcenta celując w swoją rozrechotaną żabą która natychmiast umilkła.
- Brawo panno Rotcher! Dziesięć punktów dla Slytherinu! – powiedział zadowolony Flitwick klaszcząc wesoło w dłonie zza katedry z której natychmiast spadł. Po chwili zabrzmiał dzwonek uwalniając szóstoklasistów z lekcji.
- Co dziś będziemy robić? – zapytała Sabrin kiedy razem z Selcentą, Arden i Jean schodziły po kamiennych stopniach wiodących do lochów.
- Nie wiem... możemy iść i przejść się po błoniach a potem zabrać za zadania domowe – powiedziała Selcenta podchodząc do kamiennej ściany całkowicie pustej, jeśli nie liczyć dwóch zbroi stojących na jej końcach.
- Zaklęcia Niewybaczalne – powiedziała Selcenta. Ściana osunęła się dając przejście do Pokoju Wspólnego Ślizgonów który był kolistym pomieszczeniem udekorowanym na srebrno-zielono. Z zielonego sufitu wyłożonego boazerią zwieszały się na łańcuchach srebrne lampy, świecące delikatnym promieniem, na środku pokoju stało kilkadziesiąt drewnianych stolików przy których siedziało kilku Ślizgonów odrabiających prace domowe. W rogu, wbudowany był kominek w którym wesoło palił się ogień, a na ścianach wyrzeźbione były węże.
- Chodźcie zanieś torby i idziemy- zarządziła Arden po czym wszystkie weszły po kolistych schodach prowadzących do dorminatorium dziewczyn.
</i>

Chcecie więcej Laughing ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadzia




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 2228
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z reprodukcji.

PostWysłany: Wto 17:11, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Asz ty! Haino, czy musiałaś to zrobić teraz? Ja mam napisać pięknie długi i jakże interesujacy opis wakacji nad morzem, który ma być również bardzo długi. Naszej babce z angielskiego coś do główki widocznie strzeliło, to nie jej wina. Niedługo koniec roku, a jej się takich głupot zachciewa. A tu.... Haina dodaje bardzo długie... . *co? opowieść? Fragment opowieści?* Historię chcąc nie chcąc chcę przeczytać *zdanie bardzo logiczne, jak na mnie Laughing *. I czytam.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gwendy
Admin



Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 629
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Pacanowa.

PostWysłany: Wto 17:26, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Hoinko, z czym ty do ludzi? To dopiero był hardkor:

Cześć, mam na imię Hermiona. Mam 16 lat i uczę się w Hogwarcie. Moi
najlepsi przyjaciele to Harry i Ron. Zaprzjaniłam się z nimi już w
pierwszej klasie.

W zeszłym roku zakochałam się w Harrym. Bardzo mnie bolały jego spotkania z
Cho, ale ukrywałam smutek za listami do Wiktora. Miałam nadzieję, że w końcu
zapomnę o Harrym. Jednak się nie udało.

Cieszę się, że rok szkolny zaczyna się już jutro i spotkam mojego
ukochanego... Już nie mogę się doczekać.

Na peronie zjawiłam się wcześnie. Myślałam, że może spotkamy się. On, tak
jakby wiedział, że wcześniej przyjadę, sam był na peronie o tym samym
czasie. Podszedł do mnie, a ja poczułam jak uginają mi się kolana. Spojrzał
na mnie tymi boskimi, zielonymi oczami i powiedział "cześć".
Dotarło to do mnie dopiero po chwili. Poczułam się jak kompletna idiotka.
"Wykrztuś coś z siebie" pomyślałam i powiedziałam niezbyt
oryginalnie:
-Jak ci się udały wakacje?- natychmiast po tym ugryzłam się w język.
Harry też widać był mocno speszony, bo odpowiedział:
-Yyy, ekhm to znaczy nieżle, nie licząc roboty, którą mi wymyślała ciotka.
Postanowiłam odważyć się o coś go zapytać:
-Harry, czy ty...
Niedokończyłam, gdyż przerwała mi nadbiegająca Cho (skąd ona się tu wzięła
i to w takiej chwili?)
-Cześć Harry - mnie nie zaszczyciła spojrzeniem.
-Cześć - odpowiedział


Pishcie komcie, bo som mobilizacją do dalshego... wklejania noci!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jennifer




Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 184
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod biurka.

PostWysłany: Wto 17:31, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Moje drogie, wcale nie tak źle....xDD Haina, przy tobie mojna pierwsza notka do koszmar xP Ale zaczełam pisać mając lat...bardzo niewiele.


Obudziłam się o 6 rano.Próbowałam zasnąć ponownie,ale sen jakoś do mnie nie przychodził.Ubrałam więc się i poszłam na spacer.

Usiadłam na kocyku,na błoniach i wdychałam świeże powietrze.

Koło mnie kręcił się śliczny jeleń.Zdziwiłam się bardzo jego obecnością.Zazwyczaj jelenie nie kręcą się koło Hogwartu,ale jak jest to przynajmniej sobie na niego popatrzę,bo jeszcze nigdy nie widziłam z bliska tego zwierzaka.Bambi,jak go w pierszym momencie skojarzyłam,ułożył się przy mnie i zaczął cichutko pomrukiwać.Dotknęłam delikatnie jego sierści.Jeleń przymknął ślepka i dając mi tym do zrozumienia,że mu się to podoba.Pogłaskałam go ponownie.Chrypnął ,więc położyłam rękę na jego łbie i przy okazji zerknęłam na zegarek.W pół do ósmej!Przytuliłam zawiedzionego Bambiego i poszłam do Hogwartu.

-Lily!Evans!-krzyczał ktoś.Rozejrzłam się.Lizzie darła się na cały Hogwart

-Lizzie!Zgłupiałaś?!- Lizzie zorientowała się,że jestem i ucichła-a po co tak wrzeszczysz?

-Bo za pięć minut śniadanie-mruknęła Mary

-Co, za pięć minut?!-spytałam i pobiegłam w stronę Wielkiej Sali.

******

-Jeju,Lily,skończ z tą nauką masz już kilka stóp...-poprosiła Lizzie

-Właśnie,jutro Bal Bożonarodzeniowy,a potem przetwa świąteczna,masz dość czasu,by zakuwać-wtrąciła Kylien.Spojrzałam z dezaprobatą na przyjaciółki i odłożyłam pióro.

-Wreszcie!-powiedziała Lizzie-no teraz można z tobą pogadać o ...

-Powiedz jej szybcie,powiedz,bo zaraz przyjdą-ponagliła Kylien

-Ale co powiedzieć?-zniecierpliwiłam się

-Snape zaprosił mnie na Bal-pisnęła Lizzie.

-Taaak?!I co powiedziałaś-zainteresowałam się

-Rzecz jasna odmówiła-poinformała Mary

-Ale,żeby Snape zaprosił Gryfonkę.....-i padłam na ziemię pod presją nieopanowanego śmiechu.Po chwili dołączyły do mnie Kylien i Mary no i w końcu Lizka.Nie wiem ile tak leżałyśmy i rechotałyśmy,ale w takim właśnie stanie zastał nas Remus.

-Czemu się tak śmiejecie-spytał Lupin

-Właśnie...?-skąd nikąd wyrośli Hunwoci.

-Bo Elizę zaprosił Snape!!-i Kylien znów padła na ziemię,chochotając i piszcząc.

-Coooo?-spytał zgorszony Potter

-Dobrze usłyszałeś,Lizkę zaprosił Snape!!-zarechotała Mary

-Biedna Elizka...-westchnął Potter-ale nie zgodziłas się?-dodał z nadzieją.

-Odmówiłam mu.Wolę kogoś innego-i wlepiła maślane teraz oczy w Jamesa.Lizzie zabujała się Potterze!

I rzuciłam się ponownie na ziemię,wierzgając nogami ze śmiechu.

-Z czego się nalewasz? -spyłam Potter-Idiotter.

-Z ciebie,głupku!-nagle spoważniałam,ale James patrzył nadal na mnie z uśmiechem.Nie no,on jest totalnym imbecylem.Gdybym trafiła w niego sierpowym,też byłby zadowolony.Ech,szkoda się nim przejmować....Po dłuższej chwili wstałam.

-Pójdziesz ze mną na Bal?-spytał Jimmy nagle.

-Co?-grałam na zwłokę.

-Pójdziesz ze mną na Bal-powtórzył.I kochane psiapsiółki i Huncwoci i w ogóle wszyscy zwrócili na mnie patrzałki wyczekująco.Super....

-Hmm...Dobra...-sama nie wiedziłam ,że to powiedziałam,dopóki Potter nie zaczął szaleć ze szczęścia.W tak młodym wieku dotyka mnie skleroza...Załamana,że się zgodziłam,a nie dałam mu kosza,powlokłam się do dormitorium.Po chwili dołączyły do mnie przyjaciółki.

-Świetnie,że się zgodziłaś!-powiedziła Lizzie i znów zrobiła maślane gały.

-On jest cudowny....-zakryłam uszy poduszką.Dość wrażeń na dzisiaj.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sylville




Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z fotela przed monitorem

PostWysłany: Wto 17:33, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Kfik, pamiętam Selcentę. Była chyba w podobnym czasie, co moja Di, do której przyznaję się sporadycznie, ale też i nie wypieram się xD
Co do pierwszego tfora, to było to "Agnes Brown - Życie w Hogwarcie". Pisane pod silnym wpłyem Sarah's Black Story, do dziś rezydujące na dysku (choć cudem odzuskane z zapomnianej dyskietki) i nawet wiszące na blogu [link widoczny dla zalogowanych]
Fabuła była prosta jak ogon hipogryfa: Polka, Agnes Be. (nielegalny animag i posiadaczka peleryny-niewidnki) trafia do Gryffindoru, od razu zaprzyjaźniając się z Lily E. i dwiema innymi dziewojami - floromagiem i metamorfomagiem - tworzą 'konkurencję' dla Huncwotów. Wreszcie (chyba w drugim rozdziale xD) tajemnice obu grup się wydają, a Agnes wybiera się na romantyczny spacerek z Syriuszem Be. Tak im się podobało, że po wielu, wielu perypetiach (pomińmy telepatyczny atak Voldemorta, Avadę z opóźnionym zapłonem i uratowanie pociągu pełnego uczniów) pobierają się, a na świat przychodzi urocze pacholę imieniem Magdalene Jane. Pacholę owo porywają mugole (cóż za dramaturgia!), ale po paru latach Agnes ją odnajduje i wysyła na nauki po kolei do wszystkich możliwych szkół magii. Szkoły jednak się kończą i dziwnym trafem Maud trafia do Hogwartu dokładnie na szósty rok Pottera.
Więcej wolę nie pisać, już słyszę te pokwikiwania - w każdym razie to nie koniec, więcej będzie na blogu.
Jeżu, jak teraz to czytam, to zastanawiam się jak mogłam być taka głupia xD

A fragment notki do pokfikania? Proszę bardzo xD

Zaczęłam oceniać nasze szanse. Jesteśmy uwięzieni w jakimś tunelu wraz z rozszalałym Voldemortem. Dumbledore jeszcze nie wie, że tu jesteśmy. Za kwadrans się dowie. Do tej pory musimy się ukrywać. Instynktownie zerknęłam za pociąg. Teraz już nad każdym wagonem był Mroczny Znak. Jeśli Dumbledore szybko nie przybędzie, to ten potwór wymorduje wszystkich uczniów w szkole! Znowu poczułam, że jakoś się zmieniam.
- Lily, czy ja wyglądam jakoś inaczej niż zwykle? - zapytałam
- Nie, wyglądasz tak samo.
To mnie jednak nie uspokoiło. Czułam się inaczej. Wyostrzyły się moje zmysły. Wszystko słyszałam dwa razy głośniej. I przez chwilę zadawało mi się, że czytam w myślach.
- Lily, mogę coś sprawdzić?
- Ale co?
- Wydaje mi się... Wiem, to śmieszne... Ale wydawało mi się, że umiem czytać w myślach. Mogę sprawdzić, czy to prawda?
- Jasne, jeśli ja też będę mogła coś takiego sprawdzić. To może być ciekawe.
- Ok., ja zacznę. Legilimens!
Okazało się, że właśnie opanowałam legilimencję. Całkiem przypadkowo. Wydostałam się pamięci Lilki.
- Już, Lilka. Lilka!
- Co? Czy ty widziałaś to, co ja?
- Tak, fragmenty.
- Mogę teraz ja?
- Jasne.
- Legilimens!
Przez chwilę poczułam się dziwnie, ale potem oprzytomniałam i jakby „zamknęłam” myśli. Lilka na mnie spojrzała.
- Czemu ja nic nie widziałam?
- Bo nie udało ci się wedrzeć do mojej głowy. Po prostu bezwiednie cię usunęłam.
- Czyli?
- Czyli co? To jest oklumencja i tyle.
Poczułam z siebie dumę, że tyle wiedziałam o legilimencji i oklumencji, chociaż nigdy wcześniej o nich nie słyszałam. Szłam dalej, gdy coś mi wpadło do głowy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gwendy
Admin



Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 629
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Pacanowa.

PostWysłany: Wto 17:37, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Sylville napisał:

Jeżu, jak teraz to czytam, to zastanawiam się jak mogłam być taka głupia xD


Sylv, zdarza się.


Ale, przyznajcie uczciwie, to moje cÓdo najbardziej jest piękne.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gwendy dnia Wto 17:41, 11 Kwi 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadzia




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 2228
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z reprodukcji.

PostWysłany: Wto 17:41, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Sylville. Albo raczej: Pani Sylville. Tak, więc. Pani Sylville, ze śmiechu nie wytrzymałam. Może przytoczy nam Pani jakiś typowy fragment tej jakże pięknej i ekscytującej opowieści? Wiem, że jest na blogu, ale... Coś, co Panią bardzo poraziło?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sylville




Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z fotela przed monitorem

PostWysłany: Wto 17:49, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Mnie to poraża całość tego cÓda xD ale ostatni rozdział mogę zacytować.
Wprowadzenie: Maud, po nieudanej (jak się okazało) próbie samobójczej przystąpiła do śmierciożerców, a jej córka - Alexandra Black, prawa Gryfonka, walczy z nią na miecze o wygraną dobra nad złem. Dumbledore, występujący epizodycznie, był truty od lat przez McGonagall, która też zaczęła służyć Złu.


Rozdział 44 – Śmiertelne żniwo
- Dlaczego, Minerwo? – powtórzył Dumbledore.
- Takie miałam rozkazy – odparła McGonagall, patrząc w podłogę.
- Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś? Teraz mów, kto jest tą Czarną Panią!
- ...
- Kto?!
- Bellatriks Lestrange.
- Bellatriks? Ona żyje?
- Tak! I cię wykończy! Czarna Pani wygra! Nie wywiniesz się z rąk śmierci! Piłeś truciznę od kilku lat! Już powinieneś być na tamtym świecie! – krzyknęła McGonagall w przypływie rozpaczliwej odwagi.
- Gdzie jest siedziba Bellatriks?
- Tego się już nie dowiesz!
- Jesteś tego pewna?
Dumbledore zmusił McGonagall do wypicia veritaserum i kontynuował rozmowę:
- Gdzie jest Bellatriks?
- W zamku.
- Gdzie jest ten zamek?
- Na północy Szkocji, w starym opactwie.
- Na dziś była przewidziana jest jakaś akcja?
- Czarna Pani ma zabić niewierną.
- Kim jest niewierna?
- To uczennica tej szkoły.
- KIM ONA JEST?
- Alexandra Black.
Dumbledore złapał różdżkę i ruszył do drzwi. Na chwilę się zatrzymał i jeszcze o coś zapytał:
- Magadalene Jane żyje, prawda?
- Jest najwybitniejszym sługą Czarnej Pani! Ja też nim zostanę! Wynagrodzi mnie! Przez tyle lat jej służyłam! A wiesz dlaczego? Bo to nie miało sensu! Tyle lat już walczyłeś za złem, a ono się odradzało! Zrozum, stary ośle, jak i ja zrozumiałam, że zła się nie da pokonać! Można się tylko do niego przyłączyć...
Dumbledore pokiwał smutno głową.
- Ty biedna, zaślepiona kobieto... Nic nie rozumiesz...
- Rozumiem więcej niż ci się wydaje! – ryknęła McGonagall, gdy Dumbledore zamykał drzwi zaklęciem.
Szybko złamał barierę ochronną Hogwartu i zawiadomił Ministerstwo. Zrozumiawszy, że nie może nikomu ufać, sam ruszył na pomoc Alexandrze.
***
- Zabijesz mnie? – prychnęła Sandra.
- Tak.
- Nie zrobisz tego – stwierdziła twardo.
- Chcesz zobaczyć?
- Nie zabijesz mnie. Nie będziesz umiała. Zostały w tobie uczucia i wiesz o tym doskonale. Nie zabijesz mnie, bo to one ci nie pozwolą! Jesteś przeklęta, ale nie pogarszaj swojej sytuacji!
Miecze się zderzyły.
- Nie wiesz, co mówisz! Jesteś głupią smarkulą! – wysyczała Maud.
- Ale znam cię lepiej, niż ty sama! Wiem o tobie wszystko.
- Nie wiesz.
Kolejne uderzenie.
- Wiem. Zostałam Widzącą. Znam uczucia babki.
- Kłamiesz.
- Nie kłamię.
- Kłamiesz. Jesteś tylko mały wścibskim pędrakiem. Jesteś pomyłką!
- Nie jestem!
Miecze znów uderzyły o siebie.
- Nie jestem i nigdy nie byłam pomyłką! – krzyknęła Sandra
- Byłaś nią od samego początku!
- Nieprawda! Oni zrobili ci pranie mózgu! To nie jesteś ty!
- To ja. Lepiej się z tym pogódź.
- Nie!
- To się nie gódź! Zginiesz i tak!
- Pokonam cię!
Kolejne zderzenie mieczy.
- Nigdy nie umiałaś okazać uczuć – stwierdziła Sandra.
- A co ty o tym wiesz?
- Dużo. Zawsze tłumiłaś w sobie wszystkie emocje, aż zaczęły znikać. Ale nie zanikły do końca! One wciąż w tobie są! I kiedyś cię pokonają!
- Nigdy!
- A wtedy będziesz żałować. Ale będzie już za późno! Ilu ludzi już zabiłaś? To się na tobie zemści.
- Nie zemści! Niby jak! Ocknij się! Oni nie żyją! Nic mi nie zrobią! Nie ma żadnych praw na tym świecie! Można robić, co się chce!
Miecze znów się uderzyły, ale jakby z większym uporem.
- To nie prawda! Świat jest poukładany i takie śmieci jak Bellatriks go psują! – krzyknęła Sandra.
- Jak świat może być poukładany, skoro dobrzy ludzie giną częściej niż źli?
- Bo źli nie mają zasad! Nie są już ludźmi! I ty też nie jesteś człowiekiem! Tak jak Bellatriks jesteś śmieciem!
- Pożałujesz tych słów!
- Spróbuj mnie zmusić!
Miecze znów uderzyły o siebie.
- I co? Nie pokonasz mnie! – krzyknęła Sandra.
- Nikt ci nie pomoże!
- Niedługo tu będzie Dumbledore!
- On już dawno nie żyje! Ocknij się! Jesteś sama i zginiesz! Proś mnie o łaskę!
- Nigdy!
- Więc giń!
Szczęk mieczy.
- Zginiesz – krzyknęła Maud.
- Nie zginę! Ja chcę przeżyć! Ja jestem ta dobra! To ty zginiesz! Pokonam zło! Muszę!
- Bredzisz jak moja matka!
- Poznałam jej uczucia i myśli! Wiem, jaka byłaś! I to nie życie cię zniszczyło! To ty sama!
- Zamknij się!
- Sama spowodowałaś, że stałaś się tym, kim jesteś! Życie nie miało z tym nic wspólnego! Byłaś słaba i wybrałaś prostszą drogę! Nigdy nie umiałaś z niej zawrócić i zginiesz na niej!
- Ty zginiesz!
Kolejny szczęk mieczy.
- Zawsze byłaś słaba! – krzyknęła Sandra.
- Nie byłam! Pokonałam to w sobie! Zapanowałam nad własnym ciałem i emocjami!
- Ale nie nad umysłem! Zawsze byłaś słaba i nadal taka jesteś! Nie chciałaś być zła! To nie jest twoja wina! Wróć ze mną do zamku i wróć na dobrą drogę!
- Jesteś kretynką! Ja nie mogłam urodzić tak tępego dzieciaka!
- Dlatego nigdy nie wygrasz! Zło nie może wygrać!
Zgrzyt mieczy.
- Zło zawsze wygrywało! – ryknęła Maud.
- Nie zawsze!
- Zawsze! Tylko nie zawsze było wiadomo, kto jest dobry, a kto zły! Nie ma dobra i zła! Obudź się wreszcie!
- Wolę zginąć!
- Więc zginiesz!
- Nie licz na to! Wykończę ciebie i będę żyć dalej! Nie jestem tchórzem! Nie zabiję się!
- Nie byłam tchórzem! Zrobiłam to, żeby cię chronić, głupia!
- To ci się nie udało! – krzyknęła Sandra ze łzami w oczach.
Szczęk metalu. Jeszcze jeden. I jeszcze jeden. Nagle jeden z mieczy nie odbija się od drugiego tak, jak powinien. Wbija się w bok przeciwnika coraz głębiej i głębiej.
Przegrany miecz opada z hukiem na podłogę, podobnie jak dwa ciała. Oba jeszcze żywe...
***
Dumbledore był już w Szkocji. Musiał jeszcze tylko znaleźć tylko opactwo, o którym mówiła McGonagall. Tylko tu było pełno opactw! Które jest właściwe?
- Żebym tylko zdążył – powtarzał uparcie czarodziej, nie wiedząc, że jeśli naprawdę chce zdążyć, to ma bardzo niewiele czasu...
***
- Zrobiłam to... Zrobiłam to... Zabiłam ją... Zabiłam.... Zrobiłam to... Co ja zrobiłam...? – powtarzała Maud.
Alexandra trzymała się z całej siły za bok i próbowała jak najdłużej wytrzymać. Liczyła na pomoc. Wierzyła w nią całym sercem. Wiedziała, że nie może zginąć. To wszystko nie mogło się tak skończyć...
- Zabiłam... – szepnęła Maud i zaczęła się śmiać szaleńczym, zimnym i wcale do niej nie pasującym śmiechem. – Zabiłam... Stałam się taka jak Vanthingha... Chociaż nie... Ona zabijała inaczej... Z innej perspektywy... Ona była obłąkana... A ja? Ja też jestem obłąkana... I zabiłam córkę... Własną. Co ja zrobiłam... Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam?!!!


i tak dalej, i tak dalej... [przecież nie mogę zdradzić samego zakończenia xD]
Odszkodowań za urazy po-kfikowe nie wypłacam xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fretka




Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 18:11, 11 Kwi 2006    Temat postu:

Jezu... Rolling Eyes Aż mi wstyd to tu wklejać. Naprawdę. Mam nadzieję, że nie
naślecie na mnie swoich ziomali za popełnienie tego ficka.

Idąc za przykładem Hainy i Gwendy, wklejam kawałek mego gniota, pozostawiając wszystkie błędy. Bójcie się, bo gniot Hainy przy moim to dzieło!
Jak TO otworzyłam, to w Wordzie zrobiło się czerwono. [pierwsze notki pisałam w notatniku, o!]
Jako, że mam na uwadze Wasze zdrowie psychiczne i być może i fizyczne, nie wklejam sceny śmierci przyjaciół mojej zarozumiałej bohaterki. Wybrałam moment w którym widac wszystkie moje błędy.

Nie musicie tego czytać.

- Że gdzie jest…? W psychiatryku?- kpił jakiś mężczyzna z pośród 10 tak samo na pozór wyglądających ludzi. Parę innych zakapturzonych postaci zawtórowało mu śmiechem.
- Spokojnie!- doszedł ją zimny, piskliwy głos, a zebrani zamilkli- Dobra, wręcz bardzo dobra wiadomość. To ułatwia sprawę.
- Panie… Czekamy na rozkazy.
- Nie zwlekajmy. 16 października, Dumbledore wyjeżdża! Nie będzie nam mógł ewentualnie przeszkodzić!- krzyknął jeden z zebranych, ale natychmiast zamilkł, uświadamiając sobie zapewne swoja zbyt wielką śmiałość.
- To odpowiedni dzień. Chyba poradzicie sobie z garstką durnych uzdrowicieli, prawda?
- Oczywiście, panie…
- Więc zaatakujecie w nocy.- oświadczył właściciel mrożącego krew w żyłach głosu…
- Tak, panie. W nocy 16 października zaatakujemy i niezwłocznie dostarczymy ją Tobie, Panie…- powtórzył jeden z zebranych i wycofał się w pół ukłonie…


Ravel usiadła gwałtownie i rozejrzała się szybko dookoła. Leżała w szpitalnym łóżku, a w pomieszczeniu panował mrok. Wypuściła ciężko, z ulgą powietrze. Serce biło jej jak oszalałe. Ten sen był potworny. Nie było w nim drastycznych scen, ale ten głos…Zamyśliła się na chwilę, przywołując ten głos, a kiedy jej się udało, wzdrygnęła się. Wstała zakładając na siebie sweter. Nie wzięła tego snu do siebie. W końcu sen to sen. Nacisnęła ostrożnie klamkę. Drzwi o dziwo, nie były zamknięte. Ostrożnie wyjrzała na korytarz. Nie było na nim żywej duszy. Starając się nie robić hałasu, poszła do łazienki. Przemyła twarz zimną wodą, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, które mimo usilnych starań nadal ja nękało. Wróciła na korytarz i idąc wolno, rozglądała się uważnie. Podskoczyła, słysząc szmer z pobliskiego pokoju, ale to tylko ktoś przewracał się na drugi bok. Przeklęła pod nosem. Przyśnił się jej jakiś niewydarzony koszmar i od razu robi z igły widły. Nadal klnąc pod nosem, minęła pokój pielęgniarski. Zatrzymała się. Tam wisi kalendarz…
- Przecież to tylko sen…- szepnęła do siebie, a echo poniosło się korytarzem. Przymknęła lekko powieki i cofnęła się. Oddychała szybko, a serce biło jej jak oszalałe. Spojrzała ostrożnie na kalendarz i zatkała sobie usta ręką, chcąc powstrzymać się od krzyku.
Na kartce widniał napis „16 Października, imieniny: Amelii, Sary”. Podeszła bliżej chcąc się upewnić czy dobrze widzi. Tak, to na pewno jest 16 października… W pokoiku nikogo nie było. Pustka i cisza. Ktoś się z niej nabija. To na pewno sprawka uzdrowicieli. Chcąc się przekonać czy jest wariatką i na pewno ja teraz obserwują. Wmawiała sobie, że to tylko sen, ale na próżno. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu potrzebnej rzeczy. Jakiej? I do czego? Do walki? Przecież to głupie. Zwykły koszmar, a potrafi zrobić z człowieka wariata… Ponownie cicho przeklęła i wyszła z pomieszczenia. Minęła gabinet ordynatora… Tam są jej rzeczy. Różdżka… Nacisnęła ostrożnie klamkę drzwi. Było otwarte. Teraz była pewna. Albo ją sprawdzają, albo naprawdę dzieje się tu coś złego. Wzięła głęboki oddech i weszła do pomieszczenia. Na biurku paliła się mała lampka, ale dla większej swobody zapaliła główne światło. Podeszła do dużej szafy, z wieloma szufladami, które podzielone były według dat przyjęcia, jak się domyśliła. Otworzyła szufladę z datą 2005, która znajdowała się całkiem na dole i klękając, zaczęła szukać swojej teczki. Paroll… Petersen... Polman… Rother… Zaraz! Tutaj nie ma jej teczki. Dla pewności, przejrzała szybko wszystko od A do Z, mając nikłą nadzieje, że jakiś uzdrowiciel nie zna alfabetu i wsadził tutaj jej teczkę na chybił trafił. Otworzyła sąsiednią szufladę, nadal łudząc się, że ktoś się pomylił. Na próżno. W żadnych z 4 szuflad nie było jej teczki. W desperacji wyrzuciła teczki na ziemię i zaczęła szukać swojego nazwiska. Ręce jej drżały. Bała się. Ale czego? Tu nikogo nie ma, a ona panikuje, wręcz wpada w histerie.
- Tego szukasz?- usłyszała za sobą głos, kiedy jako tako się uspokoiła i odruchowo spojrzała w tamtą stronę. Serce znowu zaczęło bić mocniej, a oddech się przyśpieszył. Zakapturzona postać, opierając się o futrynę, trzymała tryumfalnie jej teczkę w ręku. Serce w niej zamarło. Teraz pragnęła żeby wyskoczyli z szafy uzdrowiciele z okrzykiem „Suprise! To był test! Zdałaś! Jesteś 100 % wariatką!”… Ale nic takiego nie nastąpiło. Kucając przy otwartej szufladzie i podpierając się jedna ręką, patrzyła przerażona na mężczyznę.
- Ładnie to tak grzebać w cudzych rzeczach?
Nie widziała jego twarzy. Nie znała go też z głosu. Dostrzegała tylko spod maski i kaptura, kpiący uśmiech. To był niewątpliwie śmierciożerca. Tak. Na pewno. Ci w śnie też byli śmierciożercami, a właściciel tego ohydnego? Nie będzie sobie aż tak ‘schlebiać’ myśląc, że to był Voldemort. Ten potężny czarnoksiężnik ma plany wobec niej, zwykłej dziewczyny? Grzechem byłoby snuć takie domysły.
- Nie jesteś zbyt rozmowna. A tyle o tobie słyszałem…- kontynuował swój monolog pełen ironii, wpatrując się w dziewczynę.
Chciała za wszelką cenę podtrzymać rozmowę, zyskać na czasie żeby móc coś wymyślić, ale na próżno. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.
- Mówili mi, że zamordowałaś swoją przyjaciółkę…- tu zrobił przerwę, sprawdzając jakie wrażenie wywarły na niej jego słowa- …i dwóch śmierciożerców. Niektórzy w całym swoim dłuuugim życiu nie zabili nawet skrzata, a ty jako 16 letnia dziewczynka zabiłaś 3 osoby, w tym dwóch wykwalifikowanych morderców. Brawo! Wróżę ci obiecującą przyszłość.- zakpił, kłaniając się z drwiną.
Starała się maskować swoje skupienie na czymś innym prócz tego co mówił ten mężczyzna. Zajęta była wydobywaniem różdżki z jednej z teczek… Wiedziała, że niewiele zdziała cudzą różdżką, ale warto zaryzykować. I tak nie ma innego wyjścia. Wspomnienie Amy dodało jej odwagi. Może to właśnie on był wtedy jednym z tych, którzy patrzyli na śmierć trójki nastolatków. Nawet jeśli nie, to nie zmienia faktu, że jest śmierciożercą i w pełni zasługuje na karę. Ale niby kto ma ją wymierzyć? Ona? Z cudza różdżką w ręku? Można by to uznać za dobry żart…
- No! Koniec gadki szmatki. Obowiązki wzywają!- oświadczył po chwili, wyciągając jej różdżkę z nylonowego worka i chowając ją za szatę, wyprostował się.
- Chłopaki! Mam ją!!- zawołał wesoło z dumą w głosie, tak jak to chwalą się myśliwi przed znajomymi swoją bezbronną zdobyczą. W progu zjawiło się jeszcze dwóch śmierciożerców, a za ich plecami Ravel dostrzegła kilku następnych. Przymknęła na parę sekund powieki i zaciskając mocniej dłoń na różdżce usiłowała się skupić. Raz zabiła za pomocą Avady. Może uda jej się ponownie? A jeśli nie? Nigdy tego nie ćwiczyła, a to, wtedy w lesie mógł być czysty przypadek. Ale czy przypadkiem można zabić?
Jej rozmyślanie przerwali śmierciożercy, którzy bez pośpiechu się do niej zbliżali. Wstała szybko i nadal nie zdradzając obecności nikłej broni w swoich rękach, przywarła plecami do szafki.
- Dobrze ci radzę, nie stawiaj oporu…
- Czyżby? Od kiedy rozdajecie dobre rady?- zakpiła, siląc się na spokój chociaż głos jej drżał.
- Nie bądź głupia…
- Jeśli mądrością jest zgadzanie się z waszą wolą to chcę być najgłupszą dziewczyną na tym świecie!- krzyknęła, przesuwając się powoli w stronę okna.
- A jednak to prawda co mi o tobie mówili… Nieobliczalna i odważna.- powiedział jej poprzedni rozmówca, który nadal stał w progu.
- Odwaga to głupota.- oświadczył mężczyzna, który znajdował się najbliżej Ravel. Może teraz powinna zaatakować? Może to byłby odpowiedni moment? Ale nie potrafiła się jeszcze na to zdobyć.
- Głupotą jest mordowanie niewinnych ludzi!- krzyknęła głośniej, łudząc się, że może jednak ktoś ją usłyszy.
- No proszę! Zaczynamy przedstawiać swoje poglądy?
- Ona nigdy się z nimi nie kryła… Wręcz przeciwnie.- zakpił jeden z mężczyzn, nie fatygując się nawet żeby pomóc ‘kolegom po fachu’.
- Do czego jestem wam potrzebna?- syknęła przez zęby, lustrując po kolei każdego ze śmierciożerców.
- Nam? Do niczego.- odpowiedział wymijająco ktoś z tyłu.
- To po cholerę składacie mi tak niemiłą wizytę?- wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Cóż za słownictwo.- zakpił jej pierwszy rozmówca i zacmokał z dezaprobatą- Siła wyższa.
- Siła wyższa?
- W rzeczy samej.
- A dlaczego właśnie ja?
- Proste. Bo nie kto inny.
Ravel spojrzała na niego z politowaniem i zapadła niezręczna cisza.
- My tu gadu-gadu, a praca czeka. No cóż. W końcu wpadliśmy tu służbowo.
- Nie wątpię.
- Handcuffs!*- krzyknął jeden ze śmierciożerców, celując w nią różdżką. Wykonując sprawnie unik, wskoczyła na biurko, przewracając staranie ułożone rzeczy. Wykorzystując ich zdezorientowanie wskoczyła wśród nich i zanim ktokolwiek zdążył się połapać wybiegła na korytarz, posyłając im na oślep dwa Expelliarmus’y. Biegła korytarzem, słysząc za sobą kroki śmierciożerców. Robili tyle hałasu co stado Afrykańskich słoni, jednak nikt się nie obudził. Żaden pacjent, żaden uzdrowiciel czy pielęgniarka nie słyszeli nawet najmniejszego szmeru. Trzeba oddać śmierciożercą honor za profesjonalną robotę. Zadbali zapewne o każdy szczegół. Nie pozostało jej nic innego jak liczyć na samą siebie lub szczęście. Nie miała czasu zastanawiać się czy zaklęcie rozbrajające zadziałało. Nie miała czasu myśleć czy w ogóle z tej różdżki wydobyło się jakieś zaklęcie. Nie miała czasu myśleć jak to się stało, że 12 października patrzyła jeszcze z nienawiścią na Nathan’a i Dumbledore’a i nagle potem budzi się 16 października. Na nic nie miała czasu. W przeciwieństwie do śmierciożerców. Oni zapewne przygotowali każdy szczegół tej eskapady.
- Pamiętajcie, że musi być żywa!- darł się jakiś mężczyzna. Ravel nie zwalniając uśmiechnęła się delikatnie pod nosem. Jakieś pocieszenie jest. Może ryzykować, bo oni mają absolutny zakaz pozbawienia jej życia. Czyli może się narażać nie obawiając się o życie.
- Handcuffs!!- krzyczeli, chcąc ją zatrzymać, ale jakimś cudem żaden z nich nie trafiał.
Biegnąc przed siebie rzucała za siebie co się tylko dało, co było w zasięgu ręki. Niewiele to dawało, ale miała przynajmniej poczucie, że walczy o swój los, a nie tylko ucieka. Czasem odwracała się na moment żeby rzucić zaklęcie, ale nie miała nawet czasu sprawdzić czy trafiła. Nie miała czasu czekać na windę, więc pobiegła schodami. Ból w boku dawał o sobie coraz mocniej znać. Nie była dobrym sprinterem, ale coś dodawało jej sił zawsze, kiedy myślała, że zaraz się zatrzyma i z chęcią odda się w ręce śmierciożerców. Parę sekund później dziwiła się, że w ogóle takie głupoty przychodzą jej do głowy. Wreszcie znalazła się na zewnątrz. Ale czy to daje jej przewagę? Jest w mugolskiej dzielnicy… Może ktoś wezwie policje, czy co oni tam mają, kiedy zauważy uciekającą dziewczynę, ściganą przez 10 mężczyzn? Byłoby miło. Pobiegła więc w stronę miasta. Nie chciała już uciekać, wolałaby żeby ta niepewność się wreszcie się skończyła. Albo ucieknie albo ja schwytają. Ale niech to się skończy.
- Mam cię!- syknął śmierciożerca, który najwyraźniej aportował się tuż przed nią, chwytając ją jedna ręką za nadgarstki. No więc jednak. Wykrakała.
- Puść mnie kretynie!- wrzasnęła, chcąc zrobić jak najwięcej hałasu.
- EXPELLIARMUS!!- krzyknęła, zanim mężczyzna odebrał jej różdżkę. Udało się. Jednak musi ją coś łączyć z tą różdżką skoro działają zaklęcia. Nie miała jednak dużo czasu na radość, bo aportowało się blisko niej kilku następnych śmierciożerców.
- Tyle zachodu z jedną, małą dziewczynką… Kto by pomyślał!- syknął mężczyzna, wyrywając jej różdżkę z ręki. Kiedy odebrał jej już narzędzie ewentualnych zbrodni, oddał je koledze, stojącemu z boku, a dziewczynę miał zamiar obezwładnić. Niestety…..
- Złamany nos, przez małą dziewczynkę!- krzyknęła wściekła i trzasnęła go w nos. Chyba go złamała, bo pod wpływem uderzenia, chrząstka wydała bardzo nieprzyjemny dźwięk.
- Dziecko! Nie mamy czasu na zabawę w kotka i myszkę!- warknął zdenerwowany śmierciożerca i pod wpływem impulsu popchnął ją na ziemię.
- Pieprz się.
Bolał ją stłuczony łokieć, ale ból fizyczny był skutecznie tłumiony przez nienawiść.
- Handcuffs!!- krzyknął nerwowo i tym razem , o dziwo, trafił. Cienkie, wyglądające jak promienie białego światła, sznury, oplotły jej nadgarstki, unieruchamiając je z tyłu. Mężczyzna siłą postawił ją na nogi. Szarpnęła się, raz drugi, ale bez skutku. Koniec. Tą bitwę przegrała. Ale czy wojnę o własne życie także?

- Nie szarp się.
- Bo co?- syknęła zaczepnie.
- Wspomnę o tym Czarnemu Panu.
- Oh! Naprawdę? Boję się!- zakpiła, patrząc na niego z drwiną.
- Nie znasz jego potęgi skoro kpisz.- odpowiedział inny, a reszta spojrzała na nią z politowaniem. Westchnęła cicho. A jak ich zdaniem miała się zachowywać? Trząść się ze strachu? Błagać o litość? Nie. Duma jej na to nie pozwalała. Oni nie wiedzieli jak bardzo bała się Voldemorta. Pewnie myślą, że jest ograniczoną nastolatką, która uważa się za panią tego świata. Otóż nie. Bała się Czarnego Pana, ale nie tak panicznie żeby nie wymawiać jego imienia. Sęk w tym, że jej strach był tłumiony. Tłumiony przez nienawiść i agresje.
- Steve, świstoklik. Nie mamy czasu szukać innego miejsca.- powiedział nerwowo jeden ze śmierciożerców. Mężczyzna z którym wdała się przed chwilą w drobną dyskusję, wyciągnął zza płaszcza jakąś podziurawioną szmatę.
- Adrien idzie ze mną i tą smarkulą, reszta się teleportuje.- nakazał śmierciożerca. Reszta natychmiast się deportowała.
Mężczyzna obrócił się do niej i z uśmiechem mściwej satysfakcji uderzył ją w twarz. Zachwiała się lekko. Mając skrępowane ręce z tyłu trudno było utrzymać równowagę.
- Steve, nie wolno nam…- odezwał się drugi, ale śmierciożerca zignorował go, wyciągając różdżkę.
- Teraz już nie jesteś taka odważna, co?- syknął, popychając ją lekko w tył. Była pewna, że się przewróci, ale zamiast chodnika, jej plecy natrafiły na jakiś słup.
- Nie odpowiesz mi?- warknął przystawiając jej różdżkę do gardła. Ravel oddychała szybko, zbierając w sobie ostatnie strzępki odwagi. Przywarła plecami do słupa i kopnęła śmierciożercę, tam gdzie żaden mężczyzna nie chciałby być kopnięty.
- Ty mała…- zajęczał, zginając się w pół. Nic nie powiedziała tylko bez większego zastanowienia kopnęła go ponownie, tym razem w twarz.
- Zabiję ją...- syknął poturbowany śmierciożerca, ocierając sobie krew cieknącą mu z nosa.
- Wiesz, że nie możemy.- odwarknął drugi, obdarzając leżącego nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Ale ustawić ją możesz.
- Mogę, ale czy chcę?
- Nott, ty idioto!- krzyknął leżący, zrywając się na równe nogi.
- Nott?
- Deportuj się. Ja się zajmę tą dziewczyną…Ty w tym stanie jeszcze coś schrzanisz i wszyscy będziemy wąchać kwiatki od spodu! - odpowiedział ignorując jej pytanie.
- Ale…
- Deportuj się.- powtórzył z naciskiem, mierząc go chłodnym spojrzeniem. Mężczyzna spojrzał na niego mściwie, ale wykonał polecenie. Pozostały śmierciożerca przeniósł na nią wzrok i ściągnął maskę. Tak, to był Nott. Adrien Nott. Patrzył na nią tak chłodno, że po plecach przeszły jej ciarki. Otworzyła usta żeby coś powiedzieć, ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Nott natomiast rozpromienił się i zrzucając kaptur rzekł:
- Co ja z tobą dziewczyno mam…- mruknął wesoło i obrócił ją do siebie tyłem, cofając zaklęcie Handcuffs. Ravel nadal się nie odzywała. Zna tego chłopaka tylko z imienia i nazwiska. Nie wie do czego jest zdolny i co ma zamiar z nią zrobić.
- No dobrze uspokój się.. Jesteś blada jak ściana…- rzucił wesoło, kiedy spostrzegł wyraz niepewności i przerażenia na twarzy dziewczyny.
- Dziwisz się?- spytała drżącym głosem, rozmasowując nadgarstki.
- W sumie to nie.- powiedział, spoglądając na niebo, jakby nad czymś się zastanawiając- My tu gadu-gadu..- ocknął się po chwili, spoglądając na nią wesoło- A czas się zbuntować…
- Zbuntować?- spytała z zaskoczeniem.
- Yhym.
- Czyli…?- spytała po chwili nie rozumiejąc do końca co Adrien ma na myśli.
- No po prostu. Zbuntować się. – odpowiedział zadowolony z tego co sobie postanowił- Nie udawaj Greka!- oburzył się sztucznie z uśmiechem na twarzy- Chcę się zbuntować, tak jak ty- powiedział, zdejmując z siebie szatę śmierciożerców.
- Kpisz sobie ze mnie, prawda?
- Skądże! Ale chodźmy już, bo lada moment zjawią się tu śmierciożercy…- oświadczył i ruszył chodnikiem, z ręką w kieszeni. Ravel stała chwilę w miejscu, patrząc na sylwetkę Adriana i nie mogąc zrozumieć co się na tym świecie dzieje.
- Idziesz?
- Yhm.- mruknęła, budząc się z zamyślenia.- Ale dlaczego…?- spytała, doganiając chłopaka.
- Tak po prostu.- odpowiedział wzruszając ramionami.
- Tak po prostu narażasz się na śmierć?
- No.
- Jesteś stuknięty!- szepnęła, pod nosem, a chłopak uśmiechnął się szeroko.
- I kto to mówi!- zakpił wesoło i dodał- A ty czasem nie ryzykowałaś uciekając wtedy z domu?
Ravel otworzyła usta, ale zdając sobie sprawę z tego, że nie ma nic inteligentnego do powiedzenia, szybko je zamknęła.
- Masz racje.- mruknęła pod nosem.
- Jedziemy teraz na tym samym wózku.
- Co teraz zrobimy…?- spytała, po chwili, kiedy skręcili w jakiś ciemny zaułek.
- Odstawię cię do Hogwartu, a sam przystąpię do Zakonu, albo gdzieś się ukryję…- odpowiedział i ponownie spojrzał rozmarzonym wzrokiem w niebo.
- A nie mogłabym…- zaczęła, ale Adrien wszedł jej w słowo:
- Nie. Kategorycznie i absolutnie NIE.
- Dlaczego?- jęknęła zrezygnowana, wchodząc za nim do jakiegoś zdemolowanego budynku.
- Tak po prostu.
- Tak po prostu, tak po prostu!- przedrzeźniała go, wchodząc za nim po schodach- Dla ciebie wszystko jest takie proste?
- Yhym.- mruknął zadowolony, wchodząc do pokoju.
- Życie wcale nie jest proste!
- Zależy czyje.- odpowiedział, rozpalając ogień w kominku.
- Moje jest chyba najbardziej poplątane ze wszystkich. Moja matka ma jakiegoś nieślubnego bachora, Voldemort coś ode mnie chce, ja mdleję i budzę się po tygodniu, mam prorocze sny, trafiam do wariatkowa, atakuję rówieśników, rozmawiam teraz ze śmierciożercą, jak z dobrym kumplem, a najgorsze jest to, że już pomału gubię się w tym kim jestem! Zatrzymajcie świat, ja wysiadam!- krzyknęła rozdrażniona, opadając na jakiś zakurzony fotel.
- Poradzisz sobie.- pocieszył ją, otrzepując spodnie z kurzu.
- Taaa… a mam inne wyjście?- mruknęła, krzywiąc się nieco.
- Nie masz.
- No właśnie.-syknęła, zamykając oczy- Powiedz mi…- zaczęła po chwili- Co Voldemort ode mnie chce?
- Nie mam pojęcia… Jestem za młody żeby dopuszczali mnie do takich ‘ważnych’ spraw…
- Ważnych?
- Podobno tak.
- To mnie pocieszyłeś.- mruknęła, zapadając się głębiej w fotel.
- Myślę, że chodzi o coś o czym wiesz…
- Ale ja o niczym nie wiem! Nie mam pojęcia kiedy urodziła się moja matka, a ten kretyn ubzdurał sobie pewnie, że skrywam jakaś mroczną tajemnicę. Pf!- mówiła rozdrażniona, gestykulując żywo, a Adrien, przyglądał się jej z rozbawieniem- I czego szczerzysz kły?
- Ochhh, dziewczyno, dziewczyno…
- Adrien..- zaczęła po chwili milczenia, przenosząc na niego wzrok- Co z moją różdżką?
- Spokojnie…- powiedział zadowolony i wyciągnął zza szaty różdżkę- Proszę. Tak się złożyło, że dostałem ją na przechowanie.
Ravel z delikatnym uśmiechem, wstała i wzięła od niego różdżkę.
- Czas odesłać cię do Hogwartu…
Dziewczyna westchnęła niezadowolona… To było ostatnie miejsce na Ziemi do którego chciałaby teraz wracać.
- Musisz. Tam cię nie dopadną.- dodał widząc jej zniesmaczoną minę.
- A co w wakacje?
- Coś wymyślimy. Nie martw się na zapas.
- Nie martw się, nie martw się!- przedrzeźniała go, ale głos jej się załamał- Czy ja mogłabym sobie spokojnie pożyć nie przeszkadzając nikomu?
- Nie.
- Pocieszycielem to ty nie będziesz.- mruknęła z ironią i wzięła trochę proszku fiuu od chłopaka.
- Nie próbuj mi wypowiadać innego adresu niż Hogwart!
- Dzięki, ze podsunąłeś mi tak genialny pomysł!- zakpiła, uśmiechnęła się pod nosem i rzucając zielony proszek w ogień, weszła do kominka.
- Hogwart.- powiedziała wyraźnie i po chwili świat zawirował. Więc wraca do Hogwartu. Ciekawe co powie dyrektorowi. Bardzo ciekawe.

~~*--*~~

Po paru sekundach upadła na kamienną posadzkę, uderzając się w łokieć. Zaklęła cicho podnosząc się. Dobrze się złożyło, bo wylądowała w PW Ślizgonów. Ciekawe dlaczego akurat tutaj, a nie gdzie indziej… Pomieszczenie wyglądało tak jak zwykle. Tylko tym razem panował tu pół mrok.
- Ravel?- usłyszała głos z głębi pokoju i z grymasem na twarzy odwróciła się do Nathana. Bo to był Nathan. Tylko on co chwilę powtarzał to samo.
- Ravel? Ravel?- przedrzeźniała go- Nie, święty Mikołaj! - zakpiła i otrzepała się z popiołu.
- Co ty tu robisz?
- Stoję!- warknęła rozdrażniona. Chciała się uspokoić, ale widok Nathana TYLKO i wyłącznie w bokserkach wcale jej nie pomagał.
- Nic ci nie jest…?- spytał podchodząc do niej- Wyglądasz na poturbowaną…
- A co ci do tego?
- Martwię się o ciebie…- powiedział spokojnie i wykonał ruch jakby chciał pogłaskać ją po policzku, ale Ravel odsunęła szybko jego rękę
- Jakoś się o mnie nie martwiłeś, wyśpiewując wszystko tym starym piernikom z komisji!- syknęła poważnie zirytowana. Teraz to się o nią martwi, tak tak… Jakoś nie pamiętał o tym wtedy nad jeziorem czy przy spotkaniu z komisją… Hipokryta.
- Zrobiłem to dla twojego dobra…
- Ohhh… Wzruszyłam się!- zakpiła z trudem powstrzymując się przed uderzeniem go w twarz. Co on sobie myśli?! Że jest naiwną dziewczynką, z której można robić idiotkę? O nie. Postanowiła go olać i iść po prostu spać.
- Ravel, posłuchaj…- zaczął, łapiąc ją za ramię i odwracając do siebie przodem.
- Obiecałeś.- syknęła, patrząc mu z goryczą w oczy.
- Bałem się…
- Czego?- spytała z hamowaną ironią w głosie- Mnie?
- Że się zabijesz…
- No i co z tego? Ciebie to i tak nie dotyczy…
- Zrobiłaś to dwa razy.. Nie mam pewności, że nie spróbujesz trzeci raz. Nie mam gwarancji, że za trzecim razem ci się nie uda….- mówił, ignorując jej poprzednie pytanie.
- Mówiłam ci, że wtedy to był Kurt…
- Mnie nie musisz okłamywać.
- Czyżby?- zakpiła, uśmiechając się z ironią. Po tym jak wygadał się przed uzdrowicielami na pewno nic mu już nie powie… O nieee.
- Proszę cię…- zaczął, obejmując ją ramieniem.
- Nie dotykaj mnie.- warknęła, odpychając go. Jeszcze tylko tego brakowało żeby się do niej dobierał.
- Życzę miłej nocy.- syknęła mając zamiar dojść spokojnie do dormitorium.
- Dobranoc.- szepnął, pocałował ją szybko w policzek i pobiegł w stronę schodów, spoglądając na nią przez ramię.
- Nathan, ty idioto!- krzyknęła, rzucając za nim poduszką z sofy. Ale chłopaka już nie było.
- Co on sobie wyobraża…- mruczała, wchodząc do swojego dormitorium. Nie miała pojęcie co powiedzieć jutro nauczycielom kiedy ją zobaczą. Ma powiedzieć, że napadli na nią śmierciożercy i, że jeden z nich jej pomógł? Kto jej uwierzy?

~~*--*~~

Ostrożnie wychyliła się zza ściany, lustrując uważnie każdy cal Wielkiej Sali. Właśnie trwało śniadanie. Jakaś Kurukonka wdzięczyła się do swojego kolegi, Malfoy czymś szpanował, Potter i jego banda szeptali o czymś wyraźnie podnieceni. Błądziła wzrokiem po znanych i nieznanych jej uczniach, którzy
wesoło sobie gawędzili. Westchnęła. Dlaczego ona nie może być zwykłym, szarym człowiekiem? Swój wzrok mimowolnie zatrzymała na Nathanie. Siedział i pożerał kanapkę, rozmawiając jednocześnie z Savannah, która stojąc nad nim, gestykulowała żywo rękoma. Pewnie znowu się kłócą… Oparła się o ścianę i przymknęła powieki. Co ma teraz robić? Wejść sobie jak gdyby nigdy nic do WS i zająć się śniadaniem? A jeśli nie to co? Ma iść na lekcje? Ukrywać się?
- Rav, czemu nie idziesz na śniadanie?- usłyszała znajomy głos. Nie musiała nawet otwierać oczu żeby wiedzieć, że to Nathan.
- Bo odbierasz mi apetyt.- powiedziała, nadal na niego nie patrząc. Jak na złość powrócił do niej obraz z wczorajszego spotkania w PW Slytheriunu. Potrząsnęła głową, jakby chcąc odpędzić się, bądź co bądź, od nieprzyjemnych wspomnień.
- Nadal się gniewasz…- jęknął, opierając się ramieniem o ścianę.
- Tak. I nie licz na to, że tak szybko o tym zapomnę.- syknęła, składając ręce na piersi i patrząc na niego wymownie.
- Rozmawialiśmy już o tym… Myślałem, że zrozumiałaś.-powiedział, podchodząc do niej.
- Najwyraźniej nie.- syknęła, nie patrząc na niego. Nie potrafiła znieść jego łagodnego i przymilnego spojrzenia. Żeby taki zawsze był…
- Ja naprawdę…- zaczął ponownie, ale jego denna wypowiedź została przerwana…
- Ravel!- pisnęła dziewczyną, rzucając się jej na szyję- Nareszcie wróciłaś!
Ravel nic nie powiedziała. Wpatrywała się w Nathana morderczym wzrokiem.
- Nathan zjeżdżaj!- warknęła brunetka, najwyraźniej zauważając minę koleżanki.
- Nie udzielaj się.- syknął, a na jego twarzy pojawił się grymas pogardy.
- Mam ci pomóc ruszyć się stąd?- spytała zirytowana dziewczyna, puszczając Ravel i spoglądając na chłopaka nieprzyjemnie.
- Nie dziękuję, o bossska. Nie jestem godzien!- zakpił, kłaniając się z drwiną. I tu zaczynał się problem. Nathan był naprawdę dobrym człowiekiem, tylko czasami mu…. Odbija? O tak, dobre słowo.
- Zejdź mi z oczu, bo nie odpowiadam za siebie.- syknęła przez zęby, zaciskając pięści. Ravel obserwowała ją i Nathana na przemian. Savannah, drobna osóbka o pięknych czarnych włosach i dużych grafitowo niebieskich oczach, patrzyła na niego z bezsilną wściekłością. On, przystojny blondyn o ciemnoniebieskich oczach z miną „świat należy do mnie” i kpiącym uśmiechem, przyglądał się wściekłej brunetce z nieukrywaną pogardą. Kojarząc fakty, Ravel doszła do wniosku, iż Nathan musiał kiedyś dużo znaczyć (albo znaczy!) dla Savannah. Czyżby nieudany związek?
- Gdyby chodziło tylko o ciebie dawno by mnie tu nie było… Bo kto by chciał tracić dla ciebie czas?- drwił dalej, a na jego twarzy powoli rozszerzał się uśmiech tryumfu- Wątpię żeby istniał ktoś tak ograniczony, który w tak nieoryginalny sposób zmarnowałby swój czas…- kontynuował, z wyraźną satysfakcją. Savannah natomiast milczała. Ravel widziała jak jej oczy napełniają się łzami. Jak jedna a za nią następne łzy bezsilnej wściekłości spływają po jej bladych policzkach. Tak, ich musiało coś łączyć. W środku czuła że powinna coś zrobić, ale nie leżało w jej naturze wtrącanie się w cudze życie… Jednak kiedy ponownie spojrzała na Savannah, na jej mokre od łez policzki i bezsilne, załzawione oczy postanowiła: Czas dać innym coś od siebie. Nie można całe życie oczekiwać pomocy, nie pomagając innym.
- Nathan, dość.- syknęła stanowczo, stając między brunetką a nim.
- Czego dość? Ja nawet nie zacząłem…-powiedział i z pogardą spojrzał na zapłakaną dziewczynę.
- Nathan!- krzyknęła oburzona.
- …a ta…szmata już płacze.- dodał z rozbawieniem, obserwując brunetkę, przez ramię dziewczyny.
- Skul pysk. Nie masz prawa o niej tak mówić.- syknęła przez zęby z trudem powstrzymując się przed uderzeniem go w twarz. Dlaczego on taki jest? Jakieś problemy z osobowością?
- Nie?- zapytał z drwiną, unosząc ostentacyjnie jedną brew. Nic nie powiedziała. Zacisnęła tylko zęby i uderzyła go w twarz.
Zapadło kłopotliwe milczenie. Niewiadomo jakby się to skończyło, gdyby nie zadzwonił dzwonek, a na korytarz nie wyszliby uczniowie. Nathan rzucił jej tylko przeciągłe spojrzenie i odszedł. Ravel wypuściła z siebie powietrze z ulgą. Przez chwilę była pewna, że jej odda.

Bueheheheee xP Jak wrażenia? x>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pod kudłatym łbem Gwendy. Strona Główna -> O czym pisarz wiedzieć powinien Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3 ... 41, 42, 43  Następny
Strona 1 z 43

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin